Path: news-archive.icm.edu.pl!news.icm.edu.pl!news.onet.pl!newsgate.onet.pl!newsgate.
pl
From: m...@w...fr (Magdalena Nawrocka)
Newsgroups: pl.sci.psychologia
Subject: Komu i na co potrzebne sa leki
Date: 19 Mar 2003 09:33:04 +0100
Organization: email<>news gateway
Lines: 97
Message-ID: <20030319083237.DFJV7634.viefep11-int.chello.at@jupiter>
NNTP-Posting-Host: newsgate.test.onet.pl
Mime-Version: 1.0
Content-Type: text/plain; charset="iso-8859-2"
Content-Transfer-Encoding: 8bit
X-Trace: newsgate.onet.pl 1048062784 19102 192.168.240.245 (19 Mar 2003 08:33:04 GMT)
X-Complaints-To: a...@o...pl
NNTP-Posting-Date: 19 Mar 2003 08:33:04 GMT
X-Mailer: PMMail 2000 Professional (2.20.2711) For Windows 2000 (5.1.2600;1)
X-Received: from jupiter ([213.245.68.63]) by viefep11-int.chello.at (InterMail
vM.5.01.05.17 201-253-122-126-117-20021021) with ESMTP id
<20030319083237.DFJV7634.viefep11-int.chello.at@jupiter> for
<p...@n...pl>; Wed, 19 Mar 2003 09:32:37 +0100
X-Received: from jupiter ([213.245.68.63]) by viefep11-int.chello.at (InterMail
vM.5.01.05.17 201-253-122-126-117-20021021) with ESMTP id
<20030319083237.DFJV7634.viefep11-int.chello.at@jupiter> for
<p...@n...pl>; Wed, 19 Mar 2003 09:32:37 +0100
X-Received: from jupiter ([213.245.68.63]) by viefep11-int.chello.at (InterMail
vM.5.01.05.17 201-253-122-126-117-20021021) with ESMTP id
<20030319083237.DFJV7634.viefep11-int.chello.at@jupiter> for
<p...@n...pl>; Wed, 19 Mar 2003 09:32:37 +0100
Xref: news-archive.icm.edu.pl pl.sci.psychologia:191824
Ukryj nagłówki
KOMU I NA CO POTRZEBNE SĄ LĘKI
"Ludzie lękają się takich, którzy nie lękają się niczego."
- Karol Bunsch
Jedna mądra autorka w mądrym psychologicznym (!) wywodzie
mądrze wywodziła, że taki aspekt życia, jakim jest lęk trzeba z
siebie bezpardonowo, bezzwłocznie i skutecznie wyrugować, gdyż
jest w ogóle, ale to w ogóle do niczego niepotrzebny. Może i
słusznie?
Czym jest lęk w odróżnieniu od strachu? Niczym nie
uzasadnionym, irracjonalnym, ślepym i głuchym odczuciem, takim
martwieniem się na zapas, wyobrażaniem sobie groźnej sytuacji,
która jeszcze nie wystąpiła i może wcale nie wystąpić.
Niepokojąca, upieprzająca życie mrzonka, nic więcej.
Destruktywna mrzonka. Ze złego snu, niejasnego przeczucia
szybko potrafi zmienić się w prawdziwy koszmar. Wskutek lęku
nie potrafimy docenić tego, co mamy, paraliżuje nasze
działania, jest cholernie dokuczliwym, bolesnym doświadczeniem
- Zerwać z nim! - zakrzyknęła władczo mądra pani psycholog.
Taka to sobie może krzyczeć. Ja tam kulę uszy po sobie.
Nie byłaby, oj, nie byłaby zadowolona ze mnie mądra pani
psycholog. Nie tylko, że nie jestem w stanie przeciwstawiać się
moim jakże przykrym, wszechwładającym, wewnętrznym lękom, to
jeszcze sama sobie w pocie czoła takowe pracowicie, celowo,
planowo i solidnie dobudowywuję. Masochizm taki? Ano właśnie.
Z natury jestem z tych niepokojących się na zapas - a nuż
coś się wydarzy?! Do pewnego okresu w moim życiu lęk ten jednak
przejawiał się w miarę normalnie, potrafiłam go strawić, miałam
nad nim kontrolę. Trochę się polękałam i po krzyku. Aż
przyszedł moment, że życie dwukrotnie kopnęło mnie
bezwzględnie, nieodwracalnie, ostatecznie, a stało się to
właśnie wtedy, gdy trochę "zluzowałam", odprężyłam napięte na
maksa nerwy, gdy dałam się ponieść nadziei na lepsze jutro.
Gdy w dziewiątym miesiącu ciąży, w ciąży z braciszkiem
pięcioletniego wtedy Michałka, podjęłam jakże trudną i
ryzykowną decyzję wyemigrowania z kraju, myślałam sobie - warto
chociażby po to, by urodzić bezpiecznie (!), szczęśliwie.
Medycyna francuska podobno najlepsza na świecie, a w kraju w
drugiej połowie 81 roku - każdy wie - niewyobrażalny chaos,
bida z nędzą i poniewierka. W szpitalach także, jak jeszcze.
Waty nawet nie mają! Jak tam rodzić?! Uciekać!
I tak to znalazłam się pod opieką francuskich lekarzy w
jednym z najbardziej renomowanych paryskich szpitali. Rutynowe
kontrole - gadka-szmatka, zgłoszenie się na porodówkę wraz z
pierwszymi alarmującymi objawami (krwawienie!),
zbagatelizowanie jednoznacznych symptomów odrywającego się
łożyska przez renomowanych francuskich lekarzy, katastrofa,
brutalny krwotok, panika, cesarskie cięcie, reanimacja dziecka
bez szans. Wypadek! A niech ich szlag!
O Adama, mojego młodszego o pięć lat brata martwiłam się
zawsze. Był tak zwanym trudnym dzieckiem, potem "trudnym"
nastolatkiem, a wybrał też sobie trudną dorosłość, emigrując za
nami do ukochanej przez Niego Francji. Szczególnie tutaj byłam
dla Niego trochę jak matka, taka matka-kwoka bardziej - wciąż
niespokojna, wyobrażająca sobie zawsze najgorsze, żyjąca jego
problemami.
Aż wreszcie Adaś jakoś wydźwignął się z dołka. Znalazł
dobrą pracę, zdobył mieszkanie, które pięknie urządził, gadał
jak rodowity Paryżanin, to dali Mu francuskie obywatelstwo,
poznał nawet narzeczoną z Polski, Ania miała na imię, cudowna
dziewczyna. Pomyślałam sobie: wreszcie się wyluzuję, przekażę
"pałeczkę troskliwości" przyszłej żonie Adasia, mogę już być o
Niego spokojna, nie będzie już taki samotny, będą żyli długo i
szczęśliwie... Ania przyjechała w niedzielę, a Adam wskutek
gwałtownego, brutalnego zawału zmarł w środę.
Od tamtej pory wiem, że moim chorobliwym lękom nie mogę
popuścić cugli. Niech trwają! Boję się na zapas, wyobrażam
sobie najgorsze, cierpię nieprawdopodobne katusze. Wiara w
magiczne myślenie - może dzięki temu okupię zły los, zwiodę go
i nic złego w mym życiu więcej się nie zdarzy?...
Magdalena Nawrocka
www.geocities.com/magdanawrocka
--
Archiwum grupy: http://niusy.onet.pl/pl.sci.psychologia
|