Strona główna Grupy pl.sci.psychologia www.lingwistyka.com.pl

Grupy

Szukaj w grupach

 

www.lingwistyka.com.pl

Liczba wypowiedzi w tym wątku: 1


« poprzedni wątek następny wątek »

1. Data: 2002-06-02 19:13:26

Temat: www.lingwistyka.com.pl
Od: "AI" <a...@i...com> szukaj wiadomości tego autora

Zainteresowanych psycholingwistyką zapraszamy do współpracy w ramach
www.lingwistyka.com.pl.
Zachęcamy do pisania artykułów oraz ożywienia istniejącego tam forum
dyskusyjnego.
Autorzy





› Pokaż wiadomość z nagłówkami


Zobacz także


1. Data: 2002-06-02 20:16:21

Temat: Re: www.lingwistyka.com.pl
Od: "Elizabeth" <w...@p...com> szukaj wiadomości tego autora


Użytkownik "AI" <a...@i...com> napisał w wiadomości
news:addre9$ifu$3@news.tpi.pl...
> Zainteresowanych psycholingwistyką zapraszamy do współpracy w ramach
> www.lingwistyka.com.pl.
> Zachęcamy do pisania artykułów oraz ożywienia istniejącego tam forum
> dyskusyjnego.
> Autorzy

Byłam na Państwa stronie. Współpraca owszem, w miarę wolnego
czasu:)))Pozdrawiam!
Elizabeth


› Pokaż wiadomość z nagłówkami


1. Data: 2002-06-14 15:59:20

Temat: Wiara a krzykacze (bylo: mistycyzm)
Od: m...@w...fr (Magdalena Nawrocka) szukaj wiadomości tego autora



"Mamy wszyscy dosyć religii, aby się w jej imieniu
nienawidzieć, ale nie mamy jej dosyć, aby kochać jedni
drugich."
- Jonathan Swift



Niby dwie identyczne deklaracje: wyznawać taką to, a taką
wiarę oraz żyć w wierze. Na czym polega różnica? Bo różnica
istnieje, stanowiąc jednocześnie najistotniejszy aspekt
dotyczący czyjejś wiary.

Co innego deklarować swą wiarę, a zupełnie co innego żyć
zgodnie z przyjętymi, wynikającymi z tej wiary, zasadami,
moralnymi dyrektywami, wprowadzać je w życie, choćby z pozoru w
nieistotnych drobiazgach. Udowadniać na co dzień w swoich
czynach i kontaktach z innymi ludźmi, że wierzy się w Miłość,
Dobroć i Sprawiedliwość. Że się do niej dąży! A to dużo więcej
niż słowna polemika w "obronie wiary", czy nawet regularne, ale
jedynie bardziej z poczucia obowiązku niż serdecznego
przekonania i silnej, autentycznej potrzeby zbliżenia się do
Boga, w cotygodniowej niedzielnej mszy.

Przypomina mi się tutaj niebywałe dla mnie zdarzenie. Było
to kilka ładnych lat do tylu, gdy podjęłam decyzję zrobienia
prawa jazdy we Francji. A ja, jak już coś postanowię, cholernie
zawzięta jestem. Napalam się tak na to, czego się podjęłam, że
nic mnie powstrzyma. Tak było i teraz.

Moja szkoła nauki jazdy, do której chodziłam między innymi
na służące do nauki przepisów drogowych wyświetlane przezrocza,
mieściła się w sąsiedniej miejscowości, oddalonej może gdzieś z
dziesięć kilometrów ode mnie. Była akurat środa, godzina
popołudniowa, szkoły zamknięte, regularnie kursujące autobusy w
godzinach pracy i przewozu dzieciarni do szkół o tej porze w
zajezdni. Pytam Michałka, który przez cztery lata dojeżdżał tam
do liceum - Misiu, na piechotę dojdę? Ty wiesz, ile do wieczora
mogłabym kontrolnych zestawow zaliczyć, a tak inni się tam
uczą, a ja siedzę w domu. I mnie ponosi! - Nie, Mama, nie
dojdziesz, daj sobie spokój, to wariactwo. - odpowiada mi serio
zaniepokojony moim wariackim pomysłem zbyt wrażliwy, a może i
trochę mniej "odważny", a na pewno bardziej rozsądny od swojej
"zwariowanej" matki synek.

Tak sobie pomyślałam. Co tam, idę. Leje jak z cebra, taka
paćka śniegowo-deszczowa, bo to akurat luty. Ubrałam się też
jak cholera odpowiednio - biały płaszczyk, białe kozaczki,
parasol wyginany na odwyrtkę przez silnie wiejący wiatr... Idę
prawidłowo lewą stroną, by jadące wąską wiejską drogą samochody
mieć naprzeciw siebie. Co i rusz uskakuję w bok w grząskie
błoto przydroża, żeby nie zostać dodatkowo spryskana od stóp do
głów brudną breją przez śmigające auta, bo pobocza dla pieszych
jakoś nikt w tym miejscu nie przewidział. Moje białe kozaczki
do połowy uwalane czarno-brazową mazią, walczę ze złośliwym
parasolem, robi mi się zimno i mniej pewnie. Stuknięta sierota!
Musiał to być dla mijających mnie kierowców dość intrygujący
obrazek - jakaś wariatka, ubrana na biało zasuwa pieszo
tamtędy, gdzie nikt normalny nie chodzi. A jeszcze w taką
pogodę!? Środkiem szosy biegnie linia ciągła - zakaz
wyprzedzania, zatrzymywania się czy tym bardziej zmiany
kierunku. Tyle już się wywiedziałam z przepisów drogowych, ale
to nie wystarczy, by dostać to cholerne prawo jazdy. Więc
drałuję dalej.

Zaczynam powoli powątpiewać w sensowność mego dydaktyczne
umotywowanego porywu. Odeszłam już jednak za daleko, by wrócić,
a zresztą byłaby to jawna plama wobec własnego dziecka -
niepedagogicznie! Nie mam wyboru, muszę kontynuować. A szlag by
trafił tę moją głupią, bezmyślną, toporną zawziętość na wiedzę!
Mówił synek - wariactwo! - i miał rację, a ja go jeszcze
opieprzyłam za brak osobistej odwagi i entuzjazmu dla matczynej
potrzeby zdobywania motoryzacyjnej wiedzy. Kretynka skończona!

Nagle i niespodziewanie zatrzymuje się przede mną jadący z
przeciwka, czyli w przeciwnym kierunku niż mój, osobowy
samochód. Wychyla się do mnie pani w średnim wieku, Murzynka i
pyta, gdzie ja tak wędruję. Tłumaczę jej, co i jak. Prosi mnie
bym wsiadła, to mnie podwiezie. Oponuję słabiutko, że to akurat
kierunek dokładnie odwrotny niż jej, ale kobieta nalega, więc
wsiadam. Kiedy najzupełniej zgłupiała, widzę, że dowozi mnie do
skrzyżowania, od którego zaczęłam moją wędrówkę, by zrobić w
tył zwrot, dosłownie oniemiała z wrażenia, pytam ją, dlaczego
to robi.

Tu mi "moja wybawczyni" spokojnie wyjaśnia, że zauważyła
mnie (trudno było mnie nie zauważyć), gdy jechała po drugiej
stronie jezdni, w tym samym kierunku, w którym ja podążałam
pieszo. Od razu wiedziała, że musi (!) mnie zabrać, że to
wprost niemożliwe i niebezpieczne, bym kontynuowała mą wędrówkę
w ten sposób. Była jednak bezsilna, bo nie mogła ani na mojej
wysokości się zatrzymać, ani zakręcić. Dojechała więc do
najbliższego ronda, by obrać przeciwległy kierunek i znaleźć
mnie na grząskim poboczu, po którym z taką desperacją brnęłam.
Nawet nie zrobiłam jednej czwartej drogi. Dowiozła mnie pod
samą szkołę, jeszcze się upewniła, czy aby na pewno znajdzie
się ktoś wieczorem, by po mnie przyjechać.

Sama nie wiem dlaczego, tą jej spontaniczną dobrocią byłam
autentycznie wstrząśnięta. Dziękując jej z całego serca,
zapytałam, wciąż oniemiała ze zdziwienia, dlaczego to zrobiła.
W imię czego zadała sobie specjalny trud, by mnie - osobie dla
niej absolutnie nieznanej - chcieć pomóc i realnie pomóc?
Uśmiechnęła się tylko do mnie, wyjaśniając w prostych słowach,
że po prostu nie mogła (!) mnie tak zostawić. I jako argument
podała: z jaką twarzą stanęłaby na niedzielnej mszy przed swoim
Bogiem, mając ciągle przed oczami obraz mojej samotnej i jakże
trudnej wędrówki, a ona pojechałaby swoją drogą, jakby mnie nie
widziała?

Tyle lat już minęło, a ja wciąż na pamięć tamtego czyjegoś
bezinteresownego, lecz jakże mocno umotywowanego działania
osoby wierzącej nie tylko myślą i słowem, ale i uczynkiem,
wzruszam się, jakby to było dzisiaj. To była dla mnie jedna z
ważniejszych lekcji co do potęgi i motywacji czyjejś
prawdziwej, najszczerszej i wprowadzonej w życie wiary. Nie na
darmo ktoś mądry powiedział: "Religia jest życiem sumienia."

Nawet ten użyty przez tę kobietę zaimek dzierżawczy - Mój
Bóg - ogromnie mnie wzruszył i zaimponował. Raz jeszcze
zrozumiałam, że prawdziwa wiara, to najbardziej osobista i
sięgająca daleko w głąb psychiki moja i tylko moja relacja z
"Moim Bogiem". Dla tej prostej kobiety nie było ważne, czy jej
dobroczynny odruch będzie doraźnie doceniony przez księdza czy
kogokolwiek zresztą, czy dokładnie tak postąpiliby inni
wyznawcy jej wiary. Tak, a nie inaczej ona sama rozumiała
przekaz boży i była mu z przekonania wierna i konsekwentna. Po
prostu!





Magdalena Nawrocka
www.geocities.com/magdanawrocka






--
Archiwum grupy: http://niusy.onet.pl/pl.sci.psychologia

› Pokaż wiadomość z nagłówkami


1. Data: 2002-06-14 16:10:55

Temat: Komu i na co potrzebne sa leki
Od: m...@w...fr (Magdalena Nawrocka) szukaj wiadomości tego autora


KOMU I NA CO POTRZEBNE SĄ LĘKI


"Ludzie lękają się takich, którzy nie lękają się niczego."
- Karol Bunsch



Jedna mądra autorka w mądrym psychologicznym (!) wywodzie
mądrze wywodziła, że taki aspekt życia, jakim jest lęk trzeba z
siebie bezpardonowo, bezzwłocznie i skutecznie wyrugować, gdyż
jest w ogóle, ale to w ogóle do niczego niepotrzebny. Może i
słusznie?

Czym jest lęk w odróżnieniu od strachu? Niczym nie
uzasadnionym, irracjonalnym, ślepym i głuchym odczuciem, takim
martwieniem się na zapas, wyobrażaniem sobie groźnej sytuacji,
która jeszcze nie wystąpiła i może wcale nie wystąpić.
Niepokojąca, upieprzająca życie mrzonka, nic więcej.

Destruktywna mrzonka. Ze złego snu, niejasnego przeczucia
szybko potrafi zmienić się w prawdziwy koszmar. Wskutek lęku
nie potrafimy docenić tego, co mamy, paraliżuje nasze
działania, jest cholernie dokuczliwym, bolesnym doświadczeniem
- Zerwać z nim! - zakrzyknęła władczo mądra pani psycholog.
Taka to sobie może krzyczeć. Ja tam kulę uszy po sobie.

Nie byłaby, oj, nie byłaby zadowolona ze mnie mądra pani
psycholog. Nie tylko, że nie jestem w stanie przeciwstawiać się
moim jakże przykrym, wszechwładającym, wewnętrznym lękom, to
jeszcze sama sobie w pocie czoła takowe pracowicie, celowo,
planowo i solidnie dobudowywuję. Masochizm taki? Ano właśnie.

Z natury jestem z tych niepokojących się na zapas - a nuż
coś się wydarzy?! Do pewnego okresu w moim życiu lęk ten jednak
przejawiał się w miarę normalnie, potrafiłam go strawić, miałam
nad nim kontrolę. Trochę się polękałam i po krzyku. Aż
przyszedł moment, że życie dwukrotnie kopnęło mnie
bezwzględnie, nieodwracalnie, ostatecznie, a stało się to
właśnie wtedy, gdy trochę "zluzowałam", odprężyłam napięte na
maksa nerwy, gdy dałam się ponieść nadziei na lepsze jutro.

Gdy w dziewiątym miesiącu ciąży, w ciąży z braciszkiem
pięcioletniego wtedy Michałka, podjęłam jakże trudną i
ryzykowną decyzję wyemigrowania z kraju, myślałam sobie - warto
chociażby po to, by urodzić bezpiecznie (!), szczęśliwie.
Medycyna francuska podobno najlepsza na świecie, a w kraju w
drugiej połowie 81 roku - każdy wie - niewyobrażalny chaos,
bida z nędzą i poniewierka. W szpitalach także, jak jeszcze.
Waty nawet nie mają! Jak tam rodzić?! Uciekać!

I tak to znalazłam się pod opieką francuskich lekarzy w
jednym z najbardziej renomowanych paryskich szpitali. Rutynowe
kontrole - gadka-szmatka, zgłoszenie się na porodówkę wraz z
pierwszymi alarmującymi objawami (krwawienie!),
zbagatelizowanie jednoznacznych symptomów odrywającego się
łożyska przez renomowanych francuskich lekarzy, katastrofa,
brutalny krwotok, panika, cesarskie cięcie, reanimacja dziecka
bez szans. Wypadek! A niech ich szlag!

O Adama, mojego młodszego o pięć lat brata martwiłam się
zawsze. Był tak zwanym trudnym dzieckiem, potem "trudnym"
nastolatkiem, a wybrał też sobie trudną dorosłość, emigrując za
nami do ukochanej przez Niego Francji. Szczególnie tutaj byłam
dla Niego trochę jak matka, taka matka-kwoka bardziej - wciąż
niespokojna, wyobrażająca sobie zawsze najgorsze, żyjąca jego
problemami.

Aż wreszcie Adaś jakoś wydźwignął się z dołka. Znalazł
dobrą pracę, zdobył mieszkanie, które pięknie urządził, gadał
jak rodowity Paryżanin, to dali Mu francuskie obywatelstwo,
poznał nawet narzeczoną z Polski, Ania miała na imię, cudowna
dziewczyna. Pomyślałam sobie: wreszcie się wyluzuję, przekażę
"pałeczkę troskliwości" przyszłej żonie Adasia, mogę już być o
Niego spokojna, nie będzie już taki samotny, będą żyli długo i
szczęśliwie... Ania przyjechała w niedzielę, a Adam wskutek
gwałtownego, brutalnego zawału zmarł w środę.

Od tamtej pory wiem, że moim chorobliwym lękom nie mogę
popuścić cugli. Niech trwają! Boję się na zapas, wyobrażam
sobie najgorsze, cierpię nieprawdopodobne katusze. Wiara w
magiczne myślenie - może dzięki temu okupię zły los, zwiodę go
i nic złego w mym życiu więcej się nie zdarzy?...




Magdalena Nawrocka
www.geocities.com/magdanawrocka





--
Archiwum grupy: http://niusy.onet.pl/pl.sci.psychologia

› Pokaż wiadomość z nagłówkami


1. Data: 2002-06-14 22:57:32

Temat: Re: Wiara a krzykacze (bylo: mistycyzm)
Od: "PowerBox" <p...@p...onet.pl> szukaj wiadomości tego autora

> zapytałam, wciąż oniemiała ze zdziwienia, dlaczego to zrobiła.
> W imię czego zadała sobie specjalny trud, by mnie - osobie dla
> niej absolutnie nieznanej - chcieć pomóc i realnie pomóc?
> Uśmiechnęła się tylko do mnie, wyjaśniając w prostych słowach,
> że po prostu nie mogła (!) mnie tak zostawić. I jako argument
> podała: z jaką twarzą stanęłaby na niedzielnej mszy przed swoim
> Bogiem,

...

> Tyle lat już minęło, a ja wciąż na pamięć tamtego czyjegoś
> bezinteresownego,

- na uwagę zasługuje fakt, że w pewnym sensie i tak zrobiła to dla siebie. W
pewnym sensie.

> lecz jakże mocno umotywowanego działania
> osoby wierzącej nie tylko myślą i słowem, ale i uczynkiem,
> wzruszam się, jakby to było dzisiaj. To była dla mnie jedna z
> ważniejszych lekcji co do potęgi i motywacji czyjejś
> prawdziwej, najszczerszej i wprowadzonej w życie wiary.

- moim zdaniem to była wprowadzona w życie etyka tej osoby a nie wiara.
Jeżeli to miało być nawiązanie do tematu mistycyzmu, to problem z
mistycyzmem polega na braniu świata na wiarę. Natomiast zasady moralne jakie
z tego procesu po części wynikają mogą być zarówno zgodne z etyką dowolnego
kościoła jak i zupełnie do tego odwrotne ("złe"). Podsumowując,
nie mistyczny system filozoficzny może też mieć etykę nazwijmy to umownie
"dobrą". Równie dobrze mogła by to zrobić osoba całkowicie odrzucająca w
każdej formie mistycyzm. Należy o tym pamiętać przy rozważaniach
filozoficznych.




› Pokaż wiadomość z nagłówkami


1. Data: 2002-06-14 23:03:45

Temat: Re: Komu i na co potrzebne sa leki
Od: "PowerBox" <p...@p...onet.pl> szukaj wiadomości tego autora

> Nie tylko, że nie jestem w stanie przeciwstawiać się
> moim jakże przykrym, wszechwładającym, wewnętrznym lękom, to
> jeszcze sama sobie w pocie czoła takowe pracowicie, celowo,
> planowo i solidnie dobudowywuję. Masochizm taki? Ano właśnie.

- to fajnie, ze widzisz w jaki sposób generujesz lęk. Generalnie emocje
powstają z wyborów (przekonań i ocen), w zdecydowanej większości
nieświadomych, nad którymi mało kto się zastanawia aż do czasu, gdy
psychoterapia jest jedynym wyjściem. Weźmy Mundial. Kiedy grali Polacy z
Portugalią ja oczywiście kibicowałem Portugalii. Tego dnia było 40 milionów
załamanych Polaków a ja miałem wspaniały humor. Dziś było dokładnie
odwrotnie, bo "moja" ekipa z Figo na czele pojechała do domu :(

To wszystko jest AŻ(!) kwestią przekonań i wielokrotnych ćwiczeń mentalnych.
Zdumiewające, że na początki XXI wieku w środku Europy 99% ludzi nie ma o
swoich emocjach najmniejszego pojęcia, poza niemożliwym do wytłumaczenia
przekonaniem, że świat zewnętrzny bezpośrednio wywołuje czyjeś emocje, np
lęki.

> Z natury jestem z tych niepokojących się na zapas - a nuż
> coś się wydarzy?!

- ćwiczenia mentalne w 100% mogą zastąpić ćwiczenia w fizycznym świecie.
Jeśli 10 razy wyobrazisz sobie pewną sytuację i ją ocenisz poprzez swoje
przekonanie o jej znaczeniu - to ma to taki sam efekt "ćwiczenia"
emocjonalnego jakby to się stało faktycznie 10 razy.

- Dogłębne skumanie tego otwiera drzwi do możliwości zmiany swoich
nawykowych emocji... Wydaje mi się, ze jest to podstawowa umiejętność.

Gdyby dzieci uczono w podstawówce czytać, pisać, myśleć(!), panować nad
emocjami, jazdy samochodem i obsługi młota pneumatycznego- to życie byłoby
"jakby" inne...

Wiesz co, sprawdź co dałoby Ci jedno skrajnie proste, lecz bardzo
niesamowite ćwiczenie: Po przebudzeniu rano i po wykonaniu kilku
podstawowych czynności weź kartkę i zacznij pisać. Cokolwiek, możesz zacząć
od tego, ze nie wiesz co napisać, to nie ma znaczenia. Ciągle pisz aż do
momentu, kiedy zapiszesz co najmniej całą stronę, albo dwie w zależności od
wielkości pisma.

W zasadzie cos podobnego uprawiasz na liście chyba...






› Pokaż wiadomość z nagłówkami


1. Data: 2002-06-18 09:37:12

Temat: Re: Wiara a krzykacze (bylo: mistycyzm)
Od: Marek Kruzel <h...@g...pl> szukaj wiadomości tego autora

On Sat, 15 Jun 2002 00:57:32 +0200, PowerBox napisal:

> Równie dobrze mogła by to zrobić osoba
> całkowicie odrzucająca w każdej formie mistycyzm.

O ile miala by do tego motywacje.

› Pokaż wiadomość z nagłówkami


 

strony : [ 1 ]


« poprzedni wątek następny wątek »


Wyszukiwanie zaawansowane »

Starsze wątki

Historia pewnej przyjazni
Robert Fulghm - kto to jest ?
Gdy zycie napiera
tracenie świadomości.
Re: Jak sie zmienic?

zobacz wszyskie »

Najnowsze wątki

Senet parts 1-3
Chess
Dendera Zodiac - parts 1-5
Vitruvian Man - parts 7-11a
Vitruvian Man - parts 1-6

zobacz wszyskie »