Data: 2002-07-01 15:50:57
Temat: Czy zazdroscic mlodym
Od: m...@w...fr (Magdalena Nawrocka)
Pokaż wszystkie nagłówki
CZY ZAZDROŚCIĆ MŁODYM
Pewnie można. Młodość to atut. Z jej urodą, odwagą,
inicjatywą, naturalnym pędem do wolności jest przepięknym, choć
szybko przemijającym okresem w życiu człowieka. Jest
inwestycją, nagromadzeniem marzeń, realizacją pierwszych
projektów, które zaważą na całym życiu. Wszystko to prawda,
osobiście widzę jednak młodość jeszcze z drugiej, już nie tak
ładnej i obiecującej strony.
Chociaż wiem, że bardzo często, może szczególnie kobiety,
a może nie ma żadnej szczególności - kobiety i mężczyzni
jednakowo - bronią się przed wiekiem dojrzałym, żałują
przemijania młodości. A ja wcale. Gdy sobie pomyślę, że
miałabym w dzisiejszych warunkach zaczynać wszystko od
początku: kształcenie się, zdobycie zawodu, szukanie partnera
na całe życie, który byłby dobrym ojcem dla moich dzieci, itd.,
odczuwam po prostu ulgę, że to wszystko mam już za sobą. Brzmi
to może i trochę fałszywie, ale tak jest naprawdę.
Jestem bardzo blisko z młodzieżą, obserwuję ich życie, ich
perspektywy, problemy i wiecie, co Wam powiem - im jest o
wiele, wiele trudniej niż nam wychowanym w ubogim i politycznie
pieprzniętym kraju. Brzmi to paradoksalnie, tak jednak to
widzę.
Mimo cywilizacji, wzrostu poziomu życia, postępu medycyny,
szkół i karier z pozoru stojących przed nimi otworem - i co by
tu jeszcze nie wyliczył - życie ludzi młodych jest dziś
przepełnione permanentnym stresem, bezwzględną rywalizacją,
czyhającymi zewsząd zasadzkami, takimi, jak narkotyk, alkohol,
jakieś sekty czy np. neofaszystowskie grupy, nie mówiąc już o
coraz to nowych chorobach ze śmiercionośnym AIDSem w
szczególności. Co to musi być za koszmar, zaczynać życie
seksualne z nieufnością, z uzasadnioną obawą - a nuż mój
partner jest nosicielem? A ilu młodych ludzi jest po prostu
nieświadomych tych wszystkich niebezpieczeństw i pakuje się w
najróżniejsze powikłania?
W dużej mierze, to nie młodzi są winni tych wszystkich
swoich życiowych "powikłań". To my, ludzie dorośli, którzy
stworzyliśmy im takie, a nie inne warunki życia, a nie
przygotowaliśmy ich do tego wystarczająco lub wcale, ponosimy
odpowiedzialność za gros problemów, w jakie wikła się
dzisiejsza młodzież. Mówię - my, a myślę: rodzina, szkoła,
organizacje młodzieżowe (jak np. dawniej doskonale spełniające
swoją wychowawczą rolę harcerstwo), no i oczywiście kościół dla
ludzi wierzących.
Miałam ostatnio okazję ostro skrzyżować opinie z pewnym
młodym człowiekiem, straaaaszliwie zbuntowanym. Atakował
zgredów okropnie. To oni dają młodym zły przykład: gorzała,
kombinatorstwo, życiowe wygodnictwo, pazerność na szmal,
karierowiczostwo, konformizm... Wychowanie, czyli oparcie się
na wartościach proponowanych przez starszych to skostnienie,
regres nawet. Zresztą wychowawca to treser, od razu srogi i
napuszony, jeśli "zbuntowany" odrzuca jego zasady. Bunt i
jeszcze raz bunt! - tylko to może wyzwolić młodzież. Młodzi
ludzie powinni odrzucać nauki starszych i iść własną drogą,
ufni w swoją wartość i wolność. Tak mniej więcej brzmiała
"zbuntowana" wypowiedź mojego "zbuntowanego" rozmówcy.
Słuchałam tego wszystkiego z przerażeniem, ale przyznaję,
że w nie jednym musiałam przyznać "młodemu zbuntowanemu" pełną
rację. Ile w tym prawdy! Jakże często ta "zbuntowana młodzież"
nie ma szczęścia do takich dorosłych, którzy mogliby im wskazać
trochę ładniejsze wzorce. Tylko ten bunt? Bunt chaotyczny,
zgeneralizowany. Bunt przeciwko czemu? Bunt w oparciu o co?
Bunt jak daleko idący i do czego prowadzący? Gdyby wzorce
proponowane przez starszych byłyby coś warte, "zbuntowany
młody", nie mówiłby pewnie o skostnieniu, a może raczej o
postępującej, opartej na solidnej bazie, kontynuacji?
Kontynuacji czego? - humanistycznych wartości wychowania.
Odrzucić wychowania się nie da. Powinno to być jednak
dobre, poprawne wychowanie. Czy ten "zbuntowany młody", będąc
już berbeciem w zasikanych pieluszkach zadziwiał wszystkich
swoją przedsiębiorczością, pewnością siebie i zasadami
przewracającymi w posadach niedobry, pochrzaniony świat? Mówi
się wprawdzie o takich w czepku urodzonych, ale żeby od razu
wszystkowiedzących i na wszelki wypadek ogólnie zbuntowanych
jak dotąd nie słyszałam. To się musiało skądś wziąć. Młodzież,
chce czy nie chce, przechodzi przez fazę dzieciństwa, kiedy
jest lepiej lub gorzej, ale na pewno, wychowywana.
Co do jednego jeszcze nie chciałam się z "młodym
zbuntowanym" zgodzić. Wychowawca to nie treser! Czy będzie nim
rodzic, czy nauczyciel, ksiądz czy starszy kompan..., to
opiekun, pomocnik, doradca, przewodnik, powiernik i co tam kto
chce jeszcze, byle nie treser. Oj, chyba ten "młody zbuntowany"
nie miał szczęścia napotkać w swym życiu wychowawcy z
prawdziwego zdarzenia? Może stąd tyle w nim goryczy i złości?
Tu mój rozmówca zrobił ze mnie prawie faszystkę: jeśli
inni ludzie (wychowawcy) przy użyciu władzy decydują za innych,
co dla nich dobre i bezpieczne, a jeszcze mają pretensje o brak
subordynacji, są to mechanizmy faszystowskie. Tu mnie rozbroił,
przyznaję. Porównać wychowanie do faszyzmu, trzeba czuć się
mocno zawiedzionym i mieć nielicho krzywą wyobraźnię.
Dobry wychowawca nie posługuje się żadną władzą, a jedynie
wpływem, jaki może mieć na wychowanka. Nie decyduje za nikogo -
poddaje wybory zachowań czy postaw, które wychowanek może
odrzucić lub zaakceptować. Zależy, co mu leży. A pretensje,
jakie mógłby mieć wychowawca? Może bardziej poczucie
bezsilności i braku kompetencji, to mi bardziej pasuje. Tu się
zaczęłam poważnie zastanawiać, czy aby tego młodego człowieka
takie na przykład wojsko nie skrzywiło. Dlaczego tak uparcie i
z przekonaniem utożsamiał wychowanie z podporządkowaniem,
rozkazami? A o przyzwoleniu, o szukaniu rady, pomocnej ręki ze
strony młodego nigdy nie słyszał? Czy faktycznie uważa, że
wszyscy tzw. dobrze wychowani, byli wychowywani za kratkami i
przy pomocy batogu?
Zostaje więc ten bunt, taki zdeterminowany ostry. Na pewno
dzisiejsze społeczeństwo albo raczej poszczególne państwa,
gdzie bruździ, ustawiając wszystko według swojego widzimisię
polityka, są do kitu. Chyba się nie da jednak rozpieprzyć tego
bajzla w najdrobniejszy mak, tak byśmy sami przetrwali, by
zacząć wszystko od początku i lepiej? Człowiek już tak jest
pomyślany, że ciągnie do grupy, a w każdej, nawet najmniejszej
grupie, pojawiają się normy, hierarchia, system zarządzania,
itd.
I dobrze, że są "zbuntowani", młodzi ludzie krzyczący o
zmianę, o poprawę. Idzie to cholernie powoli, a nieraz to w
ogóle koślawo, ale czym więcej będzie młodych, otwartych,
tolerancyjnych, przebojowych ludzi - właśnie w tym sensie
"dobrze wychowanych" - tym większa szansa na poprawę tej
śmierdzącej bryndzy, którą im starzy zgotowali: brak
bezpieczeństwa już nie tylko na ulicy pod latarnią, ale i w
szkołach (nawet przedszkolach), niski poziom nauczania, za to
coraz większe wymagania "edukacyjne" przy jednoczesnym
zagrożeniu bezrobociem po skończeniu studiów, niby rewolucyjny
postęp medycyny, a bezsilność wobec chorób, które zbierają
wśród młodych śmiertelne żniwo (AIDS, żółtaczki, itp., nawet
dawno już opanowana gruźlica, i to w krajach wysoko
cywilizowanych, znów podnosi swój groźny łeb), cwaniacy
wciskający gówniarzom narkotyki, bo na tym nabijają grubą
kabzę, itd. Z takich przykładów można by sklecić naprawdę
dlugaśną listę. Czy jest więc czego zazdrościć młodym?...
Obawiam się, że nie. Trzeba ją podeprzeć, wspomóc, to na pewno.
Magdalena Nawrocka
www.geocities.com/magdanawrocka
--
Archiwum grupy: http://niusy.onet.pl/pl.sci.psychologia
|