Witam wszystkich! Od pewnego czasu czytuję Wasze posty, ale do tej pory nie
pisałem. Teraz okoliczności mnie niejako zmusiły, zaś pytanie moje kieruję do
neurologów obecnych na forum.
Moja koleżanka, samotna dziewczyna po 40-ce, informatyczka, paląca zdecydowanie
za dużo, przyszła wczoraj do pracy skarżąc się na potworne bóle głowy i karku,
które miała od poprzedniego dnia (niedzieli) wieczorem. Tabletki przeciwbólowe,
które brała (nie wiem jakie) nie podziałały, nie spała całą noc, ponoć aż
płakała z bólu. Ale nic, przyszła, wypaliła obowiązkowego papieroska i usiadła
przy komputerze. Po chwili kolega zapytał ją o coś, odwróciła głowę i w tym
momencie dostała jakby ataku padaczkowego: utrata przytomności, drgawki,
wykręcanie rąk, rzężenie itp. Koleżanka, która ma w rodzinie epileptyka,
zatroszczyła się o nią, tzn. położylismy ją ostrożnie na podłodze, włożyli
zwiniętą chustkę do ust i czekaliśmy aby atak minął. Ale przez 20 minut nie
minął, więc wezwaliśmy pogotowie. Przyjechało nawet szybko i zabrało ją na ostry
dyżur neurologiczny. Tam zdiagnozowano wylew podpajęczynówkowy, co potwierdzono
MRI. Neurochirurdzy rozłożyli ręce i dziewczyna po kilkunastu godzinach zmarła
nie odzyskawszy przytomności nawet na chwilę. W szpitalu nie chciano nam
udzielić żadnych informacji (wiadomo, nie najbliższa rodzina, której zresztą nie
miała). Zapytuję więc tutaj: 1. Czy możliwe jest, że przychodząc do pracy, miała
już ten wylew?? 2. Czy taki ruch głową mógł go wywołać czy też wzmocnić? 3. Czy
gdybyśmy ją od razu zamiast patrzeć jak siada do pracy zawieźli do szpitala,
mogłaby mieć jakieś szanse (podobno śmiertelność w takich przypadkach jest
bardzo wysoka)?
Z góry dziękuję w imieniu własnym i kolegów za fachową odpowiedź. Zbyszek


--
Wysłano z serwisu OnetNiusy: http://niusy.onet.pl