| « poprzedni wątek | następny wątek » |
1. Data: 2002-07-04 11:58:28
Temat: Chciec i umiec obdarowywac
CHCIEĆ I UMIEĆ OBDAROWYWAĆ
"Ten tylko jest człowiekiem, którego obchodzą losy
ludzkie, a te nie kończą się na sferze uczuć osobistych i
cierpień jednostkowych."
- Julian Marchlewski
Rozważaliśmy właśnie najróżniejsze, mocno złożone
symptomy, najbardziej wymowne przejawy miłości. Po czym ją
poznać, jak zdefiniować? Każdy zależnie od swoistych oczekiwań
i sposobu na odbieranie i obdarzanie tym uczuciem podawał
wskaźniki nie do zbicia. Zainteresowała mnie szczególnie jedna
wypowiedź: osoba, która kocha woli dawać niż brać. Prawdziwa
miłość jest bezinteresowna, sama ofiarowywując, nie oczekuje
nic w zamian. Jakie to piękne - pomyślałam sobie. Czy jednak
realne?
Jeszcze do niedawna odczuwałam tak samo: dawałam z siebie
maksimum, wołana o pomoc, rozumiejąc czy domyślając się tylko,
że ta moja pomoc na coś się przyda. Sprawiało mi to
najprawdziwszą radość, bo to dawanie było na wskroś naturalne i
jak najbardziej bezinteresowne. Nie jestem za mocna w
okazywaniu czułostkami, miłymi słówkami mojej miłości. Byłam,
czuwałam, reagowałam, przychodziłam w sukurs - tylko w ten
sposób - konkretnym działaniem - potrafiłam dać świadectwo
moich najgłębszych i najuczciwszych uczuć.
Nie możesz dawać, dawać, dawać bez końca... bez
otrzymywania niczego w zamian. Człowiek kochający musi być
również obdarowywany inaczej wcześniej czy później poczuje się
w jakiś sposób wykorzystywany, oszukany. Ja czuję się tak
dzisiaj po trzydziestu latach dawania. Dawania z siebie, co
miałam najlepszego na maksa - podejmowanie decyzji, wyrywanie
się z inicjatywą, branie na siebie wszelkiej odpowiedzialności,
ponoszenie konsekwencji i co tam jeszcze... Są ludzie, co
lubią, a nawet potrzebują dawać. Są inni, którzy biorą bez
najmniejszej żenady, bez poczucia wdzięczności, bez
najmniejszej wzajemności - dają, to biorę. Jak inni głupi,
niech dają. Oni sami czują się tacy wyjątkowi, wspaniali, że
czyjeś poświecenie odbierają z całą beztroską naturalnością,
jakby im się to jak najbardziej należało. Nic w zamian.
Tacy wycisną cię do ostatniej kropli jak dorodną i
soczystą dawniej cytrynę. Tak czuję się dzisiaj. Zniechęcona,
zmęczona dawaniem, wyżęta do ostatka z motywacji i odwagi, a
ponieważ nie potrafię żyć bez obdarowywania, może też dlatego
po raz pierwszy w życiu poczułam się niepotrzebna i stara.
Może to wszystko przez tego azjatyckiego wirusa, z którym
bezskutecznie walczę od czterech miesięcy, który mnie osłabił
zapaleniem krtani, oskrzeli, przerodzonym szybko w zapalenie
płuc? A może ten wirus przyplątał się do mnie, skoczył jak na
łatwą zdobycz, bo znalazł we mnie to ogromne psychiczne
osłabienie, uczuciową pustkę, która jest zapewne doskonałą
odżywką dla wszelkiego rodzaju "wirusów"?...
A może to tylko zmęczenie starym, nie najłatwiejszym
rokiem, który mija? Wzbudzić w sobie nadzieję, zebrać siły,
uwierzyć na nowo w człowieka, w potrzebę miłości, w radość z
obdarowywania... Czego wszystkim, podobnie jak sobie, w tym
nadchodzącym roku z całego serca życzę.
Tu jeden z moich rozmówców zaniepokoił się o mnie: -
Wiesz, coś mi tu nie pasuje. Zawsze cię widziałem jako kobietę
z łbem na karku, która swoje przeżyła, swoje przemyślała, wie
jak się bronić i chronić, a tu ten "wirus"? Przyłamały cię
jakieś kurduple?...
Tak, kurduple są najgorsze, to tak jak drobne życiowe
utarte duperele, których jest mnóstwo, które dokuczają, ale
które trudno ze względu na ich masowość wyłapać i zwalczać
jeden po drugim. Zakażony organizm się poddaje, wyczerpuje się
samoobrona i naturalna chęć walki. Mówi sobie - ten organizm -
a tam, do dupy taka walka! Zwalczę jedno, zaraz przypieprzy się
drugie. Chyba żeby kompletna transfuzja, renowacja taka od
fundamentów po sam czubek głowy, czy to jednak możliwe, a
zresztą czy warto?...
Dziś w nocy był u nas straszliwy huragan, ostatni o
podobnej sile był ponad prawie sto lat temu. Wszystko, co było
wysokie, sztywne, na pozór solidne - silne i twarde - leży
teraz w żałosnych gruzach. To, co było lichutkie, lecz giętkie,
wiotkie, podatne nie doznało najmniejszego szwanku. Tak, tak,
jak mówi ludowe przysłowie: "Dąb się powali, a trzcina
zostanie." Niby taka mądra już się zrobiłam, tyle razy
powtarzam sobie i innym - więcej elastyczności, spontaniczności
i luzu - tylko tak oprzesz się życiowym zawieruchom. Łatwo
gadać, trudniej przekuć słowa w czyn. Mimo zrozumienia zasady
hartu ducha, pozostaję ciągle jak ten uparty sztywny dąb.
Tu ktoś inny słusznie mnie podsumował: - Pewnie jesteś
tego starego chowu, który zamanifestowanie potrzeb widział jako
słabość charakteru - radź sobie sam! Szybko dawaj innym i
spływaj, by nikt się nie domyślił, że ty też czegokolwiek
oczekujesz?
Dokładnie. Nigdy o nic nie prosić! Niech ten drugi sam się
domyśli, niech podobnie jak ja ma emocjonalne wyczucie i
naturalną potrzebę pomocy. Pomoc wyproszona nie pomaga, jest
jak jałmużna dawana z litości czy łaski - nie chcę takiej!
Użeram się sama i cierpię na brak zrozumienia ze strony
bliskich, a prawda jest taka, że ze swoją chorobliwą
wrażliwością chowam się obronnie w swojej skorupie jak ślimak.
A do schowanego ślimaka trudno dotrzeć. To chyba jeszcze jeden
jakiś psychiczny defekt. Właśnie taki - jak najwięcej dawać,
jak najmniej brać. Żadnych długów! Poczucie wdzięczności wobec
czyjeś bezinteresownej życzliwości wprawia mnie w niezrozumiałe
zażenowanie i prowokuje natychmiastową chęć odpłaty. Z
nawiązką!
Ostatnio czuję się coś jakby zmęczona dawaniem.
Niespodziewanie dorwał mnie wirus niewdzięczności i dał mi
potężny łomot. Wypaliło się coś we mnie, zniechęciło, wygasło?
- Jakaś małpa wyrządziła ci przykrość, niewdzięcznica jedna!
Zobaczysz, te małpy jeszcze się połapią, ile jesteś dla nich
warta. - zapewniał mnie i pocieszał mój rozmówca.
Prawda. Jednak, by się takie "małpy" połapały, muszę od
nich odejść. Zupełnie i ostatecznie. Dopiero wtedy
przyzwyczajona do ciągłego brania mało czuła "małpa" zacznie
bezradnie rozglądać się za zerwanym, obranym i podetkniętym pod
mordę dojrzałym bananem. Ciekawe jak dużo będzie potrzebowała
czasu, by nauczyć się wreszcie żyć wyłącznie na własny
rachunek? Czy w ogóle potrafi? Ale to nie będzie już mój
problem. ;-)
Ktoś stanął w obronie "małp": Dlaczego, do cholery, nie
chcesz, nie potrafisz brać, dlaczego tak ci przeszkadza bycie
dłużniczką?! Nie dajesz "małpom" szans.
Być może. Wiem jednak, że prawdziwa, uczciwa,
odwzajemniana miłość nie ciąży długiem - patrz macierzyństwo.
Ale mówimy o dwóch rożnych rzeczach. Ja tu opowiadam o
"małpach", które żeby się porobiły, to i tak mi się nie
wypłacą, ale mają to absolutnie w nosie. Wyobraź sobie
człowieka, który ogłasza uczuciowe bankructwo - nic nie oddam,
bo nie chce albo nie mam. Ale dawajcie, bo mi się przyda. Dla
takiego miłość polega na przyzwoleniu (czytaj: wymogu!) bycia
obsłużonym, obdarowywanym. Za to tylko, że JEST! Dziecko nigdy
ci nie zapomni miłości, którą je obdarzyłaś. Ta miłość
pozostanie jego siłą i wiarą w siebie na całe życie. Zaowocuje
kiedyś miłością, którą ono samo będzie w stanie innych
obdarowywać. I na tym polega różnica.
Mój psychiatra na ostatniej konsultacji podsumował to tak
- Każde źródło kiedyś się wyczerpuje. Nic dziwnego, że po tylu
latach dawania bez otrzymywania niewiele w zamian poczuła się
pani zmęczona i słaba. Musi jednak pani koniecznie zrozumieć
jedno: - Przyznanie się do własnej słabości nie jest słabością!
Niech pani ją zaakceptuje, niech pani sobie na nią przyzwoli i
w kolejnych wysiłkach bierze ją z całą konsekwencją pod uwagę.
- Jak jednak z twardego dębu zrobić się wiotką trzciną?
Psychiatra obiecał, że mi w tym pomoże. Prawdę powiedziawszy,
bardzo na to liczę, bo zupełnie nie mam pojęcia jak się do
takiej zasadniczej wewnętrznej metamorfozy w ogóle zabrać.
Dobra, "małpom" więcej nic nie daję! Ale czy potrafię żyć
w ogóle bez obdarowywania? Na szczęście mam dwójkę kochających
mnie dzieci, mam Matkę - staruszkę, która bez względu jak się
moje losy potoczą, zaakceptuje każdą moją decyzję, mam moich
pensjonariuszy, którzy obdarowywują mnie w sposób wprost
niesamowity, mam wierną i najwdzięczniejszą domową zwierzynę.
Czy to mało?... Starczy. Musi starczyć!
Mój życzliwy rozmówca życzył mi wielu miłych rzeczy, tak
dla mnie nietypowych, jak egoistycznych radości czy bycie
wybraną królową na najbliższym balu, dania czadu "małpom",
krzycząc jeszcze - na pohybel wirusom! Z tym balem, faktycznie
mnie rozbawił. Jedno, co mogę powiedzieć w tej chwili, nawet
pięknemu królewiczowi z bajki - przepraszam, nie tańczę. :-) Za
to sama siebie zatytułuję "królową", gdy uda mi się raz jeszcze
zwycięsko rozegrać walkę z egoistycznymi "małpami" i
zdradliwymi wirusami. Mój psychiatra we mnie wierzy, ci, co
mnie kochają dają mi moralne wsparcie. A to bardzo dużo.
Zobaczycie - wygram! Boję się tylko, że będzie to trochę takie
pirrusowe zwycięstwo. Zaczynać wszystko od zera, gdy ma się
górne dzieści lat, nie jest najłatwiejszą sprawą. Lepiej jednak
późno niż wcale. Jedno, co zrozumiałam, takie "wcale" byłoby
dla mnie jak mogiła za życia. Zbyt kocham życie, zbyt cenię
samą siebie, by dać się biernie pochować na żywca. Będę więc
walczyć! Znów. :-)))
Ale to jeszcze nie koniec naszej dyskusji o obdarowywaniu.
Znalazł się gość ostrożny i mocno sceptyczny w tej kwestii.
Prawie mnie rugnął w taki mniej więcej sposób: Nie wolno nic
dawać, brać, ani nic innego czynić w sposób impulsywny! Nie
wolno! Czasem dając w nieprawidłowy sposób, można kogoś
skrzywdzić.
Nie mogłam z nim się zgodzić. Wykalkulowane dawanie jest
buchalterią, a nie płynącym z serca ofiarodawstwem. Coś za coś.
Nie dać nic, bo ryzykuję. Nie dam, bo i mnie nie dają... Za to
z tym uczynieniem komuś, oczywiście nieumyślnie, krzywdy jestem
skłonna potwierdzić - tak, czasem faktycznie coś takiego może
się zdarzyć. Potrzebna jest tu delikatność i wyczucie. Dawanie
jest znacznie trudniejszą sztuką od brania. Trzeba umieć tak
dawać, by nikogo nie urazić, nie poniżyć, by nie czuł się
dłużnikiem.
Lepiej więc nie dawać wcale niż zrobić to nieumiejętnie,
niewłaściwie. Fakt, zawsze istnieje pewne ryzyko. Ale gdzie go
nie ma? Czy jest to wystarczający powód, by zamknąć oczy na
potrzeby innych? To tak, jakbyś chciał pięknego i dzikiego
mustanga złapać na arkan, wpędzić do strzeżonej zagrody,
założyć mu uprząż i jeszcze mu tłumaczyć, że to dla jego dobra.
W ludziach powinna być doza spontaniczności, romantyzmu, nawet
uczuciowej brawury, bez tego staliby się spekulującymi karłami.
Spontaniczność, wrażliwość, intuicja, bezinteresowność to
cechy, które trzeba by szczególnie w tych dzisiejszych
cynicznych i "wykalkulowanych" czasach rozwijać, chronić,
wpajać, pielęgnować.
Jeżeli ktoś ma "wpisaną" spontaniczność w swoim
charakterze, a nie jest też ostatnim głupkiem, te dwa aspekty -
spontaniczność i analiza postępowania - idą ze sobą w parze.
Spontanicznie, to niekoniecznie działanie z głupia frant,
zupełnie w ciemno. Spontaniczność to pójście za tym "odruchem
serca", które przez lata zostało na pewno głęboko przemyślane i
wewnętrznie uzasadnione - można tak i tak, ale ja wolę,
potrzebuję, lubię lub nawet muszę reagować w taki, a nie inny
sposób. Inaczej będzie to narzucone, sztuczne, niezgodne z moją
akurat taką, konkretnie określoną naturą. Nic na siłę, wbrew
naturze!
Na zakończenie ktoś pięknie podsumował naszą dyskusję: - W
relacjach z ludźmi jest takie wahadło: dałem - wziąłem. Ideałem
by było, by to wahadło nie wychylało się za bardzo ni w jedną,
ni w drugą stronę. By grało w spokojnym, sprawiedliwym, leniwym
rytmie: tik-tak. Oby tak się dało! Życie z innymi stałoby się o
wiele prostsze, ale też bardziej humanitarne, o niebo bogatsze.
Magdalena Nawrocka
www.geocities.com/magdanawrocka
--
Archiwum grupy: http://niusy.onet.pl/pl.sci.psychologia
› Pokaż wiadomość z nagłówkami
Zobacz także
1. Data: 2002-07-05 08:51:47
Temat: Re: Chciec i umiec obdarowywac
"Magdalena Nawrocka"
> - Julian Marchlewski
Madga! Nieeeee!
Kaska
› Pokaż wiadomość z nagłówkami
1. Data: 2002-07-05 18:47:06
Temat: Re: Chciec i umiec obdarowywacPyzol w news:D6dV8.3390$8H1.200858@news1.calgary.shaw.ca...
>
> "Magdalena Nawrocka"
>
> > - Julian Marchlewski
>
> Madga! Nieeeee!
>
> Kaska
:)))))))))) Piękne .....
All
› Pokaż wiadomość z nagłówkami
1. Data: 2002-07-06 09:03:37
Temat: Re: Chciec i umiec obdarowywacOn Fri, 05 Jul 2002 08:51:47 GMT, Pyzol wrote:
>
>"Magdalena Nawrocka"
>
>> - Julian Marchlewski
>
>Madga! Nieeeee!
>
To i Ty tez masz dosyc mojej pisaniny,;-((((
Magda N
--
Archiwum grupy: http://niusy.onet.pl/pl.sci.psychologia
› Pokaż wiadomość z nagłówkami
1. Data: 2002-07-06 17:40:06
Temat: Re: Chciec i umiec obdarowywac
"Magdalena Nawrocka" > >
> >> - Julian Marchlewski
> >
> >Madga! Nieeeee!
> >
>
> To i Ty tez masz dosyc mojej pisaniny,;-((((
Jakiej twojej! Jakiej twojej!?????
Nie mow mi, ze jestes Marchlewski!:)
Kaska
› Pokaż wiadomość z nagłówkami
1. Data: 2002-07-06 17:52:15
Temat: Re: Chciec i umiec obdarowywacMagdalena
w news:20020706090218.FAVG4240.viefep11-int.chello.at@
jupiter.micznet.fr...
/.../
> > > - Julian Marchlewski
> >
> >Madga! Nieeeee!
> To i Ty tez masz dosyc mojej pisaniny,;-((((
Mag!! Przecież tu chodzi o Juliana - nie płacz ;)))
> Magda N
All
› Pokaż wiadomość z nagłówkami
| « poprzedni wątek | następny wątek » |