Data: 2010-10-25 09:07:29
Temat: Re: Nienawiść
Od: "Chiron" <c...@o...eu>
Pokaż wszystkie nagłówki
Użytkownik "zażółcony" napisał w wiadomości grup
dyskusyjnych:ia3fst$1i3$...@n...onet.pl...
Użytkownik "vonBraun" <i...@g...pl> napisał w wiadomości
news:i9uarr$1m0$1@inews.gazeta.pl...
> Dodatkowo, jeśli dziecko jest chore nieuleczalnie, będziesz dodatkowo
> "kopany" nieco mocniej - na wypadek gdybyś chciał kogoś z nich obarczyć
> odpowiedzialnościa za WYLECZENIE syna.
Bardzo dobra charakterystyka.
Można by spróbować ocenić tak postępującego lekarza przykładając miary z
teorii
zarządzania.
Otóż - żeby stworzyć satysfakcjonujące, bezkonfliktowe miejsce pracy, trzeba
dbać o równowagę między kilkoma czynnikami: kwalifikacje (to, co umiemy),
kompetencje i uprawnienia (na co nam pozwalają) a odpowiedzialność
i obowiązki (czego się od nas wymaga).
Jednym z typowych błędów zarządzania jest przerost obowiązków nad
uprawnieniami. To taki syndrom szefa, który chce mieć wszystkie sznurki
w swoich rękach i podejmować wszelkie decyzje, ale całą robotę mają mu
wykonać jego podwładni. Etapem pośrednim w upadku takiego systemu
zarządzania jest sytuacja, kiedy szef zarzucony niepodjętymi decyzjami
idzie na uproszczenie i nieformalnie zrzuca te decyzje niżej, a ogranicza
się
tylko do wychwytywania decyzji złych (a dokładniej: złych skutków)
i za nie ostro pałuje podwładnych (nie mieliście prawa ...).
Ale to taka dygresja. Ważne, by wczuć się tu w rolę podwładnego
- mieć takiego szefa równa się mieć zero motywacji do pracy, szybko się
wypalić i generalnie - do widzenia.
Ale wracając do sytuacji lekarza.
Lekarz to taka instytucja, która z założenia jest obciążona ogromnymi
oczekiwaniami, domniemanymi obowiązkami (trzecia noga z wskazanego wcześniej
modelu) - przez pacjenta. Jednocześnie pacjent zasadniczo nic nie oferuje
- raczej blokuje zarówno uprawnienia (nie godzi się na decyzje lekarza,
robi po swojemu) jak i kwalifikacje (nie ufa wiedzy lekarza, podważa jego
opinie, ma własne teorie, lepsze pomysły).
Mamy więc daleko posuniętą nierównowagę czynników tworzących
komfort pracy lekarza - w jego relacjach z pacjentem. Ciężar tej
nierównowagi
musi(powinno ...) lekarzowi rekompensować jego szefostwo i środowisko
lekarskie. Jak nie rekompensuje - to lekarz 'w obronie własnej psychiki'
ogranicza się tylko do prostych środków typu: pogłębianie dystansu do
pacjenta, nie pozwolenie, by jego 'oczekiwanie odpowiedzialności' przebiło
się przez mur. W takich warunkach nie ma szans na traktowanie pacjenta
'po partnersku', czyli jako kogoś, z kim razem należy rozwiązać problem.
Z tego wynika IMHO powszechny problem kopania - ponizej lekarza
pacjent z ogromnymi oczekiwaniami, powyżej lekarza szef, który cieszy
się, że już jest trochę dalej od pacjelnta i może odpocząć od problemu,
a Ci na froncie mają sobie radzić sami. No i radzą sobie - strzelają
tak, by utrzymać wroga jak najdalej od siebie. Brak kultury, umiejętności,
siły, wsparcia w byciu blisko.
W mówieniu wprost ale spokojnie: "tu, pacjencie, nie da się już nic zrobić,
jestem bezradny, choć być może jakiś mój kolega coś by tu jeszcze poradził".
====================================================
====================
Trochę to chybione- nawet bardzo. I znów zahaczam o prywatyzację- w służbie
zdrowia to spsiało. W prywatnym gabinecie- już inaczej. Przyszedł klient,
żeby rzemieślnik lekarz wykonał określoną usługę polegającą np na wyleczeniu
go z anginy. No i tu zachodzą wszelkie relacje, jakie zachodzą pomiędzy
usługodawcą a klientem. Oczywiście- jeśli ktoś ma być naprawdę dobrym
lekarzem, nie rzemieślnikiem- musi mieć serce. Podchodząc do swoich
pacjentów z sercem- ci będą to wyczuwać. Łatwo się przed nim otworzą-
powiedzą mu, co im naprawdę dolega- co oczywiście znacznie ułatwi mu
diagnozę i leczenie.
====================================================
=====================
Redart,
pod wrażeniem opowieści koleżanki, której córkę znów skopał lekarz,
a sam przeżywajacy bezradność wobec kolejnej zdechłej nagle świnki
morskiej - która w ciągu kilku dni nagle zeszła, pomimo pomocy
lekarskiej - i cholera wie, co jej było. Dwie świnki - mąż i synek -
żyją i nie wykazują żadnych oznak problemów. To samo jedzenie, to
samo wspólne pomieszczenie, to samo wszystko. I jedna nagle zgasła.
Córka w szkole, jeszcze nie wie, jaki jest finał kilkudniowych zmagań,
prób ratowania.
====================================================
====================
Kiedyś miałem podobną sytuację: weterynarz powiedział, że 2 rzeczy są
zabójcze dla świnek morskich: lubią przebywać w okolicach szpar drzwi- są
tam podwiewane, a na to są zbyt delikatne- więc nie powinno im się pozwalać
na to, oraz druga: niestety- znajdzie coś, co wygląda jak pokarm, a jest np
kawałkiem stłuczonej szklanki...
Chiron
Prawda, Prostota, Miłość.
|