Path: news-archive.icm.edu.pl!newsfeed.gazeta.pl!nf1.ipartners.pl!ipartners.pl!news2.
ipartners.pl!not-for-mail
From: vonBraun <interfere@o~wywal~2.pl>
Newsgroups: pl.sci.psychologia
Subject: Re: Z innej beczki
Date: Sat, 11 Nov 2006 15:53:36 +0100
Organization: Internet Partners
Lines: 192
Message-ID: <ej4o5j$14bm$1@news2.ipartners.pl>
References: <ej40pj$cfm$1@inews.gazeta.pl>
NNTP-Posting-Host: 217-153-241-130.zab.nat.hnet.pl
Mime-Version: 1.0
Content-Type: text/plain; charset=ISO-8859-2; format=flowed
Content-Transfer-Encoding: 8bit
X-Trace: news2.ipartners.pl 1163256819 37238 217.153.241.130 (11 Nov 2006 14:53:39
GMT)
X-Complaints-To: a...@i...pl
NNTP-Posting-Date: 11 Nov 2006 14:53:39 GMT
In-Reply-To: <ej40pj$cfm$1@inews.gazeta.pl>
X-Accept-Language: en-us, en
User-Agent: Mozilla/5.0 (Windows; U; Windows NT 5.1; en-US; rv:1.6) Gecko/20040113
Xref: news-archive.icm.edu.pl pl.sci.psychologia:354867
Ukryj nagłówki
Przemysław Dębski wrote:
news://news.ipartners.pl:119/ej40pj$cfm$1@inews.gaze
ta.pl
> Zacznijmy mocnym akcentem :) Każdy z nas zapewne nie raz w
> życiu usłyszał o sobie "ty jesteś pierdolnięty/chory
> psychiczie/lecz się na głowę". A jak nie słyszał, to
> napewno - jeśli używa aktywnie usenetu, przeczytał coś
> takiego na swój temat. :))
>
> Kwestia: gdybyś podejrzewał, że naprawdę jesteś chory
> psychicznie - czy udałbyś się z tym bez obaw do
> psychiatry, tak jak naprzykład z katarem idzie się do
> internisty ? Jeśli chodzi o mnie, to bym nie poszedł bo
> np. zabiorą prawo jazdy, zamkną i będą robić eksperymenty
> :), gdybym chciał kandydować na prezydenta, wyciągnięto by
> mi że byłem leczony psychiatrycznie. W zasadzie możnaby to
> wyciagać przy każdej sprawie przed sądem. Ot choćby w
> sprawie o dwa palce miedzy z sąsiadem. itd. Podjęcie
> leczenia może mieć całkiem realne negatywne skutki w
> sensie "swojej pozycji w społeczeństwie". vB - czytasz ?
> Przychodzą do ciebie po dobroci i artykułują takie obawy -
> jak to wszystko wygląda w praktyce ?
>
> Na post po zbóju zaprosił
> P.D.
W pratyce neuropsychologa (NP) ma się zazwyczaj do czynienia
z pacjentami którzy nie mają wątpliwości, że wskutek
uszkodzenia mózgu stracili swoją pozycję w społeczeństwie,
lub też, że jest ona bardzo zagrożona chorobą. Jeśli lekarz
na co dzień piszący publikacje medyczne straci po
uszkodzeniu części zaśrodkowych struktur tzw. obszaru mowy
zdolność do rozumienia/używania złożonych relacji
znaczeniowych (np. zdań zawierających wiele "zapętlających
się" wzajemnie konstrukcji gramatycznych) to raczej nie ma
wątpliwości, że bez kogoś kto wymyśli mu jakiś zestaw
ćwiczeń stopniowo odbudowujący zaburzoną zdolność raczej
sobie nie poradzi. Jeśli chce rozumieć publikacje medyczne
czy pisać sam, musi coś z tym zrobić.
Inny przykład - szef kieruje księgową na badanie NP,
ponieważ niewielki udar mózgu spowodował u niej przejściowe
zaburzenia w przeprowadzaniu operacji arytmetycznych.
Pacjentka chce albo potwierdzić fakt wycofania się tych
zaburzeń, albo uzyskać informację o możliwościach
terapeutycznych i ewentualnie podjąć terapię.
Jeszcze inny przykład - pacjent zauważa u siebie objawy
zaburzeń pamięci, chce się zorientować czy ich nasilenie i
profil odpowiada otepieniu, idzie do neurologa - ten kieruje
na badanie pamięci aby sprawdzić czy w dwu kolejnych
badaniach wyniki będą takie same czy też pojawi się jakaś
progresja zaburzenia. Badanie to wykonuje obok badań MRI
(oceniających zmiany strukturalne) i badań SPECT
(oceniających przepływ mózgowy- strukturalnie nie zawsze
widzi się zmiany, ale upośledzony przepływ krwi w badaniu
SPECT jest dodatkową informacją). Lub też: badania
neuroobrazowe (rezonans magnetyczny i SPECT) wykonuje się
jeśli badanie NP wykaże zaburzenia pamięci - niekiedy skargi
subiektywne osób z depresją obejmują pogorszenie pamięci,
zatem potrzebna jest jakaś forma obiektywizacji tychże - w
depresji zdarza się że pamięć jest niezaburzona a pacjent
podejrzewa u siebie otępienie.
Są sytuacje, że sam proszę pacjentów aby przyszli na
badanie. Przykładowo: "W chorobie Parkinsona zaburzenia
pamięci /o charakterze otępiennym/ pojawiają się w ok 20%
przypadków. Proszę o zgłoszenie się na badanie, które oceni
czy teraz lub w najbliższej przyszłości potrzebne będzie
panu farmakologiczne leczenie poprawiające pamięć. Wyniki
obecnego badania i badania wykonanego przed trzema laty
posłużą obok Pana subiektywnej oceny do sformułowania
wniosków dla lekarza neurologii..." - ot przykład rekrutacji
pacjentów na badania naukowe.
Obawa, że objaw uszkodzenia mózgu jest objawem poważnej
choroby psychicznej skutkującej założeniem kaftana
bezpieczeństwa pojawia się zwykle na początku choroby.
Trafiło mi się to już przy jednym z pierwszych moich
pacjentów. Wiele lat temu badałem np. osobę, która wskutek
uszkodzenia okolic potylicznych mózgu straciła zdolność
rozpoznawania wzrokowego niektórych indywidualnych cech
przdmiotów. Mając ogólną wiedzę, że to co widzi to kubek,
sweter, kapcie badany nie potrafił precyzyjnie rozpoznać
tych cech, które pozwoliłyby jednoznacznie odróżnić te które
należą do niego od tych stojących przy łóżkach innych
chorych. Zaburzenia orientacji przestrzennej dodatkowo
uniemożliwiały natychmiastową ocenę gdzie na sali się
znajduje. Pacjent nie potrafił wyjaśnić dlaczego "kradnie"
innym ich własność :-) Rozpoznanie można było postawić juz
na sali chorych - jeden z pacjentów zauważył, że zakładając
cudzy sweter orientował się, że nie należy do niego ponieważ
jest za ciasny.
Gdy badanie NP "elegancko" i czarno na białym potwierdziło
istotę problemu, pacjent zapytał mnie, czy teraz wyślemy go
"do wariatów" - Dopiero w tym momencie zrozumiałem dlaczego
pacjent ukrywał swoje trudności przed wszystkimi, co
spowodowało, że wśród personelu niższego i osób leżących na
sali zyskał sobie opinię kleptomana. Wyjaśniłem, że
problem rozwiążemy w prostszy sposób, poprzez oznakowanie
inicjałami jego łóżka i rzeczy osobistych (czytanie było
zachowane).
"U wariatów" - tego nie leczą :-).
Część z pacjentów ma zaburzenia krytycyzmu /do przyjścia
zachęca ich rodzina lub inne "otoczenie społeczne"/-
uszkodzenia płatów czołowych dają często takie następstwa.
Jeśli potrafię uzyskać efekt wglądu w problem (np. pacjent z
głębokimi zaburzeniami pamięci nie bacząc na nie chce wrócić
na studia) to pracuję terapeutycznie z pacjentem. Jeśli nie
potrafię - muszę zostawić to rzeczywistości, która robi to
za mnie - zwykle bardziej skutecznie, tyle, że dość
brutalnie.
Znacznie częściej niż z obawą o utratę pozycji społecznej
można spotkać się z obawami przed zmianą - jak zauważył to
ktoś :"pacjent z nerwicą przychodzi do psychologa po to aby
być lepszym nerwicowcem". Mniej dotyczy mnie ten problem, z
uwagi na nietypową specjalizację w obrębie psychologii,
niemniej parę spraw zasygnalizuję:
Generalnie, nie ma większego sensu uszczęśliwianie ludzi na
siłę. Psycholodzy zajmujący się narkomanami formułują to
często tak: rzeczywistą motywację do terapii i chęć zmiany
uzyskuje się wtedy, gdy pacjent znajdzie się, w swoim
subiektywnym odczuciu "na dnie" - i ma się niejako "od czego
odbić" czyli np.: uzyskuje przekonywającą wizję siebie jako
osoby chorej lub ma poczucie silne poczucie zagrożenia
życia/ważnych celów/wartości/itp. bo oszukiwanie się już nie
wystarczy. Podobnie jest i z innymi zaburzeniami - jeśli
decyzja o pójściu do psychologa i psychiatry przychodzi "za
wcześnie"- to w kontekście naturalnych ograniczeń osoby
pomagającej /wiedza/umiejętności/osobowość/, terapia może
być nieskuteczna także z tego powodu i trzeba po prostu
zaczekać.
Bywało też i tak, że zupełnie nieświadomie byłem niekiedy
wykonawcą swego rodzaju kary czyli badania psychologicznego
- pacjentce (to najczęściej kobiety) która terroryzuje
objawami o podłożu czynnościowym cały oddział najpierw grozi
się wezwaniem psychiatry i psychologa, a potem groźbę tą
realizuje kierując ją do tych dwu specjalistów -
podejrzewam, że wykonałem zupełnie nie orientując się "o co
chodzi" kilka takich konsultacji (zupełnie bezsensownych w
takim "klimacie" i kontekście) zanim nie nauczyłem się
rozpoznawać takiej sytuacji. Z drugiej strony,w praktyce
takie "kukułcze jaja" zdarzają się coraz rzadziej - może to
jakiś rezultat wzrostu popularności fakultetów
psychologicznych na studiach medycznych, co daje bardziej
świadome podejmowanie decyzji o konsultacji psychologicznej
(?).
Dość rozpowszechniona /głównie przez media/ jest wizja
psychologa/psychiatry jako osoby, która dysponuje jakimiś
szczególnymi umiejętnościami w zakresie zdobywania o nas
takich informacji, których nie chcemy ujawnić, których się
wstydzimy, które są głęboko osobiste. Podejrzewamy, że np.
poprzez "testy psychologiczne" czy szczególnie wyćwiczone
umiejętności percepcji społecznej, wdziera się on w
najbardziej zastrzeżone rejony i robi z nimi coś czego nie
rozumiemy - być może dla naszego dobra, ale poza naszą
kontrolą.
Poglądy te powodują, że osoby które podejmują się tych
zawodów stają wobec wielkiej pokusy wykorzystywania
naturalnego lęku przed ujawnieniem i pozostawieniem w obcych
rękach naszej prywatności, nieświadomie uczą się tym lękiem
manipulować, podtrzymując taką wizję "psychologa" =
"inżyniera ludzkich dusz" - być może czerpią jakieś
iluzoryczne zyski - choćby poprawiając sobie w ten sposób
samoocenę. Wtórnie przyczynia się to do podtrzymywania
opisanych wyzej obiegowych opinii. /Choć to nie w oparciu o
wiedzę o ukrytych problemach i kompleksach pomoże się
choremu, lecz raczej w oparciu o wiedzę o jego tzw. "mocnych
stronach"/
Spotkanie dwu osób przystępujących do jakiejkolwiek
interakcji terapeutycznej z takim wstępnym bagażem powoduje,
że w istocie, pomocna może być ona tylko przypadkiem. To
jeden z tysięcy powodów uzasadniających potrzebę terapii
własnej przed zabieraniem się za kogoś innego.
Reasumując - mam nadzieję, że po powyższych wyjaśnieniach,
da się w tym co poniżej zauważyć coś więcej niż tylko
"gładką gadkę" i truizm:
Rzeczywista relacja terapeutyczna, taka która doprowadza do
pójścia o kolejny krok dalej w terapii odbywa się jednak
tylko pod warunkiem wewnętrznej zgody pacjenta na zmianę, i
w zakresie który wyznaczy pacjent.
pozdrawiam
vonBraun
|