« poprzedni wątek | następny wątek » |
1. Data: 2013-12-30 12:31:32
Temat: "Wielkie oszustwo psychiatrii"?!
Wielkie oszustwo psychiatrii
"Psychiatria bardzo mało wie o procesach, które decydują o naszym zdrowiu
psychicznym, i nie powinna udawać, że jest inaczej - twierdzi znany amerykański
psychoterapeuta.
W swej fascynującej książce, która opowiada o medykalizacji ludzkiego cierpienia
przez psychiatrów, Gary Greenberg opisuje, jak lekarz Samuel Cartwright doniósł w
1850 roku na łamach szanowanego periodyku "New Orleans Medical and Surgical Journal"
o odkryciu pewnej nowej choroby. Nazwał ją "drapetomanią", od słowa "drapetes"
oznaczającego w starożytnej grece zbiegłego niewolnika. Choroba ta miała "powodować,
że Murzyni uciekają". Cartwright wymienił jeden podstawowy objaw diagnostyczny -
"opuszczenie służby" - oraz kilka drugorzędnych, w tym "dąsy i niezadowolenie tuż
przed ucieczką".
Drapetomania trafiła rzecz jasna na śmietnik historii medycyny. Nigdy nie została
wymieniona w "Diagnostic and Statistical Manual of Mental Disorders" (DSM)
Amerykańskiego Towarzystwa Psychiatrycznego, zbiorze powszechnie respektowanych
wytycznych w zakresie badań i diagnozy zaburzeń zdrowia psychicznego. Greenberg,
zagorzały krytyk DSM, sugeruje jednak, że gdyby podręcznik ten był publikowany w
połowie XIX wieku, zapewne uwzględniono by w nim także drapetomanię.
Autor przypomina, że homoseksualizm figurował w pierwszym wydaniu DSM z 1952 roku
jako "socjopatyczne zaburzenie osobowości" i taka wersja obowiązywała aż do 1973
roku. "Lekarze dostawali pieniądze na jego leczenie, a naukowcy na badania nad jego
przyczynami i terapiami", pisze Greenberg w książce "The Book of Woe: The DSM and the
Unmaking od Psychiatry". "Sami homoseksualiści zaś przez lata poddawani byli leczeniu
przy pomocy rozmaitych metod, w tym elektrowstrząsów, psychoanalizy, terapii
behawioralnej oraz sesji z asystentkami seksualnymi".
56-letni Greenberg, amerykański psychoterapeuta z 30-letnim doświadczeniem, jest
autorem licznych publikacji na temat psychicznych dolegliwości (w tym także własnej
depresji po rozpadzie pierwszego małżeństwa). W swojej najnowszej książce Greenberg
przyjmuje jednak inną perspektywę, rozprawiając się z DSM, tak zwaną "biblią
psychiatrów", która zawiera wyczerpującą listę wszystkich zaburzeń zdrowia
psychicznego wraz z kryteriami diagnostycznymi.
Ta regularnie aktualizowana publikacja - najnowsze wydanie, DSM-5, ukazało się w
maju tego roku - traktowana jest jak wyrocznia niemal na całym świecie, w tym w
Wielkiej Brytanii, gdzie stanowi podstawę znacznej części klinicznych zaleceń w
kwestii zdrowia psychicznego. Mimo to Greenberg dowodzi, że DSM sprowadza nasze
"nieskończenie skomplikowane" życie wewnętrzne do pseudonaukowego modelu, fabrykując
"całe mnóstwo" nieistniejących chorób.
Autor twierdzi, że za sprawą DSM milionom osób ordynuje się mocne środki
przeciwdepresyjne, mające leczyć mityczną "nierównowagę chemiczną". Greenberg
podkreśla, że częstotliwość diagnozowania u dzieci zaburzeń psychicznych takich jak
autyzm, choroba dwubiegunowa czy ADHD gwałtownie skoczyła. Zdaniem Amerykanina DSM to
"fikcja", która medykalizuje ludzkie doświadczenie i daje psychiatrom "władzę nad
światem naszego mentalnego cierpienia".
Styl ten momentami może wydawać się górnolotny, ale Greenberg nie jest odosobniony w
swych opiniach. Twórcy przygotowywanego przez 14 lat DSM-5 zostali skrytykowani za
uleganie naciskom przemysłu farmaceutycznego oraz dążenie do medykalizacji zachowań i
nastrojów, które w opinii wielu ekspertów nie wykraczają poza normę.
- Nowy DSM nie podoba się większości specjalistów - mówi przez telefon Greenberg,
który mieszka w Connecticut ze swą żoną, nastoletnim synem, kotem, psem i
kilkunastoma kurami. - Jesteśmy zmuszani do diagnozowania zaburzeń, których wcale nie
dostrzegamy u naszych pacjentów. A chodzi w tym wszystkim o rzecz najbardziej
trywialną: pieniądze. (W USA diagnoza musi być zgodna z DSM, by pacjent mógł uzyskać
środki na leczenie z ubezpieczenia zdrowotnego). - Mówię nie tylko o terapeutach.
Nawet psychiatrzy przyznają, że w tej publikacji roi się od błędów.
Zdaniem Greenberga wszystko zaczęło się psuć już w XIX wieku, kiedy po odkryciu
mikroorganizmów diametralnie zmieniły się oczekiwania wobec medycyny. - Pojawił się
postulat traktowania wszelkich zaburzeń psychicznych tak samo jak chorób cielesnych w
rodzaju ospy czy cholery. Postrzeganie szaleństwa jako uleczalnej dolegliwości o
podłożu biologicznym stało się niezwykle modne.
Do tego dochodzi jeszcze jeden czynnik, a mianowicie wpływy przemysłu
farmaceutycznego. Choć w ostatnich latach Amerykańskie Towarzystwo Psychiatryczne
starało się odciąć od tej branży, podobno aż 67 procent członków "grupy roboczej"
odpowiedzialnej za DSM-5 ma powiązania z koncernami farmaceutycznymi.
Greenberg uważa jednak, że wielu psychiatrów - a nawet przedstawicieli przemysłu
farmaceutycznego - działa w dobrej wierze. - Tu mamy do czynienia raczej z
intelektualną niż finansową korupcją. Przekonanie, że ludzkie cierpienie można
sprowadzić do biochemicznej nierównowagi, wynika z ideologii, a nie pobudek
materialnych.
Greenberg niezwykle skrupulatnie pokazuje w swej książce, jak decyzje twórców DSM
przyczyniły się do plagi fałszywych epidemii, zbędnych diagnoz i niepotrzebnych
kuracji. Dla przykładu, w 1994 roku obniżono próg diagnostyczny zaburzenia
afektywnego dwubiegunowego, by uwzględnić również pacjentów, u których nie występuje
typowa mania (a jedynie euforyczne nastroje zwane przez lekarzy hipomanią, zaś przez
Greenberga żywiołowością). W rezultacie zaczęto dużo częściej diagnozować chorobę
dwubiegunową, jak również przepisywać leki antypsychotyczne i stabilizujące nastrój,
których reklamy po raz pierwszy pojawiły się w mediach masowych. - Nagle okazało się,
że co drugi z nas ma zaburzenie dwubiegunowe - wspomina Greenberg. Obecnie w USA
mieszka około sześciu milionów osób, u których zdiagnozowano tę przypadłość, podczas
gdy w Wielkiej Brytanii chorobę tę rozpoznaje się u co setnej osoby.
Greenberg opisuje też, jak luka w kryteriach DSM została wykorzystana "przez jednego
z najbardziej nikczemnych psychiatrów", który mimo braku solidnych podstaw naukowych
wylansował modę na dziecięcą odmianę choroby dwubiegunowej. Stało się to akurat w
momencie, kiedy mocne środki antypsychotyczne zaczęto nazywać stabilizatorami
nastroju. W efekcie liczba zdiagnozowanych przypadków zaburzenia dwubiegunowego u
dzieci wzrosła czterdziestokrotnie w ciągu dekady. - Tylko w 2007 roku pół miliona
dzieci, z czego 20 tysięcy poniżej szóstego roku życia, dostało leki, które dziesięć
lat wcześniej przepisywano jedynie w najpoważniejszych przypadkach - opowiada
Greenberg.
Skutkami ubocznymi działania owych farmakologicznych koktajli dla dzieci były między
innymi otyłość, cukrzyca oraz myśli samobójcze.
By ograniczyć skalę diagnozowania choroby dwubiegunowej u nieletnich, w DSM-5
wprowadzono nową jednostkę, zwaną destruktywnym zaburzeniem labilności nastroju
(DMDD) i objawiającą się gwałtownymi napadami złości lub histerii. Ta decyzja również
budzi kontrowersje, wiele osób bowiem obawia się, że w kryteriach tych mogą się
mieścić także zdrowe dzieci o impulsywnym temperamencie. - Kliniczne badania terapii
DMDD prawdopodobnie już trwają. Może się to skończyć kolejną epidemią wywołaną przez
lekarzy - ostrzega Greenberg.
Jeżeli chodzi z kolei o zespół Aspergera, amerykański terapeuta uważa, że
uwzględnienie tego zaburzenia w DSM w 1994 roku przyniosło akurat pewne pozytywne
efekty. - Być może nie jest to choroba, ale dzięki tej klasyfikacji zaniedbywana
wcześniej grupa dzieci zyskała dostęp do pomocy i usług edukacyjnych, jak również
poczucie tożsamości i wspólnoty. Z drugiej strony jednak częstotliwość diagnozowania
zaburzeń autystycznych (w tym zespołu Aspergera) na całym świecie zwiększyła się
niemal trzydziestokrotnie - w 1988 roku stwierdzano je u czterech na 10 tysięcy
pacjentów, a dwadzieścia lat później już u co 88. badanego dziecka. Zaniepokojeni, że
sytuacja "wymknęła się spod kontroli", autorzy DSM-5 usunęli zespół Aspergera z
listy, zastępując go ogólniejszym terminem zaburzeń spektrum autystycznego. Według
Greenberga oznacza to "wyższy próg diagnostyczny", a w konsekwencji prawdopodobnie
gorszy dostęp do świadczeń edukacyjnych dla przyszłych pokoleń.
Autor książki ma też wątpliwości co do tak zwanego zespołu zbieractwa, kolejnej nowej
jednostki w DSM-5. - Czy ekscentryczny staruszek gromadzący w mieszkaniu różne graty
jest bardziej chory niż miliarder, który ciągle kombinuje, jak zarobić kolejne
pieniądze? - pyta. Greenberg uważa też, że inną "nową" chorobę - łagodne zaburzenie
poznawcze - dałoby się zdiagnozować u każdej osoby powyżej 50. roku życia, w tym u
niego samego.
Szczególnie krytycznie Greenberg wyraża się o zmianie kryteriów rozpoznawania
depresji. Dotychczas diagnozę taką wykluczano w przypadkach, gdy pacjent niedawno
stracił bliską osobę, uznawano bowiem, że żałoba jest uczuciem normalnym. Wyjątek ten
został wykreślony z DSM-5, dlatego też krytycy oceniają, że doszło do medykalizacji
żałoby.
- Ta klauzula była kłopotliwa, ponieważ podważała dogmat o biologicznym podłożu
depresji, oraz dostarczała argumentów osobom, które żądały wykluczenia także innych
zewnętrznych czynników, takich jak rozwód czy zwolnienie z pracy - tłumaczy
Greenberg. - Dlatego się jej pozbyto. To oznacza, że jeżeli ktoś przeżywa depresję z
powodu żałoby, może zostać uznany za osobę psychicznie chorą. Nie twierdzę, że ludzie
cierpiący po stracie bliskich nie potrzebują pomocy. Ale czy aby na pewno jest to
problem medyczny?
Co zatem należy zrobić? Greenberg przekonuje, że psychiatrzy muszą zawęzić swą
dziedzinę - oraz przedstawić "rozsądne argumenty" za istnieniem określonych chorób
należących do owej domeny. - W momencie publikacji pierwszego DSM wyróżniano 14
zaburzeń psychicznych, za to obecnie jest ich aż 250. Trzeba ograniczyć tę liczbę.
Zdaniem Greenberga terapie farmakologiczne mogą znaleźć zastosowanie, choć "wystarczy
spojrzeć na badania kliniczne, by przekonać się, że pomagają one tylko niektórym
pacjentom".
Greenberg uważa, że psychiatrzy przede wszystkim powinni być uczciwsi wobec
pacjentów. - Niech nie wmawiają ludziom, że ich choroby powodowane są przez
nierównowagę chemiczną, kiedy nie ma na to żadnych dowodów. Psychiatria bardzo mało
wie o procesach, które decydują o naszym zdrowiu psychicznym, i nie powinna udawać,
że jest inaczej."
Tekst: Cherrill Hicks
za:
http://www.medonet.pl/zdrowie-na-co-dzien,artykul,16
92501,1,wielkie-oszustwo-psychiatrii,index.html
› Pokaż wiadomość z nagłówkami
Zobacz także
« poprzedni wątek | następny wątek » |