Strona główna Grupy pl.sci.psychologia Małe myśli (nieco o absurdzie)

Grupy

Szukaj w grupach

 

Małe myśli (nieco o absurdzie)

Liczba wypowiedzi w tym wątku: 1


« poprzedni wątek następny wątek »

1. Data: 2001-06-03 14:02:17

Temat: Małe myśli (nieco o absurdzie)
Od: "Coenve" <c...@w...pl> szukaj wiadomości tego autora

Spróbuję podzielić się moimi myślami. Przyznaję się, dla mnie samego brzmią
trochę mistycznie, a słowa nie są dobrym przekaźnikiem, lecz cóż.

A jest tak.

Mamy wszechświat, ogromny, niezrozumiały, rządzący się prawami logicznymi
lecz absolutnie absurdalnymi dla przeciętnego umysłu ludzkiego. Na poziomie
dalekim od tego podstawowego i tym samym najbardziej zdumiewającego mamy
atomy, które oddziaływują między sobą, tworzą struktury. Na poziomie znów
odległym od ostatniego o rzędy właściwie niewyobrażalne (na tej samej
zasadzie na jakiej przeciętny człowiek nie ma wyczucia liczb w pewnych
zakresach - instynktownie czuje różnicę pomiędzy 100 a 1.000.000, lecz 10^40
i 10^70 to po prostu _ogromne_ liczby i tyle) mamy twory makroskopowe, wśród
nich nas samych - ludzi. Najbardziej zdumiewającą (kogo, kogo?) własnością
tych ostatnich jest rzecz chyba jasna świadomość. Piszę, myślę, czuję,
odbieram wrażenia, mam cele, aspiracje, pragnienia i lęki. Świat jakże
niematerialny, jakże wzniosły. I teraz - doświadczenie być może tylko na
mnie wywierające dziwne wrażenie - przewędrowanie myślą tych wszystkich
kroków i poziomów, tak dokładnie jak tylko jesteśmy w stanie to zrobić od
tych podstawowych i niezrozumiałych praw fizycznych, niechby to była fizyka
kwantowa aż do uczuć, które uważamy za najbardziej ludzkie i wzniosłe,
miłości czy wierze(!).

_Dla mnie_ jest to niemożliwe to objęcia jedną spójną i mieszczacą się w
kontekście pamięci myślą. To _musi_ budzić poczucie absurdu, poczucie braku,
poczucie pustki i małości. Jakiej wielkiej wiary(!) musi wymagać przyjęcie,
że to wszystko dzieje się ot tak, bez żadnej przyczyny, bez żadnego celu,
wyłącznie siłą rozpędu jakiś niezrozumiałych zależności.

Ale przecież wszyscy wiemy, że wszystko ma cel i przyczynę, tego uczy nas
całe życie, a nic nie oddziaływuje na nasze zdanie bardziej niż bezpośrednie
doświadczanie zjawiska. Więc jest przyczyna - Bóg. On nadaje przyczynę i
sens. A przede wszystkim jest _cudowną_ tarczą przed poczuciem absurdu i
pustki ogarniającej nas, lub mogącej ogarnąć przy braku tego _wspaniałego_
abstraktu umysłowego.

Co więcej, dla osób o wiarze w pewne ideały obraz Boga z definicji musi być
krańcową esktrapolacją tych ideałów (chrześcijanizm). Nieskończona miłość,
nieskończona dobroć, nieskończona ufność i wiara (tu: w człowieka). Dla
takiej osoby, jeśli tylko raz zaakceptuje (zaufa) i przyjmie do siebie taki
obraz, nie może go odrzucić. Jak odrzucić coś, co jest naładowane aż tak
pozytywnie? Co jest niezrozumiałe, a czego jesteśmy cząstką?

...

Cóż, ja jestem ateistą, agnostykiem, jak zwał tak zwał, jednak w wielu
przypadkach nie mam żalu do innych osób, że nie chcą przyjąć narzucającego
się absurdu i przyjmują daną im kulturowo ochronę. Choć dla mnie właśnie ta
tarcza jest absurdalna w zbyt wielu punktach.

Co to wszystko ma wspólnego z psychologią? Ano właśnie moje (poddawane tym
samym Waszej ocenie) spostrzeżenie (nie nowe, lecz czasami jak silnie się
przebijające w górne warstwy świadomości) o roli czynnika religii w
psychologii pojedynczego umysłu. Nie poruszyłem oczywiście wielu kwestii -
na przykład wpływu przyjętej już wiary na rozwój systemu wartości czy
osobowości - celowo, gdyż zastanawiało mnie właśnie jak ważny jest czynnik
właśnie ukojenia poczucia bezsensowności (spłycając), jak również
zaspokojenia potrzeby poczucia opieki (choć o tym właściwie nie pisałem)...

Do waszych przemyśleń,
Pozdrawiam,
Artur


PS. Bezpośrednią przyczyną (zawsze jest, pamiętacie?;) moich myśli w tym
kierunku było pobieżne zapoznanie się z Georga Hammonda Naukowym Dowodem na
Istnienie Boga (SPoG - Scientific Proof of God). George Hammond jest
powracającym koszmarem alt.philsophy (właściwie nie znam tej grupy, jednak
zawsze znajdzie się coś o nim... każda grupa ma kogoś takiego:)




› Pokaż wiadomość z nagłówkami


Zobacz także


1. Data: 2001-06-03 17:18:55

Temat: Re: Małe myśli (nieco o absurdzie)
Od: "Gwidon S. Naskrent" <n...@s...pl> szukaj wiadomości tego autora

On Sun, 3 Jun 2001, Coenve wrote:

Napisałeś długiego posta z którym nie chcę się tutaj mocować - powiem
tylko tyle że dręczące cię problemy (czemu makrokosmos działa tak jak
działa i to olewając mnie zupełnie) mi wydają się niecokolwiek banalne. Ja
jestem tu i teraz i nie chciałbym żeby myślenie o Wielkim Wybuchu czy
innej ucieczce galaktyk przesłoniło mi moje bieżące plany.

> Cóż, ja jestem ateistą, agnostykiem, jak zwał tak zwał, jednak w wielu
> przypadkach nie mam żalu do innych osób, że nie chcą przyjąć narzucającego
> się absurdu i przyjmują daną im kulturowo ochronę. Choć dla mnie właśnie ta
> tarcza jest absurdalna w zbyt wielu punktach.

Ale nie jest absurdalna w punkcie najważniejszym: właśnie tym że zapewnia
ochronę. Chyba że chcesz sprowadzić to do dyskusji nt. "czy instynkt
samozachowawczy jest irracjonalny".

> PS. Bezpośrednią przyczyną (zawsze jest, pamiętacie?;) moich myśli w tym
> kierunku było pobieżne zapoznanie się z Georga Hammonda Naukowym Dowodem na
> Istnienie Boga (SPoG - Scientific Proof of God). George Hammond jest

Ależ naukowe dowody były praktykowane już od czasów św. Anzelma i
scholastyków (w końcu logika też jest nauką, a Anzelm rozumował jak
najbardziej logicznie, tyle że być może z błędnych przesłanek).

--
GSN


› Pokaż wiadomość z nagłówkami


1. Data: 2001-06-03 17:56:05

Temat: Re: Małe myśli (nieco o absurdzie)
Od: "Coenve" <c...@w...pl> szukaj wiadomości tego autora

> Napisałeś długiego posta z którym nie chcę się tutaj mocować - powiem
> tylko tyle że dręczące cię problemy (czemu makrokosmos działa tak jak
> działa i to olewając mnie zupełnie) mi wydają się niecokolwiek banalne. Ja
> jestem tu i teraz i nie chciałbym żeby myślenie o Wielkim Wybuchu czy
> innej ucieczce galaktyk przesłoniło mi moje bieżące plany.
>

Nie to miałem na myśli. Mówiłem o fizycznych podstawach _wszystkiego_
ponieważ chciałem uzmysłowić jak absurdalne wydaje się być przejście od
najbardziej podstawowych praw fizyki do tego co zwiemy życiem, i z którego
to poczucia absurdalności może brać się chęć odrzucenia tej wizji. Nie
jestem kosmicznym myślicielem, któremu spać nie dają błyski kwazarów, choć
mogę sobie wyobrazić żal, że nie mam takich pragnień.


> Ale nie jest absurdalna w punkcie najważniejszym: właśnie tym że zapewnia
> ochronę. Chyba że chcesz sprowadzić to do dyskusji nt. "czy instynkt
> samozachowawczy jest irracjonalny".
>

Tak, absurdalna nie w tym punkcie. I nie chcę sprowadzić do tego dyskusji.


> Ależ naukowe dowody były praktykowane już od czasów św. Anzelma i
> scholastyków (w końcu logika też jest nauką, a Anzelm rozumował jak
> najbardziej logicznie, tyle że być może z błędnych przesłanek).
>

Tak, wiem, choć były to innego trochę typu "dowody". Po prostu przejrzenie
"naukowego dowodu" wywołało we mnie parę myśli na temat tego, jak bardzo
można bądź nie rozumieć pewnych terminów, bądź naginać ich znaczenie, choć
raczej wierzę w to pierwsze.


> GSN
>
>

Artur


› Pokaż wiadomość z nagłówkami


1. Data: 2001-06-03 18:02:32

Temat: Re: Małe myśli (nieco o absurdzie)
Od: "Gwidon S. Naskrent" <n...@s...pl> szukaj wiadomości tego autora

On Sun, 3 Jun 2001, Coenve wrote:

> Nie to miałem na myśli. Mówiłem o fizycznych podstawach _wszystkiego_
> ponieważ chciałem uzmysłowić jak absurdalne wydaje się być przejście od
> najbardziej podstawowych praw fizyki do tego co zwiemy życiem, i z którego

Ale pomyśl: 95% procent ludzkości żyje nie zdając sobie sprawy z zawiłości
fizyki kwantowej (i być może nawet nie wiedząc co to kwark). Może to
dlatego że olewałem przedmioty ścisłe, w tym fizykę, ale dla mnie ta
wiedza nie jest specjalnie relewantna dla kształtowania mojego obrazu
świata.

> Tak, wiem, choć były to innego trochę typu "dowody". Po prostu przejrzenie
> "naukowego dowodu" wywołało we mnie parę myśli na temat tego, jak bardzo
> można bądź nie rozumieć pewnych terminów, bądź naginać ich znaczenie, choć
> raczej wierzę w to pierwsze.

Naginanie terminów raczej nie wróży dobrze karierze naukowca (chyba że
para-).

--
GSN

› Pokaż wiadomość z nagłówkami


1. Data: 2001-06-03 18:24:57

Temat: Re: Małe myśli (nieco o absurdzie)
Od: "Coenve" <c...@w...pl> szukaj wiadomości tego autora

> Ale pomyśl: 95% procent ludzkości żyje nie zdając sobie sprawy z zawiłości
> fizyki kwantowej (i być może nawet nie wiedząc co to kwark). Może to
> dlatego że olewałem przedmioty ścisłe, w tym fizykę, ale dla mnie ta
> wiedza nie jest specjalnie relewantna dla kształtowania mojego obrazu
> świata.
>

Owszem, nie 95% a sporo więcej, ale nie o to chodzi. Większość życia każdy z
nas spędza nie rozmyślając o zawiłościach wszechświata - zgoda. Ale przecież
ludzie (jak dla mnie) nie zdają sobie sprawy tak _do końca_ dlaczego
podejmują takie, a nie inne decyzje, dlaczego pewne rzeczy silniej do nich
przemawiają niż inne. Ponadto każdy z ludzi ma sobie właściwy kres swoich
możliwości intelektualnych - w momencie, w którym dochodzimy do tego kresu i
gubimy się w zrozumieniu pewnych zależności często emocjonalnie się
dystansujemy, na przykład poprzez "nieważne". I tym samym - będę się
upierał, że nieświadomie - łatwiej jest przyjąć coś zaoferowanego, ułożonego
jak religia niż w pewnym sensie trwanie w świadomości niezrozumienia i
niewiedzy.

Zagmatwałem, ale nieważne ;)


> GSN
>

Artur


› Pokaż wiadomość z nagłówkami


1. Data: 2001-06-04 03:19:27

Temat: Re: Małe myśli (nieco o absurdzie)
Od: "Tomek Wilicki" <t...@w...pl> szukaj wiadomości tego autora

> Mamy wszechświat, ogromny, niezrozumiały, rządzący się prawami logicznymi
> lecz absolutnie absurdalnymi dla przeciętnego umysłu ludzkiego.

Nie absurdalne, a niezrozumiałe - gwoli ścisłości. Niepojęte

Na poziomie
> dalekim od tego podstawowego i tym samym najbardziej zdumiewającego mamy
> atomy, które oddziaływują między sobą, tworzą struktury.

Nie dalekim, ale inym - gwoli ścisłości

Na poziomie znów
> odległym od ostatniego o rzędy właściwie niewyobrażalne (na tej samej
> zasadzie na jakiej przeciętny człowiek nie ma wyczucia liczb w pewnych
> zakresach - instynktownie czuje różnicę pomiędzy 100 a 1.000.000, lecz
10^40
> i 10^70 to po prostu _ogromne_ liczby i tyle) mamy twory makroskopowe,
wśród
> nich nas samych - ludzi.

No i chyba pomyliłeś porządki - na ile się orientuję, trudne to. Otóż
człowiek nie ma nic wspólnego z atomem, chyba że rozpatrzysz człowieka jako
zbiór atomów. W przeciwnym wypadku będzie to błąd pomieszania porządków, jak
na przykład litr światła, zielone myśli, 20 bólu itp.

Najbardziej zdumiewającą (kogo, kogo?) własnością
> tych ostatnich jest rzecz chyba jasna świadomość. Piszę, myślę, czuję,
> odbieram wrażenia, mam cele, aspiracje, pragnienia i lęki.

Świadomość jest odczuciem czyli nie ma świadomości, a jedynie jej odczucie,
znacznie różniące się od stanu faktycznego. Tak jak na przykład odczucie
chimery różni się od rzeczywistości, gdyż w rzeczywistości chimer nie ma,
aczkolwiek można je sobie pomyśleć. Gwoli ścisłości.

Świat jakże
> niematerialny, jakże wzniosły. I teraz - doświadczenie być może tylko na
> mnie wywierające dziwne wrażenie - przewędrowanie myślą tych wszystkich
> kroków i poziomów, tak dokładnie jak tylko jesteśmy w stanie to zrobić od
> tych podstawowych i niezrozumiałych praw fizycznych, niechby to była
fizyka
> kwantowa aż do uczuć, które uważamy za najbardziej ludzkie i wzniosłe,
> miłości czy wierze(!).

No, czytam, czytam. Redukcjonizm, o to Ci chodzi? Nic nowego, czy
oryginalnego.

> _Dla mnie_ jest to niemożliwe to objęcia jedną spójną i mieszczacą się w
> kontekście pamięci myślą. To _musi_ budzić poczucie absurdu, poczucie
braku,
> poczucie pustki i małości. Jakiej wielkiej wiary(!) musi wymagać
przyjęcie,
> że to wszystko dzieje się ot tak, bez żadnej przyczyny, bez żadnego celu,
> wyłącznie siłą rozpędu jakiś niezrozumiałych zależności.
>
Nie, nie możesz ogarnąc tego myślą. Jasne, mogę sobie wyobrazić, że podnoszę
kilka ton, a w rzeczywistości będzie to tylko malutka myśl. Głupiutka. I nie
jest to też kwestia wiary, bo nikt do niczego cię nie przekonywał. Nie te
porządki, znowu. No inaczej - motywacja nie ma nic wspólnego z faktami
fizycznymi.

> Ale przecież wszyscy wiemy, że wszystko ma cel i przyczynę, tego uczy nas
> całe życie, a nic nie oddziaływuje na nasze zdanie bardziej niż
bezpośrednie
> doświadczanie zjawiska. Więc jest przyczyna - Bóg. On nadaje przyczynę i
> sens. A przede wszystkim jest _cudowną_ tarczą przed poczuciem absurdu i
> pustki ogarniającej nas, lub mogącej ogarnąć przy braku tego _wspaniałego_
> abstraktu umysłowego.
>

O kurcze, ale jazdy....Dowód na istnienie Boga? Potrzeby Boga, raczej,
prawda?

> Co więcej, dla osób o wiarze w pewne ideały obraz Boga z definicji musi
być
> krańcową esktrapolacją tych ideałów (chrześcijanizm). Nieskończona miłość,
> nieskończona dobroć, nieskończona ufność i wiara (tu: w człowieka). Dla
> takiej osoby, jeśli tylko raz zaakceptuje (zaufa) i przyjmie do siebie
taki
> obraz, nie może go odrzucić. Jak odrzucić coś, co jest naładowane aż tak
> pozytywnie? Co jest niezrozumiałe, a czego jesteśmy cząstką?
>
no przyznaję się - w ząb nie rozumiem. Parę przeniesień akcji, i bohaterowie
ugrzęźli w labiryncie..

ż, ja jestem ateistą, agnostykiem, jak zwał tak zwał, jednak w wielu
> przypadkach nie mam żalu do innych osób, że nie chcą przyjąć narzucającego
> się absurdu i przyjmują daną im kulturowo ochronę. Choć dla mnie właśnie
ta
> tarcza jest absurdalna w zbyt wielu punktach.

hm, nie tyle kulturowa ochrona, co po prostu działalność ludzka. Pomyśl,
zastanów się - tak głęboko - dojdziesz do tego, w co Ty wierzysz. Nie jestś
ateistą.


> Co to wszystko ma wspólnego z psychologią? Ano właśnie moje (poddawane tym
> samym Waszej ocenie) spostrzeżenie (nie nowe, lecz czasami jak silnie się
> przebijające w górne warstwy świadomości) o roli czynnika religii w
> psychologii pojedynczego umysłu. Nie poruszyłem oczywiście wielu kwestii -
> na przykład wpływu przyjętej już wiary na rozwój systemu wartości czy
> osobowości - celowo, gdyż zastanawiało mnie właśnie jak ważny jest czynnik
> właśnie ukojenia poczucia bezsensowności (spłycając), jak również
> zaspokojenia potrzeby poczucia opieki (choć o tym właściwie nie
pisałem)...
>

No akurat o wpływie czynnika na umysł nic nie było, ani słowa. Było parę
luźbych skojarzeń, nie myl ich z badaniami umysłu.

> Do waszych przemyśleń,
> Pozdrawiam,
> Artur
>
>
> PS. Bezpośrednią przyczyną (zawsze jest, pamiętacie?;) moich myśli w tym
> kierunku było pobieżne zapoznanie się z Georga Hammonda Naukowym Dowodem
na
> Istnienie Boga (SPoG - Scientific Proof of God). George Hammond jest
> powracającym koszmarem alt.philsophy (właściwie nie znam tej grupy, jednak
> zawsze znajdzie się coś o nim... każda grupa ma kogoś takiego:)
>

Jakiś link? Może też się pośmieję,......

Tomek



› Pokaż wiadomość z nagłówkami


1. Data: 2001-06-04 08:21:50

Temat: Re: Małe myśli (nieco o absurdzie)
Od: "... z Gormenghast" <p...@p...promail.pl> szukaj wiadomości tego autora


Coenve wrote in message news:9fdvgf$b48$1@news.tpi.pl...

(...)
> I tym samym - będę się
> upierał, że nieświadomie - łatwiej jest przyjąć coś zaoferowanego, ułożonego
> jak religia niż w pewnym sensie trwanie w świadomości niezrozumienia i
> niewiedzy.
>
> Zagmatwałem, ale nieważne ;)

Niczego nie zagmatwałeś Arturze. Piszesz o tym wspaniale i czytelnie, a fakt
ocierania się
wszystkich o granice rozumienia jest w tym wypadku doskonale widoczny. Dowodem na
to jest również niepodejmowanie wątku przez tubylców - a z drugiej strony komu i po
co
ten dowód potrzebny ;).
Moim zdaniem oferta religii jest na zupełnie innym poziomie i rezygnacja z dalszych
poszukiwań
na rzecz zejścia w dół nie jest wcale tak powszechna. To raczej masy wciągaja się w
górę,
do oferty religii i trwaja tam dalej bez zrozumienia ale za to ze wspaniałą,
przenoszącą góry
wiarą. I tak własnie jest dobrze. Stąd bierze się ład świata (jakże pozorny).
Natomiast garstka niepokornych poszukiwaczy sensu trwa w swych poszukiwaniach tak
długo,
jak długo mają w czym szukać - a przecież wiemy, że szukają oni we własnym rozumie,
we własnych odwzorowaniach tego swiata poczynionych własnym wysiłkiem we własnych,
małych głowach - małych kosmosach. Gdy kiedyś zabraknie nośnika, gdy liczba neuronów
w hipokampie zejdzie poniżej jakiegoś pułapu - wszystko staje sie piękne i jasne :)).
I wtedy pojawia się na twarzy uśmiech błogości - jak ostatni kadr z "Dawno temu w
Ameryce"
z De'Niro w roli głównej...


--
serdeczności
Allfređ
~~~~~~~~~


› Pokaż wiadomość z nagłówkami


1. Data: 2001-06-04 11:58:39

Temat: Re: Małe myśli (nieco o absurdzie) - z kosmicznego laboratorium
Od: "... z Gormenghast" <p...@p...promail.pl> szukaj wiadomości tego autora


Coenve napisał w news:9fdg40$il2$1@news.tpi.pl...
> Spróbuję podzielić się moimi myślami. Przyznaję się, dla mnie samego brzmią
> trochę mistycznie, a słowa nie są dobrym przekaźnikiem, lecz cóż.

Czy pozwolisz Arturze, ze uzyję Twojego wstępu aby dołożyć w tym tonie i własną
cegiełkę? Swoja wizję względności naszego postrzegania (będzie troche kosmologii)...

> A jest tak:

Oto, znany rysunek naszego układu słonecznego. Jego średnica mierzona jako
dwukrotna odległość Plutona od Słońca, wynosi 11.816.213.951 km, oczywiście
z dużą tolerancją +/-. Odległość tą, najszybciej poruszający się nośnik informacji
- fala elektromagnetyczna (umowny błysk światła), pokonuje w 10 godzin
i 56 minut (ze Słońca na Ziemię pędzi on około 5,5 minuty). Nie sprawia nam
kłopotu wyobrażenie sobie, że to samo światło potrzebuje więcej niż 4 lata,
aby dobiec do nas z najbliższej nam gwiazdy Proxima Centauri, lub 8,7 lat
z Syriusza, istniejących tuż obok w naszej Galaktyce. O wiele trudniej się odnaleźć,
gdy dowiadujemy się, że średnica figury geometrycznej jaką zakreśla nasze
Słońce wokół centrum naszej Galaktyki wynosi ... 488.300.000.000.000.000 km,
na których pokonanie nasze bystre światełko potrzebuje ... 51 tysięcy 613 naszych,
ziemskich lat. Światełko! - podróżujące z prędkością 900 tysięcy razy większą od
najszybszego, ziemskiego samolotu. Ale tam. Nie prędkości są tu ważne.
Ważny jest czas życia. Czas naszego życia.
Cóż jednak znaczy jedno życie. Jeśli już je przywoływać to łatwiej przyjrzeć się
wszystkim pokoleniom człowieka, od chwili gdy, przynajmniej teoretycznie,
posługuje się rozumem.

A więc zacznijmy w epoce polodowcowej - holocen - 15, 20 tysięcy ziemskich
lat temu. 20 tysięcy lat temu, jako człowiek myślący byliśmy w absolutnych
powijakach.
Któregoś dnia, gdy nasz ówczesny protoplasta spojrzał bezmyślnie w niebo,
w nie tak odległym krańcu naszej Galaktyki coś wybuchło. Rozbłysk światła
rozpoczął swą podróż we wszystkich możliwych kierunkach (być może jakiś
nieodpowiedzialny eksperymentator nacisnął czerwony guzik ;).

I teraz uwaga. Wracamy do naszego czasu.
Spójrz w niebo teraz. Wytęż wzrok. Widzisz coś? O! Właśnie to, maleńkie
światełko nad horyzontem! Czy wiesz, że to jest dokładnie, fizycznie TEN SAM
błysk jaki zobaczył nasz przodek - jaskiniowiec z holocenu?
Jeszcze wczoraj nie było go widać. Dziś jest. Teraz - po 20 tysiącach lat podróży
dotarł do naszej planetki, do naszego oka. Leciał sobie spokojnie i równo
przez 20 tysięcy naszych lat.

A ile pokoleń istoty człowieczej powstało w tym czasie? 1000, a może
1300? Tylko tyle? Czy można w ciągu jednego tysiąca cykli rozrodczych tak
udoskonalić swój mózg, aby dziś zastanawiać się "dokąd idziemy, skąd przybywamy,
kto, lub co kieruje naszym życiem?" Jak widać - można. Potęga ewolucji. Ale ilu
jeszcze cykli rozrodczych potrzeba naszej cywilizacji aby na te pytania odpowiedzieć?

Cóż to jest jednak 20 tysięcy lat? Przecież dotychczas skonstatowaliśmy
jedynie średnicę naszej Galaktyki (mierzona na krańcach ma około 97 tysięcy
lat świetlnych i ... jaka tam ona nasza?!). Zarejestrowanych w obserwacjach
galaktyk mamy dziś setki tysięcy, jeśli nie miliony (jaki sens ma pytanie ile ich
jest naprawdę - jaki sens ma w tym miejscu pojęcie prawdy?).
Każda z nich oddalona od innych o niewyobrażalne dla nas odległości.
Patrząc z Ziemi w stronę centrum masy naszej Galaktyki widzimy Drogę Mleczną
(jaka śliczna historycznie nazwa ;). Ta "droga" zasłania nam poważną i stosunkowo
bliską część Wszechświata. Czyżbyśmy nie mogli tam zajrzeć?!
Pokusa jest znaczna. Spróbujmy jeszcze raz.

Wszystko jest w ruchu. Ziemia wraz z naszym układem słonecznym obraca się
wokół jądra Galaktyki i można sobie wyobrazić, że będąc "z drugiej strony"
tego jądra będziemy mogli zobaczyć więcej. Tyle tylko, że na skutki takiego
obrotu musielibyśmy poczekać około ... 150 milionów lat. To jest 7,5 tysiąca razy
dłużej niż trwało tysiąc naszych, rozwijających się z epoki kamiennej do dzisiaj
pokoleń. Dość długo...;) Nie ma szans.

Jest jeszcze jeden rodzaj cyklicznego ruchu naszego układu słonecznego
w Galaktyce. To ruch względem płaszczyzny poziomej, przebiegającej przez środek
masy i równocześnie najdalsze strugi galaktycznego naleśnika. Tak więc raz
hipotetyczny obserwator ziemski jest bliżej tej płaszczyzny a raz dalej. Jak na
huśtawce,
raz widzi mniej, bo widok zasłania mu środek naleśnika, a raz widzi więcej,
gdy "uniesie się nieco" nad płaszczyznę naleśnika (ostatnio zauważono w tym kierunku
jakąś nową, karłowatą galaktykę w Strzelcu). Bardzo pięknie.
Tyle tylko, że aby znaleźć się w punkcie najdalszym, a więc dającym najlepszy
obraz tego, co "za" naszą galaktyką, trzeba "poczekać" około ... 15 milionów lat.
Tylko 15 milionów lat ...
To jakieś 750 porcji naszego umownego tysiąca pokoleń, rozwijających człowieka
ze stukającego kamiennym narzędziem w kość zwierzęcia na brzegu jaskini,
do dzisiaj. Siedem i pół tysiąca razy dłużej, niż trwa, w miarę dobrze pamiętana,
najnowsza nasza historia - ostatnie 2 tysiące lat.

Na koniec wystarczy sobie uświadomić, że nasza historia rozpoznawania
tajemnic wszechświata zapełnia się dynamicznie dopiero w ostatnim stuleciu.
Pytania o "budowę wszechświata i sens istnienia" zadawano już sobie wcześniej,
jednak wobec nieporównywalnych z naszym życiem skal, z jakimi stykamy
się w kosmosie, nie można oczekiwać, że ktokolwiek, kiedykolwiek (mam na
myśli osobników spokrewnionych z człowiekiem, jakiego znamy) znajdzie na nie
odpowiedzi. Tysiące razy bardziej prawdopodobne jest, że dowolny kataklizm
kosmiczny zamieni całą materię Układu Słonecznego na kosmiczny pył - choć
w naszej skali czasu, jest on absolutnie nieprawdopodobny. A już miliony razy
bardziej prawdopodobne jest, że samo życie na naszej planecie, odbywające się
przecież jej kosztem, z jej maciupeńkich zasobów, doprowadzi do wyczerpania
się tychże wcześniej, niż ktokolwiek w kosmosie zdąży to zauważyć - jak sądzę;)
Nasza cała cywilizacja, od zejścia małpiszona z drzewa na ziemię do dzisiaj
trwała tak krótko, że nasza wspaniała Galaktyka zdążyła wykonać jedynie
mikroskopijny ruch o jedną 15 tysięczną część pełnego obrotu wokół własnej
osi (tj. o 0,024 stopnia kątowego). Inaczej - jako cywilizacja moglibyśmy
pojawić się i zniknąć kilkanaście tysięcy razy, a nasza dostojna Galaktyka
"obróci się" zaledwie jeden raz wokół własnej osi.

A faktycznie, ile razy już zdążyła się obrócić aby pokazać nam swe
dzisiejsze oblicze? Zresztą, co my tak naprawdę obserwujemy? To przecież
jakiś stan różnorodnie przeszły, zebrany w naszym oku (przyrządzie) z całego
śmietnika czasu. Co on sobą przedstawia?

Czyż nie jest szaleństwem nadawać naszemu życiu jakikolwiek, kosmiczny
sens?! Czy warto, z kosmicznego poziomu zastanawiać się nad naszym
przeznaczeniem? Przecież to absurd! Jedynie ... wprowadzenie Boga, jako
ucieczka od przykrych, choć ciekawych realiów, potrafi wyjaśnić niektórym
z nas wszystko. Na ich własny użytek.

A jednak, będąc tak mikroskopijnym zdarzeniem w skali Wszechświata,
tak niewyobrażalnie nic dla niego nie znacząc, możemy Go obserwować w niemal
całej okazałości. Oczywiście obserwujemy tylko jakiś wybrany fragment
czasoprzestrzeni, dostępny naszym przyrządom i zmysłom w danej chwili,
niemniej pozwala to nam na wyciąganie wniosków, na zastanawianie się,
o co w tym wszystkim chodzi.
Możemy Go w tym śmiesznie skromnym wycinku ogarnąć. Możemy "zaglądać"
mu w mroczną twarz i upiorne ślepia, rozwiązując zagadkę po zagadce.
Róbmy więc to. Na pewno dowiemy się więcej. Tak samo na pewno, jak to,
że nasza zdolność do zadawania pytań i snucia abstrakcyjnych rozważań jest skutkiem
nieustannego rozwoju, wytyczonego nigdy nieodgadnionym planem życia.

---

Wybaczcie ;))
Tak mnie dzis naszło na szperanie w starych tekstach hrabiego S ;)...


> Więc jest przyczyna - Bóg. On nadaje przyczynę i
> sens. A przede wszystkim jest _cudowną_ tarczą przed poczuciem absurdu i
> pustki ogarniającej nas, lub mogącej ogarnąć przy braku tego _wspaniałego_
> abstraktu umysłowego. /.../

> Do waszych przemyśleń,
> Pozdrawiam,
> Artur


--
serdeczności
Allfređ
~~~~~~~~~

› Pokaż wiadomość z nagłówkami


1. Data: 2001-06-04 13:31:28

Temat: Re: Małe myśli (nieco o absurdzie) - z kosmicznego laboratorium
Od: "Eva" <e...@p...onet.pl> szukaj wiadomości tego autora


Użytkownik "... z Gormenghast" <p...@p...promail.pl> napisał w wiadomości
news:9fftum$bv4$4@news.tpi.pl...
[...]
> Czyż nie jest szaleństwem nadawać naszemu życiu jakikolwiek, kosmiczny
> sens?! Czy warto, z kosmicznego poziomu zastanawiać się nad naszym
> przeznaczeniem? Przecież to absurd! Jedynie ... wprowadzenie Boga, jako
> ucieczka od przykrych, choć ciekawych realiów, potrafi wyjaśnić niektórym
> z nas wszystko. Na ich własny użytek.
>
[...]
> Wybaczcie ;))
> Tak mnie dzis naszło na szperanie w starych tekstach hrabiego S ;)...


Artur :
Więc jest przyczyna - Bóg. On nadaje przyczynę i
> > sens. A przede wszystkim jest _cudowną_ tarczą przed poczuciem absurdu i
> > pustki ogarniającej nas, lub mogącej ogarnąć przy braku tego
_wspaniałego_
> > abstraktu umysłowego. /.../
>
> > Do waszych przemyśleń,
> > Pozdrawiam,
> > Artur

Eva :
Tak, jest cudowna tarcza.
A dodaj do tego W.Eichelbergera pojecie grzechu.
I juz bedziesz miec calosc...
I jeszcze rozwazania Paulo Coelho.

Pozdrawiam, Eva


› Pokaż wiadomość z nagłówkami


1. Data: 2001-06-04 16:13:34

Temat: Re: Małe myśli (nieco o absurdzie) - z kosmicznego laboratorium
Od: "Coenve" <c...@w...pl> szukaj wiadomości tego autora

/.../
> Eva :
> Tak, jest cudowna tarcza.
> A dodaj do tego W.Eichelbergera pojecie grzechu.
> I juz bedziesz miec calosc...
> I jeszcze rozwazania Paulo Coelho.
>
> Pozdrawiam, Eva
>
>

Tylko przyjmowanie tej tarczy wydaje mi się jakby troszeczkę intelektualnie
nieuczciwe, jeśli jest się świadomym jej roli i istnienia. Tak jak małe
dziecko, które _chce_ wierzyć w św.Mikołaja, bo przynosi to wymierne
korzyści w postaci prezentów. Oczywiście mało u tego dziecka tego świadomego
_chcenia_ ale może podobnie jest z nami w tej innej sprawie...

Eichelbergera rozważań o grzechu nie znam, z chęcią otrzymam linka lub
jakieś naszkicowanie paru myśli (zarzuciłem na parę wyszukiwarek, ale nic
nie obudziło mojej uwagi jako coś w tym temacie).

Co do Coelho to czytałem raptem "Alchemika" a przejrzałem "Wojownika
światła" i muszę powiedzieć, że zastrzeżenia mam podobne co do dziecka i
św.Mikołaja. Obraz świata u niego jawi mi się cukierkowy, pełny prostych i
oczywistych wyborów, które tylko wydają się niewprawnemu oku
skomplikowane... podczas gdy w moich oczach świat jest inny. Coelho wydał mi
się (już szczególnie w "Wojowniku") nieco zaślepionym i jednostronnie
patrzącym właśnie "wojownikiem" - choć idealistą.

I tyle,
Pozdrawiam,
Artur


› Pokaż wiadomość z nagłówkami


 

strony : [ 1 ] . 2 ... 10 ... 15


« poprzedni wątek następny wątek »


Wyszukiwanie zaawansowane »

Starsze wątki

Wykład mistrza Zen w Warszawie
gdy skutek z przyczyna sie mieszja...
syndrom Dorosłych Dzieci Alkoholików
bardzo prosze :-)
eChild 2001 - Zapłodnienie - Tylko dla mądrych

zobacz wszyskie »

Najnowsze wątki

Senet parts 1-3
Chess
Dendera Zodiac - parts 1-5
Vitruvian Man - parts 7-11a
Vitruvian Man - parts 1-6

zobacz wszyskie »