Path: news-archive.icm.edu.pl!news.gazeta.pl!newsfeed.pionier.net.pl!news.glorb.com!p
ostnews.google.com!k41g2000yqm.googlegroups.com!not-for-mail
From: de Renal <f...@g...com>
Newsgroups: pl.sci.psychologia
Subject: Re: Dojrza?o?? emocjonalna boli!
Date: Fri, 5 Feb 2010 07:00:06 -0800 (PST)
Organization: http://groups.google.com
Lines: 177
Message-ID: <1...@k...googlegroups.com>
References: <hkfo8c$dcg$1@node1.news.atman.pl> <hkfpra$dhk$1@node1.news.atman.pl>
<hkfquo$dom$1@node1.news.atman.pl>
NNTP-Posting-Host: 67.228.166.110
Mime-Version: 1.0
Content-Type: text/plain; charset=ISO-8859-2
Content-Transfer-Encoding: quoted-printable
X-Trace: posting.google.com 1265382006 23290 127.0.0.1 (5 Feb 2010 15:00:06 GMT)
X-Complaints-To: g...@g...com
NNTP-Posting-Date: Fri, 5 Feb 2010 15:00:06 +0000 (UTC)
Complaints-To: g...@g...com
Injection-Info: k41g2000yqm.googlegroups.com; posting-host=67.228.166.110;
posting-account=D68lnQkAAABv2THMTsSl6w6T-rEzItLo
User-Agent: G2/1.0
X-HTTP-UserAgent: Mozilla/4.0 (compatible; MSIE 4.01; Windows CE;
PPC),gzip(gfe),gzip(gfe)
Xref: news-archive.icm.edu.pl pl.sci.psychologia:509822
Ukryj nagłówki
cbnet napisał(a):
> http://www.youtube.com/watch?v=7455Fridefw&fmt=18
>
> --
> CB
>
>
> U�ytkownik "cbnet" <c...@n...pl> napisa� w wiadomo�ci
> news:hkfpra$dhk$1@node1.news.atman.pl...
>
> [...]
> Nie poddawajcie siďż˝ zatem, ufajcie i nie odrzucajcie samych siebie!
> Nie "wszystko" na �wiecie jest waszym wrogiem...
> Wi�cej wiary w wy�sz� nieprzypadkowo�� i sens tego wszystkiego
> czym ka�dej z Was dane jest dysponowa�!
>
> Powodzenia! :)
A ja zawsze myślałem, że kobiety służą do ujeżdżania, żeby na nich
galopować, no cóż ; stworzymy sobie świat taki jaki będziemy chcieli,
ale nasuwa się podejrzenie iż zupełnie opacznie do siebie nawzajem się
zachowujemy ....obecnie.
"Wieśniak z Paryża pod koniec osiemnastego stulecia miał dziecko, to
dziecko miało znowu dziecko, a to dziecko znowu miało dziecko i znowu
było dziecko; a ostatnie dziecko jako champion świata grało mecz
tenisowy na korcie reprezentacyjnym paryskiego Racing Klubu, w
atmosferze wielkiego napięcia i przy nieustannych, żywiołowych
grzmotach oklasków. Jednakże (jak szalenie zdradliwe jest życie!)
pewien pułkownik żuawów spośród publiczności, siedzącej na bocznej
trybunie, pozazdrościł nagle bezbłędnej i porywającej gry obu
championom i chcąc także pokazać, co umie, wobec sześciu tysięcy
zgromadzonych widzów (tym bardziej że obok siedziała jego narzeczona)
- niespodziewanie łupnął z rewolweru do piłki w locie. Piłka trzasnęła
i spadła, championi zaś, pozbawieni znienacka obiektu, próbowali
jeszcze czas jakiś machać rakietami w próżni, lecz widząc
niedorzeczność swoich ruchów bez piłki, rzucili się na siebie z
pazurami. Grzmot oklasków rozległ się wśród widzów.
I na tym zapewne byłoby się skończyło. Lecz zaszła i ta dodatkowa
okoliczność, że pułkownik w podnieceniu zapomniał czy też nie wziął
pod uwagę (jak bardzo trzeba uważać!) widzów, siedzących po
przeciwległej stronie placu na tak zwanej słonecznej trybunie. Zdawało
mu się, nie wiadomo czemu, iż kula przebiwszy piłkę powinna była się
skończyć; tymczasem, niestety, w dalszym swoim biegu ugodziła w szyję
pewnego przemysłowca - armatora. Krew trysnęła z przebitej arterii.
Żona zranionego pod pierwszym wrażeniem chciała rzucić się na
pułkownika, wyrwać mu rewolwer, ale ponieważ nie mogła (gdyż była
uwięziona w tłumie), dała po prostu w papę sąsiadowi z prawej strony.
A dała, ponieważ nie mogła wyładować inaczej wzburzenia i ponieważ w
najgłębszych zakamarkach jaźni, powodowana logiką czysto kobiecą,
sądziła że jako kobiecie jej wolno, bo cóż jej kto zrobi? Okazało się
jednak, że nie bardzo (jak bezustannie wszystko należy brać pod uwagę
w kalkulacji), gdyż był to utajony epileptyk, który pod wpływem
wstrząsu psychicznego, wywołanego policzkiem, dostał ataku i wybuchnął
jak gejzer, w drgawkach i konwulsjach. Nieszczęsna, znalazła się
pomiędzy dwoma mężczyznami, z których jeden tryskał krwią, a drugi
pianą. Grzmot oklasków rozległ się wśród widzów.
A wtedy jakiś pan, siedzący obok, w szalonym popłochu skoczył na głowę
damie, siedzącej poniżej, ta zaś poniosła i wyskoczyła na plac,
unosząc go na sobie całym pędem. Grzmot oklasków rozległ się wśród
widzów. I na tym zapewne byłoby się skończyło. Ale zaszła jeszcze taka
okoliczność (jakże wszystko zawsze trzeba przewidywać!), że nie opodal
siedział pewien skromny, utajony marzyciel - emeryt w stanie spoczynku
z Tuluzy, który z dawien dawna na wszystkich publicznych widowiskach
marzył o skakaniu na głowy osobom siedzącym niżej i tylko siłą dotąd
się od tego powstrzymywał. Porwany przykładem, momentalnie skoczył na
damę siedzącą poniżej, która (a była to drobna urzędniczka świeżo
przybyła z Tangeru w Afryce) sądząc, że tak wypada, że tak właśnie
trzeba, że to w wielkomiejskim tonie - również poniosła, przy czym
starała się nie okazać żadnego skrępowania w ruchach.
I wtedy kulturalniejsza część publiczności jęła taktownie klaskać, by
zatuszować skandal wobec przedstawicieli obcych poselstw i ambasad,
tłumnie przybyłych na mecz. Ale i tu zaszło nieporozumienie, bowiem
mniej kulturalna część wzięła oklaski za dowód uznania - i również
dosiadła swych dam. Cudzoziemcy coraz większe objawiali zdziwienie.
Cóż wobec tego pozostało kulturalniejszej części towarzystwa? Dla
niepoznaki także dosiadła swych dam.
I prawie na pewno byłoby się na tym skończyło. Lecz wówczas niejaki
markiz de Filiberthe, siedzący w loży parterowej z żoną i rodziną
żony, nagle poczuł się dżentelmenem i wyszedł na środek placu w
letnim, jasnym garniturze, blady, ale stanowczy - i chłodno zapytał,
czy kto, i kto mianowicie, chce tu obrazić markizę de Filiberthe, jego
żonę? I cisnął w tłum garść biletów wizytowych z napisem: Philippe
Hertal de Filiberthe. (Jak szalenie musimy być ostrożni! Jak trudne i
zdradne jest życie, jak nieobliczalne!) Zapanowała martwa cisza.
I naraz stępa, zwolna, oklep, na rasowych, cienkich w pęcinach,
eleganckich i strojnych kobietach jęło podjeżdżać do markizy de
Filiberthe nie mniej niż trzydziestu sześciu panów, by ją obrazić i
poczuć się dżentelmenem. Ona zaś ze strachu poroniła - i kwilenie
dziecka ozwało się u stóp markiza pod kopytami tratujących kobiet.
Markiz, podszyty dzieckiem tak nieoczekiwanie, opatrzony i uzupełniony
dzieckiem w momencie, gdy występował pojedynczo i jako dżentelmen
dorosły sam w sobie - zawstydził się i poszedł do domu - podczas gdy
grzmot oklasków rozlegał się wśród widzów."
autor: Witold Gombrowicz
|