« poprzedni wątek | następny wątek » |
1. Data: 2001-09-01 19:59:17
Temat: Doświadczenie Boga...? [długie]Chciałbym Wam napisać o kilku doświadczeniach ze
swojego życia, które były niespodziewane, które nie do końca potrafię sobie
wytłumaczyć, a które można by
uznać za kontakt z Boską, a przynajmniej nadprzyrodzoną siłą.
Ci, którzy na to zwrócili uwagę, wiedzą już, że nie wierzę
w Boga. Jest tak już od dawna - naiwna, bezrefleksyjna, dziecięca wiara
odeszła razem z dzieciństwem, kiedy miałem 13 lat.
Kiedy miałem 19 lat, na krótko się jednak nawróciłem. A było to tak: zimą
przed maturą uczyłem się w swoim miniaturowym późnogierkowskim pokoiku przy
swoim biurku. Nie pamiętam czego, ale na pewno niczego, co zapowiadałoby to,
co się stało, gdy wstałem. Wstałem i od razu upadłem, upadłem na wersalkę,
ale poza tym spadałem w wielki czarny wir, w nicość, w śmierć. Zacząłem się
modlić o ocalenie. I zostałem wysłuchany. Jakby wielka, ale niematerialna
dłoń delikatnie powstrzymała mój upadek i wyniosła mnie. Ogarnęła mnie
euforia: wielkie szczęście, jasność widzenia, podwyższona uwaga, poczucie
realności istnienia "tu i teraz". W uniesieniu napisałem kilka wierszy, nota
bene potwornie smutnych :-), ale pisząc je byłem szczęśliwy jak nigdy.
Pozaerotyczna ekstaza.
Jakże mogłem się nie nawrócić? Nawróciłem się, wznowiłem kontakty z
Kościołem, zacząłem znowu chodzić na religię, pojechałem z całą klasą do
Częstochowy, gdzie radosne kazanie o nieśmiertelności jeszcze na chwilę znów
mnie porwało, ale gdzie też z zakłopotaniem oglądałem jarmark różowych Matek
Bosek i tłum żądny obrazkowego cudu. Jednak nie to zadecydowało o mojej
ateistycznej recydywie. Po prostu "wytłumaczyłem" sobie tamto zdarzenie jako
bezpośredni wynik być może zbyt gwałtownego wstania z krzesła, czyli zbyt
małego dopływu krwi do mózgu, a pośredni dosyć beznadziejnego okresu w swoim
życiu: paraliżująca nieśmiałość, kompleksy, właściwie brak jakichkolwiek
bliskich ludzi, trochę taka śmierć za życia. A poza tym, co najważniejsze,
jak to możliwe, że Bóg jest, skoro go być nie może, skoro "ta hipoteza nie
jest potrzebna" do wyjaśnienia świata, skoro świat wydaje się być taki
"przyrodzony", a nie nadprzyrodzony.
Zdarzenie to miało jednak pewne długotrwałe pozytywne skutki. Odżyłem.
Wyszedłem z izolacji. Ogromnym wysiłkiem woli zmusiłem się do nawiązywania
nowych kontaktów z ludźmi (w tym oczywiście zwłaszcza z dziewczynami :) i
kiedy okazało się, że to przynosi efekty, znormalniałem, uwierzyłem w
siebie. Zakochałem się w widzeniu świata Simone Weil, z rozpędu poszedłem
jeszcze na KUL (oczywiście były też prozaiczne powody, np. to, że w
schyłkowym Peerelu po KUL-u nie szło się do wojska jako "niebezpieczny
element"), zakochiwałem się w wierzących dziewczynach :-) (ach ta "głębia"
:), nigdy do końca nie straciłem zainteresowania innymi wizjami świata, ale
wiara w Boga zwiędła prawie tak szybko, jak się pojawiła.
Na studiach poznałem pewną grupę chrześcijan, niekatolików, bardzo dla mnie
ciekawą, bo odrzucającą zniekształcenia nawarstwione przez wieki tradycji,
starającą się powrócić do źródeł, w założeniu wychodzącą poza wszystkie
wyznania, po to aby być po prostu chrześcijanami. Tak się złożyło, że na
moim kierunku kilka osób odeszło do nich od katolicyzmu. W większości były
to inteligentne, mądre i/lub piękne kobiety, co niewątpliwie dodawało ich
chrześcijaństwu w moich oczach dodatkowego blasku :-).
Pozostałe trzy doświadczenia nadprzyrodzone zdarzyły mi się właśnie przy
okazji kontaktów z tą grupą. Nie były może aż tak spektakularne, jak to
pierwsze przedmaturalne, po którym na krótko się nawróciłem, ale też
niespodziewane i "dziwne".
Oprócz tego, że spotykają się w ramach swoich kościołów lokalnych w
poszczególnych miastach i miejscowościach, moi chrześcijanie spotykają się
też co roku na tzw. "konferencjach", na które przyjeżdża kilkaset osób z
wielu krajów. Byłem na jednej z takich konferencji.
Nie uczestniczyłem we wszystkim, co się tam działo, ale byłem m.in. na swego
rodzaju ogólnym spotkaniu wszystkich uczestników. Nie było tam nic, czym
mógłby się karmić (mój) umysł: żadnej wymiany myśli, dyskusji, oryginalnych
a trafnych wypowiedzi. Nic z tych rzeczy: pojedyncze osoby lub ich małe
grupki entuzjastycznie wypowiadające bliskie ich sercu w danej chwili
wersety z Biblii, totalnie niekontrowersyjne wypowiedzi "prozą",
powtarzające zwykle własnymi słowami to, co jest w Biblii, jedna jedyna
próba "twórczej" interpretacji wywołała raczej konsternację. Nuda i banał.
Patrzyłem na nich z pobłażliwym rozbawieniem. I nic się nie zdarzyło do
końca spotkania. Po wyjściu z sali stałem się jednak dziwnie wymowny,
ożywiony, szybki, dowcipny, wpadłem zupełnie niespodziewanie w euforię,
znowu połączoną z niezwykle jasnym oglądem rzeczywistości, podwyższonym
stopniem uwagi i silnym poczuciem realności.
Kolejne zdarzenie. Jedna z "sióstr"-chrzescijanek próbuje swoich sił w
nawracaniu, przedstawiając mi, zresztą bardzo spójnie i ciekawie, cały "plan
zbawienia". Słucham uprzejmie, bo dziewczę aż wypieków dostało z przejęcia.
Nawet obiecuję, że w domu spróbuję się pomodlić na sposób "Boże, jeśli
jesteś...", ale tak naprawdę oczywiście nie jestem specjalnie poruszony.
Wracam do siebie tramwajem, ze słuchawkami na uszach, słuchając radia. I
nagle w sieczce słów wychwytuję następujące zdanie: "You don't have to
believe it, you'll just find out one day." [Nie musisz w to wierzyć, pewnego
dnia się po prostu przekonasz.] Aż się rozejrzałem wokoło. [Ale nikogo nie
było :-)]. Nie brzmiało to jak groźba. Raczej jak dobrotliwe stwierdzenie
faktu na temat przyszłości.
I ostatnie zdarzenie. Rok później do Polski przyjechała pewna dosyć ciekawa
postać z ich kościoła - pewien Amerykanin polskiego pochodzenia mieszkający
w Azji, którego Bóg skłonił, aby zostawił całą swoją piękną karierę i
przeniósł się do Polski. Wybrałem się na spotkanie z nim i kilkoma jeszcze
osobami z ich kościoła w prywatnym mieszkaniu razem ze swoim kumplem, który
też orbitował przez pewien czas wokół moich chrzescijan.
Spotkanie jak spotkanie - Amerykanin opowiedział swoją historię, a potem
nagle zaproponował, żebyśmy się wspólnie pomodlili. Oczywiście odmówiłem
udziału - unikam robienia czegokolwiek pod naciskiem grupy, pod naciskiem
faktów dokonanych. Mój kumpel, choć widziałem, że się trochę wije, nie
wyłamał się. Modlitwa umarła w pewnym momencie śmiercią naturalną, zapewne w
jakimś stopniu z powodu mojego wyindywidualizowania się z
rozentuzjazmowanego tłumu. Zaczęliśmy się zbierać do wyjścia. Kiedy wstałem,
okazało się, że coś jednak wpłynęło na mnie na tyle silnie, że trzęsą mi się
ręce, jestem wewnętrznie "rozebrany", "rozmiękczony". Założyłem bluzę na
lewą stronę. Zachowywałem się na tyle dziwnie, że pozostali zwrócili na to
uwagę.
----
Tyle fakty.
Co do interpretacji, najchętniej posłuchałbym Was, zarówno psychologów lub
przyszłych psychologów, jak i wnikliwych laików. Niewierzących i wierzących.
Osób, które miały porównywalne doświadczenia i chciałyby się też nimi
podzielić.
Jakie mogło być przyrodzone podłoże tych nadprzyrodzonych
/"nadprzyrodzonych" zdarzeń?
Oczywiście mogło być w każdym przypadku inne - to, że je połączyłem, nie
musi mieć większego znaczenia.
Jakie jest psychologiczne podłoże stanów euforii? Geneza? Funkcja?
W jaki sposób sytuacje społeczne oddziaływują na jednostkę tak, wydawałoby
się, całkowicie poza jej świadomością?
Pozdri
Saulo
› Pokaż wiadomość z nagłówkami
Zobacz także
1. Data: 2001-09-01 20:52:28
Temat: Odp: Doświadczenie Boga...? [długie]Saulo
Bierzesz albo nie.
Znasz eTaTe
Ale Twoja wola
Gratis (za piwo :-))
Decydujesz!
Twoja karta!
Grasz?
eTaTa
› Pokaż wiadomość z nagłówkami
1. Data: 2001-09-01 20:57:56
Temat: Re: Doświadczenie Boga...? [długie]
Użytkownik Saulo <d...@p...onet.pl> w wiadomości do grup dyskusyjnych
napisał:9mrenu$76m$...@n...tpi.pl...
> Chciałbym Wam napisać o kilku doświadczeniach ze
> swojego życia, które były niespodziewane, które nie do końca potrafię
sobie
> wytłumaczyć, a które można by
> uznać za kontakt z Boską, a przynajmniej nadprzyrodzoną siłą.
=======
upssss!Saulo!
ciężkiego kalibru wytoczyłeś armaty...
przeczytałem wszakże z zainteresowaniem, trzech groszy jednak nie
dorzucę...zbyt mocno stoję na ziemi.pozdrawiam.pepe
› Pokaż wiadomość z nagłówkami
1. Data: 2001-09-01 21:05:32
Temat: Re: Doświadczenie Boga...? [długie]"eTaTa - eChild" <e...@p...onet.pl> wrote in message
news:9mrhok$llv$1@news.onet.pl...
> Saulo
>
> Bierzesz albo nie.
> Znasz eTaTe
> Ale Twoja wola
> Gratis (za piwo :-))
> Decydujesz!
> Twoja karta!
>
> Grasz?
> eTaTa
No nie wiem... po takiej zapowiedzi
może lepiej wyślij na priva? :-)
S.
› Pokaż wiadomość z nagłówkami
1. Data: 2001-09-01 21:07:55
Temat: Re: Doświadczenie Boga...? [długie]"porte-parole" <p...@p...fm> wrote in message
news:9mrhmi$c9t$1@skipper.rmf.pl...
>
> Użytkownik Saulo <d...@p...onet.pl> w wiadomości do grup dyskusyjnych
> napisał:9mrenu$76m$...@n...tpi.pl...
> > Chciałbym Wam napisać o kilku doświadczeniach ze
> > swojego życia, które były niespodziewane, które nie do końca potrafię
> sobie
> > wytłumaczyć, a które można by
> > uznać za kontakt z Boską, a przynajmniej nadprzyrodzoną siłą.
> =======
> upssss!Saulo!
> ciężkiego kalibru wytoczyłeś armaty...
> przeczytałem wszakże z zainteresowaniem, trzech groszy jednak nie
> dorzucę...zbyt mocno stoję na ziemi.pozdrawiam.pepe
A czy ja nie stoję? Stoję, ale mi się przydarza.:-)
S.
› Pokaż wiadomość z nagłówkami
1. Data: 2001-09-01 22:48:24
Temat: Re: Doświadczenie Boga...? [długie]Witam !
Niedawno brałeś udział w dyskusji, w wątku "żyję po to aby" (Andrzej-21.08)
... Była tam jedna wypowiedź, którą Ci chciałem przytoczyć ale zniknęła ...
Dotyczyła narodzenia się na nowo ...
> Kiedy miałem 19 lat, na krótko się jednak nawróciłem. > Zacząłem się
> modlić o ocalenie. I zostałem wysłuchany. Jakby wielka, ale niematerialna
> dłoń delikatnie powstrzymała mój upadek i wyniosła mnie. Ogarnęła mnie
> euforia: wielkie szczęście, jasność widzenia, podwyższona uwaga, poczucie
> realności istnienia "tu i teraz". W uniesieniu napisałem kilka wierszy,
nota
> bene potwornie smutnych :-), ale pisząc je byłem szczęśliwy jak nigdy.
> Pozaerotyczna ekstaza.
> Po prostu "wytłumaczyłem" sobie tamto zdarzenie jako
> bezpośredni wynik być może zbyt gwałtownego wstania z krzesła, czyli zbyt
> małego dopływu krwi do mózgu,
> Na studiach poznałem pewną grupę chrześcijan, niekatolików, bardzo dla
mnie
> ciekawą, bo odrzucającą zniekształcenia nawarstwione przez wieki
tradycji,
> starającą się powrócić do źródeł, w założeniu wychodzącą poza wszystkie
> wyznania, po to aby być po prostu chrześcijanami. Tak się złożyło, że na
> moim kierunku kilka osób odeszło do nich od katolicyzmu.
Czy chodzi tu o Kościół Zielonoświątkowców ?
> Po wyjściu z sali stałem się jednak dziwnie wymowny,
> ożywiony, szybki, dowcipny, wpadłem zupełnie niespodziewanie w euforię,
> znowu połączoną z niezwykle jasnym oglądem rzeczywistości, podwyższonym
> stopniem uwagi i silnym poczuciem realności.
>
> Kolejne zdarzenie. Jedna z "sióstr"-chrzescijanek próbuje swoich sił w
> nawracaniu, przedstawiając mi, zresztą bardzo spójnie i ciekawie, cały
"plan
> zbawienia". Słucham uprzejmie, bo dziewczę aż wypieków dostało z
przejęcia.
> Nawet obiecuję, że w domu spróbuję się pomodlić na sposób "Boże, jeśli
> jesteś...", ale tak naprawdę oczywiście nie jestem specjalnie poruszony.
> Wracam do siebie tramwajem, ze słuchawkami na uszach, słuchając radia. I
> nagle w sieczce słów wychwytuję następujące zdanie: "You don't have to
> believe it, you'll just find out one day." [Nie musisz w to wierzyć,
pewnego
> dnia się po prostu przekonasz.] Aż się rozejrzałem wokoło. [Ale nikogo nie
> było :-)]. Nie brzmiało to jak groźba. Raczej jak dobrotliwe stwierdzenie
> faktu na temat przyszłości.
>
> Zaczęliśmy się zbierać do wyjścia. Kiedy wstałem,
> okazało się, że coś jednak wpłynęło na mnie na tyle silnie, że trzęsą mi
się
> ręce, jestem wewnętrznie "rozebrany", "rozmiękczony". Założyłem bluzę na
> lewą stronę. Zachowywałem się na tyle dziwnie, że pozostali zwrócili na to
> uwagę.
>
> ----
>
> Tyle fakty.
> Co do interpretacji, najchętniej posłuchałbym Was, zarówno psychologów lub
> przyszłych psychologów, jak i wnikliwych laików. Niewierzących i
wierzących.
> Osób, które miały porównywalne doświadczenia i chciałyby się też nimi
> podzielić.
>
> Jakie mogło być przyrodzone podłoże tych nadprzyrodzonych
> /"nadprzyrodzonych" zdarzeń?
> Oczywiście mogło być w każdym przypadku inne - to, że je połączyłem, nie
> musi mieć większego znaczenia.
>
> Jakie jest psychologiczne podłoże stanów euforii? Geneza? Funkcja?
>
> W jaki sposób sytuacje społeczne oddziaływują na jednostkę tak, wydawałoby
> się, całkowicie poza jej świadomością?
>
> Pozdri
>
> Saulo
>
>
Jeśli chodzi o psychologiczne wytłumaczenie to polecam książki C.G.Junga.
Nie wiem czy ktoś wybitny na zachodzie kontynuuje jego kierunek. W Polsce
zajmuje się tym niejaki K.Dąbrowski i J.Prokopiuk. Wejdź na stronę pod
adresem : http://republika.pl/wolnonam/alchemia.htm to wstępnie zorientujesz
się w czym rzecz i znajdziesz tam tytuły książek.
Pozdrawiam
› Pokaż wiadomość z nagłówkami
1. Data: 2001-09-01 23:24:58
Temat: Re: Doświadczenie Boga...? [długie]Użytkownik "Gustaw" <g...@i...pl> napisał w wiadomości
news:9mrols$cef$1@zeus.polsl.gliwice.pl...
[...]
Wejdź na stronę pod
> adresem : http://republika.pl/wolnonam/alchemia.htm to wstępnie zorientujesz
> się w czym rzecz i znajdziesz tam tytuły książek.
Jeszcze wszystko przed nami, Saulo;)
Jest tu taki tekst, nad wyraz zgodny z moimi doświadczeniami ( wreszcie coś
optymistycznego;)) ) :
"Integracji, czy inaczej zróżnicowaniu w świadomości sfery Cienia u Junga, co
odpowiada alchemicznej
projekcji stanu putrefactio - "gnicie", u Dąbrowskiego odpowiada najbardziej drugi
poziom rozwoju
osobowości, tj. dezintegracja jednopoziomowa. Na tym etapie, jak twierdzą obaj
badacze, mogą
nastąpić najniebezpieczniejsze dla człowieka zaburzenia psychiczne, ze schizofrenią
włącznie - "ja"
może ulec rozszczepieniu. Treści nieświadomości pojawiają się spontanicznie i mają
charakter
autonomicznej, zewnętrznej w stosunku do "ja" mocy. Jest to moment najdotkliwszego i
najgłębszego
rozbicia świadomości. Towarzyszy temu poczucie dezorientacji, zagubienia i zatracenia
się - czyli
stan tzw. "utraty duszy". Dla Junga jest to etap zstępowania w coraz głębsze obszary
nieświadomości.
Stan "utraty duszy" jest, jak to określał Jung (i K. Dąbrowski) za P. Janetem,
wynikiem abaissement
du niuveau mental, czyli obniżenia poziomu świadomości. Jest to moment utraty
świadomości (nie w
sensie fizjologicznym, choć i tak może się zdarzyć) na rzecz nieświadomości. Oznacza
to, że
świadomość człowieka nie jest wstanie zróżnicować (przyswoić) pojawiających się
nieświadomych
treści. Świadomość duszy ulatnia się, co u Junga i alchemików jest zobrazowane
osobnym etapem
"wzlotu duszy". W psychologii świadomości Dąbrowskiego poziom ten wiąże się utratą
ośrodka
decyzyjnego, z chaosem aksjologicznym, ze wzmożoną pobudliwością, zmiennymi
nastrojami, różnego
rodzaju ekscytacjami i depresjami.
U Dąbrowskiego, podobnie jak u alchemików, po stanie "śmierci" następuje "ruch ku
górze". Jest to
trzeci poziom, zwany dezintegracją wielopoziomową spontaniczną. Na tym etapie pojawia
się poczucie
"wyższego ja" (jako podmiotu kontrolującego), instynkt sensu i wartości, możliwość
oceny wynikająca
z poczucia hierarchii. Ukazują się czynniki autonomiczne, samoocena, refleksja,
konflikty moralne,
niepokój egzystencjalny. U Junga jest to etap, w którym uwidacznia się zdolność
świadomości do
przetworzenia tego, co ją spotkało, pojawia się możliwość myślenia, zaczynają
wyłaniać się idee,
rozpoczyna się proces samowychowania. W alchemii etap ten określano mianem
"oczyszczenia". Oznacza
ono tu zdobycie przez świadomość małego przyczółka powinności moralnej, idei wyższej,
z którego
można obronić swą pozycję przed treściami nieświadomości. Oczyszczenie jest więc
jakby uwolnieniem
się spod obezwładniającego wpływu treści nieświadomości..."
Pozdrawiam i nie upadaj na duchu:)
Ja ciągle mam nadzieję, że zdążę osiągnąć ten etap po...;).
Ciekawe jak jest na końcu tej drogi ?
Może stąd się wzięło powiedzenie :
"niech żywi nie tracą nadziei " ?
E.
› Pokaż wiadomość z nagłówkami
1. Data: 2001-09-02 10:40:52
Temat: Re: Doświadczenie Boga...? [długie]
Użytkownik "Saulo"
> <..>
> Kiedy miałem 19 lat, na krótko się jednak nawróciłem. A było to tak: zimą
> przed maturą uczyłem się w swoim miniaturowym późnogierkowskim pokoiku przy
> swoim biurku. Nie pamiętam czego, ale na pewno niczego, co zapowiadałoby to,
> co się stało, gdy wstałem. Wstałem i od razu upadłem, upadłem na wersalkę,
> ale poza tym spadałem w wielki czarny wir, w nicość, w śmierć. Zacząłem się
> modlić o ocalenie. I zostałem wysłuchany. Jakby wielka, ale niematerialna
> dłoń delikatnie powstrzymała mój upadek i wyniosła mnie. Ogarnęła mnie
> euforia: wielkie szczęście, jasność widzenia, podwyższona uwaga, poczucie
> realności istnienia "tu i teraz". W uniesieniu napisałem kilka wierszy, nota
> bene potwornie smutnych :-), ale pisząc je byłem szczęśliwy jak nigdy.
> Pozaerotyczna ekstaza.
Bardzo podobne zdarzenie opisywałem juz na tej grupie. Dla scisłości
powinienem
dodać że miało to miejscy kiedy, delikatnie mówiąc, byłem w kiepskiej kondycji
psycho-fizycznej, pewnie więc dałoby się to wytłumaczyć jakoś na podłozu
fizjologicznym.
Nie umiejsza to jednak faktu że jest to jedno z tych zdarzeń które nie pozwala
mi na odrzucenie wiary, *jest* to zbyt mocne przzzycie aby można bylo
je zneutralizować jakakolwiek naukowa hipotezą, jak dla mnie przynajmniej.
Nie mniej jednak jesli trafisz na jakies tropy na tej ścieżce,
to daj mi cynk proszę.
pozdrawiam
Marsel
› Pokaż wiadomość z nagłówkami
1. Data: 2001-09-02 12:37:19
Temat: Re: Doświadczenie Boga...? [długie]Marsel Wprost napisał:
> Bardzo podobne zdarzenie opisywałem juz na tej grupie.
Poprosze o współrzędne. Musiało mi umknąć.
Dla scisłości
> powinienem
> dodać że miało to miejscy kiedy, delikatnie mówiąc, byłem w kiepskiej kondycji
> psycho-fizycznej, pewnie więc dałoby się to wytłumaczyć jakoś na podłozu
> fizjologicznym.
>
> Nie umiejsza to jednak faktu że jest to jedno z tych zdarzeń które nie pozwala
> mi na odrzucenie wiary, *jest* to zbyt mocne przzzycie aby można bylo
> je zneutralizować jakakolwiek naukowa hipotezą, jak dla mnie przynajmniej.
Przeżycie silne, ale i ludzka zdolność do tworzenia i reinterpretowania
rzeczywistości jest co najmniej równa jego zdolności do jej odczytywania. Nie z
takich opresji istota zawieszona w kulturze wychodziła obronną ręką. Mimo
wszystko stawiam na Barona Munchausena.:-)
> Nie mniej jednak jesli trafisz na jakies tropy na tej ścieżce,
> to daj mi cynk proszę.
>
> pozdrawiam
>
> Marsel
Moje tropy będą Twoimi tropami.
Howgh.
Saulo
--
Wysłano z serwisu OnetNiusy: http://niusy.onet.pl
› Pokaż wiadomość z nagłówkami
1. Data: 2001-09-02 12:37:55
Temat: Re: Doświadczenie Boga...? [długie]
Użytkownik "Saulo" <d...@p...onet.pl> napisał w wiadomości
news:9mrenu$76m$1@news2.tpi.pl...
> Chciałbym Wam napisać o kilku doświadczeniach ze
> swojego życia, które były niespodziewane, które nie do końca potrafię
sobie
> wytłumaczyć, a które można by
> uznać za kontakt z Boską, a przynajmniej nadprzyrodzoną siłą.
Dotyk transcendencji... A moze zwykła psychologia?
Dotyk Boga zostawmy na boku, bo to zbyt trywialne wytłumaczenie i nie chcesz
takiego rozumienia swoich doświadczeń.
A więc - to pierwsze - omdlenie? -ocalenie. Cóż, to się zdarza. Ja gdy
mdlałam (niestety tylko raz doświadczyłam tak romantycznego upadku
spowodowanego sercem złamanem) też miałam poczucie lecenia w czarną
otchłań. A potem nic, zatrata. A potem - niezwykłe poczucie jasności,
orzeźwienia, ŻYCIA! Taka aura. Może to tak bywa? Fizjologicznie.
A dlaczego to miało na Ciebie taki wpływ? Niezaspokojona potrzeba wyzwala
projekcję. Brutalne.
> Zacząłem się
> modlić o ocalenie.
A więc jak to jest z tą niewiarą? Na poziomie nieświadomym? Skąd modlitwa?
> Pozaerotyczna ekstaza.
Życie jest piękne. Ja po moim upadku zostałam zawieziona do szpitala. Ach,
jaki miałam wtedy humorek, energię, jakbym, nomen omen PanaBoga za nogi
złapała ;)))
> Zdarzenie to miało jednak pewne długotrwałe pozytywne skutki.
Dezintegracja pozytywna, co Evo? :)
Tak musiało być, Paulusie? Doświadczenie
krańcowe?
A swoją dezintegrację też przeszłam. Pozytywną oczywiście. W skutkach, bo w
przebiegu - to płacz i zgrzytanie zębów ;)))
> nigdy do końca nie straciłem zainteresowania innymi wizjami świata, ale
> wiara w Boga zwiędła prawie tak szybko, jak się pojawiła.
Może już jej nie potrzebowałeś?
> Patrzyłem na nich z pobłażliwym rozbawieniem. I nic się nie zdarzyło do
> końca spotkania. Po wyjściu z sali stałem się jednak dziwnie wymowny,
> ożywiony, szybki, dowcipny, wpadłem zupełnie niespodziewanie w euforię,
> znowu połączoną z niezwykle jasnym oglądem rzeczywistości, podwyższonym
> stopniem uwagi i silnym poczuciem realności.
Och, nie lubię tak chłodno interpretować. Ale skoro chcesz... "Patrzyłeś z
POBŁAŻLIWYM ROZBAWIENIEM" Czyżbyś mówił o poczuciu wyższości? Moze
pewności swojej wiary w niewiarę. Taka pewność dodaje energii, wiary (w
siebie), mocy (nienadprzyrodzonej) Poza tym to PO WYJŚCIU miałeś takie
odczucia. Moze to reakcja na uwolnienie od sytuacji będącej jakimś
dyskomfortem?
> "You don't have to
> believe it, you'll just find out one day." [Nie musisz w to wierzyć,
pewnego
> dnia się po prostu przekonasz.]
Chciałbyś żeby tak było? Wiesz - dialog wewnętrzny bywa nader przekonujący
;)
> Modlitwa umarła w pewnym momencie śmiercią naturalną, zapewne w
> jakimś stopniu z powodu mojego wyindywidualizowania się z
> rozentuzjazmowanego tłumu. Zaczęliśmy się zbierać do wyjścia. Kiedy
wstałem,
> okazało się, że coś jednak wpłynęło na mnie na tyle silnie, że trzęsą mi
się
> ręce, jestem wewnętrznie "rozebrany", "rozmiękczony
Nonkonformizm społeczny jest rzeczą trudną. Mozna się sprzeciwiać, ale
konsekwencje też trzeba ponosić. Ta utrata siły...
> Jakie mogło być przyrodzone podłoże tych nadprzyrodzonych
> /"nadprzyrodzonych" zdarzeń?
Takie mogą być przyrodzone przyczyny... Z głowy można wysnuć wiele
hipotez... Co nie znaczy, ze jestem świecie przekonana, że taka była geneza
Twoich reakcji. Bo mogło być całkiem inaczej. I myślę sobie, że przeczuwasz
tę inną interpretacje, ale jej nie chcesz...
> W jaki sposób sytuacje społeczne oddziaływują na jednostkę tak, wydawałoby
> się, całkowicie poza jej świadomością?
Och, to inna bajka... Sytuacje społeczne są niesłychanie silnymi bodźcami.
Przy których upada mit o wolności człowieka ;)))
Pozdrawiam :)
joa
PS.
Jeszcze wyszperałam cytat z "Osobowości i religii" Allporta:
Dobrze jest zdać sobie sprawę, ze sporo tak zwanych ateistów, a także wielu
agnostyków "oświeconych" i anty-klerykałów wykazuje w gruncie rzeczy
podejrzanie głębokie zainteresowanie całym tematem [religią, wiarą].
› Pokaż wiadomość z nagłówkami
« poprzedni wątek | następny wątek » |