| « poprzedni wątek | następny wątek » |
1. Data: 2004-11-16 14:12:52
Temat: Do chemików, choć nie tylkoWitam,
na wstępie mam do Państwa dość nietypową prośbę o wyzbycie się zawodowej
solidarności...
Jestem tegorocznym maturzystą, chodzę do LO na kierunek biologiczno-
chemiczny. Chcę studiować chemię - tyle we wstępie.
Mój problem dotyczny nauczycielki chemii, z którą mam "lekcje"...
Opuszczając gimnazjum, posiadałem bagaż doświadczeń związanych z
podstawowymi metodami pracy w laboratorium, wiedzę wykraczającą spooro ponad
poziom, 2-krotnym tytułem laureata Wojewódzkich Konkursów Chemicznych (2
klasa- 5 miejsce, 3 - 3 miejsce) i przede wszystkim z ogromną miłością do
chemii, którą zaszczepiła we mnie moja nauczycielka, z resztą
najcudowniejsza osoba na świecie, z którą jako już absolwent gimnazjum nadal
mam wspaniałe kontakty.
I tu nadszedł czas na liceum - pan dyrektor liceum, do którego obecnie (na
szczęście już niedługo) uczęszczam zachwalał szkołę pod niebiosa - o
wspaniałych chemikach, możliwościach etc., przez co zrezygnowałem z wyboru
zamiejscowyh szkół (w moim mieście są dwa licea i moja nauczycielka uczy w
obu...).
Pierwsza klasa minęła jako-tako - chodziłem na fakultet dla maturzystów,
było jakieś tam quasi-kółko (raz na ruski miesiąc). Oczywiście brak chęci
współpracy ze strony mojej nauczycielki - pomimo moich próśb o indywidualną
pracę (wówczas byłem jedyną osobą w szkole, która chciała brać udział w
konkursach chemicznych). W drugiej klasie moja p.profesor (hehehe)
stwierdziła, że z moją wiedzą powinienem mieć indywidualny program
nauczania, więc zaczęliśmy go załatwiać (miałem tą przyjemność odbyćtesty w
poradni psych.-pedagog., które okupiłem kolejnymi stresami przed rozmową z
panią psycholog - której wyraźnie nie podobało się to, że mam już tak
sprecyzowane plany). I już od drugiego semestru 2 klasy "uczyłem się" wg
ind. programu. Nauka ta polegała na tym, że moja nauczycielka raz w tygodniu
łaskawie spotykałą się ze mną i "omawialiśmy" (heheheh) zadania ze zbioru,
z którymi miałem problem, a w praktyce wyglądało to tak: "nie umiesz tego
zadania? no poczekaj, jak to było?? Wiesz co - ja poszukam moich
podręczników ze studiów i ci przyniosę to sobie o tym poczytasz." I tyle...
Teraz sytuacja się jeszcze pogorszyła - p. profesor zgłosiła mnie do
Olimpiady Chemicznej, ale kiedy powiedziałem jej, że mam poblem z 2
zadaniami wstępnymi - to ona dała mi książeczkę z odpowiedziami!!!
Oczywiście nie skorzystałem i wysłałem zadania zgłoszenie bez dwóch zadań,
których rozwiązać nie umiałem. W zeszłym roku dała mi do podpisania FIKCYJNE
sprawozdanie z naszej półrocznej pracy - w którym to napisane było, że
przerabiam materiał z zakresu 2 roku studiów chemicznych.
Teraz będąc maturzystą, którego mało interesuje zdanie swojej chemiczki,
postanowiłem coś z tym fantem zrobić. Tylko tu znowu pojawia się problem -
jeśli pójdę do wychowawczyni/pedagoga lub wicedyrektorki od spraw uczniów to
sprawa zostanie zatuszowana. A ja tego nie chcę - chcę ostrzec potencjalnych
kandydatów do mojej szkoły, a raczej dać im sugestię, żeby dwa razy
pomysleli zanim dokonają tak ważnego wyboru. I jeszcze jedno - chcę zmienić
nauczyciela - opiekuna na drugiego chemika z mojej szkoły.
Proszę o rady i sugestie...
P.S. Strasznie mi żal tych 3 zmarnowanych lat, ale mam nadzieję, że nadrobię
to sobie na studiach - chemicznych oczywiście - bo nawet taka ignorantka,
jak ta kobieta, uważająca się za nauczycielkę, nie zdołała we mnie stłumić
miłości do chemii...
Aha - obecnie mam chemii 20 min. w tygodniu - bo na lekcje nie chodzi a te
20 min. to podczas okienka nauczycielki, podczas ktorego dojezdza do mojej
szkoly.
--
Wysłano z serwisu Usenet w portalu Gazeta.pl -> http://www.gazeta.pl/usenet/
› Pokaż wiadomość z nagłówkami
Zobacz także
| « poprzedni wątek | następny wątek » |