Strona główna Grupy pl.soc.rodzina Pomóżcie naszemu staremu znajomemu - kłopoty małżeńskie:( [bardzo długie]

Grupy

Szukaj w grupach

 

Pomóżcie naszemu staremu znajomemu - kłopoty małżeńskie:( [bardzo długie]

Liczba wypowiedzi w tym wątku: 7


« poprzedni wątek następny wątek »

1. Data: 2004-10-11 11:29:54

Temat: Pomóżcie naszemu staremu znajomemu - kłopoty małżeńskie:( [bardzo długie]
Od: "Tashunko w imieniu Sokratesa" <t...@T...pl> szukaj wiadomości tego autora

Są tu osoby, które na pewno bardzo dobrze pamiętają niżej podpisanego.
Sam chwilowo ma kłopoty z podłączeniem się do grupy, a rozpaczliwie
potrzebuje naszej pomocy :( Wielokrotnie próbował wysłać post
samodzielnie, ale nie wychodziło.Poprosił mnie o pomoc w zamieszczeniu
pasta i pomoc nas wszystkich.
Zamieszczam w całości. Sokrates będzie czytał grupę, a mam nadzieję, że
wkrótce także sam napisze...
Jego list jest długi, więc ja kończę - proszę tylko - doczytajcie do
końca i wymieńcie się z Nim doświadczeniami, radami.
***Tashunko***
******************************

Małżeństwo mi się rozpada, zycie mi się rozpada, i co najgorsze to
mozliwe, że stracę moje ojcostwo. Okazało się miesiąc temu, że ostatnie
sześć lat moich starań, od czasu, jak żona była w "dołku" i
zaczęła z niego wychodzić, to była iluzja w miarę szczęśliwego
małżeństwa. Ona już gdzieś tam kiedyś przestała mnie kochać i w żaden
sposób mi tego nie dała do zrozumienia. Rozumiecie, ja pompowałem
wszystkie moje siły, myśli, uczucia, by być przy niej i ją wspomagać w
tych trudnych chwilach. BYła dla mnie, jak czarna kosmiczna dziura,
która wessała mnie do reszty. Wyzbyłem sie nawet sam siebie dla
pozornego dobra rodziny. Nie mam kolegów, koleżanek, przyjaciół,
nikogo. Miesiąc temu okazało się, ze jest ktoś, kto ją już trzy lata
temu pokochał. Ona czuła do niego sympatię i wzajemne zrozumienie.
Zaprzyjaźnili się. Całą tą radość przyjaźni przenosiła na naszą rodzinę
i ja naiwny byłem szczęśliwy, że wychodzimy na prostą. Ona powiedziała
mu, z nami, czyli z nią wobec mnie nie jest dobrze i on się w tym
momencie ujawnił ze swymi uczuciami, no i ona też uświadomiła sobie
nagle, jak go kocha. To nie jest jakiś tam romans i zdrada małżeńska.
Po prostu po 20 latach naszej znajomości i 13 latach małżeństwa znalazł
się dla niej ktoś, ktoś inny niż ja, przy którym ona się czuje, jakby
była z nim od zawsze. Syn ma 9 lat i bardzo mnie kocha i jest bardzo za
mną. Jak wiecie, ja też jestem stałem się najlepszym ojcem na świecie
dla niego i teraz nie ma dobrych rozwiązań. Mam mysli samobójcze, bo
jeśli ona mnie zostawi, to ja nie przeżyję utrary mojego w pełnym tego
słowa znaczeniu ojcostwa. Nie potrafię i nie chcę być niedzielnym
ojcem, bo to
nie ma nic wspólnego z byciem ojcem. Jestem przerażony, że jeśli ona
zostanie tylko dla syna, co wcale nie jest takie pewne, to jakie
dalej będzie nasze zycie. Ja wiem, jak ona potrafi kochać i jak ja to
przetrzymam tyle czasu, aż ponownie przekona sie do mnie.
Najtragiczniejsze jest to, że właściwie żadne moje dobre cechy oprócz
bycia ojcem nie mają wpływu na jej uczucia wg mnie. Ona myśli
kategoriami, co będzie robiła, gdy będziemy starzy i inne takie wg mnie
..... Teraz ma kogoś, kto skutecznie potrafi ją poprowadzić ku temu,
czego ona pragnie, bo sama nie ma na to tyle siły, dlatego nie była dla
mnie oparciem w życiu.
Na ile się da ukrywamy wszystko przed synem, ale on już wie, że mama
za mało kocha ojca. Że to ja ją przytulam a ona mnie nie. Ja juz byłem
u psychiatry po leki
przeciwlękowo-uspokajające by przeżyć ten okres w którym ona podejmie
decyzję. A ja jestem teraz taki słaby, że mam ciągłe napady płaczu,
zabiłbym się z miłości do żony i jednocześnie nie mogę ze względu na
Wojtka. Daję mu wszystko to, co, czego w moim życiu zabrakło, miałem
ojca, którego nie miałem. Bardzo się boję. Co z tego, ze wszyscy mnie
lubią, że jestem wrażliwym i kochającym człowiekiem, że ona nie ma mi
do zarzucenia nic istotnego. Co z tego, ze zmieniam się na lepsze jeśli
nie mam tego czegoś, co on ma. Tym swoim milczeniem zrobiła mi taką
krzywdę, że żyć się nie chce, ale nic nie jest w stanie spowodować,
zebym się chociaż w najmniejszym stopniu odkochał. Postępowała tak, że
moja spirala uczuć cały czas się nakręcała i nie potrafię jej odkręcić.
Ona może tylko pęknąć, tragicznie pęknąć. Nie jestem człowiekiem, który
z czasem potrafiłby się oswoić z z jej utratą, z samotnością. Nie
jestem człowiekiem, który potrafiłby pokochać kiedyś kogoś innego.
Wiem, że wszyscy tak mówią, ale ja wiem, kim jestem. To mam w genach.
Czy kobieta, która jest dobrą matką potrafi zwalczyć te jej uczucia i
poświęcić swoje nieszczęśliwe życie dla dobra dziecka? Czy czas potrafi
zagoić jej rany. Jest tyle oczywistych rzeczy dotyczących sensu i
istoty małżeństwa a ona jakby tego nie widziała (tak mi się wydaje)
Skupiona jest głównie na własnych uczuciach i teraz walczy z
odpowiedzialnością za wiele osób naraz, walczy ze wszystkimi swoimi
zaniechaniami i przemilczeniami które spowodowała przez te lata.
Wiecie,
gdyby syn miał 3 lub 4 lata, to może jakoś by to było, ale on ma 9
lat!!!! Jest nadzwyczaj mądrym wrażliwym i uczuciowym chłopakiem. A ja
dorosłem do ojcostwa w pełni. Jeśli
ja bym zginął w wypadku, to jeszcze nie jest za późno by on to sobie
ułożył, ale nie w takiej sytuacji, gdy jak mówi Aga "On jest za bardzo
za mną" Dziecko musi mieć oboje rodziców ale jako rodzina. Ojciec czy
matka na weekend, nie zastąpi mu rodziny tej na codzień.
Nigdy nie bylismy do siebie toksyczni, więc on ma jak najlepszy wzorzec
rodziny. A co będzie dalej? Jeśli ona postanowi zostać, to jak wielką
pracę będzie trzeba włożyć, by tej toksyczności się wzajemnie nie
nabawić. Mam nadzieję,
że ten jej nowy facet, jeśli jest taki wrażliwy na dobro dzieci i
innych
ludzi to też zrozumie i da sobie spokój. Sam nie jest ojcem. Ma żonę,
której nie kocha i pobrali się na jej prośbę. Jego żona zresztą była
świadoma, że on jej tak na prawdę nie kocha.

Czasami nie mam gdzie się podziać, bo w jednym domu syn i zona, która
kocha innego, przed
którym muszę się ukrywać z moją tragedią, w drugiej moja stara matka,
przed którą też nic nie mogę okazać, bo się załamie i wpadnie w kolejną
nerwicę.Jak mnie napadnie żałość, to włóczę się po ulicach, aż mi
przejdzie. Pracę mam teraz porąbaną. I klopoty finansowe.

Strasznie okrutne i bolesne jest to, że ona dopiero teraz mi to
wszystko "uczciwie" wyznała, choc to ja z niej wyciągnąłem tego
feralnego dnia. To nie sprawiedliwe, bo nie daje nam równych szans na
ułożenie sobie ewentualnego życia osobno Jakie mi ona daje teraz
szanse, gdy ja nie mam zupełnie
nic, a ona ma to o czym może nie marzyła, ale co jest dlaniej tym, dla
czego chciałaby żyć. Osiem lat zmarnowanych, na ciągłe poświęcanie się.
Jestem juz zaniedbanym, bezsilnym facetem, który wyczerpał się w swojej
nikomu oprócz Wojtka niepotrzebnej miłości. Zabrała mi wszystko. Mój
rozwój intelektualny, kulturalny, moje chęci, moje ambicje, moją
realizację własnych zainteresowań. Stworzyła mi świat bycia
odpowiedzialnym za bycie przy niej i synie na dobre i na złe i ja z
tego się sumiennie wywiązałem. Wyzbyłem się siebie dla dobra rodziny,
robiąc przy tym różne błędy, bo jak każdy nie jestem idealny. Starałem
się w ciemno, bo ona unikała ważnych rozmów, a ja wciąż zaślepiony swą
miłością niczego nie zauważyłem. Czekałem aż nabierze sił. I teraz ona
czuje się silna, zachłyśnięta swoją siłą atrakcyjnością, wyzbyła się
wiele kompleksów i wie i czuje sie że zmieniła. A ja nie jestem
odpowiednią osobą na jej dalsze życie po tych zmianach. Ja, co tyle lat
miałem związane przez nią skrzydła, które sama mi związała swoją
ówczesną depresją i za pewne niedorosłością. Aga ma żal do losu, że
stało się tak, jak się stało, ona nie dążyła do znalezienia sobie kogoś
innego, właściwszego. To się po prostu stało i teraz trzeba wybrać
mniejsze zło.
Dla mnie poświęcenie się komuś jest rzeczą całkowiecie naturalną i
przynosi mi pozytywne odxczucia. Ja jej różne formy poświęcenia,
poświęcania się czemuśś lub komuś odbieram jako coś bardzo negatywnego
co ja dołuje. Wiem, że muszę uzbroić się w cierpliwość i spokój i dać
jej czas, tyle ile będzie potrzebowała, ale kurna mać to się łatwo
mówi. Jestem jaki jestem. Tamten facet wyjechał na cały październik by
dali sobie czas do namysłu.
Wydaje mi się, że ona nie potrafi myśleć rozumnie, tylko sercem i
uczuciami i to mnie teraz przeraża. Sam muszę iść do psychologa po
ratunek, bo coraz trudniej mi wytrzymać. Mam leki przeciwlękowe i
uspokajające, co wcale nie zmniejsza moich obaw i cierpienia. Męczę się
na sucho, bez łez. Czy kobieta może nie mieć do męża poczucia
bezpieczeństwa, jeśli on nigdy jego nie zawiódł????? Ona nie czyje się
przy mnie bezpieczna, wydaje mi się że dlatego, że jak
przeprowadziliśmy się do teśćiów, gdy popadła w depresję, to ona tam
wróciła, jako córka z mężem i syna a nie jako żona z mężem i synem i
może to przez to?????
Jak łatwo ludziom pomagać na grupie, a teraz samemu stojąc na krawędzi
przepaści nic juz nie mogę zrobić. Co było do powiedzenia w tej sprawie
już sobie powiedzieliśmy, staram się jej zwracać uwagę na różne
aspekty, na różne drugie strony medalu, ale nie zmienia to faktu, że
siedzę w celi śmierci i czekam na wyrok skazujący albo na
ułaskawienie.

Sokrates, ten Sokrates, którego niektórzy jeszcze pamiętają.

› Pokaż wiadomość z nagłówkami


Zobacz także


2. Data: 2004-10-11 11:33:20

Temat: Re: Pomóżcie naszemu staremu znajomemu - kłopoty małżeńskie:( [bardzo długie]
Od: "Sokrates" <d...@p...fm> szukaj wiadomości tego autora


Użytkownik "Tashunko w imieniu Sokratesa"
<t...@T...pl> napisał w wiadomości
news:ckdqml$hov$1@inews.gazeta.pl...
Ja juz byłem
> u psychiatry po leki
> przeciwlękowo-uspokajające by przeżyć ten okres w którym ona podejmie
> decyzję. A ja jestem teraz taki słaby, że mam ciągłe napady płaczu,

Nawet teraz płaczę, jak się czytam
Sokrates







› Pokaż wiadomość z nagłówkami


3. Data: 2004-10-11 12:51:23

Temat: Re: Pomóżcie naszemu staremu znajomemu - kłopoty małżeńskie:( [bardzo długie]
Od: "Emi" <selka25@o2_USUN_TO.pl> szukaj wiadomości tego autora

Sokratesie,
Po części wiem co przeżywasz (po części gdyż przechodziłam coś podobnego
tylko byłam w innej sytuacji bo nie mieliśmy dziecka i nie byliśmy po
ślubie).
Wiem, że teraz świat wydaje Ci się całkowicie czarny i ponury, wiem jak
ciężko jest budzić się rano i zmuszać do najprostrzych czynności....
Jeżeli chodzi o Twojego synka to jeżeli żona zdecyduje że odejdzie od Ciebie
nie pozostanie Ci nic inngo jak tylko skupienie się i czerpanie ogromnej
radości z czasu jaki będziesz z nim spędzał. To nie jest komfortowa
sytuacja, ale wiele dzieci ją przeżywa (doskonałym przykładem znów jestem
ja - dopiero teraz z ojcem budujemy jako taką więź) bo w sumie nie mają
innego wyjścia :(.
Co do Ciebie to czas leczy rany. Ja też kiedyś byłam bliska rwania włosów z
głowy, najpiękniejsze lata swojego życia przeżyłam na tabletkach
depresyjnych, na rozmowach z psychiatrą, na płaczu. Nie było godziny abym
nie myślała o swoim bólu. Dopiero po kilku latach zrozumiałam, że nie tędy
droda- zaczęłam ćwiczyć: myślałam super będzie jak nie będę o nim myśleć
przez godzinę, jak zaczynałam myśleć to mówiłam sobie o nie nie i odwracałam
swoje myśłi w innym kierunku...Później zaczęłam wychodzić do ludzi -
rozmawiać, uśmiechać się do innych a na koniec zauważyłam jak cieszą mnie
małe rzeczy. Kroczek po kroczku i mam męża i śliczną dziewczynkę.... Nie
wiem co będzie w przyszłości ale wiem, że czas jest najlepszym lekarstem i
nie można dać się zawładnąć cierpieniu....
Masz dla kogo żyć - masz synka i on Cie będzie tak czy siak potrzebował


Powodzenia życzę :(
--
Emi


› Pokaż wiadomość z nagłówkami


4. Data: 2004-10-11 18:07:23

Temat: Re: Pomóżcie naszemu staremu znajomemu - kłopoty małżeńskie:( [bardzo długie]
Od: "Jacek" <j...@w...pl> szukaj wiadomości tego autora


Użytkownik "Tashunko w imieniu Sokratesa"
<t...@T...pl> napisał w wiadomości
news:ckdqml$hov$1@inews.gazeta.pl...

Sokratesie bardzo mi smutno czytając Twój post naprawdę chciałbym Ci pomóc
tak jak Ty kiedyś pomagałeś
komuś kogo bardzo kocham. Na wstępie przepraszam jeśli moje słowa nie będą
tym co chcesz słyszeć, a wiara
w to że napisałeś na grupe jest przejawem Twojego zaufania do naszych
opinii.


> Wyzbyłem sie nawet sam siebie dla
> pozornego dobra rodziny. Nie mam kolegów, koleżanek, przyjaciół,
> nikogo.

Takie słowa niosą ze sobą coś niebezpiecznego. Jeśli słyszę że ktoś się
czegoś wyzbył
to znaczy to dla mnie tyle że on w jakiś sposób ograniczył swoją wolność.
I ma pewne poczucie smutne odczucie z tym związane. Trudno to napisać
ale to jakieś poczucie ograniczenia przez jakies bodźce zewnętrzne.

Według mnie takie odczucie ma jakieś skutki dla osoby (osób) dla której
dokunjemy tego
samo ograniczenie. Chcemy od nich jakiegoś rewanżu.

> Miesiąc temu okazało się, ze jest ktoś, kto ją już trzy lata
> temu pokochał. Ona czuła do niego sympatię i wzajemne zrozumienie.
> Zaprzyjaźnili się. Całą tą radość przyjaźni przenosiła na naszą rodzinę
> i ja naiwny byłem szczęśliwy, że wychodzimy na prostą. Ona powiedziała
> mu, z nami, czyli z nią wobec mnie nie jest dobrze i on się w tym
> momencie ujawnił ze swymi uczuciami, no i ona też uświadomiła sobie
> nagle, jak go kocha. To nie jest jakiś tam romans i zdrada małżeńska.

To jest zdrada małżeńska i jest dowodem że w Waszym związku coś niedobrego
się stało.

> Po prostu po 20 latach naszej znajomości i 13 latach małżeństwa znalazł
> się dla niej ktoś, ktoś inny niż ja, przy którym ona się czuje, jakby
> była z nim od zawsze.

Po czym to poznała ?

> Syn ma 9 lat i bardzo mnie kocha i jest bardzo za
> mną. Jak wiecie, ja też jestem stałem się najlepszym ojcem na świecie
> dla niego i teraz nie ma dobrych rozwiązań.

To dobrze że tak jest Twoje potencjalne rozstanie z żoną wcale nie musi
oznaczać zerwania więzi z synem.

> Mam mysli samobójcze, bo
> jeśli ona mnie zostawi, to ja nie przeżyję utrary mojego w pełnym tego
> słowa znaczeniu ojcostwa.

Pomyśl jakiego wtedy ojca będzie miał Twój syn.
Co dobrego mu to da ?

> Nie potrafię i nie chcę być niedzielnym
> ojcem, bo to
> nie ma nic wspólnego z byciem ojcem.

Po pierwsze mozesz mieszkac blisko i miec kontak czesciej.
Po drugie Twój syn rośnie i juz za parę lat nie bedzie Cie potrzebował tak
jak teraz.
Oboje z zoną staniecie się niedzielnymi rodzicami.

> Jestem przerażony, że jeśli ona
> zostanie tylko dla syna, co wcale nie jest takie pewne, to jakie
> dalej będzie nasze zycie.

Ja wierze w to że po to aby rozwiązać problem małżonków dzieci nalezy
zostawić z boku,
moim zdaniem one nie powinny być powodem aby zostać razem lub się rozstać.

> Ja wiem, jak ona potrafi kochać i jak ja to
> przetrzymam tyle czasu, aż ponownie przekona sie do mnie.

Niestety wygląda na to że stosujesz swego rodzaju szantaż, emocjonalny.
Niestety teraz widać że on mocno obrócił się przeciw Tobie.
Sprobuj od tego uciec.

> Najtragiczniejsze jest to, że właściwie żadne moje dobre cechy oprócz
> bycia ojcem nie mają wpływu na jej uczucia wg mnie. Ona myśli
> kategoriami, co będzie robiła, gdy będziemy starzy i inne takie wg mnie

Wiesz to chyba najsmutniejsze zdanie które wyczytałem w Twoim poście.
Sedno sprawy leży w tym że jak sam piszesz zajmujesz się sobą.
Może to własnie dlatego tracisz ją że nawet w taki długim poście,
nie zadałeś sobie trudu spojrzenia z jej strony. Jej potrzeby kwitujesz
uogólnieniem "inne takie".
Pomyśl co radziłbyś innym w tym momencie, moim zdaniem dopóki nie
zrozumiesz do końca o co chodzi Twoje żonie że rezygnuje z ciepła ktore jej
zapewniasz.


> ..... Teraz ma kogoś, kto skutecznie potrafi ją poprowadzić ku temu,
> czego ona pragnie, bo sama nie ma na to tyle siły, dlatego nie była dla
> mnie oparciem w życiu.

A czego ona pragnie ?

> Na ile się da ukrywamy wszystko przed synem, ale on już wie, że mama
> za mało kocha ojca. Że to ja ją przytulam a ona mnie nie. Ja juz byłem
> u psychiatry po leki
> przeciwlękowo-uspokajające by przeżyć ten okres w którym ona podejmie
> decyzję.

> A ja jestem teraz taki słaby, że mam ciągłe napady płaczu,
> zabiłbym się z miłości do żony i jednocześnie nie mogę ze względu na
> Wojtka.

Sokratesie jak dla mnie Ty masz dużo objawów depresyjnych
jeśli mozesz to idź do psychologa nie znam się na lekach ale chyba ich
potrzbujesz.

> Daję mu wszystko to, co, czego w moim życiu zabrakło, miałem
> ojca, którego nie miałem. Bardzo się boję. Co z tego, ze wszyscy mnie
> lubią, że jestem wrażliwym i kochającym człowiekiem, że ona nie ma mi
> do zarzucenia nic istotnego.

Sokratesie dla niej to własnie jest istotne. Ona jest inna osobą
i rzeczy ważne dla Ciebie nie muszą być tak ważne dla niej i na odwrót.

> Co z tego, ze zmieniam się na lepsze jeśli
> nie mam tego czegoś, co on ma.

A wiesz co to jest ?

> Tym swoim milczeniem zrobiła mi taką
> krzywdę, że żyć się nie chce, ale nic nie jest w stanie spowodować,
> zebym się chociaż w najmniejszym stopniu odkochał. Postępowała tak, że
> moja spirala uczuć cały czas się nakręcała i nie potrafię jej odkręcić.

Tak nie zbudujesz niczego dobrego.

> Ona może tylko pęknąć, tragicznie pęknąć. Nie jestem człowiekiem, który
> z czasem potrafiłby się oswoić z z jej utratą, z samotnością. Nie
> jestem człowiekiem, który potrafiłby pokochać kiedyś kogoś innego.

Zostaw na razie to kogo bedziesz kochał zajmij sie rozwikłaniem
tego co masz, ustal co Wam nie wyszło. Może się okaże że tonic poważnego
wystarczy tylko trochę zmienić priorytety.

> Wiem, że wszyscy tak mówią, ale ja wiem, kim jestem. To mam w genach.

Wiec wykorzystaj całą mądrość która masz i zacznij spedzać z synem czas.
Idź na spacer do kina, pograj na komputerze.
Porozmawiaj z żoną. Zdystansuj się od siebie i przestań myśleć że jestes
idealny.

> Czy kobieta, która jest dobrą matką potrafi zwalczyć te jej uczucia i
> poświęcić swoje nieszczęśliwe życie dla dobra dziecka?

Jeśli to uczucie jest prawdziwe nie.
Ale cześciej to tylko krzyk rozpaczy mężu zmień coś w swoim postępowaniu.

> Czy czas potrafi
> zagoić jej rany.

Tak

> Jest tyle oczywistych rzeczy dotyczących sensu i
> istoty małżeństwa a ona jakby tego nie widziała (tak mi się wydaje)

Tak jak Ty nie widzisz ważnych dla niej.

> Skupiona jest głównie na własnych uczuciach i teraz walczy z
> odpowiedzialnością za wiele osób naraz, walczy ze wszystkimi swoimi
> zaniechaniami i przemilczeniami które spowodowała przez te lata.

???

> Wiecie,
> gdyby syn miał 3 lub 4 lata, to może jakoś by to było, ale on ma 9
> lat!!!! Jest nadzwyczaj mądrym wrażliwym i uczuciowym chłopakiem. A ja
> dorosłem do ojcostwa w pełni. Jeśli
> ja bym zginął w wypadku, to jeszcze nie jest za późno by on to sobie
> ułożył, ale nie w takiej sytuacji, gdy jak mówi Aga "On jest za bardzo
> za mną" Dziecko musi mieć oboje rodziców ale jako rodzina.

Przepraszam ależ to jest niedorzeczna myśl.
Ojciec zawsze jest ojcem, i nawet gdy jest bardzo zły coś nas do niego
ciągnie.
Myśl o tym że mógło by mu być lepiej bez Ciebie jest niedorzeczna.

> Ojciec czy
> matka na weekend, nie zastąpi mu rodziny tej na codzień.

Coś zyska cos straci, on i tak nie ma wyjscia.
To od Waszej dojrzałej postawy zależy najwiecej.
Na razie nie pomagacie mu.

> Nigdy nie bylismy do siebie toksyczni, więc on ma jak najlepszy wzorzec
> rodziny. A co będzie dalej?

Toksyczni nie ale nie był to idealny związek.
Z drugiej zaś strony jest na pewno mnóstwo rzeczy która Was łączy,
trzeba tylko je odszukać, zmienić te rzeczy które wydają się nie zmienialne
teraz
aby cieszyć się radościa bycia razem.
Teraz własnie potrzeba największej dojarzałości by przejść kryzys.

> Jeśli ona postanowi zostać, to jak wielką
> pracę będzie trzeba włożyć, by tej toksyczności się wzajemnie nie
> nabawić.

Jeśli się chce nie trwa to zbyt długo aby małzeństwo zbudować od nowa.

> Mam nadzieję,
> że ten jej nowy facet, jeśli jest taki wrażliwy na dobro dzieci i
> innych
> ludzi to też zrozumie i da sobie spokój.

Facet nie bedzie miał nic do pwoiedzenia jeśli Wy się pozbieracie.


> Sam nie jest ojcem. Ma żonę,
> której nie kocha i pobrali się na jej prośbę. Jego żona zresztą była
> świadoma, że on jej tak na prawdę nie kocha.

Nie wierzę w takie historie kochanków.

> Czasami nie mam gdzie się podziać, bo w jednym domu syn i zona, która
> kocha innego, przed
> którym muszę się ukrywać z moją tragedią, w drugiej moja stara matka,
> przed którą też nic nie mogę okazać, bo się załamie i wpadnie w kolejną
> nerwicę.

Weź sie w garśc i porozmawiaj z żoną o Was.
A z dzieckiem milo spedzaj czas.

> Jak mnie napadnie żałość, to włóczę się po ulicach, aż mi
> przejdzie. Pracę mam teraz porąbaną. I klopoty finansowe.

Ojej przecież Ty pracowałes w budżetówce co sie stało.

> Strasznie okrutne i bolesne jest to, że ona dopiero teraz mi to
> wszystko "uczciwie" wyznała, choc to ja z niej wyciągnąłem tego
> feralnego dnia. To nie sprawiedliwe, bo nie daje nam równych szans na
> ułożenie sobie ewentualnego życia osobno Jakie mi ona daje teraz
> szanse, gdy ja nie mam zupełnie
> nic, a ona ma to o czym może nie marzyła, ale co jest dlaniej tym, dla
> czego chciałaby żyć.

Wiesz zrób rachunek sumienia czy nigdy nie próbowała Ci czegoś powiedzieć?

Osiem lat zmarnowanych, na ciągłe poświęcanie się.

Przynajmniej 6 było super.

> Jestem juz zaniedbanym, bezsilnym facetem, który wyczerpał się w swojej
> nikomu oprócz Wojtka niepotrzebnej miłości.

To bardzo dużo.

> Zabrała mi wszystko. Mój
> rozwój intelektualny, kulturalny, moje chęci, moje ambicje, moją
> realizację własnych zainteresowań.

Sam sobie odebrałes, oddałes nie bytowi zamiast teraz z niego korzystać.

> Stworzyła mi świat bycia
> odpowiedzialnym za bycie przy niej i synie na dobre i na złe i ja z
> tego się sumiennie wywiązałem. Wyzbyłem się siebie dla dobra rodziny,
> robiąc przy tym różne błędy, bo jak każdy nie jestem idealny.

Więc popraw co możesz.

> Starałem
> się w ciemno, bo ona unikała ważnych rozmów, a ja wciąż zaślepiony swą
> miłością niczego nie zauważyłem.

Zapytaj ją dlaczego.

> Czekałem aż nabierze sił. I teraz ona
> czuje się silna, zachłyśnięta swoją siłą atrakcyjnością, wyzbyła się
> wiele kompleksów i wie i czuje sie że zmieniła. A ja nie jestem
> odpowiednią osobą na jej dalsze życie po tych zmianach. Ja, co tyle lat
> miałem związane przez nią skrzydła, które sama mi związała swoją
> ówczesną depresją i za pewne niedorosłością.

Przeciez chciałes to robić.

> Aga ma żal do losu, że
> stało się tak, jak się stało, ona nie dążyła do znalezienia sobie kogoś
> innego, właściwszego. To się po prostu stało i teraz trzeba wybrać
> mniejsze zło.

Może też jej świat się rozwalił.

> Dla mnie poświęcenie się komuś jest rzeczą całkowiecie naturalną i
> przynosi mi pozytywne odxczucia.

Przycztaj swoje zdania wyżej, o pozbywaniu się wolności.

> Ja jej różne formy poświęcenia,
> poświęcania się czemuśś lub komuś odbieram jako coś bardzo negatywnego
> co ja dołuje.

Nie rozumiem.


> Wiem, że muszę uzbroić się w cierpliwość i spokój i dać
> jej czas, tyle ile będzie potrzebowała, ale kurna mać to się łatwo
> mówi. Jestem jaki jestem. Tamten facet wyjechał na cały październik by
> dali sobie czas do namysłu.

Wiec nie trac czasu i rozłoż na drobne atomy siebie.
Powiedz jej że kochasz ją choćby powiedziała Ci najgorsze rzeczy
i słuchaj jej z największą uwagą. Nie wiem czy uda Ci sie samemu
osłabić mur który razem zbudowaliście. Ale wyslijcie gdzies syna
aby miec dużo czasu i porozmawiajcie. Tak długo ile trzeba bedzie.



> Wydaje mi się, że ona nie potrafi myśleć rozumnie, tylko sercem i
> uczuciami i to mnie teraz przeraża.

A Ty w swoich smutnych myślach ktorej pólkuli uzywasz bardziej ?

> Sam muszę iść do psychologa po
> ratunek, bo coraz trudniej mi wytrzymać. Mam leki przeciwlękowe i
> uspokajające, co wcale nie zmniejsza moich obaw i cierpienia. Męczę się
> na sucho, bez łez.

Więc byłes u lekarza czy nie.
Jak dla mnie wizyta u lekarza może okazać się niezbędna.
Potrzebujesz tego.

> Czy kobieta może nie mieć do męża poczucia
> bezpieczeństwa, jeśli on nigdy jego nie zawiódł?????

A może ona chce czegoś innego ?
Poczucie bezpieczeństwa może być nudne i przeraźliwie szare.

> Ona nie czyje się
> przy mnie bezpieczna, wydaje mi się że dlatego, że jak
> przeprowadziliśmy się do teśćiów, gdy popadła w depresję, to ona tam
> wróciła, jako córka z mężem i syna a nie jako żona z mężem i synem i
> może to przez to?????

Czyje to zdanie?

> Jak łatwo ludziom pomagać na grupie, a teraz samemu stojąc na krawędzi
> przepaści nic juz nie mogę zrobić.

Możesz wiecej niz myslisz.
Ale z niewiadomych powodów skupiasz sie na tym czego nie mozesz zrobić.
Weź sie za rozwiazywanie tej łamigłowki.
Macie prawie cały miesiąc.


> Co było do powiedzenia w tej sprawie
> już sobie powiedzieliśmy, staram się jej zwracać uwagę na różne
> aspekty, na różne drugie strony medalu,

Wiec jakie są te inne aspekty


> ale nie zmienia to faktu, że
> siedzę w celi śmierci i czekam na wyrok skazujący albo na
> ułaskawienie.

Nie przesadzaj.

> Sokrates, ten Sokrates, którego niektórzy jeszcze pamiętają.

Ja pamietam świetnie, bardzo pomogłeś swoim cieplym w naszym kryzysie

Jacek


› Pokaż wiadomość z nagłówkami


5. Data: 2004-10-11 18:46:02

Temat: Re: Pomóżcie naszemu staremu znajomemu - kłopoty małżeńskie:( [bardzo długie]
Od: Eulalka <e...@w...pl> szukaj wiadomości tego autora

Użytkownik Sokrates napisał:

>>u psychiatry po leki
>>przeciwlękowo-uspokajające by przeżyć ten okres w którym ona podejmie
>>decyzję. A ja jestem teraz taki słaby, że mam ciągłe napady płaczu,
>
>
> Nawet teraz płaczę, jak się czytam

Nic dziwnego - zawsze ma się nadzieję, że jak będę wymagać od siebie to
zostanie to zauważone, docenione, będzie nagroda, bo przecież był cel...
Niemniej....
Jakkolwiek Ci będzie trudno w to uwierzyć - to przejściowe. Kay z nas
się czasem potyka - nie wolno tylko upaść i nie podnieść się.
Troche filozoficznie, ale..... nie wiesz co bedzie za rok, dwa, trzy....
może tak ma być, byś kiedyś mógł być szczęśliwy?
To w czym tkwisz Cię wykańcza :( Kres może być początkiem Twojego nowego
życia.
Rozumiem co czujesz - też jestem pesymistką i w tragicznych sytuacjach
ogarniaja mnie czarne myśli i brak nadziei, niemniej.... dorosłam chyba
by stawiać im czoła. Może dlatego, że czasem myślę, że wciąż mam 2 ręce,
dwie nogi i głowę.... są ludzie, którzy mają gorzej.

Przeżywałam kiedyś też trudne chwile, a potem..... potem podziękowałam
za to co się stało. Bo - mimo że tak wówczas myslałam, życie się nie
skończyło. Toczy się dalej a ja odnalazłam swoje szczęście.

Nie daj się złamać.

Eulalka

› Pokaż wiadomość z nagłówkami


6. Data: 2004-10-12 10:43:03

Temat: Re: Pomóżcie naszemu staremu znajomemu - kłopoty małżeńskie:( [bardzo długie]
Od: "proxy11" <p...@p...onet.pl> szukaj wiadomości tego autora

Wiesz, wydaje mi się że są chwile w życiu, które nie pozwalają nam myśleć,
działać, zmuszają nas do "zakłebienia się w sobie".
I tutaj specjalnie piszę: wydaje mi się. Sam takie chwile przeżyłem i wiem
teraz to wszystko raz, że jest w pewnym sensie nakręcaniem siebie
samego emocjonalnie, dwa z czasem przechodzą i się oddalają.

Kilka rad:

Po pierwsze Twoje życie nie jest skończone, żyjesz dla siebie, dla innych,
też dla syna. Ale przede wszystkim sobą dajesz przykład np. synowi.
Powinieneś więc zacząc od odpowiedzialności za siebie i za swoje zachowanie.
Rozpacz do niczego Cię nie doporwadzi, więc jeśli naprawdę
nie chcesz skończyć ze sobą i być ojcem dla swojego syna (jeśli nawet nie
teraz to za 8 lat) to przemyśl sprawę. Czy warto tak się męczyć i po co? Co
to da? Czy nie jest przed Tobą i synem naście, dziesiąt lat w przyszłości w
dłuższej perspektywie? Życie się nie kończy tu i teraz. W takiej sytuacji
przecież są setki ludzi. W koncu ludzie się rozstają, też spotykają. Wiem,
nie jest łatwo sobie to uzależnienie uświadomić. To uzależnienie w myśleniu
że jesteśmy od czegoś zależni, i już koniec. Tak nie jest. Poza tym w każdej
sytuacji można sięinaczej zachować czy czuć. Zależy do od konkretnego
człowieka. Więc to że rozpaczasz i popadasz w depresję niczego nie
rozwiązuje tylko tym męczysz siebie i swój układ psychosomatyczny.

Myślę, że pierwszą próbą "walki" z Twoim stanem psychicznym będzie próba
wyjścia na spacer, spokojny, do ludzi, może pójście na jakąs imprezę, do
kina? Na pewni nie siedzenie w domu i oglądanie TV. Osobista rozmowa też by
pomogła, być może na spacerae uda Ci się porozwaiwać o czymś s kimś, nie
koniecznie o swoich problemach, może o jego czy jej problemach a może po
prostu o pogodzie? A może warto wyskoczyć na pizze czy na piwo?

Ćwicz oddech, pamiętaj że teraz walczysz z depresją a nie o swojego syna!
Takie stany jak opisujesz niewolą człowieka, powodują że "nakrywa się on
kocem w domu sam". Są więc najgorszym wrogiem człowieka, więc jaki sens się
temu poddawać?

proxy

P.S. Jeśli jesteś z trójmiasta lub okolic możemy pogadać.


› Pokaż wiadomość z nagłówkami


7. Data: 2004-10-12 12:14:26

Temat: Re: Pomóżcie naszemu staremu znajomemu - kłopoty małżeńskie:( [bardzo długie]
Od: "proxy11" <p...@p...onet.pl> szukaj wiadomości tego autora


Użytkownik "Tashunko w imieniu Sokratesa"
<t...@T...pl> napisał w wiadomości
news:ckdqml$hov$1@inews.gazeta.pl...

> Małżeństwo mi się rozpada, zycie mi się rozpada, i co najgorsze to
> mozliwe, że stracę moje ojcostwo.

Jeśli nie będziesz mieszkał z synem to nie oznacza, że przestaniesz być Jego
ojcem.


. Syn ma 9 lat i bardzo mnie kocha i jest bardzo za
> mną. Jak wiecie, ja też jestem stałem się najlepszym ojcem na świecie
> dla niego i teraz nie ma dobrych rozwiązań. Mam mysli samobójcze, bo
> jeśli ona mnie zostawi, to ja nie przeżyję utrary mojego w pełnym tego
> słowa znaczeniu ojcostwa. Nie potrafię i nie chcę być niedzielnym
> ojcem, bo to
> nie ma nic wspólnego z byciem ojcem.

Jednak ma. Jeśli stanie się tak, że syn nie będzie z Tobą mieszkał to czy
wtedy chcesz być Jego
prawdziwym ojcem czy może ojcem-samobójcą, którego On będzie się wstydził?

Określenie, którego używasz: "niedzielny ojciec" nie koreluje z ilościa
czasu jaką
fizycznie przebywasz z synem ale z jakością waszego kontaktu. Np. mój kolega
korespondował ze swoim pasierbem, był dla niego przykladem, wzorem, bo
poświęcał mu
czas i zainteresowanie, rozmawiali a nie dlatego, że mieszkali razem (w
rzeczywistości mieszkali
w innych miastach bo tak po prostu wyszło).


Jestem przerażony, że jeśli ona
> zostanie tylko dla syna, co wcale nie jest takie pewne, to jakie
> dalej będzie nasze zycie. Ja wiem, jak ona potrafi kochać i jak ja to
> przetrzymam tyle czasu, aż ponownie przekona sie do mnie.

Tutaj wymyślasz. Jeśli Twoja żona nie będzie nakręcać syna przeciwko Tobie,
to Jego
stosunek do Ciebie nie ulegnie zmianie. Dziecko będzie ciepieć z powodu
rozstania się rodziców, więc
może oszczedźcie mu dalszych...


> Najtragiczniejsze jest to, że właściwie żadne moje dobre cechy oprócz
> bycia ojcem nie mają wpływu na jej uczucia wg mnie. Ona myśli
> kategoriami, co będzie robiła, gdy będziemy starzy i inne takie wg mnie

Jeśli chodzi o Twoją żonę to nie masz już wpływu na jej uczucia i nie rób
sobie złudzeń. To oddzielny (od Ciebie) człowiek,
który myśli inczej (nawet jeśli jest to dla Ciebie zaskoczeniem) i nic na to
nie poradzisz.


> ..... Teraz ma kogoś, kto skutecznie potrafi ją poprowadzić ku temu,
> czego ona pragnie, bo sama nie ma na to tyle siły, dlatego nie była dla
> mnie oparciem w życiu.

Więc w czym problem. Skoro "dokonało się" to po co się dalej łudzić i
męczyć. Twoja żona, a raczej
była żona jest odpowiedzialna za siebie i skoro nie chce już być z Tobą to
tego nie zmienisz.

> Na ile się da ukrywamy wszystko przed synem, ale on już wie, że mama
> za mało kocha ojca. Że to ja ją przytulam a ona mnie nie.

Więc wasz związek nie był udany, zdrowy. Wygląda na to, że był jednostronny.
Więc wcześniej czy
póżniej i tak by się to tak skończyło. Teraz przynajmniej jeden problem
(żonę) masz z głowy. Może to brzmi
nieco sarkastycznie ale po prostu uświadom sobie, że już nie odpowiadasz za
żonę. Nie róz sobie
więcej wyrzutów.

Ja juz byłem
> u psychiatry po leki
> przeciwlękowo-uspokajające by przeżyć ten okres w którym ona podejmie
> decyzję. A ja jestem teraz taki słaby, że mam ciągłe napady płaczu,
> zabiłbym się z miłości do żony

Czy taka miłość ma sens? Może lepiej żebyście żyli oddzielnie, nawet jeśli
nie było by drugiego?
Może to Ty powinieneś w końcu podjąć decyzję niezależnie od sytuacji, jak
postąpić wobec żony.
Skoro ona nie czuje się szczęsliwa to po co na siłę ją trzymać? Dla dziecka?
Dziecko i tak zobaczy że coś jest nie tak, po co więc
uczyć go fałszu i obłudy?


i jednocześnie nie mogę ze względu na
> Wojtka. Daję mu wszystko to, co, czego w moim życiu zabrakło, miałem
> ojca, którego nie miałem. Bardzo się boję.

Tak, strach zabija wszsytko. Wyzbądź się strachu. Co może stać się
najgorszego? Że będziesz mieszkał
może sam, że syn ewentulanie z matką. I to jest takie najgorsze? Przecież
syn żyje, jest zdrowy, możecie się
widywać. Uwierz mi, naprawdę są o wiele gorsze problemy a jak sobie już
uświadomisz najgorsze możliwe rozwiązanie i pogodzisz
się z tym, to w nowej sytuacji będziesz potrafił znaleźć i dojrzeć pozytywne
rzeczy.


Co z tego, ze wszyscy mnie
> lubią, że jestem wrażliwym i kochającym człowiekiem, że ona nie ma mi
> do zarzucenia nic istotnego. Co z tego, ze zmieniam się na lepsze jeśli
> nie mam tego czegoś, co on ma.

Po prostu akurat tak to pasuje. To nie znaczy że powinieneś czuć się gorszy.
Dla innej kobiety
mógłbyś być jedyny zawsze i do końca Po prostu tak trafiłeś.


Tym swoim milczeniem zrobiła mi taką
> krzywdę, że żyć się nie chce, ale nic nie jest w stanie spowodować,
> zebym się chociaż w najmniejszym stopniu odkochał.

To że zrobiła to się z tym pogódź. To że kochasz też. Niech jednak to będzie
miłość
przywalająca, interesująca się drugą osobą a nie zaborcza i rozpaczająca.
Nikt Ci nie każe
przestać kochać ale zrozum wreszcie, że nie możesz tym zniewalać innych,
żony i siebie.


Postępowała tak, że
> moja spirala uczuć cały czas się nakręcała i nie potrafię jej odkręcić.
> Ona może tylko pęknąć, tragicznie pęknąć.

Tzn,. co sięstanie, wybuchniesz? Z co z synem. Wiesz emocje mają to do
siebie że sięnakręcają i potem robimy coś
co powoduje że tak żałujemy tego że zmieniamy swoje zachowanie lub np.
zdarza się coś (np. choroba) co powoduje, że nie jesteśmy
w stanie się już tak dalej nakręcać. Skoro więc wiesz że tak jest to po co
dalej brnąć w niebezpiecznym kierunku? Nie lepiej
panować nad sobą, swoim zachowaniem nić być niebezpiecznym i zrobić coś
głupiego w rezultacie?

Nie jestem człowiekiem, który
> z czasem potrafiłby się oswoić z z jej utratą, z samotnością.

To może nie będziesz samotny. Na razie możem albo być sam, tzn. nieszkać sam
i szukać
spokoju i siły ducha albo rozpaczać. Wybór należy do Ciebie. Musisz się
tylko pogodzić z możliwością
niezależnego wyboru przez drugą osobę i z wartością zycia samemu obecnie.

Nie
> jestem człowiekiem, który potrafiłby pokochać kiedyś kogoś innego.
> Wiem, że wszyscy tak mówią, ale ja wiem, kim jestem.

Nikt Ci nie każe kochać kogoś innego. I niech nikt nie każe Ci tego robić.
Ale też z drugie strony bądź uczciwy
i nie każ komuś być na siłę z Tobą.

To mam w genach.
> Czy kobieta, która jest dobrą matką potrafi zwalczyć te jej uczucia i
> poświęcić swoje nieszczęśliwe życie dla dobra dziecka? Czy czas potrafi
> zagoić jej rany. Jest tyle oczywistych rzeczy dotyczących sensu i
> istoty małżeństwa a ona jakby tego nie widziała (tak mi się wydaje)
> Skupiona jest głównie na własnych uczuciach i teraz walczy z
> odpowiedzialnością za wiele osób naraz, walczy ze wszystkimi swoimi
> zaniechaniami i przemilczeniami które spowodowała przez te lata.

No to ma problem i prawo do rostrzygnięcia tego przez siebie. Szkoda tylko
że kosztem
waszej rodziny.


> Wiecie,
> gdyby syn miał 3 lub 4 lata, to może jakoś by to było, ale on ma 9
> lat!!!! Jest nadzwyczaj mądrym wrażliwym i uczuciowym chłopakiem. A ja
> dorosłem do ojcostwa w pełni.

W koncu?

Jeśli
> ja bym zginął w wypadku, to jeszcze nie jest za późno by on to sobie
> ułożył, ale nie w takiej sytuacji, gdy jak mówi Aga "On jest za bardzo
> za mną" Dziecko musi mieć oboje rodziców ale jako rodzina. Ojciec czy
> matka na weekend, nie zastąpi mu rodziny tej na codzień.

Ale jeśli nie będziecie mieszkać razem, to będziecie się wszsycy musieli
dostosować do tej
nowej sytuacji.


> Nigdy nie bylismy do siebie toksyczni, więc on ma jak najlepszy wzorzec
> rodziny. A co będzie dalej? Jeśli ona postanowi zostać, to jak wielką
> pracę będzie trzeba włożyć, by tej toksyczności się wzajemnie nie
> nabawić.

Wszsytko przed wami. Nie należy zaraz zakadać że będzie źle ale że może być
pozytywnie.

Mam nadzieję,
> że ten jej nowy facet, jeśli jest taki wrażliwy na dobro dzieci i
> innych
> ludzi to też zrozumie i da sobie spokój. Sam nie jest ojcem. Ma żonę,
> której nie kocha i pobrali się na jej prośbę. Jego żona zresztą była
> świadoma, że on jej tak na prawdę nie kocha.
>

To się okaże jak będzie.

> Czasami nie mam gdzie się podziać, bo w jednym domu syn i zona, która
> kocha innego, przed
> którym muszę się ukrywać z moją tragedią,

Nie musisz się ukrywać, ale po prostu nie rozpaczać i nie rozpamiętywać.

w drugiej moja stara matka,
> przed którą też nic nie mogę okazać, bo się załamie i wpadnie w kolejną
> nerwicę.Jak mnie napadnie żałość, to włóczę się po ulicach, aż mi
> przejdzie. Pracę mam teraz porąbaną. I klopoty finansowe.
>

Problemy pojawiły się na raz. To najbardziej trudne ale i w ten sposób
zdeterminuje Cię
to do mocnego stania na ziemi.


> Strasznie okrutne i bolesne jest to, że ona dopiero teraz mi to
> wszystko "uczciwie" wyznała, choc to ja z niej wyciągnąłem tego
> feralnego dnia. To nie sprawiedliwe, bo nie daje nam równych szans na
> ułożenie sobie ewentualnego życia osobno Jakie mi ona daje teraz
> szanse, gdy ja nie mam zupełnie
> nic, a ona ma to o czym może nie marzyła, ale co jest dlaniej tym, dla
> czego chciałaby żyć.

No tak ale z tego co piszesz wynika, że oboje ciągle dochodziliście do
czegoś, to oznacza, że oboje (Ty rownież)
uczyliście się życia i popełnialiście błędy. Twój błąd tu jest jeden w
rozumowaniu. Ty wymagasz od żony? życia? żeby było
wdzięczne za Twoje poświęcenie i lata. Ale przecież żyjesz przede wszystkim
dla siebie, to Twoje doświadczenie i nie możesz
wymagać od innej (odrębnej osoby: żony) żeby była z Tobą bo byłeś z Nią o
poświęcałeś się przez 8 lat. Wolność właśnie polega
na tym że nie można drugiej osoby zmuszać. Potem jest odpowiedzialność ale
to zupełnie odrębny temat.


Osiem lat zmarnowanych, na ciągłe poświęcanie się.
> Jestem juz zaniedbanym, bezsilnym facetem, który wyczerpał się w swojej
> nikomu oprócz Wojtka niepotrzebnej miłości.

Nie było chyba ok skoro jesteś zaniedbany, itp. Może to dbanie wcale nie
było takie ok.?

Zabrała mi wszystko. Mój
> rozwój intelektualny, kulturalny, moje chęci, moje ambicje, moją
> realizację własnych zainteresowań. Stworzyła mi świat bycia
> odpowiedzialnym za bycie przy niej i synie na dobre i na złe i ja z
> tego się sumiennie wywiązałem.

Traktowanie tego co się robi jako obowiązek to podstawowy błąd w życiu.
Skoro więc sam
się dałeś wpędzić do klatki zachowań i bycia, postępowania to dlaczaego masz
teraz pretensje, że
w takiej klatce żyłeś. Bo widzisz, jakbyś w tej klatece nie żył to nie
musiałbyś teraz rozpaczać. A tak
najpierw musisz się uporać ze swoją potencjalną tożsamością: człowieka
wolnego, świadomego i odpowiedzialnego przede wszsytkim
za siebie. Dopiero później są Twoje kłopoty osobiste. Pewnie tego nie
rozumiesz ale tak to właśnie jest.


Wyzbyłem się siebie dla dobra rodziny,
> robiąc przy tym różne błędy, bo jak każdy nie jestem idealny. Starałem
> się w ciemno, bo ona unikała ważnych rozmów, a ja wciąż zaślepiony swą
> miłością niczego nie zauważyłem.

Uważasz, że to ok. Ja uważam inaczej. Unikaliście rozwiązania ważnych
problemów to co się
dziwisz, że w końcu one same domagały się rozwiązania i takowe nastąpiło
(nie po Twojej myśli).
Uważasz, że postawa zachowawcza i chowanie głowy w przysłowiowy piasek było
ok?

Czekałem aż nabierze sił.

Można czekać i czekać a problemy należy rozwiązywać od razy bo pojawiają się
następne.

I teraz ona
> czuje się silna, zachłyśnięta swoją siłą atrakcyjnością, wyzbyła się
> wiele kompleksów i wie i czuje sie że zmieniła.

To chyba dobrze.

A ja nie jestem
> odpowiednią osobą na jej dalsze życie po tych zmianach.

No to już sam za to odpowiadasz, tzn za swój wygląd np. To nie znaczy, że to
naprawdę miało
najważniejsze znaczenie. Ale odwróćmy sytuację. Np. żona się stara ale
zaniedbuje się, jest nieatrakcyjna,
nudna i Ty postanawiasz odmienić swoje życie bo dusisz się w takim domu. To
łatwiej zrozumieć facetowi. Tu mamy być może,
podobną sytuację.


Ja, co tyle lat
> miałem związane przez nią skrzydła, które sama mi związała swoją
> ówczesną depresją i za pewne niedorosłością. Aga ma żal do losu, że
> stało się tak, jak się stało, ona nie dążyła do znalezienia sobie kogoś
> innego, właściwszego.

Szkoda, że sobie tego nie wyjaśniliście wcześniej. U mnie np. to trwało 7
lat wyjaśniania w pierwszym małżeństwie (ale byliśmy młodzi iz determinowani
do "lepszego" życia) u Ciebie jak widać 20 lat bo nie było może innych
możliwości lub się po prostu nie chciało, jak piszesz, rozwiązywać
problemów. Schemat ten sam, tylko inny zakres czasowy.


To się po prostu stało i teraz trzeba wybrać
> mniejsze zło.
> Dla mnie poświęcenie się komuś jest rzeczą całkowiecie naturalną i
> przynosi mi pozytywne odxczucia.

Ok. Ale blędem w założeniu jest to, że za to wymagasz nagrody, bycia z Tobą.
Dla Ciebie, takie mam wrażenie,
w pewnym momencie stało się to sposobem na zatrzymanie żony przy sobie. Nie
był to więc prawdopodobnie
altruizm tylko taki układ. Ja jestem dla ciebie dobry, problemów nie
rozwiązujemy (czytaj: odkładamy na później)
a Ty jesteś ze mną w związku. Jeśli tak to wyglądało to co się dziwisz, że w
końcu układ się rozpadł?


Ja jej różne formy poświęcenia,
> poświęcania się czemuśś lub komuś odbieram jako coś bardzo negatywnego
> co ja dołuje.

Daleczego tak ocenaisz i dlaczego wogole oceniasz? Uwazasz ze tylko Ty masz
rację?
To sie nie dziw niczemu. Ja mysle, ze Ty myslisz w taki sposob: ja sie
poswiecam, i to jest ok,
to moj sposob na zycie, jak ktos inny tak psotepuje to jest źle. A tak
myslisz bo taki sobie sposób
wypracowałeś, że to było tyko Twoim atrybutem (dobroć) a reszta zła.

Wiem, że muszę uzbroić się w cierpliwość i spokój i dać
> jej czas, tyle ile będzie potrzebowała, ale kurna mać to się łatwo
> mówi. Jestem jaki jestem. Tamten facet wyjechał na cały październik by
> dali sobie czas do namysłu.

Tak jak napisałe, może to Ty musisz podjąc decyzję. Inaczej będzie dalej tak
samo, Ty będziesz ten dobry
co czeka, zła żona wróći może nie, przecieąż to już nigdy nie będzie
normalne, tak jak wcześniej nie było.

> Wydaje mi się, że ona nie potrafi myśleć rozumnie, tylko sercem i
> uczuciami i to mnie teraz przeraża.

Nie każdy musi być taki jak Ty. Wiesz, co mnie przeraża? Może powinieneś
poznać taką kobietę, z którą być ustalił że a)
będziecie ze sobą do końca życia b) będziecie się zawsze kochali c) itd.
itd. Może to głupio wygląda ale tu chodzi o najważniejsze. Nie można
nikogo zmusić do kochania. Po drugie tolerancja niekochania (tak jak w Twoim
związku) prowadzi na dłuższą metę do patologii (czylo żóna jest z kimś
innym, Ty czekasz albo rozpad, itd.). Przeciez oboje sobie z tego
zdawaliście sprawę. Że się nawzajem nie kochacie. To po co ten cały żal i
pretensje? O co właściwie? Że osoba, która nas nie kocha nie chce spełnić
naszego wyobrażenia o małżeństwie?

Sam muszę iść do psychologa po
> ratunek, bo coraz trudniej mi wytrzymać. Mam leki przeciwlękowe i
> uspokajające, co wcale nie zmniejsza moich obaw i cierpienia. Męczę się
> na sucho, bez łez.

Im szybciej pozbędziesz się fałszywego poczucia winy, im szybciej trzeźwo i
realnie spojrzysz na to co się stało, na to
jak sam patrzyłeś na swoje życie, tym szybciej się wydźwigniesz z nikomu nie
potrzebnej depresji.


Czy kobieta może nie mieć do męża poczucia
> bezpieczeństwa, jeśli on nigdy jego nie zawiódł?????

O jak ludzie sobie róznie wyobrażają zycie. Tzn. w czym nie zawiodłeś swojej
żony? Byłeś wierny,
utrzymywałeś dom. A ile razy rozmawialiście o swoich problemach, byliście
gdzieś razem. Mnie się wydaje, to ważne, że brak
poczucia bezpieczeństwa u Twojej żony wynikał z tego, że sama musiała się ze
swoimi problemami borykać, bo dla Ciebie
to nie były realne i poważne problemy. Po co więc kontynnuwać taki związek i
wracać do czegoś, skoro to dalej będzie
się powtarzać? Dla wygodny, stałego seksu, utrzymania? Ja bym nie wrócił.


Ona nie czyje się
> przy mnie bezpieczna, wydaje mi się że dlatego, że jak
> przeprowadziliśmy się do teśćiów, gdy popadła w depresję, to ona tam
> wróciła, jako córka z mężem i syna a nie jako żona z mężem i synem i
> może to przez to?????

A może miała po prostu z kimś zwyczajnie porozmawiać?


> Jak łatwo ludziom pomagać na grupie, a teraz samemu stojąc na krawędzi
> przepaści nic juz nie mogę zrobić. Co było do powiedzenia w tej sprawie
> już sobie powiedzieliśmy, staram się jej zwracać uwagę na różne
> aspekty, na różne drugie strony medalu, ale nie zmienia to faktu, że
> siedzę w celi śmierci i czekam na wyrok skazujący albo na
> ułaskawienie.

Nic takiego nie nastąpi. Jak zauważyłeś pewnie, ja piszę w odczuciu wielu
ludzi, dość ostro. Ale po prostu
chcę zwrócić uwagę na inne aspekty sytuacji. Jeśli napiszę to co inni,
współczując Ci tylko, to raz, że się powtórzę, dwa, że nie nakłonię
Cię do zdecydowanej postawy, trzy, nie wyjdą pewe oczywiste rzeczy. Te
oczywiste rzeczy dla poprawnego funkcjonowania związku to
przede wszsytkim: parnerstwo, wzajemne zrozumienie (również swoich potrzeb),
porozumienie (rozmowy), rozwiązywanie problemów. I wiesz miłości i
poświęcenie jakoś niewiele mają (często mają ale nie muszą) z tym wspólnego.
Dziwie się, że udzialają się na liście tego nie zauważyłeś u siebie. Wręcz
myśle, że stworzyłeś taki kokon, myslałeś o innych, zapominając o rzeczowym
i skutecznym rozwiązaniu swoich problemów. Może zaszokuje, ale uważam, że
pijesz teraz piwo które sam naważyłeś. Ale przecież zawsze można coś zrobić.
A jeśli chce się być z kimś to może najpierw należy się z Tą osobą
porozumieć i rozmawiać zanim się zacznie kochać?

proxy



>
> Sokrates, ten Sokrates, którego niektórzy jeszcze pamiętają.
>


› Pokaż wiadomość z nagłówkami


 

strony : [ 1 ]


« poprzedni wątek następny wątek »


Wyszukiwanie zaawansowane »

Starsze wątki

Dwie szale jednej wagi
nuda na grupie cz.2
Starość, choroba i hipochondria w rodzinie
nuda na grupie, więc c.d historii
czy są tu samotni tatusiowie ?

zobacz wszyskie »

Najnowsze wątki

"Nie będziesz cudzołożył."
Znalazłam kanał na YouTube dla dzieci i nie tylko i poszukuję podobnych
Mechanizmy obronne a zakazowe wychowanie dzieci.
Mechanizmy obronne a zakazowe wychowanie dzieci.
Mechanizmy obronne a zakazowe wychowanie dzieci.

zobacz wszyskie »