| « poprzedni wątek | następny wątek » |
1. Data: 2003-11-07 09:02:36
Temat: ŁUP! Wewnętrzne oczyszczenie
Ot! Takie małe katharsis, czyli oczyszczenie, a szczególnie to wewnętrzne
potrzebne jest od czasu każdemu z nas. A jak to było z moim oczyszczenie, to
już wam mówię..
Jo i moja staro - Zocha - suńczylimy podstawówkę i od tego czasu, razem se
mieszkamy w jednej chałupie po jej świętej pamięci babce. Kobita była nie do
zdarcia, ale kiedyś się utopiła jak chciała krowę ze sadzawki wyciągnąć. No
i zostawiła nam kobicina chałupę - taką, jakby góralską - drewnianą, z
dachem z najprawdziwszej słomy, mocno ubitą ziemią jako podłgę, dobrze
uszczelnioną mchem. Jak mamy czas to robimy różne rzeczy, a jak nie, to
zabieramy się do roboty. Mamy Antka, Maryśkę, Józkę, Stefcia, Jędrka,
Antolkę i kilka innych dzieciaków.
No, a teraz o właściwym oczyszczeniu.
Wczoraj, z Zochą postanowiliśmy posprzątać gnój za łoborą, nie dlatego,
żeśmy tacy na pokaz, albo cuś, ale dlatego, że nam się już toaleta zatkała.
Nasze WC jest umiejscowione w sąsiedztwie łobory (przylega) i jest zrobione
z drewnianej boazerii. Po środku naszej drewnianej muszli klozetowej
wyrżnięte jest przepiękne kółeczko, dopasowane do każdego rozmiaru. To
właśnie na tym kółeczku czasem siadom i czytom "Wiadomości zza wsi". Czasami
mam problem z czytaniem, bo staro już zdąży pociąć literaturę na paski.
Godałem babie, żeby zostawiła w całości - każdy se udrze tyle ile będzie
chciał, załoszczyndzi się trochę. No i wczoraj, to tej dziury już nie było.
To znaczy była, ale jakby była zajęta, nie można było na niej już usiąść.
Była zapełniona.
Więc staro, pogoniła mię, żeby z tym coś zrobić. Normalnie, trza było się
ubrać w ubranie wyjściowe - gumowe lakierki do kolan i garnitur drelichowy.
Padoł dyszcz i ślisko było, a teren nierówny, mamy trochę z górki. Wyszlimy
ze starą, ona w chustce, i jakby się ta cholera mię tak kurczowo nie
trzymała pod depo to sinioków bym nie mioł dzisioj.
Poślizgnęła się i jak mię pociągnęła, ło jakeśmy oboje rąbli gębami na te
świeżuteńkie błoto, a na dodatek świeże kupska po krowach zaczynały się
rozpływać w tym dyszczu (krowy były wietrzone). Chyba kuniec świata. I tak
se leżeliśmy ze Zochą w tym błocie, a deszcz delikatnie swoimi kropelkami
zwilżał nasze ciała. Zocha, to już nie była wilgotna, ale mokra - wręcz
zalana.
I tak leżelimy kurna, Zocha - była cała nieruchoma, ażem się wystraszył. Se
pomyślałem, że to kuniec. - Kto mi tero będzie w polu orał, kto furmankę
poprowadzi i kto mi bydło oporządzi. Ażem się blady zrobił.
Po chwili staro zaczęła się ruszać i wierzgać nogami, obok zobaczyłem dwa
zęby. Alem ulgę mioł. Powoli pozbieraliśmy widły, nasze kości zmęczone,
staro kieckę na gumce podciągnęła i poprawiła, a jo żem z gumiakó wodę do
suchości wyloł. No i do roboty.
Poszlimy ze starą za łoborę wspiąć się na górę gnoju, który tam zawsze
wyrzucamy z łobory i z WC. Zaczęlimy robotę. Dałem starej widły i odrzucała,
jo żem stał oparty o nasze drewniane WC i nadzorowałem. Nawet to starej
nieźle szło, tylko nie mogła się wgramolić pod nasze drewniane WC od tyłu,
aby to wszystko powybierać. Było mokro, więc to wszystko podpływało, a staro
się ślizgała. Staro musiała to wszystko na klęczkach wyciągać własnymi
rencami. Nie, żebyście se nie myśleli - pełna higiena, miała gumowe
rękawiczki. No i tak staro pracowała. Robotę staro zrobiła, odrzuciła to do
tyłu, no i... zaklinowała się cholera - mówiłem, żeby się więcej ruszała, to
NIE - zołza jedna. No, to kazała mi się ciągnąć za kieckę, no i ciągnąłem ŕ
cholera, dziadostwo na siebie nakłada, gumka pękła, kiecka poszła w strzępy,
urwała się, stara została zakleszczona z gołym tyłkiem, a jo polecioł prosto
w świeżutki gnój, kiecka na mnie. Starej tylko dupa świeciła w pozycji na
klęczka. Kazałem starej nogę do tyłu wystawić (zrobić jaskółkę, tak na
klęczkach jak była, na jednym kolanie - samolocik), wtedy mogłem się
podciągnąć. (za tę nogę). Ulewa ciągle była jak cholera. Wyprowadziłem
konia, uwiązałem powróz, przywiązałem do nogi starej, no i wio koniku! Koń
stara pociągnął, jak rypła do gnoju na moje miejsce. Koń szedł, powróz mi
nogi podciął, jakżem znowu rypnął na starą i znowu w tym szambie leżelimy
oboje. Deszcz dalej padał.
Poczułem się jak bohater - Tarzan - chwyciłem powróz, chyciłem starą i
uratowałem ją.
Nagle przefrunął nad nami samolot rolniczy. Koń się wystraszył, staro była
jeszcze przywiązano za nogę, ja się starej trzymałem. Ciągnął nas drań
przez pół wsi przez wszystkie krzaki, sadzawki, pola na których rolnicy
świeżo rozrzucili swój naturalny nawóz. Staro darła się jak szalona, nie
wiem dlaczego - ja wdrapałem się na nią, usiadłem i chwyciłem lejce. Koń się
zatrzymał. Ale pomyślałem se, że i tak jesteśmy już brudni zewnętrznie, to
se na starej wrócę. No, to wio koniku!
Stara gdzieś po drodze chustkę zgubiła - sirota, nie potrafi nic upilnować.
Zaciągnął nas koń pod łoborę. Wstałem ze starej, odwiązałem nogę, zapiąłem
konia, i jako żem dżentelmen, a nie jakiś cham pomogłem starej wstać. Tak
się rozleniwiła tym leżeniem, że nie mogła się podnieść. Podałem jej rękę.
Ślisko było, no i znowu ŁUP na gębę na tą samą kupę, co na początku, tyle,
że bardziej rozmokniętą. Ale byliśmy brudni. Jakoś dotarlimy do domu.
Kazałem od razu starej przynieść wodę ze studni i nagrzać wodę. Miał
nastąpić proce oczyszczania zewnętrznego. Wlazłem do cieplutkiej wody, a
stara czekała na zewnątrz bo jakiś taki zapach się unosił. Oczyściłem się
zewnętrznie, ubrałem, obejrzałem wiadomości. Kazałem starej nagrzać se wody,
bo mi się żal kobity zrobiło, że tak czekała i mokła na zewnątrz. Po
oczyszczeniu, baba jakaś taka poobdzierana przyszła. I tak se siedzielimy,
ale smród jakiś taki się z nas unosił przy każdym oddechu i sowie -
widocznie coś dostało się do środka. Nie dało się wytrzymać. Hepało nam się
jak starym bykom.
Dbając o swoją kobitę, powiedziałem - Zocha, leć no do Zbycha i przynieś ze
4 flachy koniaku (pędzonego nocą - dla niedouczonych - alkoholu własnej
produkcji). Stara spojrzała na mnie swoim powabnym wzrokiem i jak mię nie
rąbła w plery mówiąc - dobra stary, już lecę - aż mi się prezenty komunijne
przypomniały. Nie było jej aż 4 minuty, podejrzane coś - ma romans! Wróciła,
ale już nie chciałem jej robić awantury.
Usiedlimy, no gadam do starej - Stara, no to chlup w ten dziób,
oczyszciliśmy się zewnętrznie, to oczyśćmy się teraz wewnętrznie. Wiesz
stara, takie katharsis, filozofy i psychologi gadają, że każdy potrzebuje
się wewnętrznie oczyścić.
No i tak oczyszczaliśmy się wewnętrznie przy 1791 odcinku serialu
wenezuelskiego "Zakręty miłości", później przy programie rozrywkowym "Ale
bomba" i "Wszystko dla ukochanej", a później to już stara zaczęła się do
mnie kleić. O! Widocznie nie było już nic do roboty. Wypilimy wszystko.
Niewiele się rozlało.
Tym razem stara siadła na mnie i powiedziała, że teraz to ona sobie na mnie
pojeździ. Więcej nie pamiętam, oczyszczenie było zbyt wielkie a po za tym,
jak rozpięła stanik, to doznałem urazu fizycznego - zawsze tak jest.
Fakt, dzisiaj jesteśmy oczyszczeni wewnętrznie, ale łeb tak strzyka,
wszystko poobdzierane, nic się nie chce robić.
Zaraz chyba pójdę do naszego drewnianego przybytku, bo o sprawy duchowe też
trzeba dbać - świeża literatura czeka, jeszcze nie pocięta.
Kocham moją starą, to taka życiowa kobita - ja dla niej wszystko. Niech se
kobita odpocznie, bo jutro musi porąbać drewno, wrzucić 6 ton węgla, a gdzie
jeszcze czas na oporządzenie zwierząt. Niech se lepiej odpocznie.
› Pokaż wiadomość z nagłówkami
Zobacz także
| « poprzedni wątek | następny wątek » |