« poprzedni wątek | następny wątek » |
81. Data: 2005-01-31 18:43:12
Temat: Re: Czy można żyć szczę?liwie bez miło?ci?"puchaty" <p...@b...pl> wrote in message
news:zr00amkxub8u.dlg@juzwolalbympolizacslonine.gov.
..
> Marzę o szczęściu tylko wtedy gdy nie biorę życia takim jakim jest. A
> zdarza mi się to często. Ale wtedy, gdy biorę (są takie chwile), nie marzę
> o niczym - jestem szczęśliwy.
bo osiagnales swoje marzenia, z okresow nie brania
zycia takim jakim jest. jednyam slowem, nie siedzisz
bezczynnie , tak wlasnie myslalam.
>
>> jesli nic nie zrobisz- nie wezmiesz
>> zycia takim jakim jest, nie spelnisz
>> swojego marzenia.
>
> Ale by brać życie takim jakim jest nie trzeba nic robić - w tym sęk.
i to wlasnie jest zrodlo braku postepu w swoim zyciu,
ale jaks am piszesz, nie zdarza ci sie to czesto.
>
>>> Umiem siusiać na siedząco i stojąc - jeśli Ci o to chodziło.
>> i co nie jestes z tym szczesliwy?
>
> Jestem!
> Powiem nawet, że jak sobie spojrzę to nawet całkiem dumny;-)
:)
iwon(k)a
>
› Pokaż wiadomość z nagłówkami
Zobacz także
82. Data: 2005-01-31 18:43:44
Temat: Re: Czy można żyć szczęśliwie bez miłości?"puchaty" <p...@b...pl> wrote in message
news:2vaak20r80se$.dlg@juzwolalbympolizacslonine.gov
...
> Mon, 31 Jan 2005 12:13:50 -0600, na pl.soc.rodzina, Iwon(k)a napisał(a):
>> mysle, ze po prostu jestes szczesliwym bedac
>> nieszczesliwym.
>
> Myślę, że masz rację albo jej nie masz.
mysle, ze jestem za a nawet przeciw.
iwon(k)a
› Pokaż wiadomość z nagłówkami
83. Data: 2005-01-31 19:14:07
Temat: Re: Czy można żyć szczęśliwie bez miłości?
"Neokaszycha" wrote
> > Czy w takim razie wciąż jest w jakiś sposób zależna od matki?
> W pewnym sensie jest- psychicznie przede wszystkim.
>
> No- do tej pory jakoś tak było, że nie huśtała. Nie miała deprechy- to
chyba
> pierwszy tak poważny negetywny stan w jej zyciu.
Najtrudniejszy pierwszy krok;)
Trudno powiedzieć, czy rzeczywiście jest to jej pierwszy raz. Nie zamierzam
tu kwestionować Twojej znajomości z przyjaciółką czy stopnia zaangażowania w
jej sprawy. Mam na myśli to, że ludzie często nie pokazują takich rzeczy po
sobie - z różnych powodów: nie chcą pokazywać, jak im ciężko, nie chcą
zawracać ludziom głowy swoimi sprawami, uważają, że nie jest to tak istotne,
że przesadzają, itp. IMO jeśli jest tak ciężko, jak opisujesz, to znaczy, że
nie jest to pierwszy raz, że zdarzało się wystarczająco wiele razy, żeby
doszło do przekroczenia jakiejś granicy.
I to wcale nie musi być złe, bo pozwala wyjść ze stanu, w jakim się tkwiło
do tej pory. Pozwala wyjść ze stanu uzależnienia.
Z tego, co piszesz, wyłaniają się trzy sprawy - ściśle ze sobą związane:
potrzeba bycia kochaną, lęk przed odrzuceniem oraz uzależnienie własnej
wartości od drugiej osoby. Jeśli chodzi o potrzebę bycia kochaną, to chodzi
chyba o potrzebę bycia kochaną przez konkretne osoby, a nie przez obojętnie
kogo. Dobrze by było, żeby Twoja przyjaciółka zastanowiła się, dlaczego
wybrała właśnie swojego męża, bo może się okazać, że odrzucając ją,
nazywając głupią, on nie jest już tą osobą, na której jej tak zależało. Że
nie na takim związku jej zależy. Może się okazać, że ona boi się utracić
kogoś, kogo tak naprawdę już straciła.
Lęk przed odrzuceniem wiąże się jeszcze z lękiem dzieciństwa, kiedy
odrzucenie przez rodzica byłoby dla dziecka katastrofą. I jego akceptacja
była niezbędna do przeżycia.
No i trzecie - potrzebne jest wewnętrzne przekonanie, że ani matka, ani mąż
nie są od niej lepsi. Że oni, ich miłość, ich akceptacja nie stanowią o jej
wartości.
Myślę, że w tym kierunku należy Twoją przyjaciółkę prowadzić. I nie warto
się nastawiać na natychmiastowy sukces. Ona była długo utwierdzana w
przekonaniu, że jest nikim. Trochę czasu musi potrwać zanim zmieni zdanie.
Małgośka
› Pokaż wiadomość z nagłówkami
84. Data: 2005-01-31 20:28:09
Temat: Re: Czy można żyć szczęśliwie bez miłości?
Użytkownik "kolorowa" <v...@a...pl> napisał w wiadomości
news:ctm026$app$1@news.onet.pl...
>
> "> Najtrudniejszy pierwszy krok;)
> Trudno powiedzieć, czy rzeczywiście jest to jej pierwszy raz.
Powinnam napisać pierwszy tak wyraźny i tak widoczny. Kontakty faktycznie są
utrudnione przez odległość- ale jednak wierzę, że zauważyłabym. Często
gadałyśmy o problemach- jak jej mama dokuczyła, co córka wymyśliła- ale
nigdy nie było aż tak. Nigdy.
> I to wcale nie musi być złe, bo pozwala wyjść ze stanu, w jakim się
tkwiło
> do tej pory. Pozwala wyjść ze stanu uzależnienia.
Też tak to traktuję. I wierzę, że to trudne pierwszy krok.
> Z tego, co piszesz, wyłaniają się trzy sprawy - ściśle ze sobą związane:
> potrzeba bycia kochaną, lęk przed odrzuceniem oraz uzależnienie własnej
> wartości od drugiej osoby. Jeśli chodzi o potrzebę bycia kochaną, to
> chodzi
> chyba o potrzebę bycia kochaną przez konkretne osoby, a nie przez
> obojętnie
> kogo. Dobrze by było, żeby Twoja przyjaciółka zastanowiła się, dlaczego
> wybrała właśnie swojego męża, bo może się okazać, że odrzucając ją,
> nazywając głupią, on nie jest już tą osobą, na której jej tak zależało. Że
> nie na takim związku jej zależy. Może się okazać, że ona boi się utracić
> kogoś, kogo tak naprawdę już straciła.
> Lęk przed odrzuceniem wiąże się jeszcze z lękiem dzieciństwa, kiedy
> odrzucenie przez rodzica byłoby dla dziecka katastrofą. I jego akceptacja
> była niezbędna do przeżycia.
> No i trzecie - potrzebne jest wewnętrzne przekonanie, że ani matka, ani
> mąż
> nie są od niej lepsi. Że oni, ich miłość, ich akceptacja nie stanowią o
> jej
> wartości.
> Myślę, że w tym kierunku należy Twoją przyjaciółkę prowadzić. I nie warto
> się nastawiać na natychmiastowy sukces. Ona była długo utwierdzana w
> przekonaniu, że jest nikim. Trochę czasu musi potrwać zanim zmieni zdanie.
Zgadzam się ze wszystkim co napisałaś. na pewno wykorzystam w rozmowie.
Dobrej Nocy
Kaśka
› Pokaż wiadomość z nagłówkami
85. Data: 2005-01-31 22:04:01
Temat: Re: Czy można żyć szczęśliwie bez miłości?kolorowa wrote:
> kogo. Dobrze by było, żeby Twoja przyjaciółka zastanowiła się, dlaczego
> wybrała właśnie swojego męża, bo może się okazać, że odrzucając ją,
> nazywając głupią, on nie jest już tą osobą, na której jej tak zależało. Że
> nie na takim związku jej zależy. Może się okazać, że ona boi się utracić
> kogoś, kogo tak naprawdę już straciła.
Pozwolę się tu wtrącić :-). Może być też tak, że ta dziewczyna
podświadomie, ale celowo, wybrała sobie właśnie takiego partnera, który
by - lekceważąc ją, poddając wciąż w wątpliwość jej wartość - powielał
schemat, w którym nauczyła się żyć jako dziecko u swoich rodziców.
Wybrała kogoś takiego właśnie, kogo za "lepszego" od siebie uważała lub
kto po prostu dawał jej do zrozumienia, że jest tym "lepszym" - w takim
modelu ona po prostu potrafi się "poruszać". Wymagałoby od niej wiele
pracy, żeby się z tego wyłamać.
Pozdrawiam
Ewa
› Pokaż wiadomość z nagłówkami
86. Data: 2005-02-01 07:00:37
Temat: Re: Czy można żyć szczęśliwie bez miłości?
Użytkownik "Neokaszycha" <k...@n...pl> napisał w
wiadomości news:ctku9g$cit$1@news.onet.pl...
>
> Użytkownik "proxy11" <p...@p...onet.pl> napisał w wiadomości
> news:ctkoat$5jj$1@korweta.task.gda.pl...
>
>> Tutaj wszystko zależy od nastawienia. Np. kochając i nie oczekując nic w
>> zamian, nie można
>> być zranionym.
>
> Nie wiem jak to rozumiesz. Nie oczekując nic w zamian? Przeciez nie chodzi
> o to, że siedzisz i wymyślasz jakieś sztuczne sytuacje. Podświadomie
> oczekujesz od kochanej osoby zainteresowania Twoją osobą, Twoimi
> problemami.Tego aby nie zawodził/a w ważnych sprawach To nie jest
> racjonalne ani świadome.
>
Hmm., tak chyba tak, oczekuje tego ale to jest realizacja moich potrzeb
emocjonalnych
i uczuciowych, poza tym na najblizszej osobie (partnerze) latwo sie odegrac
w sensie
niezrealizowanych potrzeb i stad odczucie braku kochania, zaintersowania,
itd. Popatrz
na dzieci. Czy milosc do dzieci jest inna od milosci do partnera. Jest, ale
jako milosc sama
w sobie nie jest. A przeciez jesli chodzi o dzieci milosc nie moze byc
zaborcza w stosunku
do przyszlego partnera dzieci (sa rodzice ze jest zaborcza). I jesli dzieci,
odchodzą z domu,
ralizują swoje pragnenia, plany, to nie przestajemy je kochać. Podobnie
mogło by być
z parnerem gdyby nie odczucie zazdrości, zawodu. Widziałem już ludzi, którzy
się
rozstali ale nadal się kochają, tylko nie umieją żyć ze sobą, bo nie umieją
zrealizować
swoich potrzeb, nie umieją razem spędzać czasu, robią sobie wyrzuty, itd.
Myslę, że często jest tak, że drugi człowiek staje się "naszą własnością".
Wtedy nie
chcemy się Nim dzielić. Ale jak wszsytko, to ma swoje poziomy, i tak w
jednym związku
nie pozwalamy mu żęby nas zdradzał a w innym związku nie może nawet
realizować swoich
zaintersowań (jak u pana D.). Nie chodzi mi tutaj o pozwalanie na coś, tylko
na uwypuklenie
tego, że "tworzenie własności" z drugiego człowieka jest bardzo częste. A
przecież uczucie
zazdrości może dotyczyć nawet sposobu, formy spędzania wspólnie lub nie,
wolnego czasu,
pomocy w domu (ja robię a on nie), i wielu innych rzeczy. Zazdrość o
teściów, o miłość dzieci, itd.
I już mamy przyczyny wielu rozwodów, rozstań, braku zrozumienia, itd.
>
> Natomiast realizacja potrzeb to zupełnie inna sprawa. Może to
>> niełatwo
>> jest zrozumieć na pierwszy rzut oka. Jest to mieszane i dlatego w
>> dzisiejszym społeczeństwie
>> mamy to co mamy.
>
> Jak masz czas to wyjaśnij proszę. Nie rozumiem a chciałabym zrozumieć.
> Potrzeba bycia kochanym jest bardzo silna i potrafi wiele osób zaprowadzić
> na manowce
>
> Kaśka
>
Chodzi o to, żeby budować na sobie. Oczywiście, każdy szuka oparcia w kimś,
bo
życie pełen jest kłopotów, różnych nieprzyjenych sytuacji. Ale, ostatnio się
nad tym dużo
zastanawiałem. Jak robisz swoje, masz szacunek do siebie, satysfakcje z
życia, to łatwiej
jest (w tym konkretnym momencie) szanować inne (np. wcześniej nie zrozumiałe
dla Ciebie)
potrzeby partnera, np. realizowania się w czymś co może oznaczać brak
parnera w domu i
przejęcie części obowiązków, czyli w sumie dużą zmianę. Natomiast odczucie
braku miłości,
wynika z naszej frustracji, poczucia braku akceptacji (czyli zwykłego
obrażalstwa) i wtedy
tylko wymagamy (aby nasz kochano). Jeszcze inną sytuacją może być, że chcemy
miłość za miłość
ale w rzeczywistości to po prsotu chcemy realizować czyjeś potrzeby w zamian
chcemy
żeby realizowano nasze, jak jakaś transakcja. I wtedy niezrozumienie,
dlaczego ona.ona nie robi tego
a ja robię?
Po prostu moją teza jest taka, że łatwiej jest żyć jeśli się oddzieli
miłość, uczucie od realizacji swoich
pragnień i potrzeb. Wtedy nie przenosi sięodczucia zawodu z czegoś czego
partner nie chce lub nie
może zrobić na to co nazywamy uczuciem. Czyli, jeśli np. mąż pójdzie na piwo
to nie znaczy że nie
chce z nami być, chce ale chce też czegoś innego w danym momencie, jeśli
żona np. czegoś tam
nie zrobi, to nie znaczy, że ne kocha ale np. jest zmęczona, albo ma inne
odczucia co do danej sytuacji.
U mnie osobiście największym problemem był stosunek żony do Jej rodziców.
Teraz pozwalam
Jej jeżdzić tam nawet na kilka dni, z dziećmi. Przez ten czas czuję się
samotny ale takie jest życie.
Zawsze mogę się czymś zająć albo pojechać w odwiedziny. Po prsotu czasem
pewne potrzeby
są tak silne u ludzi, drugich ludzi, że zatrzymywanie tego prowadzi do
licznych konfliktów. Kiedy
sobie w końcu uzmysłowiłem, że to nie dlatego, że żona mnie nie kocha, od
razu było mi lżej.
Teraz staram się przenosić to doświadczenie na inne rzeczy.
Wiem, że moja sytuacja osobista jest inna. Kiedy poznałem swoją żonę to
byłem w separacji, tzn.
zakończyłem ale nie było to formalnie. I wtedy, ta wspaniała dziewczyna
zdecydowała siębyć ze mną
(bardzo się wahała) ale nigdy nie zakładała, że będziemy zawsze razem. Np.
oboje wcazle tak
nie przepadamy za dziećmi, ale mamy ich trochę, bo to wynika z tego co do
siebie czujemy. Jak ja
np. widzę dzieci po kilku dniach (po wizycie u teściów) to sam jestem
zdziwiony nimi. Ostatnio właśnie
rozmawialiśmy na temat, że żona chciała by twożyć, tzn. malować w
przyszłości, a rodzina trochę
Jej w tym przeszkadza. Tz. że np. była by zdecydowana na rozstanie jak
dzieci były by starsze, żeby móc zrealizować
tę silną potrzebe tworzenia. Ja to rozumiem (sam kiedyś coś tam tworzyłem)
ale jak rozmawialiśmy
to myślę, że mogę te warunki stworzyć bezpośrednio tam gdzie my mieszkamy.
Tzn. że cały
nasz nowy pokój przeznaczę dla Niej na pracownię a sam będę tam miał tylko
biurko i ew. łożko.
Ale gdybym myślał, że to brak miłości to bym dopiero zwariował. Może nie
umiecie tego zrozumieć,
ale takie podejście spowodowało wnóstwo przeszłych przeżyć. Nie wiem, może
liczne obecnie
oparcie w przyjaciołach, powoduje, że nie boję się być sam. Po prostu
wyrzuciłem strach z siebie.
Może zawsze znajdę w kimś oparcie. I jak my rozmawiamy ze sobą, to nie wiemy
czy będziemy
razem w przyszłości. Budujemy na tym co jest teraz. Myslę, że w ten sposób
nie mamy
wielu obciążeń, może mamy inne, może czujemy się bardziej wolni.
Mam nadzieje, żę te przemyślenia coś wam dadzą. Wiem, że dywagowanie bez
konkretnych, prawdziwych
przykładów ma w sobie małą moc. Macie więc prawdziwy przykład. Pytanie, czy
np. mógłbym
rozciągnąć akceptację swojego związku o jeszcze inne rzeczy, np,. o inne
osoby, itd. To trudne
pytanie i trudna odpowiedź. Myslę, że wolę jednak żebyśmy się rozumieli a
nie budowali właśnie
fikcję na wyobrażeniach społecznych, czy kulturowych. Na razie nie ma się
nad czym zastanawiać.
Poza tym dzieci jak widzą, żę jest ok. to od razu inaczej się czują i
rozwijają.
pozdrawiam
proxy
>
>
>
› Pokaż wiadomość z nagłówkami
87. Data: 2005-02-01 07:31:40
Temat: Re: Czy można żyć szczęśliwie bez miłości?
Użytkownik "proxy11" :
> Mam nadzieje, żę te przemyślenia coś wam dadzą. Wiem, że dywagowanie bez
> konkretnych, prawdziwych
> przykładów ma w sobie małą moc. Macie więc prawdziwy przykład. Pytanie,
czy
> np. mógłbym
> rozciągnąć akceptację swojego związku o jeszcze inne rzeczy, np,. o inne
> osoby, itd. To trudne
> pytanie i trudna odpowiedź. Myslę, że wolę jednak żebyśmy się rozumieli a
> nie budowali właśnie
> fikcję na wyobrażeniach społecznych, czy kulturowych. Na razie nie ma się
> nad czym zastanawiać.
> Poza tym dzieci jak widzą, żę jest ok. to od razu inaczej się czują i
> rozwijają.
>
Zgadzam się z tym co piszesz.
Jak patrzę na siebie to widzę ze mój długoletni związek tez opiera się na
wzajemnej akceptacji swoich odrębności i akceptacji tego, że każdy ma prawo
do realizacji swoich zainteresowań, również poza związkiem.
Kiedy czasem o tym zapominamy (jedna lub druga strona) to jest od razu powód
do kłótni i "cichych dni". Dawniej było tak częściej, latami dochodziliśmy
do tego zeby to zrozumieć.
Jednocześnie pewną równowagę uzyskałam dopiero po akceptacji siebie - taką
jaką jestem.
A uzyskałam to poza małżeństwem - poprzez swoją pracę, poprzez grupę
przyjaciół, którzy mnie lubią.
Też latami do tego dochodziłam, kiedyś byłam strasznie zakompleksioną i
niepewną siebie panienką ;-)
Trudności (brak pieniędzy, problemy) uważam za rzecz obiektywną i uważam, że
wcale nie wynikają z tego że jestem nieudacznikiem.
Mojemu mężowi czasem tego jeszcze brakuje, dlatego każde niepowodzenie
bardzo silnie przeżywa.
Pozdrowienia.
Basia
› Pokaż wiadomość z nagłówkami
88. Data: 2005-02-01 07:47:11
Temat: Re: Czy można żyć szczęśliwie bez miłości?
Użytkownik "proxy11" <p...@p...onet.pl> napisał w wiadomości
news:ctn9es$m72$1@korweta.task.gda.pl...
>
Zgadzam się z tym co piszesz, podoba mi się to i uważam za warte
przemyślenia i "kupienia" co poniektórych zasad i zachowań. Szczególnie
dziękuję za przykład osobisty bo to najskuteczniej pokazuje i najlepiej
obrazuje o co chodzi.
Pozdrawiam
Kaśka
› Pokaż wiadomość z nagłówkami
89. Data: 2005-02-01 11:04:48
Temat: Re: Czy można żyć szczęśliwie bez miłości?
"medea" wrote
> Pozwolę się tu wtrącić :-). Może być też tak, że ta dziewczyna
> podświadomie, ale celowo, wybrała sobie właśnie takiego partnera, który
> by - lekceważąc ją, poddając wciąż w wątpliwość jej wartość - powielał
> schemat, w którym nauczyła się żyć jako dziecko u swoich rodziców.
> Wybrała kogoś takiego właśnie, kogo za "lepszego" od siebie uważała lub
> kto po prostu dawał jej do zrozumienia, że jest tym "lepszym" - w takim
> modelu ona po prostu potrafi się "poruszać".
Ja też jestem przekonana, że wybrała na męża kogoś "lepszego". Z tego, co
pisze Kaśka, wnioskuję, że on uważał się za lepszego od innych.
Niekoniecznie dawał przyjaciółce Kaśki do zrozumienia, że jest lepszy od
niej. Przypuszczam, że nie musiał. Że widział w niej swoje "lepsze" odbicie,
bo ona widziała w nim kogoś lepszego. Wydaje mi się też, że właśnie tym
różnił się od jej matki, że okazywał jej swoją miłość. I ona dzięki tej
miłości, wreszcie poczuła , że jest coś dla kogoś warta. Dlatego jest tak
bardzo od niej zależna. W momencie gdy mąż zaczął z niej szydzić czy
jakikolwiek sposób dokuczać, dawać do zrozumienia, że nie spełnia jakichś
jego warunków - innymi słowy: zaczął traktować ją podobnie jak jej matka -
lęki związane z matką i brakiem poczucia pewności siebie i swojej wartości -
uderzyły ze zdwojoną siłą.
Wydaje mi się bardzo ważne, żeby Twoja, Kasiu, przyjaciółka postawiła się
mężowi. Wiem, że to wymaga wielkiej odwagi i samozaparcia, ale myślę, że to
podstawowa rzecz, bo jej mąż się nie zmieni, nie stanie się nagle łagodnym,
ciepłym misiem. Nie zmieni wyobrażenia o sobie, nie stwierdzi, że jest
gorszy niż mu się wydawało. To ona musi mu dorównać. Ona powinna wymusić na
nim traktowanie jej jak równej sobie. Najpierw najprawdopodobniej wbrew
sobie. Potem powoli zacznie się przekonywać do nowej wersji własnej osoby:)
Małgośka
› Pokaż wiadomość z nagłówkami
90. Data: 2005-02-01 11:35:18
Temat: Re: Czy można żyć szczęśliwie bez miłości?
Użytkownik "kolorowa" <v...@a...pl> napisał w wiadomości
news:ctnnom$r9k$1@news.onet.pl...
> Wydaje mi się bardzo ważne, żeby Twoja, Kasiu, przyjaciółka postawiła się
> mężowi. Wiem, że to wymaga wielkiej odwagi i samozaparcia, ale myślę, że
> to
> podstawowa rzecz, bo jej mąż się nie zmieni, nie stanie się nagle
> łagodnym,
> ciepłym misiem. Nie zmieni wyobrażenia o sobie, nie stwierdzi, że jest
> gorszy niż mu się wydawało. To ona musi mu dorównać.
Patrząc na nich jest dla mnie zupełnie jasne, że on nie dorasta jej do pięt.
Dla mnie to oczywiste dla niej to niemożliwe. Ten facet zmienił się bardzo w
momencie gdy odniósł fiannsowy sukces. Nagle mu się coś pozajączkowało i
zaczął się zachowywać jak nie On. Mam wrażenie, że gdy skończy się jego
dobra passa (finansowa) wróci dawny On. Będzie potrzebował wsparcia ze
strony żony. Jeszcze jedno wyjaśnienie- on nie nazywa (chyab- nbie słyszałam
tego) żony głupią. On mówi, że jej wnioski są głupie. Nie ma o czym
rozmawiać bo z nia się nie da rozmawiać. Ona porusza jakąś sprawę mówi jak
zamierza ją załatwić a On robi coś zupełnie przeciwnego - bez słowa
wyjaśnienia. Umówią się np na wyjazd na zakupy. Ona czeka aon wraca z pracy
i bez słowa kładzie się przez TV- gdy ona pyta co z zakupami- odpowioedź
brzmi- odechciało mi się.
W pierwszym odruchu myślałam, że powinna się z nim rozstać, teraz myślę, że
powinna go przetrzymać. W końcu spadnie z tej fali wznoszącej, przyjda
jakieś problemy (zawsze przychodzą) i być może znów się odnajdą. Mam
wrażenie, że pomimo wielu krzywd ona bardzo go kocha. Pewnie niemądrze,
rozpaczliwie i nie do końca dojrzale ale za to mocno. Chciałbym aby miała
swój happy end.
Ona powinna wymusić na
> nim traktowanie jej jak równej sobie. Najpierw najprawdopodobniej wbrew
> sobie. Potem powoli zacznie się przekonywać do nowej wersji własnej
> osoby:)
Tak, to prawda. Postanowiłam sprezentować jej książkę "Kobieta na zakręcie",
nie czytałam ale ponoć świetna. Wczoraj usłyszałam zdania, że wiele kobiet
nie ma odwagi popatrzeć w lustro bo boja się tego co tam zobaczą. Ona na
pewno tej odwagi nie ma, a byłaby bardzo zaskoczona, pozytywnie. Ja ją
ciągnę przed to lustro- ale nie mogę za mocno potrzebne wyczucie
Kaśka
› Pokaż wiadomość z nagłówkami
« poprzedni wątek | następny wątek » |