| « poprzedni wątek | następny wątek » |
1. Data: 2003-10-26 10:25:59
Temat: MÓJ RYJ - nie pozostaję dłużny Cholera jasna, alem se narobił - no, narobił-sem, ale sumienie
mnie nie gryzie. Mądrzy ludzie, lub robiący wrażenie mądrych
tłumaczyli mi że z wielką dupą wejdę wszędzie a z wielkim ryjem
nigdzie. To, że już od dziecka byłem charakterem tzw. niereformowalnym
i nie dającym się w żaden sposób ugłaskać i wytresować, to wiedziałem
ja, a też moje otoczenie. Nie tyle wiedziało, co raczej odczuwało...
Zamiast cicho siedzieć, ugryźć się w język na ostatnim
semesterku tuż przed obroną, to niebyłbym sobą, gdybym czegoś znowu
nie zmajstrował (zresztą, ciągle coś majstruję).
A wygląda to tak:
Mamy na ostatnim semestrze odbyć jeszcze kilka drobnych
praktyk, ja, oczywiśccie jak zwykle mam własne zdanie. Jedną z praktyk
mamy odbyć wśród osób zaburzonych psychicznie, upośledzonych - z czego
dosyć się cieszę, bo absolutnie nie czuję oporów, a zajęcia z tego
typu ludźmi bywają jednymi z najciekawszych - chodzi mi o to, że od
tych ludzi bije prawdziwość jakakolwiek by była. Nie potrafią kłamać i
prosto w oczy powiedzą ci co o tobie sądzą i jakie są twoje inencje -
może to troszeczkę przerażać, ale wystarczy być wobec nich prawdziwie
szczerym, wtedy zyska się w nich oddanych przyjaciół.
W każdym razie - nie bardzo mam teraz czas odbywać praktyki w
takim miejscu (chodzi o dojazdy - kolizja z pracą i firmą prywtną),
dlatego postanowiłem, że odbędę praktyki bliżej, w środowisku
zbliżonym - a wiem, że to w sytuacjach wyjątkowych jest możliwe -
chciałem z tego skorzystać, tym bardziej że wszyskie praktyki odbyłem
zgodnie z normą (po dwa bryki na 1 semestr). I tu zaczyna się koszmar
(stworzony przeze mnie).
Poszedłem do osób odpowiedzialnych za podpisywanie umów
praktykanckich i jeszcze nie zdążyłem wejść już mnie zbyto (co jest
rzeczą naturalną i zbywa się wszystkich, ale ja sobie nie pozwolę -
to, że ktos piastuje jakieś stanowisko i ma tzw. przewagę na de mną,
nie znaczy, że JA będę się płaszczył). No, ale bez słowa wyszedłem,
poczekałem. Wchodzę po raz drugi i pytam - pada odpowiedź dosłownie -
ZARAZ - cóż, z uśmiechem jeszcze dodałem, że "zaraz to jest wielka
bakteria" i zapytałem kiedy mogę przyjść.
Wreszcie po wielkich perturbacjach dotarłem do "królowej
praktyk" - Kompletnie nic do baby nie docierało - jedyne co słyszłem,
to że coś jest niemożliwe, że regulamin, tamto, stramto (co wg mnie
było zwykłą złośliwością).
Mój system nerwowy... w pewnym momencie stwierdził, że już jest gotowy
do reakcji. No i była reakcja: -Tak?, szkoda, że jedni mogą, a drudzy
nie, o ile wiem, to reguilaminy są dla człowieka, a nie człowiek dla
regulaminów. Po czym pani obróciła się i schyliła pod biurko pokazując
mi tym samym swoje trzecie oko... to mnie doprowadziło do prawdziwego
szału. Nie wytrzymałem i powiedziałem ALE JAJA, TO JEST WŁASNIE
PRZECIWIEŃSTWO RZECZY, KTÓRE NAM TUTAJ NA ZAJĘCIACH WSISKACIE, MOŻE
DYREKCJA COS ZMIENI. W tempie piorunującym wyszedłem - pizłem
drzwiami, aż odrogbinki tynku poleciały z drzwi.
Wyszedłem i tak stałem ludzie siedzieli obok, stali i pytali
co się stało - wolałem nic nie mówić bo już nie byłem w stanie.
Wytrzymałem max. 5 minut cały czerwony z wściekłości - no i nie
wytrzymałem po raz kolejny - kurwy, szmaty posypały się na korytarzu
równo i głośno. No i na koniec podsumowanie - "idę bezpośrednio do
dyrekcji i na gorąco przedstawię sprawę".
No i poszedłem - pogadałem, przedstawiłem obiektywnie ( był to
oczywiście mój prywatny obiektywizm :) ) sprawę. Ku mojemu zaskoczeniu
szefostwo zebrało moje dane i powiedziało, że mi sprawę załatwi...
UF... ale mi się wtedy urosło, nastąpił taki błogi spokój.
Wracając już na górę i pogwizdując (jak Dyzio marzyciel) z tak zwanej
radości natknąłem się na osobę, która siedziała w tym pokoju
nieszczęść i była obezna przy całej sytuacji, ale nie mogła reagować,
bo była o stopień niżej o Królowej. Zaczepił mnie sam, zaczął troszkę
tłumaczyć - robił wrażeie, jakby był troszeczkę winny - człowiek mi
nic nie zrobił, więc uśmiechnąłem się do niego grzecznie i życzliwie,
i coś tam powiedziałem, aby jakoś rozładować napięcie - było ok.
To jeszce nie koniec bajeczki...
Uzyskałem oficjalne pozwolenie na praktykę tam gdzie chciałem
bezpośrednio z dyrekcji tego ula.
ALe po kilku dniach, okazało się, że będę miał czas w pracy
(wolne zasłużóne i nadrobione), a więc będę mógł odbyć praktyki tam
gdzie sobie zechcę, zgodnie z regulaminowymi zasadami - tylko jeszcze
nie wiedziałem gdzie. A więc przed rozmowami z kierownictwem -
zaczałem wysyłac faxy z danymi placówek. Ups jaka frajdę mi to zaczęło
sprawiać - bo wiedziałem ile czasu zajmuje wypisywanie umowy i jakie
procedury musi przejść.
A więc, co dziennie zmieniałem decyzje, a oni musieli mi to wypisywać
natychmiast - codziennie słałem około 2 faksy z dwiema praktykami - a
więc razem 4 doklumenty. Pierwsze dwa, to adresy placówek, nastęne
dwa - to zmiana placówki. Tak robiłem prawie tydzień.
Pod koniec tygodnia zdarzyły mi się jakieś zajęcia, i
poszedłem do pokoju gdzie wypisują umowy.... Nie byuło królowej - ale
ten miły człowiek, który jakoś chciał mi wytłumaczyć - powiedział, że
już nie mają do mnie siły bo ciągle zmieniam umowy - Powiedziałem, że
gdyby mi od razu wypisali umowę, nie byłoby problemu - a teraz,
dlatego tak zmieniam, że najpierw jak dzwonię to dyrekcję się zgadzają
i wysyłam fax informacyjny, a potem jak proponuję terminy to
odmawiają - a więc muszę wysłać anulowanie, no i tak muszę biedny
szukać, bo niestety w dzisiejszych czasach trudno o urlop.
Ale widząc, że człowiek chce mi pójśc na rękę, i jest na prawdę w
porządku - okreśłiłem, że ta forma praktyki zostaje ostatecznie -
szybciutko wypisał umowy i dał mi je, abym się znowu nie rozmyślił.
W żartach powiedział, że powinienem od kogoś tam dostać opieprz za te
zmiany kilka razy dziennie - ale było to powiedziane w sposób z klasą,
gdzie nie sposób zauważyć złośliwości - oddałem tym samym.
No, i tak się skończyła historia z królową i pszczółkami - z królową
nie zamierzam dyskutować - mówimy innymi językami, żyjemy w różnych
światach.
Oko za oko - to, że ktoś ma jakąkolwiek przewagę nie znaczy, że ma
prawo do nieszanowania kogoś - bo w pewnym moencie może kosa trafić na
kamień. A to, że cholerykiem jestem to też fakt, no ale co mam w
sobie dusić, po jaką cholerę - przecież to szkodzi zdrowiu, a ostanio
jest przecież modny zdrowy styl życia...
Nie pozwolę nikomu przekraczać własnych granic bezpieczeństwa i
naruszać mojego "Ja" na szwank. Taki mam sobie ryjek - ale świnką nie
jestem.
Gdyby taka sytuacja zdarzyła się jeszcze raz - powtórzyłbym ją.
› Pokaż wiadomość z nagłówkami
Zobacz także
1. Data: 2003-10-27 15:50:19
Temat: Re: MÓJ RYJ - nie pozostaję dłużnyUżytkownik "jacek_b" <dv[USUN_TE_DUZE_LITERY]@z.pl> napisał:
> Wytrzymałem max. 5 minut cały czerwony z wściekłości - no i nie
> wytrzymałem po raz kolejny - kurwy, szmaty posypały się na korytarzu (..)
> Ku mojemu zaskoczeniu
> szefostwo zebrało moje dane i powiedziało, że mi sprawę załatwi...
Wszystko pieknie, zalatwiles co miales zalatwic. Ale czy nie mozna bylo
zrobic TEGO SAMEGO bez rzucania kurwami i szastania nerwami? ;)
Joanna
3557998
› Pokaż wiadomość z nagłówkami
1. Data: 2003-10-29 20:43:25
Temat: Re: MÓJ RYJ - nie pozostaję dłużnyi że też chciało ci się tyle pisać, człowieku. podziwiam, nie ma co....
› Pokaż wiadomość z nagłówkami
1. Data: 2003-10-30 06:08:51
Temat: Re: MÓJ RYJ - nie pozostaję dłużny
Użytkownik "cisco" <c...@t...pl> napisał w wiadomości
news:bnp8pj$sk9$1@sunflower.man.poznan.pl...
> i że też chciało ci się tyle pisać, człowieku. podziwiam, nie ma
co....
cóż, widocznie mój umysł jest bardziej rozwinięty niż twój i jest w
stanie produkować pełne, a nie smsowe teksty!
› Pokaż wiadomość z nagłówkami
| « poprzedni wątek | następny wątek » |