Data: 2002-12-13 09:45:51
Temat: Felieton MN - 13 grudnia
Od: m...@w...fr (Magdalena Nawrocka)
Pokaż wszystkie nagłówki
13 GRUDNIA
Niedziela, godzina dziewiata rano. Adam spiacy w kuchni w
naszym nowo wynajetym podparyskim mieszkaniu. Ciasnota. Wpada
teraz jak bomba, z krzykiem do pokoju - O rany, budzcie sie! W
Polsce wojna!!! Jak razeni piorunem podrywamy sie na naszych
polowych lozkach. To dopiero nasz czwarty miesiac emigracyjnego
zycia. Bida z nedza i prowizorka.
Jaka wojna? Z kim wojna? Cos sie musialo pomieszac
braciszkowi w glowie. Pewnie to ta czarna, mordercza robota
przy weglu zaciemnia mu umysl. Zrywamy sie jednak jak z procy,
dopadamy radia. Naglosnione na maksa trzaski Radia Wolna
Europa. Ogloszenie stanu wojennego w Polsce. Wszystko juz niby
jasne, nie rozumiemy nic.
Postanawiamy jechac do Paryza do hotelu dla Polakow, w
ktorym mieszkalismy po przyjezdzie do Francji. Nie zastanawiamy
sie nad motywami tej decyzji. Jest oczywista. Czujemy sie nagle
odcieci od calego swiata, zagrozeni i bardzo samotni.
W hotelu podniecenie, zamieszanie. Jakis facet ciagnie za
soba ogromny zeglarski worek wypchany deficytowymi w kraju
towarami. Mial wracac w srode. Wyciaga teraz przed nami mydla,
kawe, rajstopy, jednorazowe pieluchy i zimowe buty, bojac sie
pewnie, ze mu nie wierzymy. A to on sam nie wierzy. Wszystko
przewidzial, przygotowal. Jeszcze tylko w ostatniej chwili mial
dokupic cytrusow dla dzieci, a teraz co?...
Pan Mietek, ktorego znamy jest w stanie szoku. Krzyczy, ze
musi zaraz jechac na Orly. To przeciez dzis po poludniu
przylatuje jego zona z corka. Mialy tu byc juz w zeszla
niedziele, ale corce wypadla pilna wizyta u dentysty. Kogo stac
na leczenie zebow we Francji. Przesunely lot, Moj Boze...
Ogolne porazenie. Panika. Gromadzimy sie w czyims pokoju.
Potrzebne jest nam to bycie razem. Ktos przynosi butelki z
winem, siegamy po szklanki. Mowimy wszyscy naraz, bez ladu i
skladu. Staramy sie zrozumiec przyczyny i przede wszystkim
przewidziec konsekwencje. Natarczywe pytania, brak odpowiedzi.
Krecimy sie w kolko. Wszystko na nic.
Niepokoj dlawi i przygniata. Zaczynamy sie dusic w
hotelowym pokoju, ktory dorasta nagle jakby do rangi przyczolka
polskosci w tym wolnym swiecie odcietym od bratobojczej wojny,
"naszej" wojny. Samozwanczy przyczolek, beznadziejnie
ignorowany. Obezwladnia nas poczucie bezsilnosci.
Totez nagle rzucone przez kogos haslo, aby udac sie na
Plac Inwalidow pod polska ambasade jest iskra zapalna i
chwilowym wyzwoleniem z rozpaczliwego bezwladu. Jechac, pytac,
wolac, zadac wyjasnien i uspokojenia najgorszych obaw - to
wszystko, co mozemy zrobic.
Jest wczesny wieczor. Ospaly niedzielny ruch paryskiej
ulicy. Zaczyna padac pierwszy w tym roku snieg. Tancza
niesmialo w swietle latarni bialo-zlociste platki. Tlumek ludzi
na placu. Osamotniony, zagubiony taki. Wysoki, zeliwny parkan
odcina masywny budynek konsulatu. Pala sie swiatla. Nadzieja.
Moze ktos wyjdzie, wyjasni, przeploszy te zgroze
paralizujaca mysli i uczucia. Ludzie stoja milczacy,
przygnebieni. Czekaja. Ktos cicho placze. Jakas babcia uspokaja
swa wnuczke, ze na pewno zobaczy mamusie. Jest tez kilku
francuskich reporterow. Ustawiaja sprzet, montuja oswietlenie.
Przyszli zrobic migawki z tego spontanicznego zgrupowania
Polakow w centrum Paryza w ten dramatyczny dzien.
Dziennikarze sa dyskretni, uwazajacy. Podstawiaja mikrofon
to jednym, to drugim. zatrzymuja sie przed starsza pania,
wlasnie ta, ktora bezskutecznie usiluje pocieszyc swa placzaca
wnuczke.
Kobieta podnosi glowe w okna kamer, usiluje cos
powiedziec, wytlumaczyc. Glos wieznie jej w krtani, przeprasza
bezsilnym gestem reporterow, placze. I jest to jakby sygnal dla
nas - swiadkow i uczestnikow tej sceny. Sciagnieci jak magnesem
stajemy polkolem wokol placzacej kobiety. Ktos intonuje:
"Jeszcze Polska nie zginela...". Spiewamy.
Spiewamy ze scisnietym sercem, z poczatku niesmialo, kazdy
sobie, lecz juz po chwili spiew nas jednoczy, wyzwalajac
nagromadzone uczucia: przerazenie, protest i solidarnosc z
rodakami w kraju. Wszystko jest w tej piesni. Ta piesn nie
zawodzi.
Gasna swiatla w konsulacie. Nikt do nas nie wyszedl.
Powoli i ociezale jak po ogromnym wysilku rozchodzimy sie w
rozne strony. Spieszymy na dziennik telewizyjny. Bedzie to
zapewne pierwsza wiadomosc, nareszcie dowiemy sie co i jak.
Ktos gorzko podaje te nadzieje w watpliwosc - co tam Polska dla
Francuzow wobec faktu, ze spadl pierwszy snieg.
Chociaz nie podzielam tego bezsilnego pesymizmu, wiecej,
jestem prawie pewna, ze Francuzi zareaguja, pomoga, nic mi nie
latwiej. A snieg sypie juz teraz duzymi, wilgotnymi platami.
Tombe la neige...
PS. 13 grudnia 1989 roku zmarl Adam - moj brat.
Magdalena Nawrocka
www.geocities.com/magdanawrocka
--
Archiwum grupy: http://niusy.onet.pl/pl.sci.psychologia
|