Strona główna Grupy pl.sci.psychologia Czy obawy mogą zniszczyć uczucie? (długie)

Grupy

Szukaj w grupach

 

Czy obawy mogą zniszczyć uczucie? (długie)

Liczba wypowiedzi w tym wątku: 1


« poprzedni wątek następny wątek »

1. Data: 2001-12-15 20:18:05

Temat: Czy obawy mogą zniszczyć uczucie? (długie)
Od: <t...@p...onet.pl> szukaj wiadomości tego autora

Witajcie,

Od jakiegoś czasu borykam się z nie lada problemem. Parę miesięcy temu
przypadkowo poznałem przez net dziewczynę z innego miasta i na tyle dobrze nam
się gadało, że postanowiliśmy się spotkać. Pierwsze wrażenie było nienajlepsze
po mojej stronie i po drugiej chyba też, ale oboje byliśmy nieźle zestresowani.
Trochę zepsuło to nasze relacje, ale ja starałem się je mimo wszystko naprawić,
doprowadzić do poprzedniego stanu. I to się udało. Po pewnym czasie
zorientowałem się, że mam ochotę spotkać się jeszcze raz i w ogóle coraz
częściej o niej myślę. Doszło do kolejnego spotkania, które było fantastyczne i
moje wrażenia były już o niebo lepsze. Zacząłem tęsknić za kolejnym spotkaniem
i generalnie bardzo chciałem zbliżyć się nieco do owej pani. Wkrótce
spędziliśmy kolejny fantastyczny dzień razem, a tęsknota zaczęła się stawać nie
do zniesienia. Okoliczności podyktowały, że kolejna wizyta była odsunięta w
czasie o ponad miesiąc, który był koszmarem ze względu na oczekiwanie,
dosłownie liczyłem dni i godziny. Przy okazji rozmawiając codziennie zaczęliśmy
się do siebie zbliżać emocjonalnie, zaczęły się wyznania tęsknoty itd. Słowem -
zaczęło się coś dziać, a moje serce przepełniło się nadzieją. Doszło do
kolejnego spotkania, świetnego, zakończonego akcentem potwierdzającym moją
głęboko skrywaną nadzieję (w którą ledwo wierzyłem), że dziewczyna coś
odwzajemni. Kolejne dni były przesycone tęsknotą, wspomnieniami spotkania i
wyznaniami... Ledwo wróciłem, a chciałem znowu jechać... Byłem trochę
zdołowany, bo dzieli nas wiele kilometrów, ale uznałem, że skoro los był na
tyle łaskaw, by postawić tę kobietę na mojej drodze życia, to trudno byłoby
wymagać więcej. Nie miałem żadnych wątpliwości, że jestem zakochany i że kiedyś
będziemy razem, na przekór wszystkiemu.
Ale czwartego dnia coś się ze mną stało. Nagle dopadł mnie nienajlepszy
nastrój, moje myśli zaczęły skupiać się na przeciwnościach losu, tym, jak
mogłoby potencjalnie wygladać nasze przyszłe, wspólne życie - perspektywy nie
są świetlane, póki co bylibyśmy skazani na rozłąkę i podróżowanie co jakiś
czas... Poczułem się pod jakąś dziwną presją, choć do tej pory wszystkie
argumenty na "nie" łatwo zbijałem przeciwnymi. Wcześniej parę razy wnerwiła
mnie matka, dając do zrozumienia, że jej sie to nie podoba, co ja odebrałem
jako chamską próbę wtrącania się w moje sprawy, a poza tym poleciały takie
teksty, że zrobiło mi się przykro. Nie stanowiła dla mnie problemu perspektywa
jeżdżenia - bo to lubię... Zawsze moglibyśmy się wybrać gdzieś razem na parę
dni... Możliwości jest multum.
Ale tamtego dnia wszystko zaczęło wyglądać inaczej. Dopadło mnie jakieś
zniechęcenie, nagle wysyłanie maili i smsów urosło do rangi problemu - czułem,
że powinienem je wysłać, ale po prostu nie miałem na to ochoty. Czekało mnie
wkrótce kolejne spotkanie - nagle zorientowałem się, że... nie tęsknię i nie
mam na nie ochoty. W dodatku zaczęły mnie drażnić rzeczy, które wcześniej były
dla mnie bez znaczenia - różnice między nami. Zacząłem się nad tym zastanawiać
i w mojej głowie pojawiła się obawa, że coś właśnie we mnie gaśnie, nie
wiedzieć czemu. Zacząłem szukać argumentów, które przekonałyby mnie, że to
jedynie chwilowe przesilenie... Im więcej o tym myślałem, tym gorzej się
czułem. Nagle odeszła mi chęć do robienia czegokolwiek, zacząłem panikować, bo
nie wiedziałem, co się ze mną dzieje... Udawało mi się wyrwać z tego przygnęba
na jakiś czas i wydawało się, że wszystko jest już w porządku, ale potem
czułem, jak entuzjazm jest wypierany przez coś, czego nie rozumiałem. Łapałem
doła za dołem, po kilku dniach byłem tak roztrzęsiony, że postanowiłem poszukać
pomocy u psychiatry.
Diagnoza - nerwica i napady lęków. Leków nie dostałem. Pogadaliśmy trochę,
m.in. o moim zbyt silnym przywiązaniu do matki, a potem ja zacząłem myśleć sam.
Chaos. Same sprzeczne myśli. Ale skumałem, że gnębią mnie lęki i nie należy im
się dawać. I że całe moje dotychczasowe życie było pasmem ucieczek przed takim
lękiem, ileż razy rezygnowałem z wielu spraw, bo się ich bałem... Po takich
wnioskach poczułem się podbudowany i wróciły mi siły do życia. Do tego stopnia,
że umówiłem się na kolejne spotkanie z kobietą. Jeszcze mnie od czasu do czasu
dręczyły napady lęku, ale radziłem sobie z nimi dobrze. Pojechałem - było ok,
jeszcze fajniej, niż poprzednio... Ale kiedy ochłonąłem, dorwały mnie dziwne
myśli, w stylu "coś było nie tak hm... czy ja czegoś nie udawałem?". Odczuwałem
zastanawiający dyskomfort, ale nie potrafię nadal odpowiedzieć, co to było. Po
jakimś czasie uspokoiłem się, ale w ciągu następnych kilku dni znów zaczęły
mnie nawiedzać uporczywe myśli o złych sprawach, badałem moje nastawienie,
szukałem odpowiedzi na to, jakie naprawdę są moje uczucia (gdy czuję się
dobrze - wszystko jest po staremu, gdy dopada mnie złe samopoczucie - nic nie
ma sensu, jestem na "nie). Znów pojawiły się lęki, huśtawki nastrojów...
Poszedłem do psychiatry jeszcze raz, ale rozmowa nic mi nie rozjaśniła, a wręcz
zagmatwała. Widać tak musiało być, nie wiem. W każdym razie usłyszałem, że
pomimo moich wątpliwości co do uczuć bardzo mi na dziewczynie zależy - tak to
wygląda z boku.
Teraz czeka mnie kolejne spotkanie, a ja czuję się marnie. Zupełnie nie mam na
nie ochoty i czuję się pod presją... Ale nie byłem w stanie go odwołać.
Najchętniej uciekłbym gdzieś teraz i wiem, że tchórzę. Ale po prostu nie mam
przekonania i tego spontanu, które były we mnie jeszcze miesiąc temu.
Kiedy tak o tym myślę, to wydaje mi się, że moja psychika ucieka przed czymś
nieznanym (pomimo 25 lat na karku jest to moje pierwsze odwzajemnione uczucie,
wcześniej jedynie nieszczęśliwie się zakochiwałem i strasznie to przeżywałem)
oraz przed odpowiedzialnością za to. Znamienne jest chyba to, że wszystko
zaczęło się w momencie, w którym dziewczyna pokazała mi, że odwzajemnia
uczucia... A ja, zamiast starać się pokonywać moje obawy drążę od paru tygodni
moje uczucia, starając się niepotrzebnie rozłożyć wszystko na czynniki
pierwsze... Próbując znaleźć odpowiedź dlaczego kocham mniej? I nie tęsknię?
W tej chwili sam już nie wiem, co jest ze mną - czy ja się z dnia na dzień
odkochałem, czy może zwyczajnie śmiertelnie wystraszyłem i strach mi teraz
wypiera wcześniejsze uczucia - tęsknotę i pragnienie bycia razem (które być
może siedzą gdzieś w duszy), a może jedno i drugie? Czyżbym nakręcaniem się
myślami o złych rzeczach, obawami, które w końcu do mnie dotarły, zamordował w
sobie uczucie? Przecież to bez sensu zmuszać się do spotkań, skoro nie ma się
na nie ochoty... I byłoby to jedynie oszukiwanie dziewczyny, u której być może
niepotrzebnie, ale i nieświadomie rozbudziłem jakieś uczucia i nadzieje. Boję
się tego, bo wiem, jak jest wrażliwa i byłbym załamany, gdybym ją zranił...
Zupełnie nie wiem, co mam teraz zrobić - czy pokonywać obsesyjny lęk i obawy na
siłę, podejmując ryzyko zacieśnienia związku metodą skakania na głęboką wodę,
licząc na to, że po jakimś czasie tęsknota i "normalność" weźmie górę?
Traktując to jako swoisty eksperyment na żywym organiźnie, niestety nie swoim?
I biorąc odpowiedzialność za to, że w ramach prób naprawiania samego siebie
rozbudzam w kimś nadzieje, choć na końcu może się okazać, że to wszystko było o
kant zadu potłuc? A może już teraz zerwać wszystko, powiedzieć, że nic z tego
nie będzie, bo zgasłem i tylko przeprosić za wyrządzoną krzywdę? Albo jeszcze
inaczej - wziąć na przeczekanie, oddalić presję (nie spotykać się w ogóle przez
jakiś czas) i starać się spokojnymi rozmowami wracać do normalnego stanu,
ewentualnie zaczekać, aż odzyskam równowagę, być może po przejściu
psychoterapii indywidualnej, którą rozpocząłem... NIE WIEM! Czy mam w ogóle
prawo prosić ją, żeby "czekała" nie wiadomo ile? A w ogóle będzie na co?
Jestem teraz kłębkiem nerwów, jest mi bardzo trudno egzystować normalnie, od
miesiąca nie myślę o niczym innym. Szukam pomocy wszędzie, ale jak na razie u
psychiatry jej nie znalazłem. Cały czas mam nadzieję, że to jakiś nierealny sen
i w końcu obudzę się z niego, a wszystko będzie tak, jak dawniej - będę kochał
i tęsknił... Nie umiem wyobrazić sobie życia bez tej kobiety, ale równocześnie
nie umiem wyobrazić sobie życia z nią.
Ale... Czy to nie jest czasem tak, że prawdziwa miłość pokonuje wszystko? Że
gdyby moja istniała i była prawdziwa, to pokonałaby tak rozległe psychiczne
bariery i zahamowania, jakie być może posiadam z racji nie leczonego braku
wiary w siebie i zaburzeń w relacjach międzyludzkich (nie odczuwam zbytnio
więzi z ludźmi, przyjaciół mam bardzo niewielu i w sumie relacje między nami są
dosyć luźne, natomiast wydawało mi się, że z kobietą, o którą się wszystko
rozbiło nawiązałem niezwykle silną więź, jakiej wcześniej nie odczuwałem)? Czy
takie zaburzenia, w połączeniu z dość ostrą nerwicą mogą powodować to, że nasze
realne uczucia gubią się gdzieś pod warstwą lęku i niepewności? Czy po
przejściu np. terapii da się je odzyskać? Czy raz zachwiane giną bezpowrotnie?
Pomocy... piszcie nawet na priv, jak macie jakieś pytania. Oddaję moją duszę
nauce :)
Jak sądzicie, czy jest jakieś wyjście? Wizyta u jeszcze jednego lekarza? A może
po prostu kawał konopnego sznura?

--
Tulipanek D-->--

--
Wysłano z serwisu OnetNiusy: http://niusy.onet.pl

› Pokaż wiadomość z nagłówkami


Zobacz także


1. Data: 2001-12-15 21:14:22

Temat: Re: Czy obawy mogą zniszczyć uczucie? (długie)
Od: "Yans Yansen" <v...@p...onet.pl> szukaj wiadomości tego autora


Użytkownik <tulipanek23

[cut'em all]

Żeby nie powtarzać w kółko jednego i tego samego. Poczytaj sobie, co
napisałem pod ogłoszeniem zatytułowanym: Czy net jest bezpieczny.
Co do uczuć zrodzonych przez znajomości netowe, mam swoje zdanie. Często
w relacjach damsko - męskich takowe się pojawiają, ale niezmiernie rzadko
coś konkretnego z tego wychodzi. Najczęściej jest tak, jak w Twoim
przypadku. Wieczory w necie, kilka spontanicznych spotkań, nagłe ochłodzenie
w końcu wzajemne przeprosiny i.. papa...
To uczucie, które się rodzi z pewnością nie nazwałbym miłością, a
jedynie zauroczeniem. Słabszym lub silniejszym, ale tylko zauroczeniem.
Niepisane prawo cyberprzestrzeni: na 100 kojarzących się par, tworzy się
średnio jeden trwały zwiazek. O przygodę w necie nietrudno. Niestety,
emocjonalne podejście do netu może się źle skończyć. O wiele lepiej
podchodzić do tego z pewną dozą dystansu, żeby później się nie ugryźć we
własną rękę.
Osobiście, życzę Ci, abyś był właśnie tym jednym ze stu.

Yans Yansen


› Pokaż wiadomość z nagłówkami


1. Data: 2001-12-15 21:15:50

Temat: Re: Czy obawy mogą zniszczyć uczucie? (długie)
Od: "Siara" <m...@g...pl> szukaj wiadomości tego autora

o kurde, stary, mam dopiero 19 lat, a nawet nie wiesz jak doskonale Cie
rozumiem.
czytalem Twojego maila tak jakbym sam go przed chwila napisal i jedynie
pozmienial
miejsca i czas, tylko ze ja dotarlem dopiero do mamentu w ktorym (chyba)
przerazilem,
a moze zaskoczylo mnie to po prostu, ze cos moze z teog byc i moje uczucie
tak jakby
z dnia na dzien zgaslo...nie wiem czy to dlatego, ze w mojej podswiadomosci
tkwi
nadal stereotyp kobieta-ból i czy boje sie kolejnej rany i dlatego ucinam to
juz teraz
czy moze jest jakis inny powod... w kazdym razie chyba zdecyduje sie na
wariant
skoczenia na gleboka wode, w koncu niewiele mam do stracenia :)


› Pokaż wiadomość z nagłówkami


1. Data: 2001-12-15 22:04:25

Temat: Odp: Czy obawy mogą zniszczyć uczucie? (długie)
Od: "EvaTMKGSM" <e...@w...pl> szukaj wiadomości tego autora

Użytkownik "Yans Yansen" <v...@p...onet.pl> napisał :

> O wiele lepiej podchodzić do tego z pewną dozą dystansu, żeby później się nie
ugryźć we własną
rękę. Osobiście, życzę Ci, abyś był właśnie tym jednym ze stu.


Masz oczywiście bardzo wiele racji, Yans.
Ale jak mi się wydaje, w opisanym przypadku tulipaneka, na problemy znajomości
netowych nałożyło się
coś jeszcze - blokada przed tworzeniem trwałych związków w ogóle - pisał już o tym
kiedyś Duch, w
wątku o neurotykach.

Neurotyk nie wierzy że może sam kochać kogoś i nie wierzy, że może być naprawdę
kochany..
Testuje tak długo siebie i kogoś aż obie strony rzeczywiście zwątpią, że coś trwałego
może ich
łączyć..
Stąd ten lęk i jednocześnie dążenie do próby.. na "NIE".
W końcu następuje "zmęczenie materiału", tj. siebie i tego kogoś i rzeczywiście -
następuje koniec.
Samosprawdzająca się przepowiednia..
Ja się to leczy ? Nie wiem.
Czy wystarczy zrozumienie tego mechanizmu ?
Trzeba chyba jeszcze nieprzerwanie o tym pamiętać..
a to wymaga dużej dojrzałości obu stron.
W każdym razie życzę powodzenia wątkodawcy, każda porażka może bowiem
tylko jego przeświadczenie pogłębiać.

Dąż do szczęścia i nie analizuj tak uczuć.
Po prostu bądź blisko niej i wczuj się w tę bliskość, tulipanku..
Nawet jeśli to nie będzie Twoja ostatnia miłość, to zdobędziesz coś, czego się nie
zapomina - chwile
prawdziwej bliskości - i będziesz już wiedział jak może być..
E.


› Pokaż wiadomość z nagłówkami


1. Data: 2001-12-15 23:35:02

Temat: Re: Czy obawy mogą zniszczyć uczucie? (długie)
Od: <t...@p...onet.pl> szukaj wiadomości tego autora

Cześć,

> Żeby nie powtarzać w kółko jednego i tego samego. Poczytaj sobie, co
> napisałem pod ogłoszeniem zatytułowanym: Czy net jest bezpieczny.

Czytałem. Mój przypadek był być może nieco inny. Nie szukałem trwałych
znajomości na czacie, po prostu wchodziłem na niego dla zabicia czasu - dla
draki. Załapałem do domu stałe łącze, to czemu nie... Ot, pogadać trochę z
jakimiś ludźmi, z niektórymi częściej - ale bez szczególnego przywiązania. Dziś
już z nimi nie gadam, a na czata nie wchodzę prawie w ogóle. Znudził mi się i
nie mam potrzeby szukania nowych znajomych. W życiu realnym także.
A z kobietą, z którą się poznałem spędziłem i spędzam bardzo wiele czasu na
czacie, oddając się niekiedy intrygującym intelektualnie rozmowom, niekiedy
zupełnie zabawnym. Po jakimś czasie poczułem, że jest to na tyle fajna osoba,
że może warto byłoby spotkać się w realu (co wcześniej nie mieściło mi się w
głowie - umawiać się z ludźmi z czata? przy moich lękach i nieśmiałości).
Pierwsze wrażenie - zawód. I przygnębienie, że "to nie to"... Ale czułem jakąś
więź z nią... Dobrze mi się gadało i generalnie była fajna. Daliśmy sobie drugą
szansę - i było lepiej! Spojrzałem na nią spokojnym okiem i zaczęła mi się
podobać... I dobrze się przy niej czułem! Było naprawdę super.
A teraz? Boję się tego, że nagle wypaliłem się - bo u mnie często tak jest, że
biorę się za coś bez opamiętania, ale kiedyś przychodzi moment, w którym
zaczynam się zmuszać do kontynuacji działań... Bo czuję zniechęcenie i presję.
Wtedy kolejne bodźce są w stanie mnie ożywiać, ale coraz krócej działają i
łatwo się ponownie zniechęcam. Źle znoszę obowiązki i każdy ich przejaw
powoduje we mnie chęć wyzwolenia się spod nich... Nie wiem, czy to objaw
niedojrzałości, czy jakiś inny defekt psychiczny. W sumie w kryzysowych
sytuacjach sprawiam się i czuję znakomicie, ale generalnie obowiązki wymagające
mojej inwencji (przykładowo - znalezienie tematu i napisanie tekstu o nim) są
dla mnie ciężarem nie do zniesienia.
I obawiam się, że to mogło nastąpić i w tych trudnych przecież relacjach z
osobą oddaloną o wiele kilometrów. Problem polega na tym, że... Ja nie umiem
powiedzieć, czy moja niechęć to rzeczywiste znużenie, czy może objaw lęku (ja
się zawsze bałem zadzwonić do kogoś, kogo nie znam, iść w nieznane miejsce,
wolałem wypchnąć kogoś, niż samemu to zrobić itd.), oraz być może blokady
spowodowanej negatywnymi doznaniami z przeszłości (schemat kobieta-ból
opisywany przez kogoś, kto odpisał na mój post).
Zupełnie nie potrafię połapać się w moich uczuciach - gdybym miał inną
psychikę, wiedziałbym, że zniechęcenie oznacza to, co ma oznaczać. Tymczasem ja
mam zawsze nastawienie na "nie" i cokolwiek by mi ktoś nie proponował, to
zawsze reaguję niechętnie, nieufnie. Ile razy uległem temu cykorowi... i teraz
żałuję, bo już wiem, że nie było się czego bać. Ale w tym konkretnym
przypadku... Mam poważny dylemat: odkochałem się naprawdę, czy mój potężny lęk
bierze górę nad rzeczywistym uczuciem. Zdaję sobie sprawę ze swoich zahamowań i
boję się sytuacji, w której zgodnie z chwilowym uczuciem powiem dziewczynie, że
niestety nic z tego nie będzie po mojej stronie, przez co zdejmę z siebie
presję, po czym po miesiącu okaże się, że tęsknię jak cholera i znalazłem
motywację, podczas gdy ona - zraniona - nie będzie mnie chciała znać. To tak,
jakbym sobie sam strzelił samobója - kolejne rozczarowanie miłosne, a z każdym
kolejnym jest coraz ciężej.
Ale z drugiej strony ja nie chcę jej zwodzić i prosić o cierpliwość... Choć to
chyba będzie najrozsądniejsze wyjście, jednak. Chciałbym pogadać szczerze, może
uda mi się niebawem... Postaram się uporać z moimi problemami psychicznymi i w
międzyczasie złapać dystans do wszystkiego. Coś na zasadzie: "jestem teraz
chory i spotkamy się jak wyzdrowieję". I wtedy zobaczymy.
O dziwo, w sytuacjach, w których mój lęk ulega jakiemuś zahamowaniu (działam
pod presją chwili, niejako instynktownie i bez nadmiernych rozważań) - nagle
się odblokowuję, nabieram chęci do spotkań i łapię nastawienie, że pokonam
wszystko i będzie dobrze. Ale to poczucie ustępuje lękowi - zawsze.
Boję się, że takie "odżywanie" to jedynie "reanimowanie trupa (moich uczuć)" i
że podczas spotkania dam się ponieść magii chwili - poczuję się przy niej
naprawdę fantastycznie, narobię jakichś bzdur, a potem przyjdzie refleksja i
będę żałował, że powodowany impulsem skrzywdziłem dziewczynę. Stąd moje
nastawienie - jeśli będę pewien, że nic ze mnie nie będzie - ucinam "romans" w
obecnym stadium i bardzo żałuję, że w ogóle go rozpętałem, rozbudzając
niepotrzebnie nadzieje w dziewczynie... I będzie mi ciężko ze świadomością, że
ją zawiodłem... Zależy mi na znajomości z nią, bo fantastycznie się z nią
rozmawia i w ogóle jest świetną osobą... Ale być może w tej chwili nie jestem
gotów na nic więcej...

A tak w ogóle... to takie nadmierne analizowanie i usilne doszukiwanie się
mankamentów jest chyba klasycznie neurotycznym objawem, prawda?

> Co do uczuć zrodzonych przez znajomości netowe, mam swoje zdanie. Często
> w relacjach damsko - męskich takowe się pojawiają, ale niezmiernie rzadko
> coś konkretnego z tego wychodzi. Najczęściej jest tak, jak w Twoim
> przypadku. Wieczory w necie, kilka spontanicznych spotkań, nagłe ochłodzenie
> w końcu wzajemne przeprosiny i.. papa...

Rozumiem to, ale być może jestem przypadkiem szczególnym, z uwagi na silne
znerwicowanie i chyba dosyć duże pokłady frustracji, które we mnie tkwią. Gdyby
nie to... wszystko byłoby takie jasne. "Nie chce mi się - to kończymy". A ja
nie wiem, czy mi się chce, czy nie.

> Osobiście, życzę Ci, abyś był właśnie tym jednym ze stu.

Dzięki... Byłbym bardzo szczęśliwy, gdyby tak się stało. Chciałbym kochać tę
dziewczynę, ot co.

--
Tulipanek D-->--

--
Wysłano z serwisu OnetNiusy: http://niusy.onet.pl

› Pokaż wiadomość z nagłówkami


1. Data: 2001-12-15 23:45:00

Temat: Re: Czy obawy mogą zniszczyć uczucie? (długie)
Od: <t...@p...onet.pl> szukaj wiadomości tego autora

Cześć,

> o kurde, stary, mam dopiero 19 lat, a nawet nie wiesz jak doskonale Cie
> rozumiem.
[...]
> czy moze jest jakis inny powod... w kazdym razie chyba zdecyduje sie na
> wariant
> skoczenia na gleboka wode, w koncu niewiele mam do stracenia :)

Ja jestem świadom, że powinienem tego spróbować, żeby się przynajmniej
przekonać, że to jednak koniec. Postawić wszystko na jedną kartę. Ale... Nie
chcę skrzywdzić dziewczyny bardziej, niż już być może to zrobiłem. I tak już
mam straszne wyrzuty sumienia, że za sprawą figli mojej psychiki ona będzie
cierpieć. Już cierpi... Gdyby nie chodziło o drugą osobę, bez wahania
zaryzykowałbym. Niestety - nie ma lekko :)

--
Tulipanek D-->--


--
Wysłano z serwisu OnetNiusy: http://niusy.onet.pl

› Pokaż wiadomość z nagłówkami


1. Data: 2001-12-16 00:21:19

Temat: Re: Czy obawy mogą zniszczyć uczucie? (długie)
Od: <t...@p...onet.pl> szukaj wiadomości tego autora

Cześć,

> Neurotyk nie wierzy że może sam kochać kogoś i nie wierzy, że może być
naprawdę kochany..
> Testuje tak długo siebie i kogoś aż obie strony rzeczywiście zwątpią, że coś
trwałego może ich
> łączyć..
> Stąd ten lęk i jednocześnie dążenie do próby.. na "NIE".
> W końcu następuje "zmęczenie materiału", tj. siebie i tego kogoś i
rzeczywiście - następuje koniec.
> Samosprawdzająca się przepowiednia..

Wydawało mi się, że kocham - i byłem z tego powodu szczęśliwy, dumny...
Ostatnim razem zakochałem się 5 lat temu... Bardzo. Ona mnie nie chciała, a ja
cały czas się łudziłem. Próbowałem ją pozyskać dla siebie, bezskutecznie.
Szamotałem się z tym uczuciem 4 lata, miałem okazję nawiązać związki z innymi
kobietami - za każdym razem tchórzyłem, mówiąc sobie, że kocham tamtą i czując,
że w jakiś tam sposób bym ją zdradził. W końcu to uczucie wygasło zupełnie,
choć kontaktujemy się cały czas. Czułem gorycz, pustkę i tęsknotę za jakimś
wreszcie udanym związkiem - ale nie pojawiał się nikt, kim mógłbym się
zainteresować. W końcu nawiązałem więź z dziewczyną z czata... Zupełnie
niepostrzeżenie. Nie miałem specjalnych nadziei, ale w pewnym momencie
zorientowałem się, że znowu kocham i to mocno. I bardzo się starałem, żeby więź
pogłębić, drżąc na myśl, że mógłbym ją utracić. Bałem się trochę, że znowu
niewłaściwie zainwestowałem uczucia i czeka mnie kolejny kop... Ale wątpliwości
co do odczuć nie było żadnych. Ciągnęło mnie do niej, po prostu. Pamiętam, jak
bardzo byłem szczęśliwy, kiedy dała mi do zrozumienia, że jej też na mnie
zależy. A tu nagle... ciach - tęsknota się ulotniła, a ja wpadłem w panikę, że
coś się kończy, umiera - po mojej stronie. I wtem wszystkie problemy stały się
olbrzymie, niemal nie do przezwyciężenia... Dostałem lęków, których wcześniej
nigdy nie odczuwałem. Wszystko zaczęło być bolesne - przede wszystkim
wspomnienia, ale także jadąc np. tramwajem potrafiłem na coś spojrzeć i od razu
poczuć ściskanie w dołku, czy też jakby elektryczny impuls w okolicach splotu
słonecznego. Dotyczyło to wszystkich sytuacji... Zacząłem się bać wszystkiego.

> Ja się to leczy ? Nie wiem.
> Czy wystarczy zrozumienie tego mechanizmu ?
> Trzeba chyba jeszcze nieprzerwanie o tym pamiętać..
> a to wymaga dużej dojrzałości obu stron.
> W każdym razie życzę powodzenia wątkodawcy, każda porażka może bowiem
> tylko jego przeświadczenie pogłębiać.

Jeśli tak jest rzeczywiście, to nie warto próbować i ranić inne osoby. Jeśli to
jest do wyleczenia - poddam się terapii. Ale jeśli taka już moja psychiczna
konstrukcja - że zbyt łatwo się wypalam i nie potrafię tego ciągnąć dalej lub
nieświadomie dążę do rozbicia związku - to pogodzę się z tym jakoś... I będę
się starał być sam...

> Dąż do szczęścia i nie analizuj tak uczuć.
> Po prostu bądź blisko niej i wczuj się w tę bliskość, tulipanku..
> Nawet jeśli to nie będzie Twoja ostatnia miłość, to zdobędziesz coś, czego
się nie zapomina - chwile
> prawdziwej bliskości - i będziesz już wiedział jak może być..

Ja już poznałem te chwile... Niewiele, ale poznałem. Przez to bardziej boli to,
że być może tylko one mi pozostaną.
A uczuć nie analizowałem dopóty, dopóki nie pojawiły się wątpliwości...
Chciałbym poznać źródło ich pochodzenia. W tej chwili gros czasu moje
nastawienie brzmi "NIE", czyli de facto zgodnie z moimi odczuciami ja nie chcę
z nią być. Być może niczym szlachetne zdrowie, muszę ją stracić, żeby zdać
sobie sprawę, że ją kocham i potrzebuję. Pozbyć się stresu, przez który być
może nie umiem trzeźwo ocenić sytuacji. Ale... ona nie jest zabawką, żeby ją
rzucać w kąt i potem się z nią przepraszać. I to mnie także boli, bardzo...
Wiem, że mógłbym rozniecać mój entuzjazm popędem seksualnym (podnieca mnie
nadal), ale... Ja nie chcę, żeby seks był tym powodem, dla którego ja chcę z
nią być. Zawsze myślałem (naiwny!), że jeśli się już czuje miłość, to jest ona
prawdziwa, jedyna, łączy ludzi na lata, pokonując wszystkie przeciwności i że
ja też tak chcę - tylko tak. Może dlatego, że wychowałem się w otoczeniu
spójnych, długoletnich związków... Życie lubi jednak płatać bardzo przykre
niespodzianki...

--
Tulipanek D-->--



--
Wysłano z serwisu OnetNiusy: http://niusy.onet.pl

› Pokaż wiadomość z nagłówkami


1. Data: 2001-12-16 09:04:44

Temat: Re: Czy obawy mogą zniszczyć uczucie? (długie)
Od: "Siara" <m...@g...pl> szukaj wiadomości tego autora


>
> > o kurde, stary, mam dopiero 19 lat, a nawet nie wiesz jak doskonale Cie
> > rozumiem.
> [...]
> > czy moze jest jakis inny powod... w kazdym razie chyba zdecyduje sie na
> > wariant
> > skoczenia na gleboka wode, w koncu niewiele mam do stracenia :)
>
> Ja jestem świadom, że powinienem tego spróbować, żeby się przynajmniej
> przekonać, że to jednak koniec. Postawić wszystko na jedną kartę. Ale...
Nie
> chcę skrzywdzić dziewczyny bardziej, niż już być może to zrobiłem. I tak
już
> mam straszne wyrzuty sumienia, że za sprawą figli mojej psychiki ona
będzie
> cierpieć. Już cierpi... Gdyby nie chodziło o drugą osobę, bez wahania
> zaryzykowałbym. Niestety - nie ma lekko :)

zdaje sobie sprawe, ale jakas decyzje trzeba przeciez podjac


› Pokaż wiadomość z nagłówkami


1. Data: 2001-12-16 10:58:12

Temat: Re: Czy obawy mogą zniszczyć uczucie? (długie)
Od: "/\\/\\arek" <c...@p...pl> szukaj wiadomości tego autora

Siara <m...@g...pl> wrote in message news:3c1c63b4@news.vogel.pl...
> zdaje sobie sprawe, ale jakas decyzje trzeba przeciez podjac

Witam!

To, ze trzeba, Tulipanek na pewno wie, tylko jaka? Sytuacja Tulipanka troche
przypomina moja, z
tym, ze ja swoja pania poznalem w realu (mieszkamy niedaleko), ale rozmawialismy
najczesciej
wlasnie przez interek. Robilem mase skandalicznie glupich rzeczy wzgledem niej, wsrod
ktorych
norma bylo moje niezjawianie sie na umowione spotkania. Tez nie potrafilem podjac
decyzji, ale
moja pani byla na tyle 'zdesperowana na mnie' :) , ze wziela na siebie role lekarza
psychologa.
Ja po prostu od samego poczatku naszej znajomosci dawalem sprzeczne sygnaly, zaleznie
od tego jaki
mialem nastroj - na plus, czy na minus. Mialem wielodniowe okresy zwatpienia i
poczucia bezsensu
tego zwiazku ,bo w okresach, gdy wszystko bylo ok, nie tesknilem za nia i balem sie z
nia umawiac.
Kiedy zas sie umowilem, najczesciej nie przyjezdzalem ("-Po co mam jechac? Cos mi sie
tylko
wydawalo. Niech znajdzie sobie kogos innego, tak bedzie lepiej dla niej."). Kto inny
na jej
miejscu wytrzymalby z kims takim jak ja? Sytuacja jak z chorego snu. W okresach
pozornego dobrego
dogadywania sie, ja bylem klebkiem nerwow i za wszelka cane chcialem jej dac do
zrozumienia, ze
w/g mnie wszystko jest bez sensu i raczej nam sie nie uda nic stworzyc i powinnismy
sie rozejsc.
Dopiero, gdy 'nabalaganilem' zaczynalem zalowac i tesknic.

Poprosilem ja w koncu o tydzien przerwy w spotkaniach (widziala przeciez, co sie ze
mna dzieje), a
ona sie zgodzila. Zaczalem myslec trzezwo, strzach odszedl na kilka dni i CZWARTEGO
dnia
zadzwonilem do niej - z komorki - , ze wlasnie do niej jade, bo brakuje mi jej i nie
chce czekac
do konca tygodnia. Bylo to miesiac temu (a spotykamy sie juz jedenascie miesiecy!).
Sam sobie wyjasnilem, czy chce z nia byc, czy nie. Dzis wszystko juz naprawde jest
OK.


CHCE.

Pozdrawiam!
/\/\arek


› Pokaż wiadomość z nagłówkami


1. Data: 2001-12-16 15:17:49

Temat: Odp: Czy obawy mogą zniszczyć uczucie? (długie)
Od: "Ewa" <e...@w...pl> szukaj wiadomości tego autora

Witaj Tulipanku!

Przeczytałam wszystkie Twoje posty i nie bardzo wiedziałam gdzie odpisać
, odpiszę więc tu nawiazując do Twoich różnych wypowiedzi.
Bardzo mnie przejął Twój list... To, co pisałeś o czacie i waszych rozmo
wach... Jakbym czytała własne myśli. Nie chcę się rozwijać na temat internet
owych znajomości; zresztą kiedyś zainicjowałam ten temat na grupie ("Wirtual
na miłość") i sytuacja moja różni się od Twojej. Chcę Ci napisać tyle, że mo
im zdaniem problem wcale nie leży w kilometrach. Raczej w jakimś Twoim lęku
przed bliskością, który pewnie dałby o sobie znać równie dobrze wtedy, gdyby
dziewczyna mieszkała za ścianą. Nie, nie chcę się tu bawić we Freuda, ale ki
lka dni temu rozmawiałam z kimś znajomym, któ przyznał się, że ma dokładnie
ten sam problem - nawiązuje jakąś relację, nawet niekoniecznie damsko - męsk
ą, zbliżają się do siebie i jest cacy... Do pewnego momentu. Potem - trach!
Wycofanie, bo pojawia się jakiś lęk, że nie będzie umieć tak w tej relacji b
yć, by tej drugiej osoby nie ranić... Zresztą napisałeś coś podobnego w któr
ymś z postów, prawda?
Widzę, że potrafisz skonfrontować się ze swoim problemem i stać Cię na n
aprawdę odważną decyzję, by podjąć terapię. Piszesz, że psychiatra nie bardz
o Ci pomógł. Bo może nie chemią tu leczyć trzeba? Może bardziej psychoterapi
a? Mnie pasuje psychoanaliza (chociaż żaden ze mnie psychoterapeuta, zaczyna
m się dopiero tego uczyć), bo daje chyba największe zrozumienie. Jest w Tobi
e chęć poradzenia sobie z problemem, a to już połowa sukcesu.
Jeszcze jedna rzecz. To co mówisz o miłości... Jest tak jak piszesz. Wie
rzę w to. Jeśli jest prawdziwa "nigdy nie ustaje", jak twierdzi św. Paweł. W
arto dla niej walczyć. I do tego Cię zachęcam.

Pozdrawiam Cię serdecznie i z całej siły trzymam kciuki!

Ewa


› Pokaż wiadomość z nagłówkami


 

strony : [ 1 ] . 2


« poprzedni wątek następny wątek »


Wyszukiwanie zaawansowane »

Starsze wątki

Rozwoj spoleczno-moralny
egzamin na psychologie, test osobowosci
Wodogłowie
Pollecam dla badaczy psychik;))
Pomóżcie!

zobacz wszyskie »

Najnowsze wątki

Senet parts 1-3
Chess
Dendera Zodiac - parts 1-5
Vitruvian Man - parts 7-11a
Vitruvian Man - parts 1-6

zobacz wszyskie »