Path: news-archive.icm.edu.pl!pingwin.icm.edu.pl!mat.uni.torun.pl!news.man.torun.pl!n
ews.man.poznan.pl!newsfeed.tpinternet.pl!news.tpi.pl!not-for-mail
From: "Ktos" <d...@p...fm>
Newsgroups: pl.sci.psychologia
Subject: Re: Do Smutasków ;)
Date: Tue, 19 Mar 2002 23:56:19 +0100
Organization: tp.internet - http://www.tpi.pl/
Lines: 116
Message-ID: <a78fke$au9$1@news.tpi.pl>
References: <a77h6q$aj4$1@news.onet.pl> <9...@4...com>
NNTP-Posting-Host: pa79.krzeszowice.sdi.tpnet.pl
X-Trace: news.tpi.pl 1016578512 11209 217.99.138.79 (19 Mar 2002 22:55:12 GMT)
X-Complaints-To: u...@t...pl
NNTP-Posting-Date: Tue, 19 Mar 2002 22:55:12 +0000 (UTC)
X-Newsreader: Microsoft Outlook Express 6.00.2600.0000
X-MSMail-Priority: Normal
X-Priority: 3
X-MimeOLE: Produced By Microsoft MimeOLE V6.00.2600.0000
Xref: news-archive.icm.edu.pl pl.sci.psychologia:129773
Ukryj nagłówki
Witam
> powody do smutku. Tymczasem, gdyby życ "tu i teraz", to po wyjściu z
> pracy cieszę się Słońcem i ptaszkami :)
Jest to "filozofia" buddyzmu, żyć "tu i teraz", którym się ostatnio
zainteresowałem. Nie piszę jednak by się "pochwalić", ale z pobudek czysto
osobistych. Już na wstępie chciałem jednak napisać, że teksty, które mnie
dotyczą w szczególny sposób, jakoś trudno mi wyrazić, dlatego proszę o
wybaczenia (być może) chaotycznej formy.
Moje życie to pasmo udręk, nie fizycznych czy materialnych ale
psychicznych. Życie wydaje mi się pozbawione, sensu. Świat wydaje mi się tak
beznadziejny i głupi. Jeszcze parę dni temu, jakoś sobie "radziłem"
psychicznie, czytałem wiele 'mądrych' książek (w tym szczególnie Anthonego
de Mello, Krishnamurtiego, Osho itp...), które wpłynęły na moje życie
pozytywnie. Oczywiście nie samo to, że je przeczytałem, ale to, że
doświadczyłem wielu rzeczy. Kiedyś byłem np. agresywny, kłótliwy, myślałem
że jestem najważniejszy. Nienawiści, strach i wrogość - były to naturalne
moje stany. Dzięki jednak tym nauczycielom zrozumiałem małą cząstkę.
Ostatnio jednak wszystko zaczęło się psuć w moim życiu, nie to że strach,
agresji i tym podobne rzeczy wróciły - oj nie! Jestem nadal tym "lepszym"
człowiekiem, jednak wszystko nagle wydało mi się bez sensu. Kiedyś miałem
cel w życiu i choć może wydawać się to śmieszne to moim sposobem na życie
było programowanie, następnie granie w gry komputerowe (fabularne), później
przyszła faza, że czytałem wiele książek (tak więc uzależnienie od komputera
jak wszyscy podejrzewali było nie prawdą - w tej ostatniej fazie w ogóle go
nie odpalałem). Przeszła jednak i ta faza czytania książek - pewnego dnia
zdałem sobie sprawę, że moje życie nie ma celu (a że wszystkie książki, gry
komputerowe itp... to formy ucieczki. Zastanawiam się nawet czy lepiej nie
żyć w tym świecie iluzji, czy nie powrócić do któregoś z tych światków. Cóż
bowiem pozostaje mi jeśli nie ucieczka? Przychodzę do domu, kładę się na
łóżku, robię to co muszę i nic oprócz tego nie robię. Cóż mam robić, jak nic
mnie nie cieszy?). Najgorsze wydało mi się to, że dla nikogo nic nie znaczę.
Owszem spotykam wielu ludzi, niektórzy mnie lubią, niektórzy nawet
podziwiają, jednak, odkryłem, że znaczę dla nich coś tylko wtedy, kiedy się
spotykamy, a spotykamy się rzadko. Sprawa wygląda tak, że chodzę do szkoły
100% męskiej w obcym wielkim mieście, do którego dojeżdżam z innego miasta,
z którego to znowu nikogo nie znam, bowiem wrzucono mnie tu niemalże samego
(bez rodziców, przyjaciół itp...). Nie chcę się użalać, w sumie to nawet nie
wiem po co to piszę, może ktoś mi coś mądrego powie, a może mam potrzebę
wylania wszelkich brudów jakie we mnie siedzą? Nie wiem. W każdym bądź razie
doszedłem do wniosku, że nie ma na tym świecie choćby jednej osoby, dla
której znaczyłbym coś więcej i że życie nie ma sensu. Pomyślałem więc, że
może powinienem sobie kogoś znaleźć, jakąś dziewczynę. Jednak natychmiast
pojawiła się blokada (pomijając fakt, że jest to robienie czegoś na "siłę"),
do której przyczyn już doszedłem. Otóż, jest pewna dziewczyna, która mi się
podoba fizycznie (być może jej temperament mi również odpowiada), która
chodzi ze mną na prywatny angielski, nie potrafiłbym jednak zagadać
(jesteśmy na "cześć"). Nie chcę tu pisać o moim, życiu więcej niż trzeba, bo
nie o to mi chodzi. Chodzi o to, że nie mam odpowiedniej dozy śmiałości,
żeby podejść, zapytać "czy mogę odprowadzić" i zagadać. Od razu mój mózg
serwuje mi papkę "a co jak odmówi", "a co jak ma chłopaka" (z drugiej strony
"co z tego") itp... Doszedłem do wniosku, że bierze się to z mojego
dzieciństwa i rodziców, którzy nie wychowali mnie w miłości. Chodzi tu
szczególnie o ojca, sam miał (i ma coraz większe) problemy ze sobą, ponieważ
nigdy nie potrafił okazać uczuć komukolwiek. Nigdy nie przeprosił, nigdy nie
potrafił ukorzyć się, przez jego gardło nie przeszły nigdy przepraszam,
dziękuję, proszę (dosłownie). Kiedy np. miałem problem ponieważ "nabroiłem"
w szkole (dawno temu) to wolał nie mówić o tym, uciekał od problemu. Zawsze
wolał mnie traktować jako dorosłego. To z kolei wzięło się z patologii,
którą on wyniósł z własnej rodziny (tam wszyscy pisali sobie o wszystkim na
kartkach. Całe rozliczenie finansowe, wyrażenie dezaprobaty w stosunku do
partnera itp... - nigdy nie mówili o niczym wprost. Rodzina inteligencka!).
W momencie, kiedy dotarłem do źródeł uświadomiłem sobie, że mi się to
strasznie udzieliło. Jak popatrzę wstecz to robi się to straszne, jest to
kumulowanie negatywnych uczuć w sobie w skutek czego prędzej czy później
nienawiść wybucha. Pewne bariery przeszedłem, np. kupienie kwiatka na dzień
kobiet i powiedzenie kilku miłych słów choćby własnej koleżance nie stanowi
dla mnie problemu (co kiedyś było nie do pomyślenia, a u mojego ojca jest
tak, ze zapewne chciałby wyrazić kilka miłych snów, ogranicza się jednak do
rzucenia kwiatka na stół i powiedzenie żonie "to dla Ciebie". A trzeba
zauważyć, że jest to wysoce inteligentna osoba - również oczytana), jednak
pewne bariery nadal pozostają. Nie potrafię zapytać tejże dziewczyny (jak i
każdej innej jak analizuje swoje życie) o to czy by nie chciała ze mną
gdzieś pójść. Nie potrafię! Myślałem o wizycie u psychologa, doszedłem
jednak do wniosku, że po pierwsze mnie nie stać, rodziców nie mogę nawet
prosić ponieważ są straszne konflikty, a poza tym nie wiem czy byłoby mnie
na to stać psychicznie (swoją drogą myślałem o psychologu szkolnym, żeby iść
zagadać, ale po pierwsze nie wiem czy taki psycholog może pomóc, czy należy
to do jego kompetencji, a po drugie nie chciałbym, żeby się jakiś nauczyciel
dowiedział o moich osobistych problemach). Nadal jednak wchodziłem w siebie
i odkryłem, że jestem strasznie niedowartościowaną osobą, że nieśmiałość
bierze się z niedowartościowania, a to z nieszczęśliwego dzieciństwa
(wiecznie kłótnie w domu, brak okazywania uczuć, nakazy, seks - tabu
itp...). Samo dotarcie odmieniło mnie, jednak nie zrzuciło całego ciężaru ze
mnie, już nie jestem osobą, która boi się podnieść ręki na lekcji, kiedy zna
odpowiedź, już nie boję się patrzeć starszej osobie, kobiecie czy
komukolwiek innemu, prosto w oczy tak po prostu "bezczelnie". Jednak nadal
nie potrafię się zdobyć na "wyższe" rzeczy. Może to się bierze stąd, że jak
chodziłem do ósmej klasy i poszedłem do pewnej dziewczyny i zatkało mnie
tak, że nic nie mówiłem w skutek czego dziewczyna mi grzecznie powiedział
"ze ma już innego" to nie potrafię już żadnej tego powiedzieć? Boję się
odmowy?
Dodatkowo wyobrażam sobie, że zmarnowałem życie, że mam dziś 18 lat i
przegrane życie za sobą, że w moim wieku ludzie bawią się chodzą na
dyskoteki, przeżywają pierwsze miłości, chodzą na piwko po lekcji, cieszą
się, śmieją, chodzą do kin, jeżdżą na wakacje. Moje położenie jest inne,
nikogo nie znam, więc jestem sam, nie chodzę na imprezy ani dyskoteki bo po
pierwsze nikogo nie znam, po drugie kompletnie nie potrafię tańczyć (myślę,
że wyśmiewanie się ze mnie w podstawówce przez dziewczyny również udzieliło
mi się na psychikę), w skrócie żyję jałowo. Najgorsze jest to, że nie widzę,
żadnej szansy na poprawę, Budda mówi "żyj tu i teraz", ja pytam jak? I czy
to jest rozwiązanie na moje życie? Czy dzięki temu nie będę się przejmował,
własnymi problemami? Czy psychiczne bariery zostaną przełamane!? Nieraz
myślałem o samobójstwie, jednak i z tego nic nie wyjdzie bo jestem za słaby
psychicznie. Życie wydaje mi się tak bez sensu i za przeproszeniem do dupy,
że jest nie warte przeżywania. Nie wierzę w nic, ale nie to jest powodem
moich problemów, wręcz przeciwnie, to mi daje pewną siłę, kwestionowania
wszystkiego, nie-przyznawania racji komukolwiek. Ostatnio jedyne co mnie
cieszy to odprawianie pewnej medytacji (siedzenie w samotności na krześle z
zamkniętymi oczyma, i wprawienie się poprzez obserwację >a nie np. natężenie
oddechów< oddechu w stan w którym wszystko wydaje mi się takie jasne - Po
prostu siedzę i o niczym nie myślę)
pozdrawiam
|