Path: news-archive.icm.edu.pl!newsfeed.gazeta.pl!news.onet.pl!not-for-mail
From: "Redart" <r...@o...pl>
Newsgroups: pl.sci.psychologia
Subject: Re: O TYCH KOBIETACH, ktorych nie ma?
Date: Wed, 11 Aug 2004 09:29:13 +0200
Organization: news.onet.pl
Lines: 94
Sender: r...@o...pl@ns2.hands.com.pl
Message-ID: <cfchru$gl6$1@news.onet.pl>
References: <X...@1...0.0.1> <cesbbu$ru6$1@inews.gazeta.pl>
<cet5hk$c0i$1@nemesis.news.tpi.pl> <cet8l5$s8i$1@news.onet.pl>
<cfbkqj$fme$1@inews.gazeta.pl>
NNTP-Posting-Host: ns2.hands.com.pl
X-Trace: news.onet.pl 1092209342 17062 62.111.242.130 (11 Aug 2004 07:29:02 GMT)
X-Complaints-To: a...@o...pl
NNTP-Posting-Date: 11 Aug 2004 07:29:02 GMT
X-Priority: 3
X-MSMail-Priority: Normal
X-Newsreader: Microsoft Outlook Express 6.00.2800.1158
X-MimeOLE: Produced By Microsoft MimeOLE V6.00.2800.1165
Xref: news-archive.icm.edu.pl pl.sci.psychologia:283415
Ukryj nagłówki
Użytkownik "mania" <m...@o...pl> napisał w wiadomości
news:cfbkqj$fme$1@inews.gazeta.pl...
> "Redart" news:cet8l5$s8i$1@news.onet.pl...
> [...]
> > > Jesli wiesz o czym mowie.
> >
> >
> > Dobry post !
> >
> > Naprawdę !
> >
> > Fakt, że napisała to kobieta (bo wiecie - kobiety są takie uczuciowe, "zycie nie
ZE
> > soba, a OBOK siebie ?"
> > - łzy w oczach ...) zaskakuje mnie tym bardziej.
> >
> > A najśmieszniejsze jest właśnie to, że ilekroć próbuję porozmawiać z żoną na
temat
> > partnerstwa
> > i coś zmienić - ona uderza w ten właśnie ton: "to by było jak życie obok siebie i
dla
> > mnie nie ma sensu".
> > Tak jakbyśmy w tej chwili żyli w pełnej szczęśliwości i bliskości, a ja niby
staram
> > się tę idyllę rozwalić ...
>
> heh bo Jagna jest teoretyk najwyraźniej
> w praktyce dochodzą jeszcze emocje
Zgadzam się, że post "jagusi" jest ciekawy głównie jako silna przeciwwaga, antyteza
w stosunku do rzeczywistych postaw, sam w sobie zaś oczywiście podlega dyskusji
tak samo, jak wszystko inne.
W szczególności już raczej karykaturalnie wypada wypowiedz w innym miejscu wątku:
"ludzie sa po to zeby sie ze soba spotykac, zyc jakis czas i rozstac.
i im szybciej, czytaj - wtedy kiedy zacznie przeszkadzac ci stan rzeczy,
tym lepiej dla obojga."
Taki "styl", "podejście do związków" można uprawiać tylko w bardzo ograniczonych
sytuacjach, czyli w szczególności - kiedy nie ma dzieci.
A kiedy są dzieci to "po prostu" sprawa wygląda zupełnie inaczej. A dzieci raczej nie
są
wyjątkiem w związkach (dawno nie zaglądałem do rocznika statystycznego :), stąd
"styl" może w pełni realizować niewielka liczba ludzi.
Co do "dorzucania do ognia" i "tożsamości związku".
W zdecydowanej większości związków, zgodnie z samą nazwą (związek)
powstaje współuzależnienie partnerów. Współuzależnienie powiedzmy sobie,
w dużym stopniu odwracalne, ale jednak realnie istniejące. Związki nie są
tworzone dla samych związków, ale dlatego, że ludzie widzą w nich sposób
na realizację. Na realizację swoich potrzeb. Potrzeby te wychodzą zawsze
z obu stron i zawsze napotkają na opory, ograniczenia. Nie można wg. mnie
zbytnio upraszczać układając "być albo nie być" związku w oparciu o słowo
"niezadowolenie". Niezadowolenie to coś, co powstaje zawsze. Jako skutek
ograniczeń. A ograniczenia są wszędzie - i co ważniejsze - nie jest to stan
ustalony. Co jak co, ale pojęcie "życie" można bez mrugnięcia okiem skojarzyć
ze słowem "dynamika". A więc także wszelkie nasze ograniczenia jak też
potrzeby podlegają zmianom. Mogą to być zmiany ewolucyjne albo
degeneracyjne. W praktyce rzeczywista ewolucja zazwyczaj subiektywnie
będzie odczuwana jako "stanie w miejscu" czyli stan równowagi. Zaś
nakierowanie na "ma być jak jest", czyli postawy zachowawcze zazwyczaj
są odzwierciedleniem rzeczywisej degeneracji.
Bardzo lubię określenie "nawet papier toaletowy - żeby żyć - musi się rozwijać" :).
Idąc dalej: przesadne rozpatrywanie jakości związku w kategoriach "zadowolenia"
albo jest znacznym uproszczeniem, albo po prostu przedmiotowym traktowaniem
partnera. Jestem w stanie zaakceptować takie ujęcie tylko pod warunkiem,
że doceni się siłę "zadowolenia" jaka płynie z rozwiązywania złożonych problemów
emocjonalno-seksualno-rodzinno-towarzysko-społeczno-
religijnych.
A te najtrudniejsze problemy polegają właśnie na tym, że nie towarzyszy im
ani krztyna zadowolenia. Rozwiązywanie ich zaś jest przebijaniem się często przez
dżunglę, której nikt nigdy wcześniej z bliska nie widział. Trzeba jednak pamiętać,
że nasze poczucie niezadowolenia jest także bardzo subiektywne i jego realność
zależy własnie od tego, na ile przywiązujemy do niego wagę.
Kiedyś pewien mistrz udzielał bardzo długich wyjaśnień na temat tzw. "bezwysiłkowej
medytacji". Mówił, że trzeba to i tamto, że trzeba się skupić na to, a uważać na
rozproszenie spowodowane tamtym, że ważne jest to, to i to, a tamto i tamto to
typowe błędy ... Itp.
Spytałem się go: "Jak pogodzić te dwie rzeczy ? Z jednej strony medytacja
ma być bezwysiłkowa, a zdrugiej jest tyle rzeczy, o których trzeba pamiętać,
na które trzeba uważać, że trzeba sporego wysiłku, aby uzyskać odpowiednie
skupienie".
Mistrz odpowiedział: "Niektórym robienie filiżanki herbaty sprawia wielki wysiłek,
a innym żadnego".
Podobnie jest ze związkami - stopień "niezadowolenia" z powodu napotykanych
ograniczeń jest sprawą subiektywną, natomiast czasem trudno zapanować
nad skłonnością do poszukiwania przyczyn "niezadowolenia" na zewnątrz
- w partnerze, w ogólnie pojętym związku, w abstrakcyjnym "niedopasowaniu",
we własnym dzieciństwie i rodzicach, w dzieciństwie i rodzicach partnera ...
Zawsze łatwiej znaleźć ograniczenia, niż otwartą przestrzeń ...
Zdrówko :)
|