Strona główna Grupy pl.sci.psychologia Dlaczego akurat ja

Grupy

Szukaj w grupach

 

Dlaczego akurat ja

Liczba wypowiedzi w tym wątku: 1


« poprzedni wątek następny wątek »

1. Data: 2003-03-26 07:54:14

Temat: Dlaczego akurat ja
Od: m...@w...fr (Magdalena Nawrocka) szukaj wiadomości tego autora

POROZMAWIAĆ O DEPRESJI

(dlaczego akurat ja?)



"Co było powodem twojej depresji? Słyszałem między innymi
o takiej przyczynie jak nieakceptowanie czegoś w swoich
uczuciach. Im bardziej się to coś tłumi, tym większa pustka
powstaje. Co myślisz o takich mechanizmach:
- agresja do osób bliskich, poczucie wstydu, bezradność;
- pragnienia niezgodne z przyswojonymi standardami;
- utrata celu w życiu;
Magdo, co możesz powiedzieć o swojej depresji, mając
powyższe punkty na uwadze?"

Agresje do osób bliskich, poczucie wstydu wynikające z
poczucia winy i bezradność widzę bardziej jako skutek,
konsekwencję, przejaw choroby, a nie jej przyczynowe podłoże.

"Cel", to za słabo powiedziane, jest to bardziej pojęcie
dotyczące konkretnych zamierzeń, sposobu na życie, jego
realizacji. Depresja w swojej destrukcji idzie niewspółmiernie
dalej - ona odbiera sens życiu! Żyjesz, a raczej wegetujesz,
przestając rozumieć, czemu twoje życie ma służyć. Mnie
rozłożyła śmierć dziecka przy porodzie w trzy tygodnie po
przyjeździe do Francji. Totalny szok, zwątpienie we wszystko,
poważne zachwianie zbyt wątłej zapewne wiary.

Jednak logika Opatrzności jest mimo wszystko niezbadana.
Po ośmiu latach zmarł nagle na brutalny zawał serca w wieku 34
lat mój młodszy i bardzo kochany przeze mnie brat. I było to
jak uderzenie o najgłębsze i najczarniejsze dno. Znów cały mój
świat stanął na głowie, przewartościowało się wszystko, raz
jeszcze zostałam brutalnie skonfrontowana z problemem życia i
śmierci. Zrozumiałam wtedy, że ja mimo wszystko mam wybór:
wegetować czy żyć. Być może właśnie wtedy, w tej kolejnej
bolesnej konfrontacji z bezlitosną, bezwzględną, nieodwracalną
śmiercią obudziła się we mnie wola życia? Od śmierci brata
zaczęłam wychodzić z depresji.

"Co wiesz o depresji, jej mechanizmach? Czy leczący cię
psychiatrzy i psychoterapeuci odkryli przed tobą "podszewkę"
tej choroby? A może to wcale nie była depresja tylko tzw. ból
emigranta?"

I czego Ty mnie męczysz?! ;-( Ja dziś mogę tylko
opowiedzieć jak ten stan chorobowy przeżywałam, czyli tylko o
subiektywnie odbieranych symptomach. Natomiast samą diagnozę
choroby stawiali zgodnie liczni francuscy psychiatrzy -
depresja melancholiczna! Co to za licho i skąd się bierze, nie
wiem i nie potrafiłam tego wydobyć od borykających się z moją
psychiką lekarzy. Podejrzewam, że dzisiejsza medycyna nie jest
jeszcze zbyt mocna w ustaleniu przyczynowości pewnych chorób, w
tym depresji.

Nigdy nie było tej choroby u nikogo nawet z najdalszej
mojej rodziny (kluczowe pytanie każdego medycznego wywiadu),
dzieciństwo miałam biedne, ale jeśli już nie szczęśliwe, to na
pewno normalne, młodość trochę mniej normalną, bo w realiach
"socjalistycznej paranoi", ale przecież taką jak wszyscy.
Dlaczego akurat mnie to świństwo gruchnęło, by mi odebrać ze
zdrowego życia całe dziesięć lat?! Nie wiem. Byłam zbyt słaba,
zbyt wrażliwa, zbyt wymagająca w stosunku do siebie i życia?
Emigracja, strata dziecka - ten szok odebrałam jako osobistą
klęskę, mój "perfekcjonizm" nie mógł jej strawić. Zawsze
aktywna, walcząca z przeciwnościami wobec tak nieodwracalnego
życiowego niepowodzenia rozsypałam się w drebiezgi.

Nie wiem, dlaczego zachorowałam ani nie wiem, za sprawą
czego ostatecznie z tej choroby wyszłam. Widziałam też
niepomierne zdziwienie na gębach lekarzy - tyle ich
najróżniejszych starań bez skutku, a nagle zaczynam windować ku
zdrowiu, nie oglądając się na nic. Jakby się coś odkleszczyło.
Tylko co?...

"Stereotypowo patrząc na twoją chorobę, widziałbym to tak:
gdy ktoś ma depresję w wieku około 40 lat, to jaskrawo wyłazi
kontrast między ambitnymi marzeniami a wynikiem bilansu życia,
jaki robi się w tym czasie. Gdy bilans połowy życia wypada
negatywnie w porównaniu z wyśrubowanymi i perfekcjonistycznymi
oczekiwaniami, depresja jest prawdopodobna. Zwłaszcza, gdy
poczucie własnej wartości opiera się na swoich osiągnięciach."

Małe sprostowanie. Gdy zapadłam na depresję, miałam 31
lat, gdy z niej wyszłam skończoną czterdziestkę. Ale i ten wiek
można uznać za próg dojrzałego życia. Miałam już pięcioletniego
synka, marzyłam o drugim dziecku (od dzieciństwa powtarzałam,
że chciałabym mieć siedmioro dzieci!). Bilans na pewno był
ujemny, gdyż bez tego nie podjęłabym decyzji o emigracji. Ale
to jeszcze była walka, walka desperacka jak nigdy dotąd.
Kosztem ogromnego poświecenia (rozstanie z rodziną, do której
byłam bardzo przywiązana; o nostalgii jeszcze wtedy nic nie
wiedziałam), postanowiłam znaleźć lepszy, "normalniejszy" świat
dla dwojga moich dzieci.

"Czy powiedziałabyś o sobie, gdy miałaś np. 35 lat -
zasługuję na miłość, za to tylko, że jestem?"

Tu trafiłeś w dziesiątkę! Nigdy bym tak o sobie nie
powiedziała. Wprost przeciwnie, zawsze uważałam, że muszę o
wszystko zabiegać, starać się, gdy trzeba - walczyć. Nic bez
wysiłku, nic za darmo. Sama sobie podnosiłam poprzeczkę,
podwyższałam pułapy - dać więcej z siebie w domu, dać z siebie
więcej w pracy, angażować się na maksa, nawet poświęcać - dążyć
do perfekcji. Aż wszystko szlag trafił. Bo jeśli się nie dało
najlepiej jak można, to nie chciałam wcale. Zwątpiłam w siebie,
doszło poczucie winy, odrzuciłam wszystko.

"Człowiek, który czuje się akceptowany pomimo tego, że
jego życie nie spełni przyjętych przez niego standardów, jest
wówczas w stanie zaakceptować nowy, bardziej realistyczny obraz
siebie i swojego dalszego życia."

Dokładnie tak. Właśnie na przyjęciu bardziej
realistycznego obrazu siebie i dalszego życia oparło się moje
zdrowienie. Wymagało to jednak, przyznasz chyba, wewnętrznych
poszukiwań, poznania, zrozumienia siebie, a także wewnętrznych
zmagań - czy mogę spuścić z tonu, czy mam prawo być
najzwyczajniej szczęśliwa? Mówisz o akceptacji, i masz rację.
Tyle tylko, że tu chodzi głównie o samoakceptację! Depresja
jest rozgrywką chorego z sobą samym.

"Kolejna hipoteza wiąże się z nieakceptowaniem negatywnych
uczuć. W twojej książce piszesz o depresji także tam, gdzie ja
wołałbym słowo rozpacz. Gdy umiera dziecko, rozpacz jest
najbardziej adekwatną do sytuacji reakcją matki. Gdy mieszka
się w obcym kraju, nie można znaleźć pracy, gdy małżeństwo się
rozpada - rozpacz, poczucie osamotnienia, lęk - te wszystkie
uczucia są adekwatne do sytuacji. Ty piszesz jednak o nich
wówczas, jakby były objawem depresji."

Od rozpaczy po stracie dziecka się zaczęło, a później
wszystko już tylko nakładało się na siebie i potęgowało. Jakby
od twardego kamienia wzięła początek potężna i potężniejąca
wraz z opadaniem śnieżna lawina. Moja rozpacz była początkowym
zarzewiem, depresja, która po niej nastąpiła, nie dała się tej
rozpaczy w naturalny sposób wypłakać, wypalić. Ta rozpacz, ta
rewolta wobec śmierci tkwiła w mojej chorobie do końca. Aż do
następnej równie brutalnej i równie bolesnej konfrontacji ze
śmiercią, śmiercią mego brata - Adama.

"Potrzebne jest wówczas wsparcie bliskich osób, którzy
rozumieją twoje uczucia, dają ci prawo do ich przeżywania i
towarzyszą ci przy tym ze współczuciem. Trzeba też umieć
przyjąć to wsparcie. Nie wiem, czy ty w ogóle miałaś szansę na
otrzymanie wsparcia, jeśli twoi bliscy radzili ci wtedy, byś
"wzięła się w garść", zamiast, dajmy na to, cię przytulić,
pogłaskać po głowie i pozwolić ci się wypłakać do końca?"

Miałam wsparcie bliskich, na ile to oczywiście możliwe.
Wierz mi, to musi być niebywale trudne zrozumieć takiego
"chorego z rozpaczy". A jeszcze pomóc?! Jak, jeśli ten "płacz",
o utuleniu którego mówisz nie ma końca ni konkretnych
racjonalnych przyczyn? Jakoś wytrzymali ze mną to wszystko,
sama nie wiem do dzisiaj jakim cudem. Myślę nawet, że ten
czarny okres w życiu naszej rodziny jeszcze ją bardziej scalił
i związał. No tak, tylko jakim kosztem?...

"Czy depresja poważnie wpłynęła na zmianę twojego
charakteru? Czy też w chwilach wolnych od depresji czujesz się
tak, jak w okresie przed wystąpieniem pierwszych objawów tej
choroby?"

Tak, depresja bardzo poważnie wpłynęła na zmianę mego
charakteru. Nieraz myślę, że jestem już zupełnie nie ta sama.
Jakbym narodziła się na nowo. Rezerwa, optymizm, elastyczność,
wyrozumiałość, docenianie nawet najbardziej błahych dobrych
chwil. Luz, popuszczenie cisnącego więzidła (reguły, przymusy,
sztywne kryteria, itp.) - dawniej nie do pomyślenia! - a
dzisiaj, wszędzie, gdzie się tylko da - jak najdalej idący luz.
;-)

"Widzę jeszcze jeden scenariusz: zaraz po przybyciu do
nowego środowiska (emigracja) spotkał cię cios, który wyrwał ci
grunt spod nóg. Zapragnęłaś być znowu dzieckiem i przeżyłaś
klasyczny psychoanalityczny regres. Przez wiele lat usiłowałaś
(bezskutecznie) znaleźć substytut domu rodzicielskiego w
szpitalu psychiatrycznym, to wcale nie jest takie nietypowe.
Słyszałem, że istnieje klasa pacjentów, którzy lubią tam
przebywać i wcale to sobie chwalą, dopiero moment wyjścia jest
dla nich przykry. A potem kolejna śmierć uświadomiła ci, że
tego się nie da zrobić, regres nie ma sensu, a czas ucieka. I
wtedy naprawdę wkroczyłaś w dorosłość. Pożegnałaś się z
pragnieniem "powrotu do łona" i wybrałaś, samodzielne życie,
tym razem napełnione siłą i radością. To się układa we
wspaniałą całość, nie?"

Ja wiem, że ty byś wołał, żeby było "klasycznie. ;-) Muszę
Cię jednak rozczarować. Regres emocjonalny to i ja może
przeżyłam - przede wszystkim osłabienie, jeśli nie utrata
instynktu samoobronnego, natomiast sam szpital psychiatryczny
był dla mnie najprawdziwszym koszmarem, zatrzaśnietą klatką z
innymi dużo poważniej chorymi pacjentami i zwariowanym
personelem narzucającym mi jakiś niezrozumiały dla mnie,
zupełnie poroniony reżim, któremu się zresztą całą sobą
przeciwstawiałam. Pobyt w "wariatkowie" był dla mnie gwałtem
nie tylko dla obolałej duszy, ale i dla umysłu, który był
przecież zdrowy i sprawny. Stanowczo, dwukrotna hospitalizacja
była dla mnie najtrudniejszym periodem w mojej chorobie. To już
może bardziej ze strachu, by więcej tam nie powrócić desperacko
dorosłam do "samodzielnego życia"? :-) Ale kombinuj dalej, Mój
Drogi, jeśli się upierasz, że rozwikłasz raz-dwa-trzy tak
powikłany problem, jakim jest czyjaś depresja.
:-)))



Magdalena Nawrocka
www.geocities.com/magdanawrocka








--
Archiwum grupy: http://niusy.onet.pl/pl.sci.psychologia

› Pokaż wiadomość z nagłówkami


Zobacz także


 

strony : [ 1 ]


« poprzedni wątek następny wątek »


Wyszukiwanie zaawansowane »

Starsze wątki

Cialo
Raz zachwiana psychika jużawsze będzie narażona
ankiety
test2
test

zobacz wszyskie »

Najnowsze wątki

Połowa Polek piła w ciąży. Dzieci z FASD rodzi się więcej niż z zespołem Downa i autyzmem
O tym jak w WB/UK rząd nieudolnie walczy z otyłością u dzieci
Trump jak stereotypowy "twój stary". Obsługa iPhone'a go przerasta
Wspierajmy Trzaskowskiego!
I co? Jest wojna w Europie, prawda?

zobacz wszyskie »