Path: news-archive.icm.edu.pl!agh.edu.pl!news.agh.edu.pl!newsfeed2.atman.pl!newsfeed.
atman.pl!news.supermedia.pl!news.nask.pl!news.nask.org.pl!news.internetia.pl!op
al.futuro.pl!szmaragd.futuro.pl!newsfeed.neostrada.pl!unt-exc-01.news.neostrada
.pl!unt-spo-b-01.news.neostrada.pl!news.neostrada.pl.POSTED!not-for-mail
From: Ikselka <i...@g...pl>
Subject: Dla Fra. (was: zaproszenie dla globa)
Newsgroups: pl.sci.psychologia
User-Agent: 40tude_Dialog/2.0.15.1pl
MIME-Version: 1.0
Content-Type: text/plain; charset="utf-8"
Content-Transfer-Encoding: 8bit
Reply-To: i...@g...pl
References: <kcu6gt$hu2$1@node1.news.atman.pl>
<1...@w...googlegroups.com>
<kcv7s3$db3$1@node2.news.atman.pl>
<50f55332$0$26690$65785112@news.neostrada.pl>
<r7np1ig4yvy9.kmet8tnzpf6m$.dlg@40tude.net>
<50f69870$0$1316$65785112@news.neostrada.pl>
<1t5xwwghkqs88.3bsi6iopqgc6$.dlg@40tude.net>
<50f7ceac$0$26689$65785112@news.neostrada.pl>
<1...@4...net>
<uzi4ntdygs8j$.gmx6syjrv5y0$.dlg@40tude.net>
<1s6qn9tn2trh0$.mcoo4pkexl8d$.dlg@40tude.net>
<1o32qa3iwui45$.15cb7v3on0uff$.dlg@40tude.net>
<w0c8yreyc5vc$.3qot1bta35n3$.dlg@40tude.net>
<14my4hk1dcehi$.r7wq68v01kjk.dlg@40tude.net>
<1pdvm2lls9cs6$.8ufo3r76c80l.dlg@40tude.net>
Date: Fri, 18 Jan 2013 20:53:05 +0100
Message-ID: <nycun7tsi0vn.1pm2no9x3h5l5$.dlg@40tude.net>
Lines: 138
Organization: Telekomunikacja Polska
NNTP-Posting-Host: 83.10.39.117
X-Trace: 1358538786 unt-rea-a-02.news.neostrada.pl 1309 83.10.39.117:3276
X-Complaints-To: a...@n...neostrada.pl
Xref: news-archive.icm.edu.pl pl.sci.psychologia:649690
Ukryj nagłówki
Dnia Fri, 18 Jan 2013 20:01:46 +0100, Ikselka napisał(a):
> Nie ma za co, ja nie silę się tu na komplementy, po prostu od pewnego
> momentu w moim życiu przyjęłam, że tacy ludzie jak Ty istnieją - tyle że
> nikt mi nie wmówi, że są to ludzie jak wszyscy, ja już wiem swoje - to
> anioły wśród ludzi.
> --
> XL już nie anioł, a gdzie tam - mi po wyskubaniu po prostu odpadły
"(...)Anioł przelazł chyłkiem przez płoty, spojrzał z litością na końce
zroszonych skrzydeł i wyszedł na drogę złotą od pyłu. Wyciągnął rękę przed
siebie, ażeby zbadać kierunek wiatru, obrócił się bladą twarzą ku
zachodowi, rozpędził się kilkoma krokami i odbił się silnie od ziemi. Bił
szybko skrzydłami powietrze i podniósł się ku górze.
A wtedy, na widok olbrzymiego ptaka zerwało się z łąk wrzeszczące stado
wron i poleciało w pogoń za nieszczęsnym Aniołem.
Dopadły go po chwili i okrążyły, jak uradowany tłum okrąża na rynku pstro
odzianego człowieka. Podniósł się opętany wrzask. Wronie stado przecięło mu
drogę, biło w mego dziobami, czyniąc za każdym razem krzyk jeszcze większy,
ile razy udało się wyrwać Aniołowi pióro ze skrzydeł albo zakrwawić mu
piersi.
Anioł szarpnął się niespokojnie i podniósł się nieco wyżej. Wronia tłuszcza
zagrzewając w sobie krzykiem odwagę, pomknęła za nim. Anioł począł szybko
uderzać skrzydłami, broniąc się rozpaczliwie; od czasu do czasu syknął z
bólu i opadał wciąż niżej. W powietrzu, w pełnym już słonecznym blasku,
kłębił się ogromny tuman; pierze, chwiejąc się, leciało z wiatrem na łąki.
Wrzeszcząca hałastra krzyczała wniebogłosy, upojona zwycięstwem.
Anioł, z szeroko rozwartymi oczyma, pokrwawiony i zmęczony, bił coraz
słabiej skrzydłami powietrze. Opodal chaty pod lasem, w której okna pukał
niedawno, dojrzał stóg siana. Rozpaczliwym ruchem rzucił się w powietrzu w
tę stronę, dopadł stogu i skrył się pod jego strzechą.
Miał w oczach dwie wielkie łzy; skuliwszy się patrzył, co się dzieje z
gromadą wron. Wrony krążyły nad stogiem, krzycząc pogardliwie i drwiąco.
Biedny Anioł przymknął oczy, rozchylił usta i odpoczywał ciężko dysząc; po
twarzy spływała mu krew, a ręce drżały ze wzruszenia. Oddech stawał się
bezsilny, wreszcie Anioł skłonił głowę na piersi, westchnął głęboko jak
dziecko i zasnął jak zmęczone dziecko. Coś przez sen mówił, czasem się
zrywał i prężył skrzydła, zanim go ujął sen głęboki i silny.
A dziewczyna z czarnymi oczyma, ujrzawszy walkę Anioła z ptasią hałastrą,
patrzyła wciąż w górę. Potem kiedy Anioł usnął pod strzechą stogu, szybko
pobiegła do chaty. Za chwilę wyszedł z niej rudy zbój piegowaty i
przecierał oczy. W rękach miał widły, a drugi za nim szedł młody, potworny
zwierz z rozwichrzoną czupryną, ze sznurem w rękach.
- Widzę go, śpi... - szepnęła dziewczyna.
- Cicho, żeby nie uciekł...
Wszyscy troje podeszli do stogu.
- Jest?
- Jest - chrapie.
Rudy zbój przystawił ostrożnie drabinę; skradał się powoli, jak kot, na
szczyt stogu; w ręce miał postronek.
- Gdyby chciał uciekać, pchnij go widłami.
- Nie ucieknie!
Zbój stanął na ostatnim szczeblu drabiny; osadził się silnie, zaparł oddech
w piersi, wsunął głowę pod strzechę i nagle chwycił rękoma oba skrzydła
anielskie.
- Jezu! - krzyknął Anioł.
- Jest! - darł się zbój.
- Trzymaj go mocno... silny jest! krzyczała z dołu dziewczyna z czarnymi
oczyma.
Po chwili ściągnął rudy zbój nieszczęsnego Anioła na ziemię; omdlały,
śmiertelnie blady, słaniał się Anioł na nogach. Sznurem związano mu ręce i
skrzydła; rudy zbój trącił go pięścią w plecy.
- Nie jęcz!
Anioł się zachwiał i upadł na twarz; powlekli go w stronę chaty i uwiązali
do płotu.
Anioł stał oniemiały z rozszerzonymi oczyma; serce się w nim tłukło jak u
ranionego ptaka. Zbóje stanęli przed nim.
- Ładny jest! - krzyknął rudy.
- Skrzydła ma ładne - mówiła dziewczyna z czarnymi oczyma.
Anioł rozszerzył oczy jeszcze bardziej i zapłakał patrząc na jej złe,
czarne oczy, które po raz pierwszy widział w słońcu.
Słońce parzyło go strasznie; krople potu mieszały się ze łzami i spływały
po twarzy bledszej od najbledszego płatka róży.
Potem zmartwiał i pochylił głowę, od czasu do czasu tylko niespokojnie
rzucił na nich oczyma, czekając na to, co uczynią.
- Będziesz tu tak stał do zachodu słońca - rzekł zbój rudy, zaśmiał mu się
w twarz i poszedł ku chacie.
- Nie bój się, nic ci się złego nie stanie - zaśmiała się dziewczyna i
wszyscy odeszli.
Anioł patrzył za nimi nieruchomymi, załzawionymi oczyma, potem nieśmiało
podniósł je ku niebu.
Nikt go stamtąd nie dojrzał; białe chmury wałęsały się bez celu, omijając
się wzajemnie.
Słoneczny żar leciał z góry i prażył wszystko; ziemia oddechala z
trudnością jak człowiek bardzo chory, drzewa beznadziejnie zwiesiły gałęzie
jak bezradnie opuszczone ramiona. Staw szklił się jak zaszła bielmem
źrenica; po dalekim gościńcu wędrowało słońce, zostawiając złote ślady na
puszystym pyle.
Piersiami Anioła wstrząsnął nagły dreszcz; szarpnął się i jęknął; sznur
wpił mu się w skrzydła i w ręce. Opuścił biedną głowę i cicho łkał...
A kiedy się słońce miało ku zachodowi, wyszli zbóje z chaty.
w nim się zerwało serce, jak spłoszony gołąb do ucieczki się zrywa, i
zaczęło uderzać niespokojnie; wodził obłąkanymi z trwogi oczyma i szarpał
się w więzach.
Rudy zbój podszedł ku niemu, spojrzał na niego z pogardą i począł
odwiązywać od płotu. Potem pochwycili go z drugim i powalili na ziemię, tak
że jej twarzą dotykał, a dziewczyna przytrzymywała mu silnie ręce.
- Rwij! - krzyknęła - już się nie ruszy.
Rudy zbój ujął jedno pióro skrzydła i szarpnął.
- Aaaa!... - jęknął Anioł tak strasznie, że dreszcz po nich przeszedł.
Trysnęła krew i poczęła plamić skrzydła.
Zbój ujął drugie i szarpnął jeszcze silniej.
- Aaaa!... - jeszcze straszniej jęknął nieszczęśliwy Anioł.
Potem już coraz ciszej i ciszej, aż omdlał zupełnie z bezmiernego bólu,
który mu strasznie cudną twarz wykrzywił.
- Omdlał!...
- Przestał dyszeć, ale żyje...
- Taki nie może umrzeć - rzekła dziewczyna z czarnymi oczyma.
Rozwiązali mu ręce, zgarnęli wydarte ze skrzydeł pokrwawione pióra i
poszli.
Kiedy go chłód nocy obudził trąciwszy go mocnym dreszczem, Anioł otworzył
krwią nabiegłe oczy; potem zasię jakby nieprzytomny powlókł się przed
siebie i tak się dowlókł aż do gościńca. Z odartych skrzydeł ociekała krew
i sączyła się na proch ziemi.
Nogi się uginały pod nim, ale szedł wciąż przed siebie, słaniając się tak
jak kwiat umierający.
Kolana się ugięły i upadł; jęknął i podniósłszy się, zapamiętany w bólu,
szedł dalej. Stanął na jakiejś wyniosłości, zebrał wszystkie siły i
zagryzłszy usta z bezmiernej męki, usiłował podlecieć. Zatrzepotał się
tylko jak ptak trafiony z łuku i zwalił się ciężko na ziemię; broczące
krwią.
Kiedy go znaleziono rano na gościńcu i pokazano we wsi, zdumienie ludzkie
nie miało granic.
- Kto to być może? - pytał sam siebie poczciwy proboszcz i po naradzie z
gromadą ochrzcił przede wszystkim nieszczęsnego Anioła, albowiem wyglądał
niesamowicie.
Potem go oddali do szpitala, gdzie mu wyleczono okropne rany, potem znów
posłali do szkoły.
Nie wychował się jednak dziwny Anioł i nigdy na ludzi nie wyszedł; mówił
zawsze od rzeczy, ciągle spoglądał w niebo i oczy miał zawsze zamglone.
Nieraz się zrywał i wił z bólu, ruszając dziwnie ramionami, na których miał
dwie wielkie blizny po operacji. Zawsze wtedy wpadał w zadumę i milczał,
tylko w oczach miał dwie dziwnie piękne łzy. Potem mu się podobno rozum
pomieszał i nieszczęśliwy Anioł zaczął pisać wiersze. "
--
XL "Anioł" Makuszyńskiego - polecam całość
|