X-Received: by 10.49.94.18 with SMTP id cy18mr1301807qeb.14.1369325369679; Thu, 23
May 2013 09:09:29 -0700 (PDT)
MIME-Version: 1.0
X-Received: by 10.49.94.18 with SMTP id cy18mr1301807qeb.14.1369325369679; Thu, 23
May 2013 09:09:29 -0700 (PDT)
Path: news-archive.icm.edu.pl!agh.edu.pl!news.agh.edu.pl!newsfeed2.atman.pl!newsfeed.
atman.pl!goblin1!goblin.stu.neva.ru!t14no454515qam.0!news-out.google.com!y6ni51
092qax.0!nntp.google.com!ch1no818181qab.0!postnews.google.com!fv8g2000vbb.googl
egroups.com!not-for-mail
Newsgroups: pl.sci.psychologia,pl.soc.religia
Date: Thu, 23 May 2013 09:09:29 -0700 (PDT)
Complaints-To: g...@g...com
Injection-Info: fv8g2000vbb.googlegroups.com; posting-host=77.113.63.42;
posting-account=teC2YQoAAAAZN05u4G3GCZPXcOhpjJci
NNTP-Posting-Host: 77.113.63.42
References: <e...@e...googlegroups.com>
<knlcps$949$1@node2.news.atman.pl>
<f...@d...googlegroups.com>
User-Agent: G2/1.0
X-HTTP-UserAgent: Opera/9.80 (Android 4.1.1; Linux; Opera Mobi/ADR-1301071820)
Presto/2.11.355 Version/12.10,gzip(gfe)
Message-ID: <d...@f...googlegroups.com>
Subject: Re: Rwanda
From: outside <s...@g...com>
Injection-Date: Thu, 23 May 2013 16:09:29 +0000
Content-Type: text/plain; charset=ISO-8859-2
Content-Transfer-Encoding: quoted-printable
Xref: news-archive.icm.edu.pl pl.sci.psychologia:659589 pl.soc.religia:1015184
Ukryj nagłówki
Jeśli chciałbym udać się do kościoła katolickiego na mszę, to nie
miałbym gdzie. Jedyny kościół katolicki w Nyamata to obecnie miejsce
pamięci ofiar ludobójstwa. Msze w nim się już dawno nie odbywają.
Robert mówi, że tak jest teraz w większości miejscowości. Nie ma już
katolików. Nyamata Memorial Site, Ntarama Memorial Site, Gikongoro
Memorial Site - kiedyś kościoły, teraz mauzolea.
* * *
Którejś niedzieli Innocent wychodzi z domu wyjątkowo wcześnie, jeszcze
przed wschodem słońca. Jedzie do Kigali, do swojej przyjaciółki. Od
lat szukała gdzie znajdują się ciała jej rodziców, w którym miejscu
Rwandy zostali zabici. Rodziców trzeba pochować, a jeśli to już
niemożliwe, trzeba wiedzieć, w którym miejscu się za nich modlić.
Z tego powodu ostatnie czternaście lat odwiedzała kolejne więzienia w
Rwandzie i błagała osadzonych by jej w tym pomogli. Gdy tylko komuś
kończył się wyrok szła i pytała, czy to ty zabiłeś moją mamę i mojego
tatę. Czy wiesz kto to zrobił. Nie musiała często tłumaczyć jak
wyglądali, gdzie mieszkali. Szukała wśród więźniów swych byłych
sąsiadów, bo tu sąsiad zabijał swojego sąsiada.
I w końcu stanął przed nią ten, który ją rozpoznał po latach i
przyznał się. Wychodzi właśnie z więzienia i mówi, że jej rodzice
zginęli w kościele w Kigali. Ich kości nie da się już odróżnić od
innych zgromadzonych w Kigali Memorial Site. Dlatego ona i wszyscy jej
znajomi i resztki rodziny, w tym i Innocent w niedzielę będą od świtu
do zmierzchu cały dzień się tam modlić i wspominać.
* * *
Tu sąsiad zabijał sąsiada. Jednego dnia mieszkali ze sobą płot w płot,
następnego dnia przychodził z innymi, podpalał dom, zarzynał maczetą,
tych którzy uciekali. Potem szedł do następnego domu, podpalał dom i
czekał aż zaczną wybiegać. Ucinał ramiona i wciąż żywych zrzucał na
dno głębokiego na kilkanaście metrów wychodka. Wczoraj witał ich
słowami mwirwe, mwarametse. Jutro wbijał maczetę tak głęboko, że
pękała kość. Codziennie pytał amakuru? Jak się czujesz? Na to samo
pytanie odpowiadał jak zawsze z uśmiechem, że dobrze, nimeza. Gdy
wszystko się zaczęło, szedł do interahamwe - partyzantki Hutu - i
pokazywał który dom trzeba zburzyć, a jego mieszkańców zabić.
Tu mąż zabijał żonę. Tu ojciec zabijał swoje dzieci. Wystarczyło, że
Hutu poślubił Tutsi. Zbrodnię tą mógł odkupić tylko krwią żony i
wszelkiego ich potomstwa. Inaczej sam zostałby zabity. Niejeden z
maczetą zawieszoną w powietrzu nad głową bez wahania przypominał sobie
o swym plemiennym długu. Najpierw żonę, potem po kolei każde z
licznych wciąż patrzących z ufnością dzieci.
Synowie zabijali rodziców. Lata temu udało im się zdobyć wpis w
dowodzie, że nie są już Tutsi, a są Hutu. Jeden z przywódców
interahamwe to były Tutsi, który zabił swoich rodziców jak i wielu
innych członków rodziny.
* * *
W telecentrum uczę nauczycieli obsługi edytorów tekstu. Proszę o
napisanie dowolnego zdania, w dowolnym języku. Jeden z mężczyzn pisze
mimo wszystko God is Love. Bóg jest miłością.
* * *
Szybka śmierć była przywilejem. Można było być ciętym maczetami,
tłuczonym kamieniami, czy zakatowanym na śmierć kijami. Leżeć kopanym
z połamanymi żebrami. Tłum ludzi skakał by po dogorywającym ciele.
Można też było umrzeć szybko, od kuli wystrzelonej prosto w głowę. Za
to jednak niejednokrotnie trzeba było zapłacić. I ludzie płacili.
Można było próbować uciekać. Nie natknąć się na liczne punkty
kontrolne, gdzie sąsiad wskazywał palcem i mówił, że jesteś Tutsi.
Ciało pozostawione by zostało tam gdzie upadło, jako upewnienie
innych, że wszystko to dzieje się naprawdę. Zarówno przemierzających
drogę jak i Hutu zgromadzonych na zaporze. Bo kto by się wyłamał z
zabijania, sam by szybko zginął.
Próbować się schronić. W szpitalach i szkołach. I kościołach.
Niezależnie jaka szerokość geograficzna, niezależnie który rok i jaka
wojna, między jakimi stronami, wystraszeni ludzie kierują się do
świątyń.
Czy można sobie wyobrazić coś gorszego niż złamanie sacrum uświęconego
miejsca? Czy można zabijać ludzi w kościele? Czy jest większa zbrodnia
niż niemieckie bombardowania polskich kościołów? Jest.
* * *
Dyrektor liceum w Nyamata pyta mnie ile ma mi zapłacić za pomoc przy
naprawie komputerów. Mówię, że nic, ale że nie ustępuje, pytam czy
mają w szkole bibliotekę i czy mógłbym coś wypożyczyć. Kończą mi się
książki, więc może znajdę jakąś powieść przynajmniej po angielsku.
Idziemy i niestety wszystko to podręczniki szkolne. Przeglądam więc
półkę z biologią w nadziei na znalezienie opisów tutejszej natury, a
dyrektor mnie pyta czy lubię książki historyczne. Odpowiadam, że nie
za bardzo, ale widząc, co wyciągnął natychmiast zmieniam zdanie.
"Rwanda. Death, Despair and Defiance"Rwanda. Śmierć, Rozpacz i Bunt),
ponad tysiącstronicowy opis ludobójstwa. Historia Rwandy, jak powstał
podział na Hutu i Tutsi, jak zamienił się w rasizm pod wpływem
kolonizatorów, jak zrobiono z niego ekstremizm, jak zamordowano niemal
milion ludzi w niemal równe sto dni. Relacje tych, którzy przeżyli,
zgromadzone przez African Rights dowody. Opisy zbrodni miasto po
mieście. A tak naprawdę: parafia po parafii. (
* * *
Fragment relacji Philipo Kayitare opisującej kościół w Nyamata ósmego
kwietnia 1994 roku.
"...reszta z nas uciekła do kościoła w Nyamata w nadziei na to, że tam
nas nie tkną, zwłaszcza w obecności białego księdza. Ścisnęliśmy się w
kościele wraz z tak dużą ilością osób jak to tylko było możliwe. Było
tak wielu ludzi wypełniających kościół, że nie mógłbyś znaleźć miejsca
by postawić stopę. To były tysiące w środku świątyni, niektórzy
musieli się położyć się pod ławkami. Kolejne tysiące stały na
zewnątrz."
* * *
Na początku mojego pobytu w Rwandzie w ogóle ich nie dostrzegam.
Rwanda to bajka, to kolorowy sen. Widzę tęczowe ptaki i
uśmiechniętych serdecznych ludzi. Z biegiem czasu jednak zaczynają się
wyłaniać. Krótkie migawki, gdzieś pomiędzy tłumem. Żyją swoim życiem
po cichu nie rzucając się w oczy.
Gdy wracam ze szpitala przed sobą dostrzegam kobietę z ręką uciętą
wysoko ponad łokciem.
Inna kobieta wyciąga rękę po pieniądze i demonstruje drugi kikut bez
dłoni.
W Kigali omal nie potykam się o wciśniętego w tłum pucybuta. Obie nogi
ucięte są u samego ich początku.
Odwrócony tyłem do mnie mężczyzna podaje sobie ręką coś z ziemi,
chwyta zębami i zaczyna pełzać przesuwając się jedynie dzięki
podporowi rąk. Rzecz uchwycona w zęby to nogawka od jedynej nogi;
kompletnie bezwładnej, zachowującej się jak gumowy wąż.
Przyglądam się po raz pierwszy mężczyźnie u którego zwróciłem jak
dotąd uwagę tylko na jego pomysłowy wózek inwalidzki. Z przodu na
wysokości piersi zamontowane są pedały od roweru. Wtedy dostrzegam, że
mężczyzna nie ma lewej nogi, nie ma prawej nogi i nie ma lewej ręki.
Dociera do mnie, że to wydarzyło się naprawdę.
* * *
Jest sobota rano i właśnie odwołaliśmy zajęcia, bo kolejny raz zniknął
prąd. Siadamy z Robertem i zaczynamy rozmawiać o niczym. Przypominam
sobie rozmowę z Innocentem o papieżu i postanawiam dopytać co o tym
wie Robert.
Najpierw jest trochę skonsternowany, gdy używam słowa nienawiść, ale
zastanawia się chwilę i mówi, że chyba wie co Innocent miał na myśli i
że w gruncie rzeczy to prawda.
- Ludzie szukali schronienia w kościołach, a znaleźli tam tylko
śmierć. I to nie chodzi tylko o to, że Hutu nie uszanowali świętości
tego miejsca. Że wchodzili, zabijali, wrzucali granaty. Kościół im w
żaden sposób nie pomógł - zawiesza głos widząc moje niezrozumienie i
dodaje - chodźmy do tutejszego kościoła to zrozumiesz, do Nyamata
Memorial Site. Tam ci opowiem co się działo.
* * *
Nyamata Memorial Site to niegdysiejszy tutejszy kościół katolicki.
Niski budynek, ze spadzistym, krytym blachą dachem, nawet ładny. Po
bokach od wejścia ściany zbudowane są z pustaków z otworami
skierowanymi do wewnątrz i na zewnątrz tak aby wpadało przez nie
światło i przyjemne powiewy wiatru tworzące przeciąg. Pustaki także od
drugiej strony za ołtarzem. Czerwona cegła. Wchodzimy do środka.
Chłód i delikatnie przytłumione światło. W dali zasłany obrusem
ołtarz, na prawo od niego na podwyższeniu tabernakulum. Po bokach i po
środku rzędy kilkudziesięciu ławek, na których wydaje się, że wciąż
ktoś siedzi. Nad nami o dziwo rozgwieżdżone niebo. Od razu uderza
jednak niekościelna część wystroju.
Kilkadziesiąt ławek dokładnie, szczelnie bez miejsca by można
przysiąść obłożona jest stertami wysokimi na trzydzieści, czterdzieści
centymetrów dawno zaschniętych i zesztywniałych ubrań. Brudnych od
zakrzepniętej krwi. Tak samo brudnych jak niegdyś biały, a teraz
bordowy obrus na ołtarzu; tak samo teraz brudny jak obrus pod
tabernakulum. Pod tylną ścianą kościoła zgromadzone ubrania, które nie
zmieściły się na kilometrach ławek. Nie do policzenia. Ściany
ochlapane rozbryzgami krwi.
Rozgwieżdżone niebo to sufit kościoła podziurawiony tysiącami odłamków
granatów.
Robert mówi rzecz oczywistą, której się sam domyślam: To krew i
ubrania ludzi, którzy tu zginęli. Poukładano je w sterty na ławkach,
lecz nic poza tym nie zmieniono. Spójrz na ołtarz, na obrus. Wciąż
leży jak leżał czternaście lat temu i nadal widać na nim jeszcze
plamy.
Robert się myli w ostatnim zdaniu. Obrus jest jedną wielką plamą.
Przesiąknięty do ostatniej nitki brudnoczerwoną breją.
Schodzimy do małego podziemia kościoła. Oświetlona jarzeniowym
światłem szklana gablota zawierająca po kilkaset popękanych,
rozłupanych i pociętych czaszek na dwóch półkach, na trzeciej półce
inne kości: miednice, kości obręczy górnej, kości długie. Mały
fragment to szklana półka z naszyjnikami, grzebieniem, biżuterią.
Bolesne uświadomienie, że kilkaset czaszek to tak naprawdę kilkuset
niegdyś ludzi, którzy zginęli w tym kościele. Przyglądam się cięciu na
jednej czaszce biegnącemu od oczodołu gdzieś ku kości potylicznej.
Jaką siłę ma człowiek uderzający maczetą?
Robert wyprowadza mnie z kościoła i zabiera na jego tyły gdzie widzę
dwa betonowe wyłożone płytkami mauzolea delikatnie wystające ponad
powierzchnię ziemi. Wchodzimy stromymi schodami do środka.
Tu już nie potrafię policzyć wszystkich czaszek i kości. Grobowiec to
ciasny korytarz długi na prawie trzydzieści metrów z półkami po obydwu
jego stronach. Każda półka wysoka na jeden metr i tyle samo co
najmniej głęboka szczelnie, od dołu po sspód półki kolejnej wypełniona
jest kośćmi. Półek w pionie jest cztery, a w całym grobowcu
trzydzieści sześć. Grobowce są dwa, oba przytłaczają ciasnotą
korytarzy i wrażeniem, że wysokie na cztery metry sterty kości zaraz
runą mi na głowę. Chcę stąd wyjść.
* * *
Wychodzimy i Robert opowiada dalej. Zaczyna od tego, że w tym kościele
zginęło kilkanaście tysięcy ludzi. Nikt nigdy dokładnie tego nie
policzył i właściwie nie było nikogo, kto zidentyfikowałby ciała.
Tylko kilka półek w podziemiach to trumny osób, z których rodzin ktoś
się zachował i rozpoznał ofiary. Inni ginęli całymi rodzinami i są
teraz częścią wielkiego magazynu kości.
I wraca do tematu kościoła. Opowiada znów jak ludzie uciekali do
świątyń z nadzieją na schronienie za plecami księdza. A ci tymczasem
zawiedli. Nie wpuszczali za drzwi kościoła, jeśli wpuszczali, nie
dawali żadnej nadziei na ochronę i przeżycie. I przeraża mnie
stwierdzeniem: sami donosili do Hutu, że w ich kościele są pasożyty,
które trzeba zabić. Sami chwytali za pistolety i rozstrzeliwali ludzi.
Nie mogę uwierzyć, a Robert opowiada dalej jak na całe lata przed
ludobójstwem księża grzmieli zza ołtarzy mówiąc, że Tutsi to nie
ludzie. Że to węże, karaluchy i jak karaluchy próbują wedrzeć się do
Rwandy by ją opanować. I jak karaluchów trzeba się ich pozbyć. Jak
dzielili ludzi w szkołach niedzielnych na Tutsi i na Hutu, jak
tłumaczyli czym jest duma Hutu i czym jest grzech Tutsi. Pokazuje
przed kościołem grób siostry zakonnej, która zginęła na całe lata
przed ludobójstwem zamordowana, bo nie chciała zgodzić się z ideologią
tutejszego kościoła.
Mówi, a ja nadal nie wierzę, jaką rolę polityczną odgrywał kościół.
Jak księża i biskupi tworzyli podwaliny ekstremistycznych ugrupowań
Hutu. Jak wielka była zażyłość pomiędzy kościołem, a tutejszym
dyktatorem Habyarimana. Ideologia kościoła wykluwała się na salonach
tutejszego reżimu.
Tłumaczy czym była wizyta Jana Pawła II na rok przed ludobójstwem w
kraju, w którym księża, biskupi i arcybiskup nawoływali do zbrodni.
"Papież nic nie zrobił by to powstrzymać", mówił Innocent. Wystraszeni
ludzie z nadzieją na zmianę czekali tej wizyty. Ludzie ginęli z rąk
Hutu nakłanianych przez liderów, w tym i księży, do morderstw. Wizyta
papieża była ich ostatnią nadzieją, która nie została ziszczona.
Papież - jak mówi Innocent i jak potwierdza Robert - nie zrobił nic.
Jakby problemu nie było lub nie widział.
A potem rok później ludzie uciekali do kościołów gdzie wpadali prosto
w paszczę lwa. Proboszczowie parafii szli po Hutu i w ich asyście
dokonywali ostatecznego rozwiązania. Do kościołów przez wywietrzniki
najpierw wrzucano granaty, a tych, którzy nie zginęli dożynano
maczetami i rozstrzeliwano; nie raz z broni trzymanej przez księdza.
Powstrzymuję Roberta i walę prosto z mostu pytanie, nie zważając no to
czy go obrażę czy nie insynuując kłamstwo. Pytam czy ma jakieś dowody
na to co mówi, bo to się wydaje tak nieprawdopodobne, że uważam, że
zmyśla i ubarwia.
Odpowiada, że tak. Że dowodem są księża skazani i osadzeni w
więzieniach za te zbrodnie. Mówi, że mogę zapytać kogo chcę, mówi, że
wiele się o tym pisze. Że Rwanda szuka po całym świecie tych księży,
którym udało się zbiec. I dziwi się, że świat zachodni nic o tym nie
wie. Ja też się dziwie. Że telewizja huczy o księżach pedofilach w
USA, o księdzu Rydzyku co zebrał i nie oddał, a nic nie słychać o
księżach - totalitarnych mordercach. Informacja ta mnie przytłacza.
Ksiądz, który gwałci dzieci szokuje. Co można powiedzieć o księdzu,
który rozstrzeliwuje ludzi, gwałci chroniące się u niego dzieci i
dostarcza je do Hutu na kolejne gwałty i na śmierć? Księdzu, który
jest elementem całej państwowej struktury kościoła, która
uczestniczyła w przygotowaniu i wykonaniu ludobójstwa.
* * *
Tydzień później nie mogę powstrzymać emocji wracając do domu z właśnie
co wypożyczoną książką dokumentującą ludobójstwo. Siadam na tarasie i
pierwsze co robię, to wertuję spis treści z nadzieją, że znajdę - lub
lepiej nie - potwierdzenie słów Roberta.
Niestety okazuje się to prawdą. Rozdział odnośnie roli księży w
ludobójstwie liczy 70 stron. Ponadto kolejne rozdziały opisujące
kolejne przypadki ludobójstwa noszą nazwy parafi: Parafia w Nyamata,
Parafia w Gahanga, Seminarium w Ndera... I tak przez kolejne ponad
trzysta stron. Jedna trzecia książki to opis roli Kościoła w
ludobójstwie.
* * *
Na podstawie książki Rwanda. Death, Despair and Defiance.
|