Strona główna Grupy pl.sci.psychologia Właśnie TO robicie! ;)

Grupy

Szukaj w grupach

 

Właśnie TO robicie! ;)

Liczba wypowiedzi w tym wątku: 6


« poprzedni wątek następny wątek »

1. Data: 2007-12-30 21:54:46

Temat: Właśnie TO robicie! ;)
Od: "Sky" <s...@o...pl> szukaj wiadomości tego autora

"W każdym miejscu polany słychać było głośny, piskliwy skowyt. Przez las niosło się
zawodzenie i wycie wprawiając w panikę wiewiórki.
Kilka ptaków odleciało emanując czymś, co u ludzi zostałoby określone mianem
obrzydzenia. Odgłos krążył i wirował po polanie. Dźwięk wył i charczał, w skrócie -
ranił uszy.
Kapitan patrzył na kobziarza pobłażliwie. Wycie kobzy nie należało do tych
nielicznych spraw, które mogłyby wytrącić go z równowagi. Minęło parę miesięcy od
nieszczęsnych wydarzeń w bagnie i właściwie żyło mu się nie gorzej niż przedtem. W
olbrzymim bloku skalnym wykuto zagłębienie - codziennie się w nim wylegiwał, podczas
gdy pomocnicy zlewali go wodą. Nie była zbyt ciepła, fakt, dotychczas bowiem nie
wymyślono, jak ją podgrzać. Nieważne, jeszcze do tego dojdą, jak na razie patrole
przeszukiwały bliższą i dalszą okolicę w poszukiwaniu gorącego źródła, bijącego
najlepiej na innej miłej polanie. Gdyby jeszcze w pobliżu było złoże mydła... Tym,
którzy twierdzili, że mydło nie występuje w złożach, kapitan nieśmiało zwrócił uwagę,
że nikt dotychczas tego do końca nie sprawdził i choć opornie, przyznano mu rację.
Życie było przyjemne. Kiedy zostanie znalezione gorące źródło, w komplecie z polaną,
i kiedy pobiegnie po wzgórzach okrzyk, że odkryto żyłę mydła i rozpoczęto dzienną
produkcję pięciuset kostek, będzie jeszcze przyjemniejsze. To ważne, mieć w życiu
nadzieję.
"Jęk, jęk, pisk, jęk, pisk, wrzask, kwik" - wydobywał kobziarz ze swego instrumentu.
Kapitan cieszył się coraz bardziej, gdyż kobziarz mógł w każdej chwili przestać. Na
to kapitan też miał wielką nadzieję.
"Jakie poza tym istnieją przyjemności?" - zastanawiał się.
Było ich wiele. Czerwień i złoto liści, nadchodziła bowiem jesień. Cichutki szczęk
nożyczek rozlegający się tuż obok wanny, gdzie paru fryzjerów ćwiczyło na drzemiącym
scenografie i jego asystencie. Światło odbijające się od sześciu wyczyszczonych na
glanc telefonów, stojących na brzegu skalnej wanny. Przyjemniejsze od nie dzwoniącego
stale (to znaczy właściwie nigdy nie dzwoniącego) telefonu było sześć nie dzwoniących
stale (to znaczy właściwie nigdy nie dzwoniących) telefonów.
Najprzyjemniejszy ze wszystkiego był jednak szczęśliwy pomruk setek ludzi,
zbierających się powoli na łące, by wziąć udział w popołudniowym posiedzeniu komisji.
Kapitan pstryknął kaczuszkę w dzióbek. Popołudniowe posiedzenia komisji były jego
ulubionym zajęciem.

Ktoś jeszcze obserwował napływający tłumek. W koronie stojącego na skraju polany
drzewa siedział Ford Prefect, ubrany w płaszcz ze skóry renifera. Po sześciu
miesiącach wędrówki wyszczuplał i nabrał formy, oczy mu błyszczały. Brodę miał tak
gęstą, a twarz tak ogorzałą, że wyglądał jak piosenkarz country.
Już prawie tydzień obserwował z Arturem ludzi z Golgafrincham i postanowił, że czas
nieco rozkręcić akcję.
Polana się wypełniła. Były tu setki niedbale rozwalonych mężczyzn i kobiet - gadali,
pogryzali owoce, grali w karty i generalnie się wałkonili. Ich dresy były brudne i
podarte, każdy miał za to idealną fryzurę. Ford zdziwił się, że wszyscy powypychali
bluzy liśćmi.
"Chyba nie zaczęli nagle interesować się botaniką? Pewnie to coś w rodzaju izolacji
cieplnej przed nadchodzącymi chłodami, ewentualnie..."
Rozmyślania przerwał mu głos, który zagłuszył ogólny pomruk.
- Witam! - krzyknął kapitan. - Z chęcią przywołałbym jakoś zebranych do porządku,
jeśli to możliwe. Zgoda? - Uśmiechnął się przyjacielsko. - Jeszcze minutę? Jak sobie
życzycie...
Rozmowy powoli milkły i wszyscy na polanie ucichli - z wyjątkiem kobziarza, który
przebywał duchem w jakimś jedynie jemu dostępnym dzikim i niemożliwym do
skolonizowania muzycznym świecie. Kilku z otaczających ludzi rzuciło w niego liśćmi.
Jeśli nawet istniał jakiś logiczny powód, dlaczego tak zrobili, Ford Prefect na razie
nie był w stanie go dostrzec.
Wokół kapitana zebrała się niewielka grupka. Jeden ze stojących przy wannie wyraźnie
szykował się do wygłoszenia mowy. Wstał, chrząknął i spojrzał w dal - jakby chciał
dać tłumowi do zrozumienia, że zaraz będzie gotów.
Tłum czekał w napięciu, wszystkie oczy były skierowane na szykującego się mówcę.
Ciągle jeszcze nic się nie działo i Ford doszedł do wniosku, że nadszedł pasujący
dramatycznie moment na wejście. Mężczyzna zaczął wydawać z siebie pierwszy dźwięk.
Ford skoczył z drzewa na ziemię.
- Cześć, kochani! - krzyknął.
Tłum odwrócił się w jego stronę.
- Przyjacielu! - zawołał kapitan. - Masz może zapałki? Może zapalniczkę? Albo coś
podobnego?
- Niestety - odparł Ford w sposób, który sprawiał wrażenie, że stracił pierwszy
impet. Nie był przygotowany na takie przyjęcie. Postanowił wziąć się zdecydowanie do
rzeczy. - Nie mam zapałek, mam za to dla was ważne wiadomości...
- Szkoda - wpadł mu w słowo kapitan. - Skończyły nam się, wiesz? Od tygodni nie
kąpałem się w ciepłej wodzie...
Ford postanowił nie dać się sprowadzić na manowce.
- Mam dla was ważne wiadomości - powtórzył. - Dokonaliśmy odkrycia i musi was
zaciekawić.
- Czy ten punkt jest w porządku obrad? - spytał facet, któremu Ford przerwał.
Ford uśmiechnął się jak piosenkarz country.
- Człowieku... - spróbował.
- Przykro mi - mężczyzna był wyraźnie zdenerwowany - ale jako doradca handlowy z
wieloletnim doświadczeniem muszę obstawać za trzymaniem się porządku obrad komisji.
- On zwariował! Przecież to prehistoryczna planeta...
- Proszę zwracać się do przewodniczącego! - fuknął doradca.
- Nie widzę żadnego przewodniczącego, jedynie skałę.
Doradca handlowy doszedł do wniosku, że najodpowiedniejszym do sytuacji nastrojem
będzie irytacja.
- No to proszę mówić do niej "Panie Przewodniczący" - rzekł z irytacją.
- Dlaczego nie "skało"?
- Najwyraźniej nie ma pan zielonego pojęcia - doradca handlowy uznał, że nie warto
rezygnować z irytacji na rzecz staromodnej arogancji - o współczesnych metodach
prowadzenia biznesu.
- A pan nie ma pojęcia, gdzie się znajduje - odpalił Ford.
Gwałtownie wstała dziewczyna z piskliwym głosem. Zaprezentowała swoje możliwości.
- Zamknijcie się obaj! Chciałabym złożyć oficjalny wniosek na ręce przewodniczącego.
- Masz chyba na myśli "na skałę przewodniczącego" - parsknął stojący obok fryzjer.
- Do rzeczy! Do rzeczy! - zagdakał doradca handlowy.
- Świetnie - stwierdził Ford. - Zobaczymy, jak sobie poradzicie sami. - Padł na
ziemię, by sprawdzić, jak długo uda mu się zachować spokój.
Kapitan wydał z siebie coś na kształt ugodowego chrząknięcia.
- Chciałbym - zaczął grzecznie - otworzyć pięćset siedemdziesiąte trzecie posiedzenie
komisji do spraw kolonizacji planety Fintlewudlewix...
"Dziesięć sekund" - pomyślał Ford i zerwał się na nogi.
- To bez sensu! - krzyknął. - Pięćset siedemdziesiąt dwa posiedzenia komisji i nawet
nie wynaleźliście ognia!
- Gdyby był pan uprzejmy - wtrąciła dziewczyna z piskliwym głosem - rzucić okiem na
kartkę z porządkiem obrad...
- Skałę z porządkiem obrad! - radośnie zaćwierkał fryzjer.
- Dziękuję, powoli zaczynam rozumieć, o co tu chodzi - wymamrotał Ford.
- ...wtedy... zobaczy... pan... - ciągnęła nieubłagalnie dziewczyna - że mamy dziś
otrzymać raport z podkomisji fryzjerów do spraw ognia.
- Ach... uuu... - wydukał fryzjer i zaczął toczyć baranim wzrokiem. W całej Galaktyce
oznacza to: "Eee, nie da się tego przełożyć na przyszły czwartek?"
- No to pięknie! - fuknął na niego Ford. - Co dotychczas zrobiłeś? Co zamierzasz
dalej? Co sądzisz o wynalezieniu ognia?
- Bo ja wiem? - odparł fryzjer. - Dali mi dwa kawałki drewna...
- I co z nimi zrobiłeś?
Fryzjer strachliwie pogrzebał w bluzie dresu i podał Fordowi owoc swej pracy.
Ford wyciągnął do góry rękę z otrzymanym przedmiotem, by wszyscy mogli go zobaczyć.
- Lokówki!
W tłumie wybuchły owacje.
- Nie szkodzi - stwierdził Ford. - Nie od razu Rzym spalono.
Tłum nie miał zielonego pojęcia, o czym mowa, ale i tak mu się podobało. Oklaski się
nasiliły.
- Jesteście naiwni jak dzieci - stwierdziła dziewczyna. - Gdybyście tyle czasu co ja
zajmowali się polityką sprzedaży, wiedzielibyście, że nim zacznie tworzyć się
produkt, należy go dokładnie zbadać. Trzeba ustalić, czego ludzie oczekują od ognia,
jaki mają do niego stosunek, z czym im się kojarzy.
Tłum słuchał w napięciu. Czekano na coś spektakularnego ze strony Forda.
- Możesz to sobie wsadzić głęboko... - Ford zawiesił głos.
- To też trzeba wiedzieć! - upierała się dziewczyna. - Czy ludzie chcą, by można było
wsadzać ogień w różne miejsca?
- Chcecie? - spytał Ford.
- Tak! - wrzasnęli jedni.
- Nie! - odkrzyknęli inni.
Nie mieli pojęcia, o czym mowa - uważali po prostu, że to taka zabawa.
- A koło? - wtrącił się kapitan. - Co z kołem? Projekt wygląda na niezwykle
interesujący.
- Oczywiście - dziewczyna od polityki sprzedaży machnęła ręką - ale wynikły pewne
kłopoty.
- Kłopoty?! - wykrzyknął Ford. - Jakie kłopoty?! Przecież koło jest najprostszą
konstrukcją we wszechświecie!
Specjalistka od polityki sprzedaży przyszpiliła go wzrokiem.
- No to pięknie, panie mądraliński, jeśli pan taki sprytny, to proszę powiedzieć,
jaki ma mieć kolor!
Tłum oszalał. Jeden zero dla naszych! Ford wzruszył ramionami i usiadł.
- Święty Zarkwonie - westchnął - nikt z was nic nie zrobił?
Jakby w odpowiedzi na skraju polany zawrzało. Tłum nie mógł uwierzyć, że przygotowano
na dziś tyle rozrywek. Marszowym krokiem weszło kilkunastu ludzi, ubranych w resztki
mundurów 3. Regimentu Golgafrinchamskiego. Mniej więcej połowa miała zabójcomaty,
reszta włócznie, którymi podczas marszu rytmicznie się stukali. Mieli opalone twarze
i choć byli niezwykle zmęczeni i brudni, wyglądali zdrowo. Stanęli z hurkotem i
wywalili w powietrze parę salw, by ściągnąć na siebie uwagę. Jeden z przybyłych
przewrócił się i więcej nie poruszył.
- Panie kapitanie! - wrzasnął drugi oficer, bo to on dowodził. - Proszę o pozwolenie
złożenia raportu!
- Oczywiście, drugi, witamy w domu i tak dalej. Znaleźliście jakieś gorące źródła?
- Nie, panie kapitanie!!!
- Tak się obawiałem...
Drugi oficer pomaszerował przez tłum i zasalutował wannie.
- Odkryliśmy następny kontynent!
- Dawno temu?
- Leży za morzem... - Drugi znacząco zmrużył oczy. - Na wschodzie.
- Aha...
Drugi odwrócił się do tłumu. Podniósł karabin nad głowę.
"Teraz będzie coś fantastycznego" - pomyślano w tłumie.
- Wypowiedzieliśmy im wojnę!
To przekraczało wszelkie oczekiwania. Na polanie wybuchł dziki, niepohamowany
entuzjazm.
- Czekajcie! - wrzasnął Ford Prefect. - Moment!
Zerwał się na równe nogi i gestami uciszał tłum. Po chwili zapanował względny spokój.
Cisza była prawie idealna... no, brakowało jedynie, by kobziarz przestał grać hymn
narodowy.
- Potrzebny nam kobziarz? - spytał Ford.
- Oczywiście - odparł kapitan. - Subwencjonujemy go przecież.
Ford przez chwilę pomyślał, czy nie złożyć wniosku o włączenie sprawy kobziarza do
porządku obrad, szybko jednak uzmysłowił sobie, że jeśli zacznie działać jak
"członkowie komisji", naraża się na niebezpieczeństwo popadnięcia w obłęd. Zamiast
oszaleć, rzucił w kobziarza celnie kawałem skały i zwrócił się do drugiego oficera.
- Wypowiedzieliście im wojnę?
- Tak jest! - Drugi patrzył na Forda pogardliwie.
- Sąsiedniemu kontynentowi?
- Tak jest! Totalną wojnę. Ostateczną.
- Ale przecież nikt tam nie mieszka!
"Ciekawe - pomyślano w tłumie. - Dobra uwaga".
Tępy wzrok drugiego niewzruszenie latał dalej w miejscu. Dokładniej mówiąc, jego oczy
zachowywały się jak dwa komary, które latają człowiekowi dziesięć centymetrów przed
nosem i nie zamierzają zwracać uwagi na machające ręce, packi na muchy ani zwinięte
gazety.
- Wiem, że nikt tam nie mieszka - stwierdził drugi - ale pewnego dnia zamieszka!
Dlatego zostawiliśmy bezterminowe ultimatum!
- Co?
- I wysadziliśmy parę obiektów wojskowych!
Kapitan wychylił się z wanny.
- Obiektów wojskowych?
Przez chwilę oczy drugiego unikały wzroku dowódcy.
- Tak jest, panie kapitanie, potencjalne obiekty wojskowe. No... drzewa...
Chwila niepewności minęła - drugi wzrokiem smagnął tłum jak biczem.
- Poza tym - ryknął - przesłuchaliśmy gazelę!
Z animuszem wsadził sobie zabójcomat pod pachę i ruszył w tłum, który wybuchł
gwałtownym zachwytem. Udało mu się zrobić nie więcej niż kilka kroków, kiedy go
dogoniono, dźwignięto na ramiona i zaczęto nieść w rundzie honorowej wokół polany.
Ford siedział i nieobecny duchem stukał kamykiem w kamyk. Ponownie zwrócił się do
komisji zebranej wokół wanny kapitana.
- I cóż jeszcze zrobiliście? - spytał, kiedy w tłumie zamilkły objawy zachwytu.
- Stworzyliśmy kulturę - oświadczyła specjalistka od polityki sprzedaży.
- Naprawdę? - zdziwił się Ford.
- Naprawdę. Jeden z naszych realizatorów montuje właśnie fascynujący film o
okolicznych jaskiniowcach.
- To nie jaskiniowcy...
- Wyglądają jak jaskiniowcy.
- Mieszkają w jaskiniach?
- No...
- Może po prostu przedekorowali jaskinie?! - wrzasnął jakiś dowcipniś z tłumu.
Ford pogroził mu pięścią.
- Bardzo dowcipne, ale może zauważyliście, że wymierają?
W drodze powrotnej ze swej wędrówki Ford i Artur natknęli się na dwie opuszczone wsie
i zwłoki wielu tubylców, którzy powlekli się do lasu, by umrzeć. Żyjący sprawiali
wrażenie załamanych i obojętnych - jakby cierpieli na jakąś chorobę duszy, nie ciała.
Byli niezmiernie zmęczeni i bezgranicznie smutni. Odebrano im przyszłość.
- Oni wymierają! - wykrzyknął Ford. - Wiecie, co to znaczy?
- Eee... że nie powinniśmy sprzedawać im polis ubezpieczeniowych na życie! - wrzasnął
dowcipniś.
Ford zignorował go i zwrócił się do ogółu.
- Spróbujcie to pojąć! Wymierają, odkąd się zjawiliśmy!
- Właśnie to podkreśla film. - Specjalistka polityki sprzedaży była nieugięta. - To
wzruszający akcent charakteryzujący każdy znaczący dokument. Realizator jest
człowiekiem bardzo zaangażowanym.
- Gdyby tak było naprawdę... - mruknął Ford.
- Słyszałam - ciągnęła dziewczyna zwracając się do kapitana, który powoli zaczynał
przysypiać - że następny film chce zrobić o panu.
- Naprawdę? - kapitan natychmiast się ocknął. - Bardzo to miłe.
- Chce podejść do tematu z zupełnie nowego punktu widzenia, wie pan? Ciężar
odpowiedzialności, samotność dowódcy...
Kapitan przez chwilę bez sensu się jąkał.
- No, tego może bym zbytnio nie podkreślał... Nigdy nie jest się samotnym, mając
gumową kaczuszkę.
Podniósł kaczuszkę do góry. Tłum nagrodził ją oklaskami.
Doradca handlowy siedział cały czas pogrążony w zupełnym milczeniu, jakby chciał
zademonstrować, że czeka i, jeśli trzeba będzie, może czekać cały dzień.
Zdecydował jednak, że nie będzie czekać cały dzień i uda, że minionej półgodziny
wcale nie było.
Wstał.
- Może - zaczął - przejdziemy do zagadnień polityki monetarnej...
- Polityki monetarnej?! - wrzasnął przerażony Ford Prefect. - Polityki monetarnej!!!
Doradca handlowy obdarzył Forda spojrzeniem, które mogłaby powtórzyć jedynie ryba
płucodyszna.
- Polityki monetarnej - powtórzył. - Chyba wyraźnie powiedziałem.
- Skąd możecie mieć pieniądze, jeśli nikt nic nie produkuje? Przecież pieniądze nie
rosną na drzewach!
- Czy mógłbym skończyć?
Ford pogardliwie skinął głową.
- Dziękuję bardzo - zgryźliwie powiedział doradca handlowy. - Odkąd kilka tygodni
temu postanowiliśmy wprowadzić jako oficjalny środek płatniczy liść, każdy stał się
oczywiście niezwykle bogaty...
Ford z niedowierzaniem patrzył na zebranych. Przytakująco pomrukiwali i chciwie
macali pęki liści, którymi mieli powypychane bluzy.
- ...niestety z powodu wysokiego wskaźnika dostępności listowia pojawił się problem
niewielkiej inflacji, co oznacza, jak słyszałem, że aktualny kurs wynosi około trzy
zagajniki za jednego fistaszka z zapasów statku.
W tłumie rozległ się pomruk przestrachu. Doradca handlowy uciszył ludzi gestem.
- W celu zlikwidowania tego problemu i skutecznej rewaluacji liścia rozpoczęliśmy
właśnie szeroką kampanię usuwania nadmiaru liści i... eee... palimy lasy. Chyba
zgodzicie się ze mną, że w panującej sytuacji to rozsądne posunięcie.
W tłumie przez sekundę panowało niezdecydowanie, kiedy jednak ktoś zauważył, że
skutecznie podniesie to wartość liści, które mają w kieszeniach, wybuchły okrzyki
entuzjazmu i zgotowano doradcy handlowemu owację na stojąco. Obecni w tłumie księgowi
zaczęli się szykować na bardzo dochodową jesień.
- Jesteście szaleni - uznał Ford Prefect. - Jesteście kompletnie walnięci - dał do
zrozumienia. - Jesteście bandą szalonych idiotów! - zakończył.
Nastroje w tłumie zaczęły zwracać się przeciwko niemu. To, co rozpoczęło się jako
doskonałe przedstawienie, przemieniało się zdaniem obecnych w magiel, a ponieważ
obelgi kierowano głównie pod ich adresem, zaczynali mieć dosyć.
Także i dziewczyna z polityki sprzedaży zauważyła, że wiatr zaczyna wiać z innej
strony, szybko więc zaatakowała Forda.
- Czy wolno spytać - zaczęła - co robił pan przez minione miesiące? Ani pana, ani
tego drugiego intruza nie widzieliśmy od chwili lądowania.
- Wędrowaliśmy - odparł Ford. - Próbowaliśmy czegoś się dowiedzieć o planecie.
- No - podpuszczała dziewczyna - nie wygląda to na szczególnie produktywne działanie.
- Nie? Mam coś dla was, złotko. Odkryliśmy przyszłość tej planety.
Ford czekał, aż informacja zadziała. Nie zadziałała. Nie mieli zielonego pojęcia, o
czym gada. Gadał dalej.
- Wszystko jedno, coście zaplanowali. Palenie lasów, cokolwiek, nie ma to
najmniejszego znaczenia. Wasza przyszłość jest już zdecydowana. Macie dwa miliony lat
i basta. Po tym czasie wasza rasa zginie i zniknie. Pomyślcie - dwa miliony lat!
Tłum mruczał znudzony. Kto w takim tempie się bogaci, nie musi wysłuchiwać podobnych
andronów. Może dać kolesiowi dwa, trzy liście i niech spada?
Nie było to konieczne - Ford właśnie odchodził. Tylko raz się zatrzymał, kręcąc głową
na widok drugiego oficera, który walił z zabójcomatu w pobliskie drzewa.
Odwrócił się ostatni raz.
- Dwa miliony lat! - zaśmiał się i poszedł sobie.
- No to mamy dość czasu - kapitan uśmiechnął się uspokojony - by wziąć jeszcze parę
kąpieli. Czy ktoś może mi podać gąbkę? Spadła mi na ziemię."

› Pokaż wiadomość z nagłówkami


Zobacz także


2. Data: 2007-12-31 08:01:32

Temat: Re: Właśnie TO robicie! ;)
Od: "AW" <P...@h...com> szukaj wiadomości tego autora


"Sky" <s...@o...pl> wrote in message news:fl942k$u57$1@news.onet.pl...
"W każdym miejscu polany słychać było głośny, piskliwy skowyt. Przez las
niosło się zawodzenie i wycie wprawiając w panikę wiewiórki.
Kilka ptaków odleciało emanując czymś, co u ludzi zostałoby określone mianem
obrzydzenia. Odgłos krążył i wirował po polanie. Dźwięk wył i charczał, w
skrócie - ranił uszy.
Kapitan patrzył na kobziarza pobłażliwie. Wycie kobzy nie należało do tych
nielicznych spraw, które mogłyby wytrącić go z równowagi. Minęło parę
miesięcy od nieszczęsnych wydarzeń w bagnie i właściwie żyło mu się nie
gorzej niż przedtem. W olbrzymim bloku skalnym wykuto zagłębienie -
codziennie się w nim wylegiwał, podczas gdy pomocnicy zlewali go wodą. Nie
była zbyt ciepła, fakt, dotychczas bowiem nie wymyślono, jak ją podgrzać.
Nieważne, jeszcze do tego dojdą, jak na razie patrole przeszukiwały bliższą
i dalszą okolicę w poszukiwaniu gorącego źródła, bijącego najlepiej na innej
miłej polanie. Gdyby jeszcze w pobliżu było złoże mydła... Tym, którzy
twierdzili, że mydło nie występuje w złożach, kapitan nieśmiało zwrócił
uwagę, że nikt dotychczas tego do końca nie sprawdził i choć opornie,
przyznano mu rację.
Życie było przyjemne. Kiedy zostanie znalezione gorące źródło, w komplecie z
polaną, i kiedy pobiegnie po wzgórzach okrzyk, że odkryto żyłę mydła i
rozpoczęto dzienną produkcję pięciuset kostek, będzie jeszcze
przyjemniejsze. To ważne, mieć w życiu nadzieję.
"Jęk, jęk, pisk, jęk, pisk, wrzask, kwik" - wydobywał kobziarz ze swego
instrumentu. Kapitan cieszył się coraz bardziej, gdyż kobziarz mógł w każdej
chwili przestać. Na to kapitan też miał wielką nadzieję.
"Jakie poza tym istnieją przyjemności?" - zastanawiał się.
Było ich wiele. Czerwień i złoto liści, nadchodziła bowiem jesień. Cichutki
szczęk nożyczek rozlegający się tuż obok wanny, gdzie paru fryzjerów
ćwiczyło na drzemiącym scenografie i jego asystencie. Światło odbijające się
od sześciu wyczyszczonych na glanc telefonów, stojących na brzegu skalnej
wanny. Przyjemniejsze od nie dzwoniącego stale (to znaczy właściwie nigdy
nie dzwoniącego) telefonu było sześć nie dzwoniących stale (to znaczy
właściwie nigdy nie dzwoniących) telefonów.
Najprzyjemniejszy ze wszystkiego był jednak szczęśliwy pomruk setek ludzi,
zbierających się powoli na łące, by wziąć udział w popołudniowym posiedzeniu
komisji.
Kapitan pstryknął kaczuszkę w dzióbek. Popołudniowe posiedzenia komisji były
jego ulubionym zajęciem.

Ktoś jeszcze obserwował napływający tłumek. W koronie stojącego na skraju
polany drzewa siedział Ford Prefect, ubrany w płaszcz ze skóry renifera. Po
sześciu miesiącach wędrówki wyszczuplał i nabrał formy, oczy mu błyszczały.
Brodę miał tak gęstą, a twarz tak ogorzałą, że wyglądał jak piosenkarz
country.
Już prawie tydzień obserwował z Arturem ludzi z Golgafrincham i postanowił,
że czas nieco rozkręcić akcję.
Polana się wypełniła. Były tu setki niedbale rozwalonych mężczyzn i kobiet -
gadali, pogryzali owoce, grali w karty i generalnie się wałkonili. Ich dresy
były brudne i podarte, każdy miał za to idealną fryzurę. Ford zdziwił się,
że wszyscy powypychali bluzy liśćmi.
"Chyba nie zaczęli nagle interesować się botaniką? Pewnie to coś w rodzaju
izolacji cieplnej przed nadchodzącymi chłodami, ewentualnie..."
Rozmyślania przerwał mu głos, który zagłuszył ogólny pomruk.
- Witam! - krzyknął kapitan. - Z chęcią przywołałbym jakoś zebranych do
porządku, jeśli to możliwe. Zgoda? - Uśmiechnął się przyjacielsko. - Jeszcze
minutę? Jak sobie życzycie...
Rozmowy powoli milkły i wszyscy na polanie ucichli - z wyjątkiem kobziarza,
który przebywał duchem w jakimś jedynie jemu dostępnym dzikim i niemożliwym
do skolonizowania muzycznym świecie. Kilku z otaczających ludzi rzuciło w
niego liśćmi. Jeśli nawet istniał jakiś logiczny powód, dlaczego tak
zrobili, Ford Prefect na razie nie był w stanie go dostrzec.
Wokół kapitana zebrała się niewielka grupka. Jeden ze stojących przy wannie
wyraźnie szykował się do wygłoszenia mowy. Wstał, chrząknął i spojrzał w
dal - jakby chciał dać tłumowi do zrozumienia, że zaraz będzie gotów.
Tłum czekał w napięciu, wszystkie oczy były skierowane na szykującego się
mówcę.
Ciągle jeszcze nic się nie działo i Ford doszedł do wniosku, że nadszedł
pasujący dramatycznie moment na wejście. Mężczyzna zaczął wydawać z siebie
pierwszy dźwięk.
Ford skoczył z drzewa na ziemię.
- Cześć, kochani! - krzyknął.
Tłum odwrócił się w jego stronę.
- Przyjacielu! - zawołał kapitan. - Masz może zapałki? Może zapalniczkę?
Albo coś podobnego?
- Niestety - odparł Ford w sposób, który sprawiał wrażenie, że stracił
pierwszy impet. Nie był przygotowany na takie przyjęcie. Postanowił wziąć
się zdecydowanie do rzeczy. - Nie mam zapałek, mam za to dla was ważne
wiadomości...
- Szkoda - wpadł mu w słowo kapitan. - Skończyły nam się, wiesz? Od tygodni
nie kąpałem się w ciepłej wodzie...
Ford postanowił nie dać się sprowadzić na manowce.
- Mam dla was ważne wiadomości - powtórzył. - Dokonaliśmy odkrycia i musi
was zaciekawić.
- Czy ten punkt jest w porządku obrad? - spytał facet, któremu Ford
przerwał.
Ford uśmiechnął się jak piosenkarz country.
- Człowieku... - spróbował.
- Przykro mi - mężczyzna był wyraźnie zdenerwowany - ale jako doradca
handlowy z wieloletnim doświadczeniem muszę obstawać za trzymaniem się
porządku obrad komisji.
- On zwariował! Przecież to prehistoryczna planeta...
- Proszę zwracać się do przewodniczącego! - fuknął doradca.
- Nie widzę żadnego przewodniczącego, jedynie skałę.
Doradca handlowy doszedł do wniosku, że najodpowiedniejszym do sytuacji
nastrojem będzie irytacja.
- No to proszę mówić do niej "Panie Przewodniczący" - rzekł z irytacją.
- Dlaczego nie "skało"?
- Najwyraźniej nie ma pan zielonego pojęcia - doradca handlowy uznał, że nie
warto rezygnować z irytacji na rzecz staromodnej arogancji - o współczesnych
metodach prowadzenia biznesu.
- A pan nie ma pojęcia, gdzie się znajduje - odpalił Ford.
Gwałtownie wstała dziewczyna z piskliwym głosem. Zaprezentowała swoje
możliwości.
- Zamknijcie się obaj! Chciałabym złożyć oficjalny wniosek na ręce przewodni
czącego.
- Masz chyba na myśli "na skałę przewodniczącego" - parsknął stojący obok
fryzjer.
- Do rzeczy! Do rzeczy! - zagdakał doradca handlowy.
- Świetnie - stwierdził Ford. - Zobaczymy, jak sobie poradzicie sami. - Padł
na ziemię, by sprawdzić, jak długo uda mu się zachować spokój.
Kapitan wydał z siebie coś na kształt ugodowego chrząknięcia.
- Chciałbym - zaczął grzecznie - otworzyć pięćset siedemdziesiąte trzecie
posiedzenie komisji do spraw kolonizacji planety Fintlewudlewix...
"Dziesięć sekund" - pomyślał Ford i zerwał się na nogi.
- To bez sensu! - krzyknął. - Pięćset siedemdziesiąt dwa posiedzenia komisji
i nawet nie wynaleźliście ognia!
- Gdyby był pan uprzejmy - wtrąciła dziewczyna z piskliwym głosem - rzucić
okiem na kartkę z porządkiem obrad...
- Skałę z porządkiem obrad! - radośnie zaćwierkał fryzjer.
- Dziękuję, powoli zaczynam rozumieć, o co tu chodzi - wymamrotał Ford.
- ...wtedy... zobaczy... pan... - ciągnęła nieubłagalnie dziewczyna - że
mamy dziś otrzymać raport z podkomisji fryzjerów do spraw ognia.
- Ach... uuu... - wydukał fryzjer i zaczął toczyć baranim wzrokiem. W całej
Galaktyce oznacza to: "Eee, nie da się tego przełożyć na przyszły czwartek?"
- No to pięknie! - fuknął na niego Ford. - Co dotychczas zrobiłeś? Co
zamierzasz dalej? Co sądzisz o wynalezieniu ognia?
- Bo ja wiem? - odparł fryzjer. - Dali mi dwa kawałki drewna...
- I co z nimi zrobiłeś?
Fryzjer strachliwie pogrzebał w bluzie dresu i podał Fordowi owoc swej
pracy.
Ford wyciągnął do góry rękę z otrzymanym przedmiotem, by wszyscy mogli go
zobaczyć.
- Lokówki!
W tłumie wybuchły owacje.
- Nie szkodzi - stwierdził Ford. - Nie od razu Rzym spalono.
Tłum nie miał zielonego pojęcia, o czym mowa, ale i tak mu się podobało.
Oklaski się nasiliły.
- Jesteście naiwni jak dzieci - stwierdziła dziewczyna. - Gdybyście tyle
czasu co ja zajmowali się polityką sprzedaży, wiedzielibyście, że nim
zacznie tworzyć się produkt, należy go dokładnie zbadać. Trzeba ustalić,
czego ludzie oczekują od ognia, jaki mają do niego stosunek, z czym im się
kojarzy.
Tłum słuchał w napięciu. Czekano na coś spektakularnego ze strony Forda.
- Możesz to sobie wsadzić głęboko... - Ford zawiesił głos.
- To też trzeba wiedzieć! - upierała się dziewczyna. - Czy ludzie chcą, by
można było wsadzać ogień w różne miejsca?
- Chcecie? - spytał Ford.
- Tak! - wrzasnęli jedni.
- Nie! - odkrzyknęli inni.
Nie mieli pojęcia, o czym mowa - uważali po prostu, że to taka zabawa.
- A koło? - wtrącił się kapitan. - Co z kołem? Projekt wygląda na niezwykle
interesujący.
- Oczywiście - dziewczyna od polityki sprzedaży machnęła ręką - ale wynikły
pewne kłopoty.
- Kłopoty?! - wykrzyknął Ford. - Jakie kłopoty?! Przecież koło jest
najprostszą konstrukcją we wszechświecie!
Specjalistka od polityki sprzedaży przyszpiliła go wzrokiem.
- No to pięknie, panie mądraliński, jeśli pan taki sprytny, to proszę
powiedzieć, jaki ma mieć kolor!
Tłum oszalał. Jeden zero dla naszych! Ford wzruszył ramionami i usiadł.
- Święty Zarkwonie - westchnął - nikt z was nic nie zrobił?
Jakby w odpowiedzi na skraju polany zawrzało. Tłum nie mógł uwierzyć, że
przygotowano na dziś tyle rozrywek. Marszowym krokiem weszło kilkunastu
ludzi, ubranych w resztki mundurów 3. Regimentu Golgafrinchamskiego. Mniej
więcej połowa miała zabójcomaty, reszta włócznie, którymi podczas marszu
rytmicznie się stukali. Mieli opalone twarze i choć byli niezwykle zmęczeni
i brudni, wyglądali zdrowo. Stanęli z hurkotem i wywalili w powietrze parę
salw, by ściągnąć na siebie uwagę. Jeden z przybyłych przewrócił się i
więcej nie poruszył.
- Panie kapitanie! - wrzasnął drugi oficer, bo to on dowodził. - Proszę o
pozwolenie złożenia raportu!
- Oczywiście, drugi, witamy w domu i tak dalej. Znaleźliście jakieś gorące
źródła?
- Nie, panie kapitanie!!!
- Tak się obawiałem...
Drugi oficer pomaszerował przez tłum i zasalutował wannie.
- Odkryliśmy następny kontynent!
- Dawno temu?
- Leży za morzem... - Drugi znacząco zmrużył oczy. - Na wschodzie.
- Aha...
Drugi odwrócił się do tłumu. Podniósł karabin nad głowę.
"Teraz będzie coś fantastycznego" - pomyślano w tłumie.
- Wypowiedzieliśmy im wojnę!
To przekraczało wszelkie oczekiwania. Na polanie wybuchł dziki,
niepohamowany entuzjazm.
- Czekajcie! - wrzasnął Ford Prefect. - Moment!
Zerwał się na równe nogi i gestami uciszał tłum. Po chwili zapanował
względny spokój. Cisza była prawie idealna... no, brakowało jedynie, by
kobziarz przestał grać hymn narodowy.
- Potrzebny nam kobziarz? - spytał Ford.
- Oczywiście - odparł kapitan. - Subwencjonujemy go przecież.
Ford przez chwilę pomyślał, czy nie złożyć wniosku o włączenie sprawy
kobziarza do porządku obrad, szybko jednak uzmysłowił sobie, że jeśli
zacznie działać jak "członkowie komisji", naraża się na niebezpieczeństwo
popadnięcia w obłęd. Zamiast oszaleć, rzucił w kobziarza celnie kawałem
skały i zwrócił się do drugiego oficera.
- Wypowiedzieliście im wojnę?
- Tak jest! - Drugi patrzył na Forda pogardliwie.
- Sąsiedniemu kontynentowi?
- Tak jest! Totalną wojnę. Ostateczną.
- Ale przecież nikt tam nie mieszka!
"Ciekawe - pomyślano w tłumie. - Dobra uwaga".
Tępy wzrok drugiego niewzruszenie latał dalej w miejscu. Dokładniej mówiąc,
jego oczy zachowywały się jak dwa komary, które latają człowiekowi dziesięć
centymetrów przed nosem i nie zamierzają zwracać uwagi na machające ręce,
packi na muchy ani zwinięte gazety.
- Wiem, że nikt tam nie mieszka - stwierdził drugi - ale pewnego dnia
zamieszka! Dlatego zostawiliśmy bezterminowe ultimatum!
- Co?
- I wysadziliśmy parę obiektów wojskowych!
Kapitan wychylił się z wanny.
- Obiektów wojskowych?
Przez chwilę oczy drugiego unikały wzroku dowódcy.
- Tak jest, panie kapitanie, potencjalne obiekty wojskowe. No... drzewa...
Chwila niepewności minęła - drugi wzrokiem smagnął tłum jak biczem.
- Poza tym - ryknął - przesłuchaliśmy gazelę!
Z animuszem wsadził sobie zabójcomat pod pachę i ruszył w tłum, który
wybuchł gwałtownym zachwytem. Udało mu się zrobić nie więcej niż kilka
kroków, kiedy go dogoniono, dźwignięto na ramiona i zaczęto nieść w rundzie
honorowej wokół polany.
Ford siedział i nieobecny duchem stukał kamykiem w kamyk. Ponownie zwrócił
się do komisji zebranej wokół wanny kapitana.
- I cóż jeszcze zrobiliście? - spytał, kiedy w tłumie zamilkły objawy
zachwytu.
- Stworzyliśmy kulturę - oświadczyła specjalistka od polityki sprzedaży.
- Naprawdę? - zdziwił się Ford.
- Naprawdę. Jeden z naszych realizatorów montuje właśnie fascynujący film o
okolicznych jaskiniowcach.
- To nie jaskiniowcy...
- Wyglądają jak jaskiniowcy.
- Mieszkają w jaskiniach?
- No...
- Może po prostu przedekorowali jaskinie?! - wrzasnął jakiś dowcipniś z
tłumu.
Ford pogroził mu pięścią.
- Bardzo dowcipne, ale może zauważyliście, że wymierają?
W drodze powrotnej ze swej wędrówki Ford i Artur natknęli się na dwie
opuszczone wsie i zwłoki wielu tubylców, którzy powlekli się do lasu, by
umrzeć. Żyjący sprawiali wrażenie załamanych i obojętnych - jakby cierpieli
na jakąś chorobę duszy, nie ciała. Byli niezmiernie zmęczeni i bezgranicznie
smutni. Odebrano im przyszłość.
- Oni wymierają! - wykrzyknął Ford. - Wiecie, co to znaczy?
- Eee... że nie powinniśmy sprzedawać im polis ubezpieczeniowych na życie! -
wrzasnął dowcipniś.
Ford zignorował go i zwrócił się do ogółu.
- Spróbujcie to pojąć! Wymierają, odkąd się zjawiliśmy!
- Właśnie to podkreśla film. - Specjalistka polityki sprzedaży była
nieugięta. - To wzruszający akcent charakteryzujący każdy znaczący dokument.
Realizator jest człowiekiem bardzo zaangażowanym.
- Gdyby tak było naprawdę... - mruknął Ford.
- Słyszałam - ciągnęła dziewczyna zwracając się do kapitana, który powoli
zaczynał przysypiać - że następny film chce zrobić o panu.
- Naprawdę? - kapitan natychmiast się ocknął. - Bardzo to miłe.
- Chce podejść do tematu z zupełnie nowego punktu widzenia, wie pan? Ciężar
odpowiedzialności, samotność dowódcy...
Kapitan przez chwilę bez sensu się jąkał.
- No, tego może bym zbytnio nie podkreślał... Nigdy nie jest się samotnym,
mając gumową kaczuszkę.
Podniósł kaczuszkę do góry. Tłum nagrodził ją oklaskami.
Doradca handlowy siedział cały czas pogrążony w zupełnym milczeniu, jakby
chciał zademonstrować, że czeka i, jeśli trzeba będzie, może czekać cały
dzień.
Zdecydował jednak, że nie będzie czekać cały dzień i uda, że minionej
półgodziny wcale nie było.
Wstał.
- Może - zaczął - przejdziemy do zagadnień polityki monetarnej...
- Polityki monetarnej?! - wrzasnął przerażony Ford Prefect. - Polityki
monetarnej!!!
Doradca handlowy obdarzył Forda spojrzeniem, które mogłaby powtórzyć jedynie
ryba płucodyszna.
- Polityki monetarnej - powtórzył. - Chyba wyraźnie powiedziałem.
- Skąd możecie mieć pieniądze, jeśli nikt nic nie produkuje? Przecież
pieniądze nie rosną na drzewach!
- Czy mógłbym skończyć?
Ford pogardliwie skinął głową.
- Dziękuję bardzo - zgryźliwie powiedział doradca handlowy. - Odkąd kilka
tygodni temu postanowiliśmy wprowadzić jako oficjalny środek płatniczy liść,
każdy stał się oczywiście niezwykle bogaty...
Ford z niedowierzaniem patrzył na zebranych. Przytakująco pomrukiwali i
chciwie macali pęki liści, którymi mieli powypychane bluzy.
- ...niestety z powodu wysokiego wskaźnika dostępności listowia pojawił się
problem niewielkiej inflacji, co oznacza, jak słyszałem, że aktualny kurs
wynosi około trzy zagajniki za jednego fistaszka z zapasów statku.
W tłumie rozległ się pomruk przestrachu. Doradca handlowy uciszył ludzi
gestem.
- W celu zlikwidowania tego problemu i skutecznej rewaluacji liścia
rozpoczęliśmy właśnie szeroką kampanię usuwania nadmiaru liści i... eee...
palimy lasy. Chyba zgodzicie się ze mną, że w panującej sytuacji to rozsądne
posunięcie.
W tłumie przez sekundę panowało niezdecydowanie, kiedy jednak ktoś zauważył,
że skutecznie podniesie to wartość liści, które mają w kieszeniach, wybuchły
okrzyki entuzjazmu i zgotowano doradcy handlowemu owację na stojąco. Obecni
w tłumie księgowi zaczęli się szykować na bardzo dochodową jesień.
- Jesteście szaleni - uznał Ford Prefect. - Jesteście kompletnie walnięci -
dał do zrozumienia. - Jesteście bandą szalonych idiotów! - zakończył.
Nastroje w tłumie zaczęły zwracać się przeciwko niemu. To, co rozpoczęło się
jako doskonałe przedstawienie, przemieniało się zdaniem obecnych w magiel, a
ponieważ obelgi kierowano głównie pod ich adresem, zaczynali mieć dosyć.
Także i dziewczyna z polityki sprzedaży zauważyła, że wiatr zaczyna wiać z
innej strony, szybko więc zaatakowała Forda.
- Czy wolno spytać - zaczęła - co robił pan przez minione miesiące? Ani
pana, ani tego drugiego intruza nie widzieliśmy od chwili lądowania.
- Wędrowaliśmy - odparł Ford. - Próbowaliśmy czegoś się dowiedzieć o
planecie.
- No - podpuszczała dziewczyna - nie wygląda to na szczególnie produktywne
działanie.
- Nie? Mam coś dla was, złotko. Odkryliśmy przyszłość tej planety.
Ford czekał, aż informacja zadziała. Nie zadziałała. Nie mieli zielonego
pojęcia, o czym gada. Gadał dalej.
- Wszystko jedno, coście zaplanowali. Palenie lasów, cokolwiek, nie ma to
najmniejszego znaczenia. Wasza przyszłość jest już zdecydowana. Macie dwa
miliony lat i basta. Po tym czasie wasza rasa zginie i zniknie. Pomyślcie -
dwa miliony lat!
Tłum mruczał znudzony. Kto w takim tempie się bogaci, nie musi wysłuchiwać
podobnych andronów. Może dać kolesiowi dwa, trzy liście i niech spada?
Nie było to konieczne - Ford właśnie odchodził. Tylko raz się zatrzymał,
kręcąc głową na widok drugiego oficera, który walił z zabójcomatu w
pobliskie drzewa.
Odwrócił się ostatni raz.
- Dwa miliony lat! - zaśmiał się i poszedł sobie.
- No to mamy dość czasu - kapitan uśmiechnął się uspokojony - by wziąć
jeszcze parę kąpieli. Czy ktoś może mi podać gąbkę? Spadła mi na ziemię."\

------------

Tak, to zdecydowanie pl.sci.filozofia. Ta dziewczyna to wypisz wymaluj...

:-)

AW

.


› Pokaż wiadomość z nagłówkami


3. Data: 2007-12-31 09:04:39

Temat: Re: Właśnie TO robicie! ;)
Od: "pluton_" <p...@p...onet.pl> szukaj wiadomości tego autora

mozna poprosic o streszczenie w 2 zdaniach ?

--
pozdrawiam
P.L.U.T.O.N.: Positronic Lifeform Used for Troubleshooting and Online
Nullification



› Pokaż wiadomość z nagłówkami


4. Data: 2007-12-31 09:05:44

Temat: Re: Właśnie TO robicie! ;)
Od: "Piotr" <p...@w...pl> szukaj wiadomości tego autora


Użytkownik "AW" <P...@h...com> napisał w wiadomości
>
> Tak, to zdecydowanie pl.sci.filozofia. Ta dziewczyna to wypisz wymaluj...
>
> :-)
>
>
Cz rzeczywiście trzeba cytować kobylasty tekst, po to, by na końcu wlepić
jedno zdanie?
Ja myślę, że nie.
pz
Piotr


› Pokaż wiadomość z nagłówkami


5. Data: 2007-12-31 09:50:52

Temat: Re: Właśnie TO robicie! ;)
Od: "Sky" <s...@o...pl> szukaj wiadomości tego autora


Użytkownik "pluton_" <p...@p...onet.pl> napisał w wiadomości
news:flab9m$2g8$1@news.onet.pl...
> mozna poprosic o streszczenie w 2 zdaniach ?

Nie.
Ale mogę zdradzić skąd cytat ;)

› Pokaż wiadomość z nagłówkami


6. Data: 2008-01-02 22:57:26

Temat: Re: Właśnie TO robicie! ;)
Od: "Sky" <s...@o...pl> szukaj wiadomości tego autora


Użytkownik "Piotr" <p...@w...pl> napisał w wiadomości news:flabdb$mnt$1@news.wp.pl...
>
> Użytkownik "AW" <P...@h...com> napisał w wiadomości
> >
> > Tak, to zdecydowanie pl.sci.filozofia. Ta dziewczyna to wypisz wymaluj...
> >
> > :-)
> >
> >
> Cz rzeczywiście trzeba cytować kobylasty tekst, po to, by na końcu wlepić
> jedno zdanie?
> Ja myślę, że nie.
> pz
> Piotr
>
A zgłosiłeś swój wniosek do porządku [skały] obrad? ;)

› Pokaż wiadomość z nagłówkami


 

strony : [ 1 ]


« poprzedni wątek następny wątek »


Wyszukiwanie zaawansowane »

Starsze wątki

płyta relaksacyjna
Kwestia sumienia
Re: Elektryczny młynek do pieprzu
Co to może być ?
Szczęśliwi [...] nie liczą

zobacz wszyskie »

Najnowsze wątki

Senet parts 1-3
Chess
Dendera Zodiac - parts 1-5
Vitruvian Man - parts 7-11a
Vitruvian Man - parts 1-6

zobacz wszyskie »