Data: 2002-12-16 14:35:49
Temat: Re: Czt miłość ma jedno imię?
Od: "puchaty" <p...@w...pl>
Pokaż wszystkie nagłówki
Użytkownik "Melisa" <m...@p...onet.pl> napisał w wiadomości
news:atkm85$qij$1@zeus.man.szczecin.pl...
> Wiesz Aniu, tutaj akurat to Cie popre swoim przykladem. Bo ja tak samo
"nie
> kochalam siebie" (bylo cale morze zlych uczuc do mnie), a swojego lubego i
> owszem! I zawsze nie zgadzalam sie z teza, ze kto siebie nie kocha nie
moze
> kochac nikogo. Teraz, kiedy siebie hmm polubilam (moze raczej
> zaakceptowalam) - tez kocham. Ale widze roznice w tej milosci - wybraniec
> ciagle ten sam, a milosc troche inna. ...
Zgadzam się z Tobą prawie zupełnie tym bardziej, że sama zauważasz różnicę
między kochaniem przed i po akceptacji samej siebie.
Chodzi mi głównie o to, że gdy nie akceptujemy samych siebie, kierujemy się
strachem.
Strachem przed tym, że ktoś wytknie lub zauważy naszą wadę, strachem, że,
(przecież tacy niedoskonali) zostaniemy sami, strachem, że ktoś nas
niezrozumie itd...Sądzę, że w takiej sytuacji nasza miłość do drugiej osoby
jest również podszyta tym właśnie strachem. Będziemy się bać, że odejdzie,
będziemy się bać, że nas zrani, będziemy się bać, że nas niezrozumie,
będziemy się bać, że nas zdradzi (!), będziemy się bać..Dodatkowo nie
akceptując siebie nie mamy możliwości całkowitej akceptacji innych - bo niby
dlaczego? Zatem moje wątpliwości dotyczą tego, czy to uczucie można nazwać
miłością.
Sytuacja, w której akceptujemy samych siebie pozwala na odblokowanie się na
miłość, która w nas po prostu jest - przestajesz się bać.
Przepraszam, że tak się rozpisuję, próbuję przekonywać... Ja chyba próbuję
przekonywać samego siebię
"Co mnie tyczy to mnie tyka"
puchaty
|