Data: 2004-10-27 07:10:15
Temat: Glos z grzezawiska
Od: m...@w...fr (Magdalena Nawrocka)
Pokaż wszystkie nagłówki
GLOS Z GRZEZAWISKA
"Kazdy moment, ktory nie wznosi nas w gwiazdy, w bagnisku
nas grzebie."
- Stanislaw Brzozowski
W gronie dyskutujacym akurat o pracy psychoterapeutow:
zakres, mozliwosci, kompetencje, mniej lub bardziej
profesjonalne podejscie tych szczegolnych "ratownikow", ktos
rzucil pomysl zabawienia sie samemu w ratownika spieszacego na
pomoc osobie znajdujacej sie w smiertelnym niebezpieczenstwie.
Nakreslil przemawiajacy do wyobrazni scenariusz: bagno, noc,
mgla, czlowiek tonacy w grzezawisku...
Dobra. Wyobrazam sobie, ze jestem swietnym
psychoterapeuta. Tonacy jest czlowiekiem chorym psychicznie. On
nie wie o moim istnieniu lub tez moze i wie, ale nie wierzy, ze
moge mu pomoc. A szkoda. Wszyscy chodzacy twardo po ziemi
powinni wiedziec, ze duzo bagien wokol i kazdy moze w nie
wpasc. Dobrze jest wiec na wszelki wypadek byc swiadomym i
wierzyc, ze na malych, twardych kepach czuwaja ratownicy,
ktorzy pomoga wyjsc z bagna. Gdy sie tonie, a ma sie jeszcze w
sobie instynkt przetrwania, trzeba, za wszelka cene - trzeba! -
wysylac rozpaczliwe sygnaly.
Ja, ratownik, znam teren jak wlasna kieszen, zblizam sie
do bagna i wolam tonacego. To bardzo wazne, by ten czlowiek
zanurzony w brei nawet po szyje zrobil jakikolwiek gest w moja
strone. Jesli zupelnie nieswiadomego lub gorzej, wbrew niemu,
wyciagne go na sile za uszy, nic to nie da, nie bedac w stanie
docenic piekna i solidnosci twardego gruntu, najprawdopodobniej
z cala swoja rezygnacja i rozpacza, wynikajaca z
nieumiejetnosci zycia na ziemi wroci na bagna. Bagno wciaga!
Ale on mnie zawolal. Cicho jeknal, resztka sil zamachal
reka w ciemnosci. To mi wystarcza. Rozumiem w mig groze
sytuacji, z ulga konstatuje u tonacego tlaca sie jeszcze
iskierke woli zycia. Ta iskierka zadecyduje o skutecznosci
mojej akcji ratunkowej.
Spiesze do tonacego. Zanurzam sie w bagnie. Z moja wiedza
i ratowniczym doswiadczeniem najszybciej jak to tylko mozliwe
analizuje i oceniam sytuacje. Jak sie tu dostal ten
nieszczesnik: zabladzil, ktos go wepchnal lub wpuscil w maliny,
a moze od urodzenia byl zauroczony grzezawiskiem i cos
silniejszego niz rozsadek ciagnelo go nieuchronnie w kierunku
"spiewajacych mokradel"?...
Stan tonacego jest alarmujacy. Udzielam mu pierwszej
niezwlocznej, niezbednej pomocy. Podciagam go za ramiona do
gory, aby tylko glowa przestala sie co i rusz zapadac w grzaska
breje. Oczyszczam mu twarz z blota, usta, nos i uszy z
obrzydliwego brudnego szlamu. Podstawiam mu termos z czysta
woda do picia. Ta woda pozwoli mu przetrwac czekajacy nas
trudny powrot na twardy lad.
Niczego mu nie tlumacze, w stanie, w jakim jest i tak nic
do niego nie dotrze. Na razie najwazniejsze jest, bym go
uspokoil, by mi zaufal, uwierzyl, ze jestem tu po to, by go
uratowac. By przestal sie rozpaczliwie szarpac na wszystkie
strony, bo mi sie wymknie z rak, jeszcze bardziej pograzy sie w
bagnie.
Czuje, ze wreszcie tonacy mi zawierzyl. Poddaje sie mym
podtrzymujacym, ochronnym ramionom, robi nawet nieudolny
wysilek, by mi pomoc, by mniej mi ciazyc. Zaczynam do niego
mowic, on mnie slucha. Mozliwie delikatnie, ale bez zbytniego
owijania w bawelne przedstawiam mu powage sytuacji. Pokazuje mu
bagno wokol, nie ukrywam realnego zagrozenia, powoli wprowadzam
go w moj plan ratowniczej akcji.
Kepa po kepie musimy razem posuwac sie do przodu. Omawiam
z nim krok po kroku. Musi wiedziec, gdzie idzie, inaczej mi nie
pomoze. Czeka nas dlugi, morderczy powrot, ale ja znam droge, a
dla mojego "rozbitka" najwazniejsze, ze nie jest juz sam.
Wracamy, droga jest naprawde trudna. Przechodzac obok
niektorych miejsc, moj podopieczny pod wplywem bolesnych
wspomnien ze swej niedawnej wedrowki ku grzezawisku, ku bagnom
zaczyna panikowac, tracic kontrole, przestaje isc razem ze mna,
znow zdaje sie biernie tylko na moje ramiona. Uspokajam go jak
potrafie, wskazuje mijane zasadzki, tlumacze mu, skad sie
wziely na jego drodze, obiecuje mu, ze go na przyszlosc poucze
jak takich niebezpiecznych miejsc unikac.
Wciaz przerazony tym, co go spotkalo, ale juz chyba z
jakas nadzieja niedoszly topielec mobilizuje nieprawdopodobna,
jakby nadprzyrodzona resztke sil, by posuwac sie przy moim boku
do brzegu. Nareszcie docieramy. On pada na ziemie - wykonczony,
bezsilny, bezwolny. Przewidzialem to i troche martwie sie, co
dalej, wiem przeciez, ze to nie koniec mojej ratowniczej akcji,
ze jeszcze tyle niezbednego (czy nie najwiekszego?) wysilku
przed nami.
A wlasciwie ten wysilek czeka wylacznie mojego "topielca".
Ja sam bede stal od teraz tylko z boku. Odrzuce ratownicza
line, opuszcze podtrzymujace ramiona. Bede patrzyl i sluchal,
prowokowal i podpowiadal. Nie ma juz ratownika i topielca, obaj
jestesmy partnerami. Partnerami roztrzasajacymi wspolnie
wszystkie aspekty zycia, niebezpiecznego zycia prowadzacego ku
bagnom. Wyciagnalem topielca na twardy grunt, przyszedl czas,
ze musi on stanac o wlasnych silach. Inaczej sie nie utrzyma.
Pomoge mu jeszcze tylko odnalezc piekno stalego ladu, wskaze mu
wlasna sile i wszelkie atuty, ktore mu pozwola docenic i
cieszyc sie zyciem z dala od bagien. Bo bagno czyha gdzies tam
w mroku. Lecz cudem uratowany topielec jest tego ryzyka
swiadomy, nie zblizy sie do zdradzieckiego brzegu. Skoncentruje
sie na moze i nie najlatwiejszym, ale przeciez w sumie jakze
pieknym i ciekawym zyciu na solidnej ziemi. Wtedy sie
rozstaniemy.
Odejde na moj punkt obserwacyjny w poblizu mokradel, wciaz
czujny, gotowy pospieszyc na ratunek. A nuz ktos nastepny wola
z grzezawiska? Ten, ktorego slysze chyba wie o mojej obecnosci
i pewnie na nia liczy, bo wola alarmujaco, glosno. Czyzby to
moj "topielec" rozgadal o mnie wszystkim wokol? Tak czy
inaczej, ide...
Magdalena Nawrocka
www.geocities.com/magdanawrocka
--
Archiwum grupy: http://niusy.onet.pl/pl.sci.psychologia
|