Data: 2011-01-13 13:21:23
Temat: Re: Śmiech z przerażenia.
Od: "Jakub A. Krzewicki" <d...@g...org>
Pokaż wszystkie nagłówki
czwartek, 13 stycznia 2011 12:02. carbon entity 'zażółcony' <r...@x...pl>
contaminated pl.sci.psychologia with the following letter:
> A miałeś może kontakt z polskimi tatarami i islamem w ich wydaniu ?
Niestety nie. Trafiłem na ludzi którzy byli pod dużym wpływem Saudyjczyków.
W ogóle to specyfika wrocławskiej ummah, że idzie na spory kompromis z
salafizmem. Jedyną osobą pochodzenia tatarskiego, która ją odwiedzała, to
był p. Islam Musa Czahorowski skłócony ze środowiskiem Tatarów. Ludzie o
nie-salafickim backgroundzie jak Czeczeńcy z tego cowidziałem, byli tam
marginalizowani i rozstawiani po kątach.
W ogóle dostałem się tam pod wpływem Jakuba sufiego Qadiriyah z Czeczenii
oraz bardzo dalekiego kuzyna Aleksa Kuźniara mieszkającego w USA i
zaangażowanego w ruch subkulturowy Hardline, ten ostatni kiedyś miał nawet
stronę pn. resanigo.most.org.pl. Jakub którego poznałem podczas jakiejś
imprezy w Akademiku i który podzielał moje zainteresowanie sztukami walki
ostro krytykował środowisko moich znajomych z sanghi Olego i same poglądy
duńskiego nauczyciela buddyzmu głownie za poparcie udzielone wtedy Rosji w
wojnie czeczeńskiej i działalności Władimira Putina w ogólności. Układy z
wrocławską gompą buddyjską miałem niedobre, przypinano mi kpiarską etykietkę
"wielkiego czarownika" (w zasadzie zasłużoną, bo siedziałem mocno w
zainteresowaniach "paranormalnych" i "paranaukowych") Wynikiem tego w tym
czasie ja i równolegle jeden kolega Sebastian (też ze środowiska Olego i
sztuk walk) zostaliśmy zaproszeni do ummy przez wspólnego znajomego netowego
z Kuźniarem Jaquba Jasińskiego, też zaangażowanego w wegetarianizm i ruch
ekologiczny jak Kuźniar. Świadkami mojej shahadah byli: wyżej wzmiankowany
Czeczeniec Jakub, Sebastian oraz Jaqub Jasiński, Niestety to co zobaczyłem
w meczecie wrocławskim bardzo szybko zniechęciło mnie do praktyk islamu.
Przez pewien czas trzymały mnie przy tej religii lektury postępowych
intelektualistów muzułmańskich (autentycznych i duchowo rozwiniętych jak
Seyyed Hossein Nasr czy Hakim Bey, a nie specjalistów od rozbijania islamu
--- też jest takich trochę), ale to było z oczywistych powodów poza
oficjalnym programem studiów, jaki serwowała wrocławska Ummah, oni się tam
opierali m.in. na Seyyedzie Qutb i Alim Mawdoodi (których notorycznie nie
znoszę). Interesowałem się także al-Dżabirem i średniowieczną alchemią
arabską.
Czytałem też sporo o dialogu muzułmańsko-buddyjskim i wtedy natknąłem się na
którejś stronie sieciowej na dokładny wyciąg tekstu Tantry Kalaczakry.
Wcześniej wiedziałem coś na temat Kalaczakry i Szambhali --- z książki
"Ałtaj-Himalaje" Roericha i niejasnych wzmianek o tej przepowiedni u
Ossendowskiego, ale nigdy nie zagłębiałem się w temat. Ponieważ miałem duże
wątpliwości do Ummah i wtedy już napięte stosunki personalne z przywództwem
ummah (wtedy słabym i narzekającym publicznie podczas kazań przy modlitwach
piątkowych na brak autorytetu, a przy tym rozpolitykowanym), a widziałem, że
sangha Olego z ktorej odszedłem prosperuje, nieźle się rozwija i odnosi same
sukcesy, przeczytanie tekstu, z którego wprost wynika, że islam nie ma
przyszłości przekonało mnie, żebym porzucił praktyki z których nic dobrego
jak dotąd nie wynikało i zaczął na poważnie studiować Kalaczakrę i inne
przekazy tantryczne. Zrobiłem to, zacząłem parę lat temu medytować ponownie
w sandze Olego. Wszystko byłoby w porządku, gdyby ktoś po kilku miesiącach
nie zaczął puszczać o mnie koszmarnych plotek jakobym groził rękoczynami
komuś kto rzekomo nie pozwala mi podjąć ponownie praktyki. Te pogłoski są
nieprawdziwe, bo takiej osoby nigdy nie było. Przez pewien czas ucichły, ale
w ciągu kilku ostatnich miesięcy nasiliły się tak, że do wrocławskiej gompy
praktycznie nie zaglądam. Pewna osoba --- nie powiem kto --- nawet mi to
odradza ze względu na moje bezpieczeństwo. Nie uważam, że zawinił tu czynik
oficjalny, ale we wrocławskim kurniku zalągł się jakiś lis, który prowadzi
szkodliwą dla moich przyjaciół politykę, zdołał mnie z wieloma poróżnić.
To jest po prostu paradoks, że ludzie których popieram dają posłuch takim
kretyńskim numerom, a tymczasem dostaję konkretne propozycje biznesowe ze
strony osób o poglądach, które osobiście zwalczam, przede wszystkim
katolików toruńskich i innych chrzescijan. Dlaczego wszyscy ludzie o
rozsądnych i umiarkowanych poglądach jakich znam, mają wredne charaktery, a
radykałowie chrześcijańscy, otwarci ortodoksi żydowscy czy wyznawcy innych
kierunków o doktrynach jawnie nacjonalistycznych, sekciarskich lub
szowinistycznych to zazwyczaj równi goście? Moje doświadczenie zupełnie
zaprzecza poglądowi, jakoby przez "ugrzecznienie" społeczne człowieka
poprawiał się jego osobisty charakter, wrecz odwrotnie.
--
tois egregorosin hena kai koinon kosmon einai
ton de koimomenon hekaston eis idion apostrephesthai
|