Data: 2001-12-10 20:01:41
Temat: Re: Jak to bylo na koncu swiata (pod lasem :-)) (t
Od: "Yans Yansen" <y...@p...onet.pl>
Pokaż wszystkie nagłówki
W takim razie czas i na moje wrażenia i przeżycia.
Umówiony na wyjazd z Andrzejem L. (bez podtekstów proszę) stawiłem się
na wyznaczonym miejscu o wyznaczonej godzinie. Podróż minęła bez negatywnych
wrażeń ani zbędnego błądzenia po okolicach punktu zero. Niemniej jednak
zakamuflowane to było nieźle. Eryk przywitał nas jako pierwszych gości, bo
już w okolicach 16:00. Skąd ja mogłem wiedzieć, że do Warszawy tak krótko
się jedie ? ;-)
Korzystając z wolnego czasu zrobiliśmy jeszcze zakupy w pobliskim
Oszołomie. Od ok. 19:00 zaczęła się zjeżdżać reszta ekipy. Wybaczcie, że nie
zapamiętałem wszystkich z imienia czy pseudonimu. Po zmroku przydały się
komórki w nawigowaniu tych_co_sami_mieli_problem_trafić. Jednak wszystkim
się to udało prędzej czy później. Foundee mimo, że gotowane 4 godziny
okazało się zjadalne, czego dowodem jest moja dzisiejsza obecność. Ale kiedy
wystygło, ciężko było wbić w niego widelec.
O zabawach wszystko zostało już powiedziane, więc pozwolę sobie
powycinać cytaty... (ukłon w stronę Andrzeja L.) Dodam jeszcze, że pierwszy
raz w życiu tańczyłem walca wiedeńskiego przy muzyce Marilyn Manson, w
każdym razie przeżycie było niezapomniane.
Wszystkie żuczki i dziki padły na karimaty grubo po 7 nad ranem tylko po
to, żeby tuż po 10 wstać do dalszego maratonu. Nieco wypoczęci, ale głodni
patrzeli w stronę zestawu kuchennego i po sobie nawzajem typując w myślach,
kogo by tu naciągnąć na robienie śniadania. Za to w nieustannym ruchu był
czajniczek z najnowszą wersją Windows CE (Eryk, zrób uaktualnienie
oprogramowania, bo on za słabo podgotouje wodę). Obyło się bez zwisów i
niebieskich ekranów.
Po śniadaniu spacer po lesie. Nie za długi, bo od świeżego powietrza
wszystkim się słabo porobiło i trzeba było wracać. W międzyczasie
pożegnaliśmy część ekipy i można było zabrać się za tępienie mafii i
polowanie na Cataniego, ale o tym też już ktoś coś pisał, więc wytnę. W
każdym razie graliśmy do upadłego, czyli o ile mnie pamięć nie myli
skończyliśmy po północy. A później były... nocne Polaków rozmowy. Na tematy
rózne. Zostali już najwytrwalsi, za co im dziękuję. Świadomość urwała mi się
nieco wcześniej niż w sobotę o świcie, więc wypocząłem na tyle, żeby z bólem
serca wczesnym popołudniem opuścić E-rykowisko. Pożegnawszy Wrocław
(chlip... chlip...) sami zapakowaliśmy manele, żeby w składzie Andrzej L.
(nie mylić z Lepperem), Mefisto, a-guniek, Eryk i Yansen wylądować na DC
przy Jerozolimskich. Pożegnanie trzecie od końca dla mnie i ruszamy w trasę.
A im dalej na południe, tym zimniej. Grubo przed Krakowem złapał taki mróz,
że silnik samochodu bardziej się chłodził, niż grzał, ale towarzyszy
odstawiłem całych i zdrowych, zmarzniętych jednak nieco.
40 minut później sam siedziałem przed komputerem i czytałem już pierwsze
relacje ze spotkania.
A Ci, co nie byli, niech żałują, bo legendy o spotkaniu będą krążyć po necie
jeszcze przez długie lata.....
Yansen
|