| « poprzedni wątek | następny wątek » |
1. Data: 2003-06-15 04:34:03
Temat: ballada o józefieProblemy Józefa poznałem w sobotę; choć mieszkamy od kilkunastu lat w tym
samym, czterotysięcznym mieście, nigdy wcześniej go nie spotkałem. Józef był
niskim, ubranym w pożyczony garnitur alkoholikiem, i zarazem właścicielem
klasycznego wąsa polskiego; jego wąs był czarny z lekką siwizną na końcówka
włosów - wąs podobny do wąsa posła Kalinowskiego, z tą różnicą, że wąs
Józefa był nieco mniej obwity, jakby wyliniały pod wpływem gehenny jego
właściciela. Jeśli chodzi o ten pożyczony garnitur, był kilka rozmiarów za
duży: spod rękawów marynarki widać było tylko opuszki palców. Dodatkowe
cechy to brak krawatu i mocno, bardzo mocno pognieciona koszula.
Na tą sobotę, gdy spotkałem Józefa, przypadły dni naszego miasta* -
wyjątkowe dwadzieścia cztery godziny w roku, które mają na celu między
innymi integracje jego mieszkańców poprzez wspólną zabawę. Tą wspólną zabawą
są zawody sportowe, pokazy walki, występy teatralne i koncerty (w tym roku
zaproszono wschodzącą gwiazdę polskiej sceny muzycznej, Szymona Wydrę;
stanowi to wyjątek na skale lokalną, bowiem na wszystkie poprzednie takie
imprezy zapraszano tylko formacje grające dico-polo - tegoroczny eksperyment
jednak się udał, i mieszkańcy byli zadowoleni z występu niedoszłego idola -
zagrał ostro i z charyzmą, zyskując sobie ich sympatię; z pewnością, dla
niego i jego zespołu ten koncert był ważnym wydarzeniem muzycznym, które
pozostawiło wyraźny ślad dużego kroku ku wielkiej sławie).
Impreza ta odbywała się na rynku miasta; ustawiono scenę, stoiska z piwem i
parasolami, żołnierską kuchnie polową serwującą grochówkę, mini lunapark i
radiowóz policyjny, tak żeby ktoś to wszystko pilnował. Ze względu na
incydenty, które miały miejsce w zeszłym roku (kilka krwawych bójek na tle
przynależności lokalnej pomiędzy mieszkańcami różnych miejscowości), do
pomocy policji w utrzymaniu bezpieczeństwa mieszkańców wynajęto kilku goryli
z agencji ochrony.
Tu mi się przypomina historia o brygadzie antyterrorystycznej, która w maju
minionego roku miała pilnować porządku w naszym mieście, gdy jego mieszkańcy
byli zajęci świętowaniem stulecia straży pożarnej; pilnowanie to wyglądało
tak, że owi krzewiciele praworządności cały dzień przesiedzieli w policyjnej
furgonetce, pijąc wódkę z młodymi strażakami, i natrętnie gapiąc się na
kobiety, które charakteryzowały się zbliżonymi do ideału kształtami ciała.
Wyznacznik tego ideału przeniósł się w ciągu kilku ostatnich lat z naiwnej,
słodkiej blondynki Pameli Anderson, na tajemniczą, ekscytującą, zmysłową i
chyba bardziej cybernetyczną niż ludzką, panią archeolog, czyli Lare Croft.
Ta zmiana wyznacznika ideału podyktowana jest najprawdopodobniej ujawnionym
filmem dokumentalnym pochodzącym z domowej wideoteki państwa Anderson,
którego treścią były najdrobniejsze z drobnych szczegóły z życia seksualnego
Pameli Anderson i jej męża (film ten małżonkowie nakręcili sami podczas
wakacji; mąż Pameli Anderson sprzedał prawa do tego filmu stronie
internetowej - korzyściami, które z tego tytułu uzyskał, z żoną się nie
podzielił, choć grała ona pierwszoplanową rolę żeńską). Gdy męski świat
ujrzał wszystko to, co Pamela Anderson mogła mieć do ukrycia, i gdy zobaczył
ją też w najbardziej intymnych sytuacjach, przestała ona być pociągająca, bo
trzeba pamiętać, że pociąga nas, ludzi, to, czego nie znamy. Inaczej mówiąc;
Pamela Anderson nie miała już nas czym kusić...
I wtedy właśnie pojawiła się Lara Croft, która głównie tym różni się od swej
poprzedniczki, że jest inteligentna (a przynajmniej wykształcona), samotna
(a zatem wolna, do wzięcia; marketingowa zasada dostępności) i wirtualna (a
co za tym idzie, można ją klonować, i może ją mieć każdy, ale tak właściwie
to nie ma jej nikt). Generalnie, pomimo materializacji Lary Croft przez
Angeline Joli, pani archeolog ma naturę jedynie ideową, obrazowaną w
cyberprzestrzenii; stała się ulotna jak zagadnienia filozoficzne: prawda
ostateczna, dusza czy wiara; każdy interpretuje ją na swój sposób; jej
kształt psychiczny nie jest narzucany odbiorcy, który dzięki temu ma
możliwość stworzenia własnej Lary Croft, takiej, o jakiej marzy. Pani
archeolog jest oczywiście tylko częściowo namacalnym fragmentem kolejnego
współczesnego mitu cywilizacji zachodniej; Lara Croft została stworzona i
zaprogramowana by kusić mężczyzn, i pewnie dlatego, długo jeszcze żadna inna
kobieta nie odbierze jej prymu w czołówce owych wyznaczników ideału. Muszę
tutaj dodać, że wyznacznik ten jest właściwością jedynie lokalną, a już na
pewno właściwością indywidualną każdego człowieka. Wróćmy jednak do historii
o naszych gapiących się na kobiece wdzięki policjantach - po kilku
rozlaniach pewnej magicznej cieczy (uzyskanej poprzez chemiczną przeróbce
żyta), i dzięki jednej z jej specyficznych właściwości (wielce dokuczliwej
właściwości, którą jest blokowanie w mózgu racjonalnego postrzegania
estetyki, a konkretnie chodzi o niemożliwość odróżnienia piękna od brzydoty;
wszystko jest wtedy piękne), tymi idealnymi formami, pierwotnie wyznaczanymi
przez nieziemsko powabne ciało Lary Croft, stały się teraz 'okrągła dupa i
wielkie cycki'. Nie muszę chyba wyjaśniać, że wówczas dla policjantów
wszystkie kobiety w zasięgu ich wzroku stały się obiektem nawoływań, a
raczej nagwizdywań...
Ależ daleko udało mi się odbiec od wątku głównego opowiadania, czyli
problemów Józefa. Naprawmy to szybko: otóż w ową sobotę, gdy spotkałem
Józefa, stał się on ofiarą altruistycznych zapędów moich znajomych, którzy w
imię owej integracji mieszkańców postawili Józefowi piwo, do którego
dosypali narkotyk. Moi znajomi nie znali Józefa; zataczał się na chodniku
gdy obok nich przechodził (był już nieźle wcięty), więc ci postanowili
zrobić mu kawał. Nie ingerowałem w działanie moich znajomych wymierzone w
Józefa, powołując się na obiektywizm dziennikarski; byłem tylko
obserwatorem: okiem i uchem.
Józef kilkoma łapczywymi łykami przelał piwo z kufla do żołądka; po kilku
minutach narkotyk zaczął działać. Wtedy nasz nowy znajomy zaczął opowiadać
historię swojego życia; o tym że jest samotny bez żadnej rodziny, że nie ma
stałej pracy, tylko dorywczą jako pachołek w gospodarstwie, że nadużywa
alkoholu i że jego życie traci sens. Nie wydawało mi się, żebym był w stanie
wyjaśnić Józefowi, że życie tak naprawdę nie ma sensu. Jeden z moich
znajomych zaczął resocjalizować Józefa, mówiąc mu, że żeby odzyskać wiarę w
siebie musi najpierw się wziąć w garść; przestać pić, ogolić się i
wyspowiadać. I gdy tak ten mój znajomy, pełnym przejęcia i górnolotności
tonem głosu, prostował mu kręgosłup moralny, Józef wydawał się w pełni
rozumieć swoją sytuację, i to, jak może się z niej wydostać. W jego oku
widziałem błysk świadomości swego człowieczeństwa, tak jakby słuchając nas
odkrywał on samego siebie; swoją siłę i wolę; że dzięki temu narkotykowi
wreszcie spojrzał na siebie z innej perspektywy; że odkrywa w sobie
człowieka, ludzkiego człowieka. Ciągle powtarzał, że więcej nie będzie pił,
że teraz zacznie walczyć o lepszego siebie.
Ostatecznie pożegnaliśmy się z Józefem, którego wysłaliśmy pod scenę na
której grał zespół, żeby mógł sobie tam trochę potańczyć (narkotyk ciągle
działał). Znajomy uspakajał go, że wszystko będzie dobrze, że może na nas
zawsze liczyć; Józef chciał nam się zrehabilitować za pomoc, którą było dla
niego piwo i szczera rozmowa - powiedzieliśmy mu, że nic nam nie jest
winien; że niczego od niego nie chcemy; i że ludzie muszą sobie pomagać
nawzajem, bo kto inny to dla nich zrobi, jeśli nie oni sami?
Gdy odchodził, wydawał się być zupełnie innym człowiekiem, niż ten którego
zastałem podchodząc do grupki znajomych, którzy wtedy jeszcze tylko
szykowali się do 'zrobienia Józefowi kawał-nieświadomki'. Józef, ściskając
nam na pożegnanie dłonie, zapewniał nas, że możemy mu ufać; że nas nie
zawiedzie; że uczyni wszystko, by wrócić do normalnego życia. Jak Bóg mi
światkiem, wierzyłem tej przepitej mordzie, że naprawdę weźmie sobie to, co
mu mówiliśmy do serca, i że dzięki nam zmieni ścieżkę która prowadzi go ku
patologii na ścieżkę wiodącą ku szczęściu...
Gdy Józef zniknął w ludzkiej gęstwinie, zaczęliśmy snuć wizje, że może
naprawdę coś zmieniliśmy w życiu tego pijaka; poczułem się przez chwilę jak
anioł, który skierowuje zaślepionych grzechem ludzi na szlaki prowadzące w
kierunku światłości. Chciałem wierzyć w to, że uratowaliśmy Józefowi duszę;
że za kilka lat odnajdzie nas i da nam każdemu po milion dolarów mówiąc:
"Gdyby nie wy wtedy, pewnie bym już nie żył, a tak uwierzyłem w siebie i
zacząłem walczyć o szczęście dla siebie. Nie wiedzieć czemu, los zaczął mi
sprzyjać, i dzisiaj jestem bogaty; dzięki wam". Taka możliwość odmiany
swojego życia przez przypadkowego alkoholika była dla nas prawdopodobna;
wiadomo przecież, że to życie pisze najbardziej niewiarygodne historie (mnie
życie chyba niczym już nie zaskoczy).
Po pół godziny wróciliśmy na to miejsce, gdzie rozstaliśmy się z Józefem;
był tam i znowu pił piwo, tak jakby zapomniał wszystko to, co mu przez
prawie godzinę nakładaliśmy do głowy i to co nam obiecał; chciał, żebyśmy go
odwieźli do domu. Pił piwo, a więc złamał przyrzeczenie, że nie będzie pił
alkoholu - oszukał nas, więc go zignorowaliśmy; kazaliśmy mu iść w swoją
drogę.
* dni naszego miasta - sobota jest jednym z dwóch dni (drugi dzień to
niedziela)
pozdrawiam serdecznie
Łukasz Nawrocki
--
[Music in background: Aphex Twin (my own Aphex sound compilation)]
--
www.nawrocki.art.pl - psycho circus project
www.nawrocki.art.pl/twarz - moja kozia twarz
› Pokaż wiadomość z nagłówkami
Zobacz także
1. Data: 2003-06-15 09:48:37
Temat: Re: ballada o józefienawrocki <p...@n...art.pl> napisał(a):
> Problemy Józefa poznałem w sobotę; choć mieszkamy od kilkunastu lat w tym
> samym, czterotysięcznym mieście, nigdy wcześniej go nie spotkałem. Józef był
> niskim, ubranym w pożyczony garnitur alkoholikiem, i zarazem właścicielem
> klasycznego wąsa polskiego; jego wąs był czarny z lekką siwizną na końcówka
> włosów - wąs podobny do wąsa posła Kalinowskiego, z tą różnicą, że wąs
> Józefa był nieco mniej obwity, jakby wyliniały pod wpływem gehenny jego
> właściciela.
Wąs Józefa nie był siwy, lecz osmalony w licznych bojach. Kopcił też fajki,
bywało nie nabite, ale nie on jeden.
> Jeśli chodzi o ten pożyczony garnitur, był kilka rozmiarów za
> duży: spod rękawów marynarki widać było tylko opuszki palców. Dodatkowe
> cechy to brak krawatu i mocno, bardzo mocno pognieciona koszula.
Czasami za duży, czasami za mały. Józef był fanatykiem zabaw na huśtawce: raz
wysoko, raz nisko, a nigdy pośrodku. A już równoważni w ogóle nie lubił. Miał
rację w całej rozciągłości: całe życie w czyśccu? A to niby za co? Jaki sens
by miała taka rozrywka, gdyby się nie wzbijać do nieba, choćby kosztem
zaliczania piekła? Trudno się więc dziwić, że tam od czasu do czasu pożyczył
garnitur, skoro tak jak się bujał, tak chudł lub tył.
> Na tą sobotę, gdy spotkałem Józefa, przypadły dni naszego miasta* -
> wyjątkowe dwadzieścia cztery godziny w roku, które mają na celu między
> innymi integracje jego mieszkańców poprzez wspólną zabawę. Tą wspólną zabawą
> są zawody sportowe, pokazy walki, występy teatralne i koncerty (w tym roku
> zaproszono wschodzącą gwiazdę polskiej sceny muzycznej, Szymona Wydrę;
> stanowi to wyjątek na skale lokalną, bowiem na wszystkie poprzednie takie
> imprezy zapraszano tylko formacje grające dico-polo - tegoroczny eksperyment
> jednak się udał, i mieszkańcy byli zadowoleni z występu niedoszłego idola -
> zagrał ostro i z charyzmą, zyskując sobie ich sympatię; z pewnością, dla
> niego i jego zespołu ten koncert był ważnym wydarzeniem muzycznym, które
> pozostawiło wyraźny ślad dużego kroku ku wielkiej sławie).
Bez przesady. W moim mieście nie schodziło się nigdy poniżej pewnego
poziomu.Mamy swoją klasę.
> Impreza ta odbywała się na rynku miasta; ustawiono scenę, stoiska z piwem i
> parasolami, żołnierską kuchnie polową serwującą grochówkę, mini lunapark i
> radiowóz policyjny, tak żeby ktoś to wszystko pilnował. Ze względu na
> incydenty, które miały miejsce w zeszłym roku (kilka krwawych bójek na tle
> przynależności lokalnej pomiędzy mieszkańcami różnych miejscowości), do
> pomocy policji w utrzymaniu bezpieczeństwa mieszkańców wynajęto kilku goryli
> z agencji ochrony.
> Tu mi się przypomina historia o brygadzie antyterrorystycznej, która w maju
> minionego roku miała pilnować porządku w naszym mieście, gdy jego mieszkańcy
> byli zajęci świętowaniem stulecia straży pożarnej; pilnowanie to wyglądało
> tak, że owi krzewiciele praworządności cały dzień przesiedzieli w policyjnej
> furgonetce, pijąc wódkę z młodymi strażakami, i natrętnie gapiąc się na
> kobiety, które charakteryzowały się zbliżonymi do ideału kształtami ciała.
To trochę źle, że tylko się gapili. Gdyby przeszli do działań zaczepnych,
lżejszą służbę by mieli wynajęci goryle. A przecież gorzej zarabiają od
mundurowych, to chyba moment wytchnienia też im się należy. Najlepiej jest,
gdy każdy zajmie się tym, co lubi. Wtedy nikt do nikogo nie zgłasza pretensji.
> Wyznacznik tego ideału przeniósł się w ciągu kilku ostatnich lat z naiwnej,
> słodkiej blondynki Pameli Anderson, na tajemniczą, ekscytującą, zmysłową i
> chyba bardziej cybernetyczną niż ludzką, panią archeolog, czyli Lare Croft.
> Ta zmiana wyznacznika ideału podyktowana jest najprawdopodobniej ujawnionym
> filmem dokumentalnym pochodzącym z domowej wideoteki państwa Anderson,
> którego treścią były najdrobniejsze z drobnych szczegóły z życia seksualnego
> Pameli Anderson i jej męża (film ten małżonkowie nakręcili sami podczas
> wakacji; mąż Pameli Anderson sprzedał prawa do tego filmu stronie
> internetowej - korzyściami, które z tego tytułu uzyskał, z żoną się nie
> podzielił, choć grała ona pierwszoplanową rolę żeńską). Gdy męski świat
> ujrzał wszystko to, co Pamela Anderson mogła mieć do ukrycia,
A miała coś jeszcze, czego by wcześniej nie pokazała?
> i gdy zobaczył
> ją też w najbardziej intymnych sytuacjach, przestała ona być pociągająca, bo
> trzeba pamiętać, że pociąga nas, ludzi, to, czego nie znamy. Inaczej mówiąc;
> Pamela Anderson nie miała już nas czym kusić...
Ona była ślepa, a gość zwykła świnia.
> I wtedy właśnie pojawiła się Lara Croft, która głównie tym różni się od swej
> poprzedniczki, że jest inteligentna (a przynajmniej wykształcona), samotna
> (a zatem wolna, do wzięcia; marketingowa zasada dostępności) i wirtualna (a
> co za tym idzie, można ją klonować, i może ją mieć każdy, ale tak właściwie
> to nie ma jej nikt). Generalnie, pomimo materializacji Lary Croft przez
> Angeline Joli, pani archeolog ma naturę jedynie ideową, obrazowaną w
> cyberprzestrzenii; stała się ulotna jak zagadnienia filozoficzne: prawda
> ostateczna, dusza czy wiara; każdy interpretuje ją na swój sposób; jej
> kształt psychiczny nie jest narzucany odbiorcy, który dzięki temu ma
> możliwość stworzenia własnej Lary Croft, takiej, o jakiej marzy. Pani
> archeolog jest oczywiście tylko częściowo namacalnym fragmentem kolejnego
> współczesnego mitu cywilizacji zachodniej; Lara Croft została stworzona i
> zaprogramowana by kusić mężczyzn, i pewnie dlatego, długo jeszcze żadna inna
> kobieta nie odbierze jej prymu w czołówce owych wyznaczników ideału. Muszę
> tutaj dodać, że wyznacznik ten jest właściwością jedynie lokalną, a już na
> pewno właściwością indywidualną każdego człowieka. Wróćmy jednak do historii
> o naszych gapiących się na kobiece wdzięki policjantach - po kilku
> rozlaniach pewnej magicznej cieczy (uzyskanej poprzez chemiczną przeróbce
> żyta), i dzięki jednej z jej specyficznych właściwości (wielce dokuczliwej
> właściwości, którą jest blokowanie w mózgu racjonalnego postrzegania
> estetyki, a konkretnie chodzi o niemożliwość odróżnienia piękna od brzydoty;
> wszystko jest wtedy piękne)
Eee...Nie do tego stopnia...
> tymi idealnymi formami, pierwotnie wyznaczanymi
> przez nieziemsko powabne ciało Lary Croft, stały się teraz 'okrągła dupa i
> wielkie cycki'. Nie muszę chyba wyjaśniać, że wówczas dla policjantów
> wszystkie kobiety w zasięgu ich wzroku stały się obiektem nawoływań, a
> raczej nagwizdywań...
> Ależ daleko udało mi się odbiec od wątku głównego opowiadania, czyli
> problemów Józefa. Naprawmy to szybko: otóż w ową sobotę, gdy spotkałem
> Józefa, stał się on ofiarą altruistycznych zapędów moich znajomych, którzy w
> imię owej integracji mieszkańców postawili Józefowi piwo, do którego
> dosypali narkotyk. Moi znajomi nie znali Józefa; zataczał się na chodniku
> gdy obok nich przechodził (był już nieźle wcięty), więc ci postanowili
> zrobić mu kawał. Nie ingerowałem w działanie moich znajomych wymierzone w
> Józefa, powołując się na obiektywizm dziennikarski; byłem tylko
> obserwatorem: okiem i uchem.
Nieładnie! To jest obojętność na los drugiego człowieka!
> Józef kilkoma łapczywymi łykami przelał piwo z kufla do żołądka; po kilku
> minutach narkotyk zaczął działać. Wtedy nasz nowy znajomy zaczął opowiadać
> historię swojego życia; o tym że jest samotny bez żadnej rodziny, że nie ma
> stałej pracy, tylko dorywczą jako pachołek w gospodarstwie, że nadużywa
> alkoholu i że jego życie traci sens. Nie wydawało mi się, żebym był w stanie
> wyjaśnić Józefowi, że życie tak naprawdę nie ma sensu. Jeden z moich
> znajomych zaczął resocjalizować Józefa, mówiąc mu, że żeby odzyskać wiarę w
> siebie musi najpierw się wziąć w garść; przestać pić, ogolić się i
> wyspowiadać. I gdy tak ten mój znajomy, pełnym przejęcia i górnolotności
> tonem głosu, prostował mu kręgosłup moralny, Józef wydawał się w pełni
> rozumieć swoją sytuację, i to, jak może się z niej wydostać. W jego oku
> widziałem błysk świadomości swego człowieczeństwa, tak jakby słuchając nas
> odkrywał on samego siebie; swoją siłę i wolę; że dzięki temu narkotykowi
> wreszcie spojrzał na siebie z innej perspektywy; że odkrywa w sobie
> człowieka, ludzkiego człowieka. Ciągle powtarzał, że więcej nie będzie pił,
> że teraz zacznie walczyć o lepszego siebie.
> Ostatecznie pożegnaliśmy się z Józefem, którego wysłaliśmy pod scenę na
> której grał zespół, żeby mógł sobie tam trochę potańczyć (narkotyk ciągle
> działał). Znajomy uspakajał go, że wszystko będzie dobrze, że może na nas
> zawsze liczyć; Józef chciał nam się zrehabilitować za pomoc, którą było dla
> niego piwo i szczera rozmowa - powiedzieliśmy mu, że nic nam nie jest
> winien; że niczego od niego nie chcemy; i że ludzie muszą sobie pomagać
> nawzajem, bo kto inny to dla nich zrobi, jeśli nie oni sami?
> Gdy odchodził, wydawał się być zupełnie innym człowiekiem, niż ten którego
> zastałem podchodząc do grupki znajomych, którzy wtedy jeszcze tylko
> szykowali się do 'zrobienia Józefowi kawał-nieświadomki'. Józef, ściskając
> nam na pożegnanie dłonie, zapewniał nas, że możemy mu ufać; że nas nie
> zawiedzie; że uczyni wszystko, by wrócić do normalnego życia. Jak Bóg mi
> światkiem, wierzyłem tej przepitej mordzie, że naprawdę weźmie sobie to, co
> mu mówiliśmy do serca, i że dzięki nam zmieni ścieżkę która prowadzi go ku
> patologii na ścieżkę wiodącą ku szczęściu...
Przecież chłop był ciężko pijany. Bredził. Ukarani powinni byś ci, którzy go
tak urządzili, do tego podstępnie!
> Gdy Józef zniknął w ludzkiej gęstwinie, zaczęliśmy snuć wizje, że może
> naprawdę coś zmieniliśmy w życiu tego pijaka; poczułem się przez chwilę jak
> anioł, który skierowuje zaślepionych grzechem ludzi na szlaki prowadzące w
> kierunku światłości.
I jak Ci z tym było? Ja za cholerę nie chciałabym być aniołem. Tak na
marginesie: czy anioły mają płeć? Na pewno Michał to facet. A reszta?
Przecież przez tyle stuleci zebrały się tłumy, w tym także garbate. Ja już
teraz wierzę.
> Chciałem wierzyć w to, że uratowaliśmy Józefowi duszę;
Zabrali przyjemność. Ale mi też łaska. Józef nie kapusta.
> że za kilka lat odnajdzie nas i da nam każdemu po milion dolarów mówiąc:
> "Gdyby nie wy wtedy, pewnie bym już nie żył, a tak uwierzyłem w siebie i
> zacząłem walczyć o szczęście dla siebie. Nie wiedzieć czemu, los zaczął mi
> sprzyjać, i dzisiaj jestem bogaty; dzięki wam".
Interesowny chytrus, nie przyjaciel. Do tego obłudnik. Zostawiam, ale
przepraszam.
> Taka możliwość odmiany
> swojego życia przez przypadkowego alkoholika była dla nas prawdopodobna;
> wiadomo przecież, że to życie pisze najbardziej niewiarygodne historie (mnie
> życie chyba niczym już nie zaskoczy).
Nie mów hop, póki nie przeskoczysz. Jeszcze nie jesteś za bramą. Nigdy nie
wierzyłam w cuda, a właśnie zaczynam.
> Po pół godziny wróciliśmy na to miejsce, gdzie rozstaliśmy się z Józefem;
> był tam i znowu pił piwo, tak jakby zapomniał wszystko to, co mu przez
> prawie godzinę nakładaliśmy do głowy i to co nam obiecał; chciał, żebyśmy go
> odwieźli do domu. Pił piwo, a więc złamał przyrzeczenie, że nie będzie pił
> alkoholu - oszukał nas, więc go zignorowaliśmy; kazaliśmy mu iść w swoją
> drogę.
Wy straciliście, nie Józef. Jak zostać aniołem, kiedy nie ma kogo nawracać?
To tak jak ciotki Polki, gdyby nie miały się kim gorszyć, nie mogłyby czuć
się takie święte. Zostałaby zawiść: nie mogła, a chciała albo i odwrotnie. Co
do nawracania: zawsze jeszcze można zacząć od siebie. Józef mógłby też wiele
nauczyć, ale na to musielibyście być trochę mniej święci, troczę bardziej
ludzcy.
Może się zstanawiasz, skąd nam tyle szczegółów na temat Józefa. To mój bliski
sąsiad. Bywa uciążliwy. Czasem , gdy chlapnie kielicha, to tak wyśpiewuje, że
muszę zamknąć okna. Lubię go, bo jest autentycznie przystojny. Może, gdy go
spotkałeś, był w najgorszej formie. Zresztą, jak się nie podoba- precz ręce
od Józefa!
uzus
Ps. Czy podróżujesz nocnymi pociągami?
--
Wysłano z serwisu Usenet w portalu Gazeta.pl -> http://www.gazeta.pl/usenet/
› Pokaż wiadomość z nagłówkami
1. Data: 2003-06-15 12:00:51
Temat: Re: ballada o józefieNasz Józef niestety nie śpiewał, ale jak jeden ze znajomych krzyknął na
niego, że ma natychmiast zacząć tańczyć, Józef z największym przejęciem
zaczął improwizować figury baletowe; udało mu się nawet przez kilka sekund
skakać na jednej nodze bez wywrotki! Raz się przerócił - upadł tyłkiem na
chodnik; wtedy znajomy znowu na niego krzyknął, że ma natychmiast wstawać,
bo policja idzie i zabierze go na izbę, jak go zobaczy tak załatwionego.
Józef, który wyglądał na bardzo wycieńczonego (pijanego), w ułamku sekundy
zerwał się na równe nogi, jak jakiś młodzik.
> Ps. Czy podróżujesz nocnymi pociągami?
Nie, nie mógłbym; jestem zbyt płochliwy :)
pozdrawiam serdecznie
Łukasz
› Pokaż wiadomość z nagłówkami
1. Data: 2003-06-15 16:28:07
Temat: Re: ballada o józefienawrocki <p...@n...art.pl> napisał(a):
> Nasz Józef niestety nie śpiewał, ale jak jeden ze znajomych krzyknął na
> niego, że ma natychmiast zacząć tańczyć, Józef z największym przejęciem
> zaczął improwizować figury baletowe; udało mu się nawet przez kilka sekund
> skakać na jednej nodze bez wywrotki! Raz się przerócił - upadł tyłkiem na
> chodnik; wtedy znajomy znowu na niego krzyknął, że ma natychmiast wstawać,
> bo policja idzie i zabierze go na izbę, jak go zobaczy tak załatwionego.
> Józef, który wyglądał na bardzo wycieńczonego (pijanego), w ułamku sekundy
> zerwał się na równe nogi, jak jakiś młodzik.
Widocznie to nie był mój sąsiad. On tańczy doskonale, szczegolnie gdy się
upije. Odtańczy tango, bolero, lecz wtedy gdy sam zechce, nie kiedy mu
zagrają.Pośpiewać też czasem lubi. Nieźle mu to wychodzi, choć już niemłody
facet.
uzus
--
Wysłano z serwisu Usenet w portalu Gazeta.pl -> http://www.gazeta.pl/usenet/
› Pokaż wiadomość z nagłówkami
1. Data: 2003-06-15 18:47:27
Temat: Re: ballada o józefienawrocki wrote:
> (...) postawili Józefowi piwo, do którego dosypali narkotyk.
> (...) Jeden z moich znajomych zaczął resocjalizować
> Józefa, mówiąc mu, że żeby odzyskać wiarę w siebie musi najpierw się
> wziąć w garść; przestać pić, ogolić się i wyspowiadać...
To znaczy najpierw dosypał Józiowi narkotyków do piwa a później go
zresocjalizował?
(pytam, bo trochę się pogubiłem)
--
Pozdrawiam Serdecznie
Tomek Tyczyński
**
"Przy utrzymaniu obecnego tempa wymiany personelu
pewnego dnia ludzie będą okazami równie rzadkimi jak ptaki dodo."
› Pokaż wiadomość z nagłówkami
1. Data: 2003-06-15 19:17:17
Temat: Re: ballada o józefie> To znaczy najpierw dosypał Józiowi narkotyków do piwa a później go
> zresocjalizował?
tak, ale na początku nie było to naszym celem; dopiero gdy Józef zdał nam
relację ze swego życia, postanowiliśmy coś z nim zrobić...
› Pokaż wiadomość z nagłówkami
1. Data: 2003-06-16 06:19:07
Temat: Re: ballada o józefienawrocki wrote:
>> To znaczy najpierw dosypał Józiowi narkotyków do piwa a później go
>> zresocjalizował?
>
> tak, ale na początku nie było to naszym celem; dopiero gdy Józef zdał nam
> relację ze swego życia, postanowiliśmy coś z nim zrobić...
Zastanowiło mnie tylko to jak bardzo elastyczny, wrażliwy i "zwrotny" może
być człowiek...
A gdyby tak zgwałcić kobietę a później z prawdziwym wzruszeniem wysłuchać
historii jej życia... - i "pomóc" rzecz jasna?? Co Ty na to? "Wzruszające",
prawda? (uwzględniając, że pomoc nie była waszym celem).
P.S. Łukaszku, Łukaszku... - eksperymentujesz ("kto eksperymentami wojuje,
ten od eksperymentów zginie")
--
Pozdrawiam Serdecznie
Tomek Tyczyński
**
"Przy utrzymaniu obecnego tempa wymiany personelu
pewnego dnia ludzie będą okazami równie rzadkimi jak ptaki dodo."
› Pokaż wiadomość z nagłówkami
1. Data: 2003-06-16 17:42:51
Temat: Re: ballada o józefietycztom <t...@N...waw.pl> napisał(a):
> nawrocki wrote:
> A gdyby tak zgwałcić kobietę a później z prawdziwym wzruszeniem wysłuchać
> historii jej życia... - i "pomóc" rzecz jasna?? Co Ty na to? "Wzruszające",
> prawda? (uwzględniając, że pomoc nie była waszym celem).
obrzydliwe
Trza przepłynąć Rubikon-powiedziały kości.
Ale jak?
Na pewno nie tak jak trup pod falochronem.
Gdzie diabeł nie może, tam posyła babę.
uzus
--
Wysłano z serwisu Usenet w portalu Gazeta.pl -> http://www.gazeta.pl/usenet/
› Pokaż wiadomość z nagłówkami
1. Data: 2003-06-16 19:17:29
Temat: Re: ballada o józefieuzus wrote:
> tycztom <t...@N...waw.pl> napisał(a):
>
>> nawrocki wrote:
>
>> A gdyby tak zgwałcić kobietę a później z prawdziwym wzruszeniem wysłuchać
>> historii jej życia... - i "pomóc" rzecz jasna?? Co Ty na to?
>> "Wzruszające", prawda? (uwzględniając, że pomoc nie była waszym celem).
>
> obrzydliwe
- mało powiedziane (ale nic lepszego nie wysnułem z 'bieżącego nawrockiego'
:(
--
Pozdrawiam Serdecznie
Tomek Tyczyński
**
"Przy utrzymaniu obecnego tempa wymiany personelu
pewnego dnia ludzie będą okazami równie rzadkimi jak ptaki dodo."
› Pokaż wiadomość z nagłówkami
1. Data: 2003-06-17 05:10:25
Temat: Re: ballada o józefietycztom <t...@N...waw.pl> napisał(a):
> >> nawrocki wrote:
> >
> >> A gdyby tak zgwałcić kobietę a później z prawdziwym wzruszeniem wysłuchać
> >> historii jej życia... - i "pomóc" rzecz jasna?? Co Ty na to?
> >> "Wzruszające", prawda? (uwzględniając, że pomoc nie była waszym celem).
Jak sądzisz, co być mogło, pominąwszy jałowe zajęcia?
Eksperyment? 2 razy taki sam? To nie tylko jałowe.
uzus
--
Wysłano z serwisu Usenet w portalu Gazeta.pl -> http://www.gazeta.pl/usenet/
› Pokaż wiadomość z nagłówkami
| « poprzedni wątek | następny wątek » |