Data: 2002-06-23 11:34:37
Temat: Pomagam sobie czy jemu
Od: m...@w...fr (Magdalena Nawrocka)
Pokaż wszystkie nagłówki
POMAGAM SOBIE CZY JEMU
"Trzy czwarte życia trawimy na chceniu bez uczynku i na
uczynkach bez chcenia."
- Denis Diderot
Pamiętam, jak przed kilku laty, pracując jeszcze w jednym
z paryskich hoteli, przebiegłam w pośpiechu obok siedzącej na
podłodze kobiety z maleńkim dzieckiem na kolanach, by wskoczyć
na ostatnich nogach do mającego już ruszać metra. Wytrzymałam
trzy stacje, po czym wysiadłam, by zrobić w tył zwrot -
mordercza gonitwa po ośmiogodzinnym dniu wyczerpującej pracy do
punktu wyjścia, gdzie odnalazłam tę matkę. Nie wiem, czy to
miłosierdzie. Prawdopodobnie moja zbyt bujna wyobraźnia. Gdybym
nie odnalazła tej kobiety i nie dała jej tych paru franków,
wiem, że ten podświadomie zarejestrowany w mej głowie
wstrząsający obrazek nie dałby mi spokoju. Męczyłby mnie i
dręczył - straszne! Ciągle mam wrażenie, które mogłabym nazwać
wyrzutami sumienia, że pomagając innym, mam na względzie swój
egocentryczny psychiczny komfort. Od razu jakoś mi lżej, a ja
cholernie lubię to uczucie. :-)
Czy więc tak zwane dobre uczynki są całkowicie intuicyjne
czy też być może kierowane premedytacją? Ktoś żartobliwie
powiedział, że wierzący stara się zarobić trochę mocnych
punktów u Pana Boga, a ktoś inny dodał, że wiara bez ofiar, bez
dobrych uczynków jest martwa. No tak, nakazy wiary, intuicja,
kalkulacja, premedytacja, kilka tak bardzo różnych motywów
postępowania. Który jest moim? To w końcu, dając te kilka
franków napotkanemu żebrakowi, pomagam jemu czy sobie?
Nie, stanowczo moim motywem nie jest premedytacja, którą
rozumiem jako zaplanowanie, obmyślenie jakiegoś czynu, gestu z
wyprzedzeniem. Wprost przeciwnie: absolutna spontaniczność,
jakby poetyczniej powiedzieć - odruch serca i jednak na pewno
intuicja. Nie obdarzam wszystkich żebraków jak leci. Byli tacy,
którzy próbowali mnie oszukać, co im się zresztą bez problemu
udało. Ale tylko ten jeden - pierwszy i ostatni raz. Tak im
dałam popalić swoją niewyparzoną gębą, że do dzisiaj, gdy widzą
mnie w centrum handlowym, którego jestem stałą klientką,
zmywają się, jakby ich nigdy nie było i jeszcze swoich kolesiów
przede mną ostrzegają. Dać temu, kto naprawdę potrzebuje, to
dopiero jest sztuka. Taki moralny strzał w dziesiątkę.
Uważam, że ustawienie żebraka na naszej drodze jest w
pewnym sensie sprawdzianem dla naszej motywacji. Czy bywa więc
w takim razie bezinteresowność? Czy zawsze potrzeba
obdarowywania innych wynika z jakichś mniej lub lepiej
uświadomionych względów?
Może wynikać z naiwności i głupoty - proszą, to daję;
Może wynikać z egocentryzmu - daję, więc jestem lepsza,
szlachetniejsza;
Może wynikać z poczucia winy - daję, więc może będzie mi
zapomniane to, co w życiu nawaliłam;
Może wynikać z poczucia lęku - nie dam, może sama już
wkrótce nie będę miała tego, co mam;
Może wynikać z chęci ewentualnej zapłaty - to zbieranie
punktów u Pana Boga;
Może też wynikać z dążenia do Miłości i Dobroci. Świadoma
jestem tego, że brzmi to jak wyświechtany banał. Gdy jednak
przychodzi ono, to dążenie, naturalnie i właśnie z wewnętrznej
potrzeby, staje się moralną dyrektywą i jednocześnie wspaniałym
zadośćuczynieniem. Taka rekompensata sama w sobie. Nie
wykalkulowana, nie wyspekulowana, ale jednak - mocna moralna
rekompensata. Ten psychiczny komfort - oceniłam, że trzeba dać,
więc dałam. Piękne odczucie! A więc egoizm? Dać, by otrzymać
coś, co się lubi? Uszczęśliwić kogo? A samego siebie. Oj,
nieładny taki egoizm! A niech tam, jak będzie trzeba, to
odpokutuję i już!
;-)
Magdalena Nawrocka
www.geocities.com/magdanawrocka
--
Archiwum grupy: http://niusy.onet.pl/pl.sci.psychologia
|