| « poprzedni wątek | następny wątek » |
21. Data: 2005-12-15 08:49:15
Temat: Re: PoczątkiBaśka <b...@b...pl> napisał(a):
> <Ciach>
Witam - OLUSIA wrote:
Zaczęłam z powodu "braku", czy nawet można wprost nazwać - nędzy. Poważne
choroby bliskich wysysały ostatnie grosze z rodzinnego domu i nie było
środków na nowe ubrania. Nikt szyć nie umiał, więc każdy kilka razy w życiu
miał coś od krawca i rzeczy mieściły się na jednej półeczce, suszyło się na
piecu i na drugi dzień znowu w tym samym. (Został mi uraz i nigdy teraz nie
zakładam jutro tego samego). Byłam młoda i uparta. Jestem absolutnym
samoukiem. Początki moich robót ręcznych to połowa podstawowej szkoły.
Najpierw szyłam, przrabiałam, na starej maszynie przy pomocy tempych nożyc.
Zniszczyłam kilka rzeczy. Kuriozalne spodenki uszyłam na przykład, ale
spódnicę pierwszą uszyłam w 5 podstawówki, czyli ok. 12 lat miałam. Szybko
się zorientowałam, że najpierw wiedza, potem praca. A potem, jak młoda byłam,
to sukienkę w jeden wieczór na randkę zrobiłam, tyle, że spód miała fatalny i
nie do prania, bo by się popruło. Wykańczałam po spotkaniu. Na materiały nie
było mnie stać, więc często z kretonu szyłam i stałam w pociągu przy wolnych
miejscach nawet, żeby nie pognieść sukienki. Przysięgłam sobie, że kiedyś
skończę jakieś kursy i tak się stało, mam uprawnienia do szycia, ale to wiele
lat później, tak dla siebie to zrobiłam, bo nie wiele nowego się dowiedziałam.
Pamiętam takie wyczyny: robiłam sweter ze starych skarpetek, wieczorową
sukienkę ze starych aksamitnych cudzych zasłon (kiedyś nie było ciucholandów,
kostium sceniczny Marii Skłodowskiej-Courie z krepiny szeleszcący przy każdym
ruchu (świetnie się szyje na maszynie), bluzkę z kawałeczków koronki
zjedzonej przez myszy tak, żeby gipiura nie straciła wzrou, sukienkę z
firankowych frędzli, z prutych złotych frędzli drapiącą bluzkę sylwestrową i
małżeńską wyprawę pościelową z wstawkami kupionymi w Łodzi, co istotne, bo to
całe zdobywanie było, a w sklepach plaża. Robiłam chodniki, dywaniki i
kilimy, poduszki, abażury. Zdobiłam dom i rozdawałam prezenty, bo na kupne
nie było mnie stać. Jak na chrzciny koleżanka mnie zaprosiła (lata 70-te) w
bogate towarzystwo, co złota dużo przynieśli i radio kupili, a ja komplet
spacerowy na drutach dziewczynce zrobiłam, to nikt na złoto nie patrzył,
tylko przy stole z rąk do rąk podawali. No i futra szyłam z królika, z
pojedynczych skórek pasowanych do formy, przy pomocy cięcia żyletką i kołka
drewnianego do popychania igły, na watolinie i podszewce z bąblami i
kapturem. Na lampie miałam to futro, w nosie i wszędzie jeszcze przez parę
miesięcy, tak się pyliło przy rozdzielaniu części.
Teraz jest tyle wydawnictw i możliwości. Przechowuję z sentymentu pierwsze
zdobyczne wzorki, książeczki, opisy z pomyłkami, które "rozgryzałam" nieraz
miesiącami, choć nie bardzo mam miejsce. Kupić książkę o robotach ręcznych
graniczyło z cudem. Czasem coś w czytelni znalazłam, ale nie można było nic
kserować (nie było takiego urządzenia), nic pożyczyć. Przepisywałam więc i
potem próbowałam w nieskończoność. Czasem w językach całkiem obcych coś udało
się wyrwać cudem, to potem nie miał mi kto przetłumaczyć, tłumacz chciał furę
kasy, czyli ogólna męka. Ale zawsze lubiłam wyzwania i do dziś lubię
czarować. Dekoruję dom na święta, wymyślam kostiumy balowe dla córki, cieszę
się szydełkowymi serwetkami, które wyciągnę w tym roku na świeta wszystkie
jakie mam (które mi zostały) i różny sposób wplotę je w dekorację domu.
Miałam kiedyś niespożyte siły, spałam po godzinie na dobę, żeby zdążyć, bo
zarobkowo też obrabiałam klientki, oprócz pracy zawodowej i to wspominam jako
koszmar permanentnego zmęczenia i nacisku konieczności. Trafiały się często
takie panie, co to "motylem byłam, ale utyłam", upierały się co do wzoru,
koloru, a potem chciały przerzucić na mnie winę z swoje łakomstwo i wygląd.
Ogólnie trudno się z ludźmi pracuje. Na początku nie miałam poparcia rodziny
w moich poczynaniach, musiałam tworzyć "coś z niczego". Babcia prowadziła
nasz dom i twierdziła, że dzieci mają się wyłącznie uczyć, a nie bzdurami
zajmować. Szkoda mi więc tego, że nie wybrałam zawodu, który by mnie cieszył
i był związany z krawiectwem, albo rękodziełem. Nikt mi jakoś nie doradził.
Zawsze moje prace to dla mnie "wewnętrzne święto" - uwielbiam jak rodzina i
psy śpią, a ja muzykę włączę i coś robię, ostatnio zaczęłam coś decoupagować
i krzyżyków się nauczyłam. Ale mam jeszcze małą córcię, która wymaga dużo
opieki i brakuje mi czasu i siły. Moje późne dziecko,(40 lat miałam),
wyczekane i wyśnione miało wszystko zrobione i same cacka, bo i wprawę już
miałam, i włóczki były i materiały. Do dziś lubię ją ładnie ubrać i rzadko
kupuję, raczej wyciągam z zapasów, bo robiłam na zapas. W ten sposób pierwsza
córka, ktora ma prawie 30 lat wyglądała jak laleczka, bo nic nie było na
rynku do kupienia, a druga, co ma 11 wygląda zawsze jak laleczka, bo warunki
się zmieniły. Pamiętam, jak na spacerze inne mamy chodziły specjalnie koło
wózka, żeby zaglądać i komentowały z zachwytem. Jakby zebrać rzeczy, które
zrobiłam do tej pory, to wywrotka byłaby z przyczepą chyba. Tyle, że kochałam
tworzyć, cieszyło mnie to zawsze i np. dziecięce rzeczy oddawałam dalej, żeby
innych cieszyło. I zawsze robiłam kilka rzeczy na raz, bo mimo, że lubię
tworzenie, zaraz mam jakiś nowy pomysł i potrzebę do natychmiastowego
zrealizowania, potem przerywam, potem wracam i tak mam po prostu.
OLUSIA
--
Wysłano z serwisu Usenet w portalu Gazeta.pl -> http://www.gazeta.pl/usenet/
› Pokaż wiadomość z nagłówkami
Zobacz także
22. Data: 2005-12-15 13:30:45
Temat: Re: Początki<o...@o...pl> wrote in message
news:347b.00000038.43a128c6@newsgate.onet.pl...
| >
| Bardzo przepraszam za zamieszanie,ja tez mam tak na imie i zawsze w ten
sposob
| sie podpisuje.Wydawalo mi sie ze wystarczy popatrzec na adres e-mail zeby
bylo
| wiadomo o kogo chodzi.Jak widac nie jestem biegla w zwyczajach tu
| panujacych.Postaram sie nadrobic.
| Pozdrawiam
| Bożena
Tego typu zamieszania zdarzają się non stop w końcu wiele osób ma takie same
imiona :) Co do adresu e-mail, to nie do końca dobrze Ci się wydawało,
ponieważ w czytnikach newsowych przeważnie nie widać od ręki adresu e-mail,
a tylko imię czy też nick - w tym przypadku identyczny. Rozwiązanie jest
bardzo proste wystarczy, że będziesz miała chociaż nieco inny nick i już po
sprawie... :)
Bożenka :-)
słoneczna miodzio dziewczyna
› Pokaż wiadomość z nagłówkami
23. Data: 2005-12-15 13:39:49
Temat: Re: Początkina dodatek moglabys zostac pisarka, bo piekne opowiadanie stworzylas :)
pozdrawiam
daria
<ramka>
Użytkownik "OLUSIA" <o...@g...pl> napisał w wiadomości
news:dnramb$25q$1@inews.gazeta.pl...
> Baśka <b...@b...pl> napisał(a):
>
> > <Ciach>
> Witam - OLUSIA wrote:
> Zaczęłam z powodu "braku", czy nawet można wprost nazwać - nędzy. Poważne
> choroby bliskich wysysały ostatnie grosze z rodzinnego domu i nie było
> środków na nowe ubrania. Nikt szyć nie umiał, więc każdy kilka razy w
życiu
> miał coś od krawca i rzeczy mieściły się na jednej półeczce, suszyło się
na
> piecu i na drugi dzień znowu w tym samym. (Został mi uraz i nigdy teraz
nie
> zakładam jutro tego samego). Byłam młoda i uparta. Jestem absolutnym
> samoukiem. Początki moich robót ręcznych to połowa podstawowej szkoły.
> Najpierw szyłam, przrabiałam, na starej maszynie przy pomocy tempych
nożyc.
> Zniszczyłam kilka rzeczy. Kuriozalne spodenki uszyłam na przykład, ale
> spódnicę pierwszą uszyłam w 5 podstawówki, czyli ok. 12 lat miałam. Szybko
> się zorientowałam, że najpierw wiedza, potem praca. A potem, jak młoda
byłam,
> to sukienkę w jeden wieczór na randkę zrobiłam, tyle, że spód miała
fatalny i
> nie do prania, bo by się popruło. Wykańczałam po spotkaniu. Na materiały
nie
> było mnie stać, więc często z kretonu szyłam i stałam w pociągu przy
wolnych
> miejscach nawet, żeby nie pognieść sukienki. Przysięgłam sobie, że kiedyś
> skończę jakieś kursy i tak się stało, mam uprawnienia do szycia, ale to
wiele
> lat później, tak dla siebie to zrobiłam, bo nie wiele nowego się
dowiedziałam.
> Pamiętam takie wyczyny: robiłam sweter ze starych skarpetek, wieczorową
> sukienkę ze starych aksamitnych cudzych zasłon (kiedyś nie było
ciucholandów,
> kostium sceniczny Marii Skłodowskiej-Courie z krepiny szeleszcący przy
każdym
> ruchu (świetnie się szyje na maszynie), bluzkę z kawałeczków koronki
> zjedzonej przez myszy tak, żeby gipiura nie straciła wzrou, sukienkę z
> firankowych frędzli, z prutych złotych frędzli drapiącą bluzkę sylwestrową
i
> małżeńską wyprawę pościelową z wstawkami kupionymi w Łodzi, co istotne, bo
to
> całe zdobywanie było, a w sklepach plaża. Robiłam chodniki, dywaniki i
> kilimy, poduszki, abażury. Zdobiłam dom i rozdawałam prezenty, bo na kupne
> nie było mnie stać. Jak na chrzciny koleżanka mnie zaprosiła (lata 70-te)
w
> bogate towarzystwo, co złota dużo przynieśli i radio kupili, a ja komplet
> spacerowy na drutach dziewczynce zrobiłam, to nikt na złoto nie patrzył,
> tylko przy stole z rąk do rąk podawali. No i futra szyłam z królika, z
> pojedynczych skórek pasowanych do formy, przy pomocy cięcia żyletką i
kołka
> drewnianego do popychania igły, na watolinie i podszewce z bąblami i
> kapturem. Na lampie miałam to futro, w nosie i wszędzie jeszcze przez parę
> miesięcy, tak się pyliło przy rozdzielaniu części.
> Teraz jest tyle wydawnictw i możliwości. Przechowuję z sentymentu pierwsze
> zdobyczne wzorki, książeczki, opisy z pomyłkami, które "rozgryzałam"
nieraz
> miesiącami, choć nie bardzo mam miejsce. Kupić książkę o robotach ręcznych
> graniczyło z cudem. Czasem coś w czytelni znalazłam, ale nie można było
nic
> kserować (nie było takiego urządzenia), nic pożyczyć. Przepisywałam więc i
> potem próbowałam w nieskończoność. Czasem w językach całkiem obcych coś
udało
> się wyrwać cudem, to potem nie miał mi kto przetłumaczyć, tłumacz chciał
furę
> kasy, czyli ogólna męka. Ale zawsze lubiłam wyzwania i do dziś lubię
> czarować. Dekoruję dom na święta, wymyślam kostiumy balowe dla córki,
cieszę
> się szydełkowymi serwetkami, które wyciągnę w tym roku na świeta wszystkie
> jakie mam (które mi zostały) i różny sposób wplotę je w dekorację domu.
> Miałam kiedyś niespożyte siły, spałam po godzinie na dobę, żeby zdążyć, bo
> zarobkowo też obrabiałam klientki, oprócz pracy zawodowej i to wspominam
jako
> koszmar permanentnego zmęczenia i nacisku konieczności. Trafiały się
często
> takie panie, co to "motylem byłam, ale utyłam", upierały się co do wzoru,
> koloru, a potem chciały przerzucić na mnie winę z swoje łakomstwo i
wygląd.
> Ogólnie trudno się z ludźmi pracuje. Na początku nie miałam poparcia
rodziny
> w moich poczynaniach, musiałam tworzyć "coś z niczego". Babcia prowadziła
> nasz dom i twierdziła, że dzieci mają się wyłącznie uczyć, a nie bzdurami
> zajmować. Szkoda mi więc tego, że nie wybrałam zawodu, który by mnie
cieszył
> i był związany z krawiectwem, albo rękodziełem. Nikt mi jakoś nie
doradził.
> Zawsze moje prace to dla mnie "wewnętrzne święto" - uwielbiam jak rodzina
i
> psy śpią, a ja muzykę włączę i coś robię, ostatnio zaczęłam coś
decoupagować
> i krzyżyków się nauczyłam. Ale mam jeszcze małą córcię, która wymaga dużo
> opieki i brakuje mi czasu i siły. Moje późne dziecko,(40 lat miałam),
> wyczekane i wyśnione miało wszystko zrobione i same cacka, bo i wprawę już
> miałam, i włóczki były i materiały. Do dziś lubię ją ładnie ubrać i rzadko
> kupuję, raczej wyciągam z zapasów, bo robiłam na zapas. W ten sposób
pierwsza
> córka, ktora ma prawie 30 lat wyglądała jak laleczka, bo nic nie było na
> rynku do kupienia, a druga, co ma 11 wygląda zawsze jak laleczka, bo
warunki
> się zmieniły. Pamiętam, jak na spacerze inne mamy chodziły specjalnie koło
> wózka, żeby zaglądać i komentowały z zachwytem. Jakby zebrać rzeczy, które
> zrobiłam do tej pory, to wywrotka byłaby z przyczepą chyba. Tyle, że
kochałam
> tworzyć, cieszyło mnie to zawsze i np. dziecięce rzeczy oddawałam dalej,
żeby
> innych cieszyło. I zawsze robiłam kilka rzeczy na raz, bo mimo, że lubię
> tworzenie, zaraz mam jakiś nowy pomysł i potrzebę do natychmiastowego
> zrealizowania, potem przerywam, potem wracam i tak mam po prostu.
> OLUSIA
>
>
>
> --
> Wysłano z serwisu Usenet w portalu Gazeta.pl ->
http://www.gazeta.pl/usenet/
› Pokaż wiadomość z nagłówkami
24. Data: 2005-12-15 21:01:43
Temat: Re: Początkipiękna historia i pięknie opisana
pozdrawiam
Ula
› Pokaż wiadomość z nagłówkami
25. Data: 2005-12-16 06:39:07
Temat: Re: Początki
>piękna historia i pięknie opisana
>pozdrawiam
>Ula
Podpisuje sie wszystkimi kończynami pod powyzszym stwierdzeniem Uli ;)
Olusiu , moze czas na jakąś powieść autobiograficzną jako nową formę
tworzenia...
Moolinea
› Pokaż wiadomość z nagłówkami
26. Data: 2005-12-16 09:58:38
Temat: Re: PoczątkiBaśka wrote:
> Zastanawiam się, jakie były u Was początki z robótkami ręcznymi. U mnie w domu
> nikt nie robótkował, ale co wakacje jezdziłam do Tarnowa na miesiąc i mojej
> cioci tesciowa pieknie robiła na drutach, szydełku, makramy... Uczyłam się
> podstaw jako siedmioletnie dziecko (do dwunastego roku życia pobierałam
> nauki ;)). Później reszty douczyłam się z książek i gazet. Niestety " Babcia
> Kasia" była stareńka i nie wprowadziła mnie we wszystkie tajnki.
> A jak to kobietki było u Was?
>
........................
Ja mialm niecale 6 lat i bylam chora na swinke. Marudzilam okropnie.
Pamietam, ze mama stala przy kuchni a ja siedzialam na szerokim
kuchennym parapecie. Pamietam, ze pachnial kapusniak ;-))
Mama w pewnym momencie wyszla do pokoju i wrocila z klebkiem rozowej
wloczki i para drutow. Na brala oczka i pokazala mi jak przerabiac oczka
prawe. Dodatkowo zmotywowala mnie mowiac, ze wydaje jej sie, ze moj
misio cierpi z powodu braku szaliczka ;-)
Zaczelam dlubanie, dziwilo mnie jak mama potrafi tak szybko migac
drutami, podczas, gdy ja mam klopot z przerobieniem jednego oczka, w
dodatku takie ciasne te oczka jakies... Mysl o marznacym misiu byla
jednak na tyle dopingujaca, ze nie ustawalam. Za jakis czas kawalek
szalika juz bylo widac - twardy jak deska, krzywy we wszystkich
kierunkach i tak jakos skrecony... duuuzo pozniej dopiero zorientowalam
sie skad te krzywizny i jak ich unikac ;-)
Po szaliku byla rzecz ambitniejsza rozmiarowo - kocyk, tez dla misia, na
ktory mama hojnie dala klebek prawdziwej angory. Lza sie w oku kreci - z
dziadkowych angorskich krolikow. Do dzis czuje w palcach te cudowna
miekkosc :-)
Druty od tamtego czasu staly sie moja namietnoscia. Kolezanki biegaly po
podworku- ja drutowalam.
Troche pozniej zaczelam wyszywac ale to jezcze nie byly krzyzyki, jakies
kwiatki, motylki, kurczaczki itp. W piatej klasie podstawowki na
zajeciach technicznych, ktore wtedy nazywaly sie po prostu - prace
reczne - przez calu rok uczyl;ysmy sie haftu - na dlugim kawalku
lnianego plotna wykonywalysmy probki przeroznych sciegow i merezek, w
nastepnej klasie nauczycielka postawila przed nami bardzo ambitne
zadanie - uszycie i wyhaftowanie strojow kaszubskich dla zespolu
tanecznego. Nie wiem skad miala fundusze, ale w pracowni pojawilo sie
plotno na bluzki i fartuszki, mulina w siedmiu ,,kaszubskich" kolorach,
kolorowy material na spodnice i najprawdziwszy aksamit na serdaczki.
Przy wyszywaniu serdakow troche pomagaly mamy - wyedy jeszcze wiele mam
posiadalo takie umiejetnosci ;-)
A wiec szylysmy i haftowalysmy i na koniec roku wystapilysmy we
wlasnorecznie wykonanych strojach w pokazie tanca kaszubskiego.
Oczywiscie stroje dla chlopcow rowniez uszylysmy. Patrzac z perspektywy
trudno mi uwierzyc, ze udalo sie te prace wykonac. Wiele lat pracowalam
w szkole ina pewno na takie dzielo bym sie nie porwala. Zreszta teraz
sa programy do zrealizowania. o sensownosci tych programow wypowiadac
sie nie bede, bo jestem dobrze wychowana, a to i tak temat na inna okazje;-)
W szkole sredniej zapadlam na krzyzyki - kolezanka przywiozla z wakacji
krzyzykami haftowana zakladke do ksiazki - pozyczylam ja , odrysowalam
wzor i... zaczelam produkcje. Niektore wzory wymyslama sama, inne
dostosowywalam do wymiarow zakladek. Mialam ich w sumie ok 70 sztuk i
kazda byla inna. Dzis mam zaledwie kilka - przydaly sie na prezenty.
Dodam tylko, ze zakladki haftowalam na zwyklym sztywnym plotnie
krawieckim - dzis pewniemalo kto wie, co to takiego :-)) Szkola srednia
to tez moje pierwsze proby szydelkowe. Bardzo szybko "wyprodukowalam"
mase serwete, kilka swetrow itp.
Bolalam nad niemoznoscia kupienia materialow do robotkowania - wtedy
docieraly do mnie pojedyncze egzemplarze Burdy, w kazdej niemal byly
reczy przyprawiajace mnie o przysopieszone bicie serca. Ale coz - mozna
bylo tylko pomarzyc.
Okres szkoly sredniej to okres najwiekszej biedy w moim rodzinnym domu -
mam byla zmuszona zabrac sie za szycie dla siebie i naszej trojki-
dzieki Burdzie nauczyla sie szyc, a poniewaz nie miala juz czasu na
szycie dla lalek - ten obowiazek przypadl mnie - lalki moje duzo
mlodszej siostry mialy kreacje z lamowkami, zakladeczkami, falbankami
i praktycznie niewiele roznily sie od ,,doroslych" kreacji.
Praktyki wiec nabralam i kiedy bylam na studiach, zaczelam juz
samodzielnie szyc sobie swoje stroje. To zostalo mi prawie do dzis -
szylam doslownie wszystko - od sukienek, spodnic i bluzek, przez
plaszcze zimowe az do ... garnituru meskiego. Tak, uszylam synowi
garnitur na studniowke, szkoda ze nie zachowaly sie zadne zdjecia.
Dzis szycie juz mniej mnie pociaga, wole krzyzykowanie no i frywolitki.
Frywolitki nauczylam sie prawie 3 lata temu, ale baaardzo mnie
wciagnely, juz wiem ze tej techniki nigdy nie zarzuce. A w zeszlym roku
wybralam sie na kurs koronki klockowej - bardzo ciekawa inawet dosc
prosta technika, ale to nie to co tygrysy lubia najbardziej :-)))
Tak wiec haft krzyzykowy, frywolitki i szydelko - w tej kolejnosci, to
mi\oje najwieksze pasje. Poczatki haftukrzyzykowego - ponad 30 lat temu
byly zwiazane z ,,polowaniem" na materialy - jako kanwa sluzyla mi
workowa juta, a nici - resztki welen, ktore zbieralam po znajomych,
kupowalam wszedzie, gdzie sie tylko dalo. A w tamtych czasach zdobycie
stosownych odcieni graniczylo z cudem. Skompletowanie welen do pewnego
obrazka z Burdy, ktora cudem zdobylam, zajelo mi...28 lat!! Potrzeba
bylo prawie 30 zielonych - efekt mozecie zobaczyc tu:
http://www.7ya.ru/photos/private-showphoto.aspx?Rubr
ID=1338&PhotoID=132170&ob=0
Nie bedzie wiec dla was dziwne, ze w szafach w moim domu nie bylo
miejsca na to co zwykle w szafach sie miesci - welny byly WSZEDZIE :-))
Pisze ,,byly", bo wlasnie zdobylam sie na rewolucyjny krok - oddalam
wszystkie welny mamie i siostrze - one wciaz pozostaja wierne haftowi
,,welnianemu", ja postanowilam zaczac haftowac mulina - wcale nie bede
taic, ze ze wzgledow praktycznych - obrazki welniane sa po prostu za
duze, a ja juz na scianach miejsca nie mam. Zostawie wiec tylko kilka
welniakow, reszty sie pozbede, i bede miala duuuzo miejsca na nowe :-))
Jeszcze tylko poprosze o codzienna dostawe cysterny z wolnym czasem.
Nie wiecie gdzie takie zamowienie sie sklada?
Grazyna - jak nie pisze to nie pisze, ale jak zaczne to skonczyc nie
moge ;-))
› Pokaż wiadomość z nagłówkami
27. Data: 2005-12-16 11:30:01
Temat: Re: PoczątkiA ja zaczęłam robić szaliki na drutach razem z mamą ;) tzn mama robiła
swetry, ja mniej doświadczona szaliki. Miałam może z 6 lat ;) Później była
dość duża przerwa, bo druty jakoś do mnie nie przemówiły.
A taką prawdziwą pasję robótkową zaraziłam się w 6 - 8 klasie podstawówki od
Pani Grażyny [tak,tak forumowiczki Grażyny], która prowadziła kółko robótek
ręcznych. Zaczęłam wtedy krzyżykować, zrobiłam serwetkę richelieu i chyba
[bo nie jestem pewna skąd mi się wzięło szydełko ;)] zaczęłam szydełkować.
Jednak wtedy na dobre zakochałam się w iksach ;) Po mniejszych obrazkach
"szarpnęłam" się na na wielki obraz , który niestety do dziś jest
niedokończony ;) ale czeka... W 2 klasie liceum, nie za bardzo wiedząc skąd
;), zakochałam się w szydełku i tak mi pozostało już do dziś :) // 2 rok
studiów //. Jakieś 2 tygodnie temu robiąc sweter z golfem stwierdziłam, że
nie będę "miętka" i zrobię golf na drutach :) Co tam 14 lat przerwy hehe
Szybka lekcja nabierania, prawych i lewych oczek ;) i powstał golf
ściągaczem 4 na 4. Całkiem niezły jak na taką przerwę ;)
W między czasie z uwagi na miłość do szydełka poznałam makramę, szydełko
tunezyjskie i zakupiłam jak na razie książkę o hafcie płaskim. Próbowałam
się też sama nauczyć frywolitek, ale po zrobieniu kółeczka nie wiem co ze
sobą zrobić ;) Może kiedyś...
Jak na razie macham jak opętana bluzeczki, sweterki, sukienki i serwety
szydełkowe i tak mi pewnie pozostanie do końca życia :D
Weronika
› Pokaż wiadomość z nagłówkami
28. Data: 2005-12-16 14:48:40
Temat: Re: PoczątkiFajnie było poczytać o Waszych początkach i tradycjach rodzinnych, bardzo się
cieszę , że robótki ręczne przetrwają ! Bo w sklepach pełno chińszczyzny
imitującej pracę ręczną. Pozdrawiam Baska
--
Wysłano z serwisu OnetNiusy: http://niusy.onet.pl
› Pokaż wiadomość z nagłówkami
29. Data: 2005-12-16 14:56:15
Temat: Re: Początki> U mnie od zawsze były druty u mamy w ręku, ciotka zawsze z szydełkiem. A
> babcia wyhaftowała mi sukienkę do komunii. Siostra została dziewiarzem :) Ja
> tylko hobbystycznie robię choć kocham szydełko, igłę do haftu i pędzel.
> Jak widzisz te geny coś łażą za mną bo dwie szwagierki haftują i szydełkują
> a teściowa krawcowa z zawodu (jeden z wielu hihihi ). Moja córka ma 5lat i
> za sobą pierwszy obrazek xxx, szkoda ze szydełko dla niej to abstrakcja :(
>
> pozdrawiam
> Mampka
Nie martw się . Wbrew pozorom dla małych dziewczynek szydełkowanie jest
trudniejsze niż xxx , ale póżniej łapki sie wyrobią i chętnie bedzie
dziergać.Może nawet chetniej niż xxx. :-))
Pozdrawiam - zycząc cierpliwości:-)
Lori
--
Wysłano z serwisu OnetNiusy: http://niusy.onet.pl
› Pokaż wiadomość z nagłówkami
30. Data: 2005-12-17 12:07:35
Temat: Re: PoczątkiFajny temat rozpętałaś!! Miło się czyta te wszystkie wspomnienia. Dorzucę
moje:
Miałam chyba z 5 lat a moja babcia była dziewiarką, także haftowała i
szydełkowała. Uparła się jednak że niczego mnie nie nauczy, bo "będę musiała
obrabiać całą rodzinę tak jak ona"... Postanowiłam jednak pokazać babci, że
jestem bardziej uparta niż ona. Oczka łańcuszka podejrzałam po kryjomu i
zrobiłam 10 kilometrów tego łańcuszka. Potem wzięłam igłę z nitką i raz przy
razie zaczęłam zszywać ten wężyk tak, że powstawał baaardzo krzywy szalik
dla lalki. Kiedy moja babcia zobaczyła ten szalik popłakała się rzewnymi
łzami, posadziła mnie obok siebie i pokazała półsłupki. Potem już poszło...
Pierwszy sweter na drutach zrobiłam sobie gdzieś w środku podstawówki. Był w
dwóch kolorach koszmarnego Aniluxu, plecy i rękawy miał w kostkę 4 oczka na
4, a z przodu była wyrobiona (nie wyhaftowana!) wielka palma, którą
wcześniej sama wyrysowałam na papierze w kratkę. Dalej były różne dziwne
ciuchy, bo moja mama zawsze twierdziła, że na dziecko to szkoda nowych
rzeczy, bo albo zniszczy albo zaraz wyrośnie. Więc radziłam sobie sama, a że
jak wiadomo nie bardzo było z czego robić rzeczy estetyczne, więc robiłam
rzeczy dziwne, i z dziwnych materiałów. Do dziś uwielbiam ekscentryczne
ciuchy.
Krzyżyki odkryłam dzięki Wam i od razu w nie wpadłam. Odprężają mnie
fantastycznie, bo nie trzeba przy nich za dużo główkować.
Jednak największa moja przygoda - TEŻ DZIĘKI WAM!!! - to zabawki szydełkowe.
Mam już gigantyczną kolekcję wzorów i całe mnóstwo zrobionych zabawek.
Najbardziej żałuję że nie wpadłam na pomysł robienia zabawek jako dziecko.
Zawsze zazdrościłam koleżankom pięknych lalek i misiów a przecież mogłam
mieć jeszcze piękniejsze!!! Myślę, że także i dlatego tyle ich teraz
robię...
Serdecznie pozdrawiam,
Joe
› Pokaż wiadomość z nagłówkami
| « poprzedni wątek | następny wątek » |