Data: 2002-09-12 13:17:36
Temat: Re: problemy z dorastajacymi dziećmi
Od: "kolorowa" <v...@i...pl>
Pokaż wszystkie nagłówki
> A mogłabyś podać przykłady takich sloganów w tym wątku które nie mają bez
> wątpliwości najmniejszego sensu,
Nie obrażaj Sokratesa;-) A kto powiedział, że nie mają sensu? Ja tam akurat
uważam, że dzieci faktycznie trzeba wychowywać mądrze. Tyle że takie
enigmatyczne stwierdzenie nic nie wnosi, bo jest oczywiste. W każdym razie
nie spotkałam nikogo, kto twierdziłby, że dzieci należy wychowywać głupio.
Jeśli chodzi o przykłady, to zdaje się Sandra celuje w wypowiedziach równie
jednoznacznych co przepowiednie Pytii delfickiej:
Na pytanie Miranki:
"Co zrobić, jeśli pewne rodzaje zachowań (wyniesionych z domu zazwyczaj) u
TŻ tolerujemy, bo już nie mamy siły z nimi walczyć"
Sandra odpowiada:
"nie tolerować i nie walczyć".
Dalej Miranka:
"ale jednak dziecko chcielibyśmy od małego wychować inaczej."
Sandra: "nie widze przeszkód..."
Równie intrygujących odpowiedzi chyba nie znajdę (chociaż odpowiedź na post
Basi Zygmańskiej o incydencie z ojcem po "kropelce", jak to będzie po 20
latach - też jest warta wzmianki), ale też nie mogę się powstrzymać, żeby
nie przytoczyć Twoich słów.
W jednym poście piszesz:
"Jedno wiem na pewno, zastanawianie się nad tym jak córka już dorasta jest
mocno spóźnione." (chodzi o to, jak postępować z dorastającym dzieckiem,
żeby uniknąć problemów)
W następnym: "Praktycznie, jak napisałaś, od urodzenia należy dbać o to
bysmy sie kojarzyli dziecku z poczuciem bezpieczeństwa, tylko że w miarę
upływu lat odbywa się to inaczej, z czego, mam nadzieję, zdaję sobie sprawę
przynajmniej w dostatecznej mierze."
Najpierw jeden ogólnik, w którym w dodatku nie wiadomo skąd wzięło się
założenie, że autorka pytania dopiero teraz ocknęła się, że ma dziecko i
wcześniej nie interesowała się tym, czy ma ono zaufanie do matki, czy - nie.
Ale potem sam piszesz, że w miarę upływu lat odbywa się to inaczej. Skoro
inaczej, to znaczy, że na bieżąco należy zmieniać swoje relacje z dzieckiem.
A to znaczy, że kiedy dziecko ma dwa lata, to rodzic szuka drogi do
dwulatka, kiedy dziecko ma 5 - to do pięciolatka, a kiedy ma 12 - to do
dwunastolatka. Dlaczego więc twierdzisz, że to za późno? Skąd ta pewność, że
jeśli ktoś stanął w obliczu gwałtownej zmiany swojego dziecka i nie wie
teraz jak ma teraz postąpić - to wcześniej traktował dziecko jak swoją
własność?
Pominę to, że odpowiedzi na swoje pytanie autorka wątku raczej nie otrzyma,
bo problemów uniknąć się nie da. Można jedynie uczyć się jak je rozwiązywać.
oraz jakiś przykład wypowiedzi
> przekonującej cię skądkolwiek lub wymyślonej przez ciebie?
Jeśli chodzi Ci o wypowiedź, która według mnie coś wnosi, to jest ich
całkiem sporo.
Zacznę od Sandry ostatniego postu o "poniedziałkach szczerości", przez
fragmenty z jej postów, np:
"Nie widze problemu w rozmawianiu z dziećmi o wadach i zaletach wprost...i
jakie to niesie niekiedy za sobą konsekwencje..Basia słusznie zauważyła,że
prędzej czy później dziecko to zauważy, ze popełnia się błędy jednak
wszystkiego tolerować nie można należy błędy eliminować i nawet używając
słów " Basi" uzupełnić to w dodatkową inf., że należy ciągle się
udoskonalać by życie nas zbyt bardzo niedoświadczało."
Basi Zygmańskiej postów większość.
Miranki to samo.
O umowie Sławka to chyba nawet nie muszę pisać.
Pomijam już
> bezpodstawny brak zaufania który mam wrażenie że wywodzi sie tylko z tego
że
> jesli dla nas cos jest trudne to juz z pewnoscia nikomu nie moze sie udac.
To serdecznie Ci współczuję. Ja tam nie mam ambicji, żeby startować w
teleturniejach typu "Wiem wszystko", w związku z tym nie przyszłoby mi do
głowy, żeby wiązać brak zaufania do jakiejś osoby z tym, że umie czy wie coś
lepiej niż ja.
Ale w takim razie muszę wyjaśnić skąd mój brak zaufania do Sandry.
(Oczywiście zdaję sobie sprawę, że patrzę na ten problem własnymi oczami i
opisuję go własnymi palcami;-)))
Pierwsza rzecz to sprzeczności, które występują w jej wypowiedziach: np.
"traktować jak partnera, nie karcić ale pokazywać w rozmowie
dwie strony i pozwolić decydować ,którą wybierze samo pozwolic w
mniej waznych sprawach decydować"
A w innym: "dziecko zobowiązane jest do posłuszeństwa".
Więc w końcu jak: partnerstwo czy rodzicielstwo?
Sformułowania dotyczące partnerstwa pojawiają się zresztą dość często,
podobnie jak te o podejmowaniu decyzji dotyczących dzieci (vide ostatni post
do Iwonki). Do tej pory sądziłam, że za partnera decyzji się nie podejmuje,
bo uznajemy, że partner jest osobą W PEŁNI świadomą, odpowiedzialną i
samodzielną. Mój partner sam zdecyduje czy chce się uczyć, ja mogę go co
najwyżej przekonywać. Dziecku takiego wyboru nie pozostawię. Dzieci
potrzebują rodziców, kumpli mają na podwórku. Owszem, wiele obserwacji
Sandry jest niezwykle trafnych, jak chociażby te o rodzicach, którzy próbują
wtłoczyć swoje dzieci w jakieś kaftany uszyte z własnych ambicji, zakazów,
nakazów, przekonań i lęków. Ale to, że pozwala się dziecku na coraz więcej,
że się go słucha i słyszy, że obdarza się coraz większą odpowiedzialnością,
pozwala wybierać drogę - nie oznacza jeszcze partnerstwa - ale uważne
rodzicielstwo.
Inny przykład:
"Należy swym postępowaniem zapewnić dziecku prawidłowy rozwój
fizyczny,duchowy /utrwalać w nim reguły
moralności,dyscypliny,obowiązkowości,poczucia godności,poszanowania
innych,wzajemnej pomocy,odwagi, prawdomówności./ (...) pozwolić mówic,
nauczyć się słuchać co dzieci mają do powiedzenia ...To wszystko odnosi sie
do obojga rodziców jeśli jedno będzie łamało choć jedną z tych zasad to
wiele rzeczy spali na panewce..."
Jeśli więc jedno z rodziców będzie łamało którąś z zasad, np. regułę
dyscypliny (wynoszenie śmieci;)), to w końcu rzecz spali na panewce, jak
Sandra pisze tutaj? czy też jednak wystarczy jak się mamusia postara, o czym
Sandra pisze w obszernym poście na temat żony-co-wszystko-umie-lepiej?
A przy okazji muszę pogratulować Sandrze wyobraźni, która na podstawie
jednego zdania o śmieciach, co się nie chcą wyrzucać, wykreowała postać
"dobrej żony";-)))
Inny przykład:
"ale nie marudzić"
"A z dzieckiem rozmawiać w obecności męża i do męża jak to źle wpływa na
jego zdrowie, przesiadywanie nocą, jak wyrocznia :-)"
Proszę o radę, jak to zrobić, żeby traktować męża z pozycji wyroczni i
równocześnie nie marudzić i nie zanudzić;-)))
I jeszcze jeden:
"każda drobna sprawa tolerowana rodzi w przyszłości duży problem i niechęć
do całości"
"A co do tej twojej sytuacji i TŻ pracującego w nocy nie wydaje mi się, żeby
to był jakiś wielki problem :-) obyś tylko takie problemy w życiu miała a
szczęśliwie dożyjesz starości..."
Druga rzecz, to stosunek Sandry do rodziców, o których opowiada. Wbrew temu,
co napisała, uważam, że ona ich ocenia:
"koleżanka dumna , ciągle chwaląca jakie to ona ma dzieci ,mądre ,układne
,dobrze wychowane itd... a tu ups
pewnego razu dowiaduje sie ,że jej syn wcale nie jest
taki."
"po wizycie u mnie stwierdził w domu , że jestem fajna osobą"
"Powiedział mi wtedy,że rodzice nie potrafią tak rozmawiać jak ja"
To takie drobnostki, które mi się nie podobają. Dlatego, że terapeuta musi
utrzymywać dystans do problemów osoby, którą się zajmuje, nie wolno mu się
zajmować tymi problemami, jeśli wywołują one u niego emocje związane z
bliskimi tej osoby. Ja tego dystansu u Sandry nie widzę i obawiam się, że
niechcący mogłaby narzucić chłopakowi swój punkt widzenia na jego rodziców.
No i trzecia sprawa: te kobiece sztuczki. "byc własnie tą
kobietką,która jest słaba , delikatna i no niestety wiele nie potrafi... "
Czyli manipulować partnerem? To się też nazywa partnerstwo?
Nie podoba mi się to, bardzo nie podoba...
Małgosia
|