Path: news-archive.icm.edu.pl!news.gazeta.pl!not-for-mail
From: "MFD" <m...@g...SKASUJ-TO.pl>
Newsgroups: pl.sci.psychologia
Subject: Re: Emocje negatywne i pozytywne sa niebezpieczne ?
Date: Wed, 10 Aug 2005 13:24:18 +0000 (UTC)
Organization: "Portal Gazeta.pl -> http://www.gazeta.pl"
Lines: 87
Message-ID: <ddcv62$3eh$1@inews.gazeta.pl>
NNTP-Posting-Host: 195.207.109.12
Content-Type: text/plain; charset=ISO-8859-2
Content-Transfer-Encoding: 8bit
X-Trace: inews.gazeta.pl 1123680258 3537 172.20.26.234 (10 Aug 2005 13:24:18 GMT)
X-Complaints-To: u...@a...pl
NNTP-Posting-Date: Wed, 10 Aug 2005 13:24:18 +0000 (UTC)
X-User: mfd
X-Forwarded-For: 172.20.6.161
X-Remote-IP: 195.207.109.12
Xref: news-archive.icm.edu.pl pl.sci.psychologia:327239
Ukryj nagłówki
Sarna <G...@V...net> napisał(a):
> Najpierw jest namietnosc, pozniej intymnosc, bliskosc a nastepnie powinno
> przerodzic sie w milosc....Tak wyglada teoria.
Jeśli chciałabyś w ten sposób urgyźć teorię miłości/związku, to najpierw
trzebaby było odpowiedzieć sobie na zasadnicze pytanie: czym jest miłość w
takim razie? Współcześnie często uważa się i jest to twierdzenie zdaje się
dość dobrze umocowane empirycznie, że miłość jest specyficznym stanem
pobudzenia. Człowieczka-ofiarę cechuje między innymi podwyższona i "chorobowo
zmieniona" aktywność mózgu, spowodowana przede wszystkim nadmiernym
uwalnianiem niektórych neurotransmiterów (np. dopaminy) oraz tzw. hormonów
szczęścia, np. serotoniny. Nie spotkałem się z naukową definicją, mówiącą o
miłości jako o "przyzwyczajeniu, wzajemnym rozumieniu się" itd.
I snując dalej, jeśli biochemiczna geneza miłości jest prawdą, to nie można
oddzielić jej od namiętności na przykład. W rozumieniu czysto teoretycznym
byłyby to sprawy ściśle ze sobą związane. Bo czymże z kolei jest namiętność?
Pojawia się wówczas, kiedy z jakiś powodów (feromony? są też takie
teorie...), powiedzmy, zapach partnera/partnerki doprowadza Cię do obłędu.
Czyli znowu, mówiąc technicznie, powoduje zaburzenia w emisji pewnych
związków chemicznych (niejako je niekontrolowanie uwalnia) co skutkuje stanem
definiowanym jako miłość. Do tego oczywiście dochodzą objawy zewnętrzne,
czyli np. drżenie rąk i takie tam.
Rozregulowany mózg można powiedzieć pogrąża się w "chemicznym chaosie". Układ
limbiczny, zaatakowany nadmierną ilością dopaminy jest nadmiernie aktywny,
gotów inicjować skrajne stany emocjonalne. Jeśli tak, to zarówno pozytywne,
jak i negatywne. Stąd, między innymi, mówi się, że niedaleko od miłości do
nienawiści.
Po drugie, stan zakochania, czyli rzeczonego chaosu nie może trwać zbyt
długo. Trudno powiedzieć ile - różnie, w zależności od konkretnego osobnika.
Rzecz polega na tym, że zapasy serotoniny, dopaminy i innych związków są
ograniczone. "Założenie" natury jest takie, że w warunkach normalnej
eksploatacji są one regenerowane na bieżąco, tzn. jeśli uwalniam x związku,
to zanim uwolnię następny x, poprzedni już się odtworzy. W warunkach
ekstremalnych, np. miłości lub narkotycznego pobudzenia, powiedzmy przez MDMA
(swoją drogą miłość bywa traktowana w niektórych opracowaniach jako naturalny
narkotyk) zapasy zużywane są zbyt gwałtownie i po prostu się wyczerpują. Stąd
częsta wśród "ciężko zakochanych" huśtawka nastrojów, skłonność do depresji w
momencie, kiedy coś wg. zakochanego, czyli skrajnie wyczerpanego, zdaje się
być nie tak ("ona na pewno mnie teraz zdradza").
W tym ujęciu, wracając do pytania postawionego w temacie, można powiedzieć,
że emocje są niebezpieczne. Jakkolwiek w normalnych dawkach, w normalnej
sytuacji, są bezpieczne i niezbędne, wspomagają naszą percepcję.
A wracając na chwilkę do samej miłości, jestem daleki od rozdzielenia miłości
od namiętności i pożądania, w szczególności do przedstawienia miłości
jako "ostatniego stadium" relacji patnerów.
Chyba, że miłość zdefiniujemy "kulturowo", czyli jako harmonijne bycie ze
sobą, wzajemne rozumienie się, wierność i tego typu historie. Wówczas Twój
podział na etapy będzie prawdziwy. Ale pytanie postawione w temacie dotyczyło
emocji jako takich, a nie błędnego (?) kulturowego odzwierciedlenia pojęć
będących w istocie burzą emocji.
> Niedojzali emocjonalnie (z
> rornych powodow) jakby burza ten porzadek, maja inne wyobrazenia czy
> oczekiwania , czesto myla pojecie milosci z pozadaniem, namietnoscia...
Łączenie miłości z pożądaniem, namiętnością wydaje się być słuszne i zasadne.
> Boja
> sie bliskosci i mimo iz najpierw do niej daza, tak kiedy juz sie zbliza,
> czuja sie niewygodnie i poprostu wycofuja sie (uciekaja)...czesto
> obwiniajac
> ta druga strone. I tu zamyka sie bledne kolo....Stad tez rodzi sie
> frustracja, depresja.. Ktos nawet posunal sie do okreslenia depresji
> dwubiegunowej...znaczy z jednej strony pragnie sie bardzo, a z drugiej
> ucieka sie przed prawdziwym uczuciem...Bardzo czesto spotykane zjawisko i
> kiedy rozpoznane, zaleca sie terapie...
>
> /podsuchane w dzisiejszych "rozmowach w toku"/
No, to akurat chyba rzeczywiście ;))
Tu przychodzi mi do głowy tylko jeden przypadek - ludzi z bagażem
traumatycznych doświadczeń. Nie ma to nic wspólnego z niedojrzałością
emocjonalną. To po prostu lęki. Terapia jak najbardziej wskazana.
Pozdrawiam,
MFD
--
Wysłano z serwisu Usenet w portalu Gazeta.pl -> http://www.gazeta.pl/usenet/
|