Strona główna Grupy pl.sci.psychologia Zycie...

Grupy

Szukaj w grupach

 

Zycie...

Liczba wypowiedzi w tym wątku: 1


« poprzedni wątek następny wątek »

1. Data: 2002-03-11 18:41:05

Temat: Zycie...
Od: "Lepton" <l...@p...e.pl> szukaj wiadomości tego autora

Czesc, nie chce mi sie zyc. Uwazam ze caly swiat jest jedna wielka klatka, w
ktorej jestesmy zamknieci za kare. Nasze zycie jest marne i bezcelowe,
cieszymy sie z drobiazgow jak dzieci, wiedzac ze wczesniej czy pozniej
przyjdzie smierc, po co nasze sa wysilki? Po co my zyjemy? Nie wiem, chyba
jestem glupi czy co, ale nie widze sensu istnienia...

Pozdrawiam,
Lepton.


› Pokaż wiadomość z nagłówkami


Zobacz także


1. Data: 2002-03-11 19:23:34

Temat: Re: Zycie...
Od: p...@u...gda.pl (Dawid) szukaj wiadomości tego autora

"Lepton" <l...@p...e.pl> napisal:

>Czesc, nie chce mi sie zyc.

Pewnie jestes jakims neutrinkiem albo elektronkiem co Mr. Lepton? :))
Mysle, ze elektronkiem :)
No jakbym wiedzial, ze jestem czastka trwala, to pewnie marzylby mi
sie jakis rozpad.. moze poszukaj swojej antyczasteczki i stworzcie
obojetna elektrycznie parke, albo dostapcie spontanicznej anihilacji i
obdarujcie swiat malym blyskiem energii i paroma wesolymi fotonikami
;-)

>Uwazam ze caly swiat jest jedna wielka klatka, w
>ktorej jestesmy zamknieci za kare.

Szanowny leptonie :) Nie zostales zamniety za kare, tylko zostales
obdarowany masa i ladunkiem (pomysl o biednych bezmasowych fotonach,
jak im musi byc smutna, ze nie moga sie pozdezac wesolo ze soba albo
posmyrac polami elektorstatycznymi). A ze masz ten ladunek i mase, to
obowiazuja Cie pewne prawa i nie za kare tylko w nagrode :) Taki
biedny fotonek caly swiat przeleci i rozproszy sie gdzies zapomniany
przez bogow, a Ty mozesz trafic na swoja przytulna studnie potencjalu,
wytworzyc parke plusik-minusik, jakze inne czastki Ci zazdroszcza. Co
wiecej jestes wolny od oddzialywan silnych, tych dyktatorskich sil nie
pozwalajacych na swobode poruszania sie po tej wielkim swiece, ktory
nazywasz klatka. Zaiste najszczesliwsza z Ciebie czastka elementarna.

>Nasze zycie jest marne i bezcelowe,
>cieszymy sie z drobiazgow jak dzieci, wiedzac ze wczesniej czy pozniej
>przyjdzie smierc, po co nasze sa wysilki?

Alez Drogi Leptonie skad u Ciebie tak niska wartosciowosc? czyzby
jakas ciezka czastka pozbawila Cie energii w zderzeniu sprezystym?
Czyz nie ciesza Cie te wszystkie wiazania walencyjne i kowalencyjne w
ktorych brales udzial? toz to wlasnie Twoja obecnosc i twoich kolegow
na koncach moich dendrytow powoduje iz moge sobie sobie o Was pomyslec
i docenic. Wstyd, ze tak malo osob o Was mysli, ale doprawdyz piekna
robote wykonujecie imc Panie Elektronie :) Ciekzo Was odroznic jeden
od drugiego i tyle Was, ze moze nie zapamietam akurat Ciebie, ale nie
mysl, ze jestes kompletnie zapomniany i niedoceniany. Slyszalem, ze sa
ludzie, ktorzy znajduja prawdziwa przyjemnosc w kontaktach z Wami i
badaniem Waszego ekscytujacego swiatka :)

>Po co my zyjemy?
>Nie wiem, chyba
>jestem glupi czy co, ale nie widze sensu istnienia...

To pytanie zdecydowanie nalezy zadac Stworcy wielkiego winnego za
Wielki Wybuch :) Ale skoro juz sie pojawiles na tym swiecie, to ciesz
sie. Pomysl o tych wszystkich niezrealizowanych czastkach, o
grawiotnach, ktorych zywot jest tak niezbadany i tak unikalny, ze nie
mozna sie z nimi skontaktowac, czy chocby o koledze taonie, ktory
ledwie sie pojawi a juz po czasie krotszym niz 2,3*10^(-12) znika. Toz
to dopiero jest krotki zywot, w ktorym nawet brak czasu by zadac sobie
to pytanie. Gdybym byl elektronkiem cieszylbym sie z trwalosci mego
istnienia i westolo stukal sie z innymi czastkami, tylko uwaga na
nihilacje, a pewnego dnia pytanie albo sie przeterminuje, albo
odpowiedz stanie w Twoim umysle jak wybuch supernowej. Zreszta pomysl
o tych wszystkich elektronkach z tego wybuchu i ile madrosci bedziesz
tym nieopierzonym czasteczkom przekazac od siebie.

pozdrowienia ze swiata wielokomorkowcow,



Dawid

"Tuk-tuk, rzeczownik: Moment, kiedy nagle zdajesz sobie sprawe,
ze Zycie mogloby byc znacznie prostsze, gdybys mial
dosc czasu, by sie nad wszystkim dobrze zastanowic."

Slownik Kubusia Puchatka,
A.R.Melrose

› Pokaż wiadomość z nagłówkami


1. Data: 2002-03-11 19:38:07

Temat: Re: Zycie...
Od: "EvaTM" <e...@i...pl> szukaj wiadomości tego autora

"Dawid" :

/.../ z bólem tnę, jak mi Bóg miły:)

> ze swiata wielokomorkowcow,
> Dawid
>
> "Tuk-tuk, rzeczownik: Moment, kiedy nagle zdajesz sobie sprawe,
> ze Zycie mogloby byc znacznie prostsze, gdybys mial
> dosc czasu, by sie nad wszystkim dobrze zastanowic."
>
> Slownik Kubusia Puchatka,
> A.R.Melrose

Dawidzie !:)))
Czemuż nie spotkałam Cię 20 lat temu !:)))

Vitaj Leptonie :)
Też przez to przechodziliśmy.. niektórzy przynajmniej;)
Oby nie tłukło Cię tak długo po bezdrożach, jak nas.
Ale pobyt tutaj na pewno Cię uzdrowi !:)
Eva

--
Jak łatwo kogoś słowem zabić i.. uratować.
"Change my Green to Yellow, never to Red !,
Earl" [kEtA-AR]






› Pokaż wiadomość z nagłówkami


1. Data: 2002-03-11 21:15:12

Temat: Re: Zycie...
Od: "Marsel" <i...@w...pl> szukaj wiadomości tego autora


Użytkownik "Lepton"
<..>
> Czesc, nie chce mi sie zyc. Uwazam ze caly swiat jest jedna wielka
klatka, w
> ktorej jestesmy zamknieci za kare. Nasze zycie jest marne i bezcelowe,
> cieszymy sie z drobiazgow jak dzieci, wiedzac ze wczesniej czy pozniej
> przyjdzie smierc, po co nasze sa wysilki? Po co my zyjemy? Nie wiem,
chyba
> jestem glupi czy co, ale nie widze sensu istnienia...

czesc,

wydaje mi sie ze zycie polega na ciagłych zmianach, ruchu, to mniej lub
bardziej dynamiczny proces bez poczatku i konca. my jestesmy tylko czastka
tego wszystkiego, nosicielami zycia przez jakis czas. i nie jest istotne
dla Zycia czy jestesmy tego swiadomi, czy dostrzegamy jakis sens czy nie,
to tylko nasza fantazja szuka dla siebie swojej racji bytu.
zycie jest wiec nam wypozyczone w pewnym sensie, przynajmniej jakas mała
czastka, i tylko od nas tak naprawde zalezy jak bedziemy ten depozyt
traktowac. decydujemy o tym nawet nie zdajac sobie z tego sprawy.

poniewaz wpisane w nasza nature zycie jest ruchem, wiec zle nam jesli
jestesmy w jakis istotny sposób skrepowani. mamy jednak wiecej mozliwosci
ruchu niz to pozornie sie nam wydaje, pewne przeszkody mozna pokonywac
okreznie, fortelem.... sposobem. dobrze jest jednak najpierw zdac sobie
sprawe co te kraty tworzy. co nas odcina od innych czastek zycia i
powoduje ze sily witalne obumieraja.
mniej istotne jest jak sobie wyobrazamy co jest za kratami; prawdopodonie
i tak co innego tam znajdziemy. Przede wszystkim jednka kiedy sie
wydostaniemy bedziemy miec szersze widoki i wieksza swobode wyboru i
ruchu. a to wystarczy zeby byc pelniej.

wg mnie równie nadetym durniem jest kto uwaza ze znalazł sens zycia, bo to
nie my go znajdujemy, tylko on nami włada, bo zycie i sens to to samo.
sens to inaczej czucie zycia.

pozdrawiam
marsel

› Pokaż wiadomość z nagłówkami


1. Data: 2002-03-11 22:05:00

Temat: Re: Zycie...
Od: "Basia" <b...@k...net.pl> szukaj wiadomości tego autora


Użytkownik "Lepton" <l...@p...e.pl> napisał w wiadomości
news:a6itnb$jee$1@news.tpi.pl...
> Czesc, nie chce mi sie zyc. Uwazam ze caly swiat jest jedna wielka klatka,
w
> ktorej jestesmy zamknieci za kare. Nasze zycie jest marne i bezcelowe,
> cieszymy sie z drobiazgow jak dzieci, wiedzac ze wczesniej czy pozniej
> przyjdzie smierc, po co nasze sa wysilki? Po co my zyjemy? Nie wiem, chyba
> jestem glupi czy co, ale nie widze sensu istnienia...
>
> Pozdrawiam,
> Lepton.
>
>
Może czas zacząć wierzyć?

Pozdrawiam
Basia


› Pokaż wiadomość z nagłówkami


1. Data: 2002-03-12 01:02:08

Temat: Re: Zycie...
Od: "sleepindog" <l...@s...dogs.lie> szukaj wiadomości tego autora

Użytkownik "Lepton" <l...@p...e.pl> napisał w wiadomości
news:a6itnb$jee$1@news.tpi.pl...
> Czesc, nie chce mi sie zyc. Uwazam ze caly swiat jest jedna wielka klatka,
w
> ktorej jestesmy zamknieci za kare. Nasze zycie jest marne i bezcelowe,
> cieszymy sie z drobiazgow jak dzieci, wiedzac ze wczesniej czy pozniej
> przyjdzie smierc, po co nasze sa wysilki? Po co my zyjemy? Nie wiem, chyba
> jestem glupi czy co, ale nie widze sensu istnienia...
> Pozdrawiam,
> Lepton.

pij wiecej liptona


› Pokaż wiadomość z nagłówkami


1. Data: 2002-03-12 12:26:19

Temat: Re: Zycie...
Od: "Sonda" <s...@a...com.pl> szukaj wiadomości tego autora


Użytkownik Lepton <l...@p...e.pl> w wiadomości do grup dyskusyjnych
napisał:a6itnb$jee$...@n...tpi.pl...
> Czesc, nie chce mi sie zyc. Uwazam ze caly swiat jest jedna wielka klatka,
w
> ktorej jestesmy zamknieci za kare. Nasze zycie jest marne i bezcelowe,
> cieszymy sie z drobiazgow jak dzieci, wiedzac ze wczesniej czy pozniej
> przyjdzie smierc, po co nasze sa wysilki? Po co my zyjemy? Nie wiem, chyba
> jestem glupi czy co, ale nie widze sensu istnienia...
>
> Pozdrawiam,
> Lepton.
>
> Poznales juz w zyciu wszystko, ze nie masz po co zyc?
I co z tego ze umrzesz, po co o tym myslec, bierz 'wszystko' co mozesz i
dobre i zle, a wlasnie sztuką zycia jest to, czy to dla ciebie bedzie mialo
wartosc, czy nie. Kazdy z osobna rysuje sobie, zycie, wystarczy miec duzo
kolorowych kredek, a wtedy nie bedziesz chcial przestac rysowac i nie
bedziesz sie zastanawial, czy kiedys skoncza Ci sie kartki. A na kolorowe
kredki pracujesz codziennie, tylko leniwi ich nie maja i to oni nie widza
sensu zycia.

Sonda



› Pokaż wiadomość z nagłówkami


1. Data: 2002-03-12 12:27:45

Temat: Re: Zycie...
Od: "Wilczek" <w...@i...com> szukaj wiadomości tego autora

> Czesc, nie chce mi sie zyc. Uwazam ze caly swiat jest jedna wielka klatka, w
> ktorej jestesmy zamknieci za kare. Nasze zycie jest marne i bezcelowe,
> cieszymy sie z drobiazgow jak dzieci, wiedzac ze wczesniej czy pozniej
> przyjdzie smierc, po co nasze sa wysilki? Po co my zyjemy? Nie wiem, chyba
> jestem glupi czy co, ale nie widze sensu istnienia...

Wedlug mnie to bardzo wazny etap - uswiadomienie sobie, ze zycie nie ma sensu!
Dobrt poczatek - teraz jest jeszcze drugi etap - zaakceptowac to! Powoli
zaczyna myslec, ze mi sie udalo ale nie wiem na jak dlugo. A dzieci sa
szczesliwe cieszac sie wlasnie z drobiazgow i tak nalezy zyc! Jedyne co
mozna zrobic w zyciu to cieszyc sie tym co przez te kilkadziesiat lat mozemy
zrobic, zobaczyc, dotknac, powachac. W tym musisz szukac radosci - piekny
zachod slonca, rozowe martini w niebieskawym kieliszku, mile slowo,
delikatny pocalunek, pierwsze paki kwiatow na wiosne... Ech... tak poetycko
to nie w moim stylu - mozna inaczej - wspanialy plik bankontow z wyplaty,
rytualna tequilla ze znajomymi, szybki samochod, dobre jedzenie...

Jest tyle rzeczy, z ktorych mozna sie cieszyc - z tego co daja Ci inni ludzie,
z tego co Ty mozesz im dac, z tego co zycie oferuje... oczywiscie sa i cienie
ale sa tez blaski.

--
-=Pozdrowionka=-

Wilczek
w...@w...pl <|> http://www.wr.pl
ICQ: 4017758 <|> GG: 75722



› Pokaż wiadomość z nagłówkami


1. Data: 2002-03-12 13:51:37

Temat: Re: Zycie...
Od: "EvaTM" <e...@i...pl> szukaj wiadomości tego autora

"Lepton" <l...@p...e.pl> napisał w wiadomości
news:a6itnb$jee$1@news.tpi.pl...
> Czesc, nie chce mi sie zyc. Uwazam ze caly swiat jest jedna wielka klatka,
w
> ktorej jestesmy zamknieci za kare. Nasze zycie jest marne i bezcelowe,
> cieszymy sie z drobiazgow jak dzieci, wiedzac ze wczesniej czy pozniej
> przyjdzie smierc, po co nasze sa wysilki? Po co my zyjemy? Nie wiem, chyba
> jestem glupi czy co, ale nie widze sensu istnienia...

Krzysztof Szymborski

NAUKOWA TEORIA SZCZĘŚCIA

Życie pełne szczęścia!
Żaden żywy człowiek
nie mógłby go znieść.
Byłoby to piekło na Ziemi.
George Bernard Shaw


W poważnym brytyjskim czasopiśmie naukowym "Journal of Medical Ethics" w
czerwcu 1992 roku ukazał się artykuł Richarda Bentalla, starszego wykładowcy
psychologii klinicznej na uniwersytecie w Liverpool, który stał się
przyczyną niewielkiej burzy w dziennikarskiej szklance wody. Jego tytuł -
Propozycja klasyfikacji szczęścia jako zaburzenia psychiatrycznego -
wzbudził zrozumiałe zainteresowanie w kręgach pozanaukowych. Nic więc
dziwnego, że dziennikarze naukowi - wertujący z cichą desperacją tysiące
stron uczonych publikacji z nadzieją trafienia na informację zarówno
intrygującą, jak i zrozumiałą dla człowieka - rzucili się na tekst Bentalla,
jak sępy na padlinę. "Harper's Magazine" przedrukował go niemal w całości.

Szczęście - pisał Bentall - jest objawem, na który psychopatolodzy zwracali,
jak dotychczas, bardzo mało uwagi, być może dlatego, że kondycja ta nie jest
normalnie uważana za wystarczającą podstawę do terapeutycznej interwencji. Z
tej też zapewne przyczyny, badania koncentrujące się na zjawisku
szczęśliwości były raczej ograniczone i wszelkie dotyczące go ustalenia
muszą, przynajmniej częściowo, oparte być na niekontrolowanych obserwacjach
klinicznych. Niemniej, jak będę starał się wykazać, istnieją prima facie
uzasadnione podstawy do zakwalifikowania szczęścia jako zaburzenia
psychiatrycznego, którego opis powinien zostać włączony do przyszłych wydań
podręczników diagnostycznych. (...)

Stan szczęśliwości charakteryzuje się zwykle pozytywnym nastrojem, niekiedy
opisywanym jako uniesienie lub radość, choć przejawy te nie zawsze
towarzyszą łagodniejszym stanom szczęścia, niekiedy zwanymi zadowoleniem.
Behawioralne komponenty szczęśliwości są trudniejsze do scharakteryzowania,
choć często obserwowany jest szczególnego typu grymas twarzy zwany
uśmiechem; interesującym faktem jest to, że ten typ ekspresji wydaje się
występować we wszystkich kulturach, co sugeruje, że jego podłoże może być
biologiczne. Obserwacje dokonane w niekontrolowanych warunkach i opisane w
poza- naukowych źródłach, takich jak sztuki teatralne i powieści, sugerują,
że szczęśliwi ludzie są często lekkomyślni, impulsywni i nieprzewidywalni w
swych działaniach. Istnieją także opisy pewnych rodzajów społecznych
zachowań towarzyszących szczęściu, takich jak wzmożona częstotliwość
interpersonalnych kontaktów rekreacyjnych i prospołeczne działania wobec
innych ludzi zidentyfikowanych jako mniej szczęśliwi. (...)

Choć wydaje się, że szczęście jest zjawiskiem stosunkowo rzadkim, (...)
istnieją pewne dowody wskazujące na to, że występowanie szczęścia nie jest
rozłożone równomiernie wśród różnych klas społecznych: osobnicy należący do
wyższych grup społeczno-ekonomicznych na ogół wykazują wyższą zapadalność,
co może być spowodowane faktem, że są oni częściej wystawieni na ryzyko
środowiskowe zwiększające niebezpieczeństwo wystąpienia objawów.

Liczni filozofowie sugerowali, że najwłaściwszym kryterium odróżniającym
zaburzenia psychiatryczne od typów zachowań nie zasługujących na
psychiatryczną interwencję jest ustalenie, czy dany typ zachowania jest
racjonalny. (...) Irracjonalność może zostać wykazana poprzez wykrycie
takiego czy innego rodzaju deficytu poznawczego bądź zaburzeń postrzegania.
Istnieją znakomite empiryczne dowody świadczące o tym, że szczęśliwi ludzie
są irracjonalni w opisanym wyżej sensie. Udowodniono, że szczęśliwi ludzie,
w porównaniu z ludźmi nieszczęśliwymi lub będącymi w stanie depresji, są
upośledzeni, jeśli chodzi o długoterminową pamięć negatywnych zdarzeń. U
szczęśliwych ludzi wykryte także zostały liczne wypaczenia trafności sądów,
które uniemożliwiają im uzyskanie realistycznej wiedzy na temat ich
fizycznego i społecznego środowiska. Istnieją bezsprzeczne dowody, że
szczęśliwi ludzie przeceniają stopień posiadanej przez siebie kontroli nad
zdarzeniami środowiskowymi (...), wykazują zawyżone oceny własnych
osiągnięć, wierzą, że ich opinie o samych sobie podzielane są przez innych,
a także wykazują generalną stronniczość, kiedy porównują siebie z innymi.
Jakkolwiek brak tych objawów wśród ludzi w stanach depresji sprawił, że
wielu badaczy zainteresowało się zjawiskiem znanym jako realizm depresyjny,
to raczej brak realizmu u ludzi szczęśliwych jest bardziej interesującym
fenomenem, który z pewnością stanowi sam w sobie wystarczającą przesłankę
dla traktowania takich ludzi jako dotkniętych zaburzeniem psychicznym.

Istniejące dowody wskazujące więc na to, że stan bycia szczęśliwym spełnia
wszystkie rozsądne kryteria choroby umysłowej. Jest on, statystycznie
biorąc, nienormalny i towarzyszy mu swoisty zespół objawów; niektóre
przynajmniej dane sugerują, że jest on przejawem zakłócenia w funkcjonowaniu
ośrodkowego układu nerwowego; jest on, wreszcie, połączony z rozmaitymi
zaburzeniami aparatu poznawczego - w szczególności z oderwaniem od
rzeczywistości.

Frywolny dr Bentall jeszcze po latach musiał wyjaśniać w wywiadach dla
prasy, że jego artykuł miał żartobliwą intencję i że celem jego było jedynie
wykazanie, jak trudno jest ustalić niedwuznaczne kryteria odróżniające
zdrowie umysłowe od psychicznej choroby (była to też, po części, satyra na
psychiatrów, którzy we wszystkich ludziach widzą mniej lub bardziej
łagodnych wariatów). Niektóre brytyjskie gazety - wspomina - pisały o mnie
tak, jakbym sam był psychicznie chory. Inne potraktowały całą sprawę z
kamienną powagą, jakby było to prawdziwe naukowe odkrycie. (...) Moja własna
matka nie chciała ze mną rozmawiać...

Dobry żart ma właśnie to do siebie, że przekonująco imituje rzeczywistość.
Albo staje się rzeczywistością - weźmy choćby tego pierwszego wesołka, który
opowiedział sąsiadom, że został uprowadzony przez Marsjan na latającym
talerzu. Ja sam przypominam sobie jak dziś, że w latach pięćdziesiątych,
kiedy dorastałem w środowisku beatników (no, może dodaję sobie parę lat),
nikt z nas nie przyznałby się pod groźbą tortur, że wiedzie życie radosne i
szczęśliwe, a zadufane zadowolenie z siebie uważane było za klasyczny
przejaw drobnomieszczaństwa. Podobna nieufność wobec ludzi dotkniętych
przypadłością samozadowolenia jest zresztą także silnie zakorzeniona w
purytańskim etosie amerykańskim (według nieoficjalnej definicji, purytanin
to człowiek nękany mrocznym podejrzeniem, że na tym padole łez istnieją
gdzieś ludzie, którzy cieszą się życiem) i tym po części tłumaczy się
zapewne fakt, że także nauka i filozofia poświęciły znacznie więcej uwagi
stanom depresji i rozpaczy niż trywialnej radości.

W świetle modnej obecnie psychologii ewolucyjnej względna rzadkość stanów
euforycznych i wysoki walor moralny przypisywany cierpieniu i nieszczęściu
znajdują racjonalne darwinowskie wyjaśnienie. Jak twierdzi Randolph Nesse,
profesor psychiatrii na Uniwersytecie stanu Michigan, większość ludzi przez
sporą część swego życia odczuwa mniej lub bardziej silne przygnębienie i
niepokój, które niekiedy przeradzają się w ataki paniki. Jest to, twierdzi
on, całkowicie normalne i tłumaczy się faktem, że ludzki układ nerwowy
osiągnął swój dzisiejszy ewolucyjny poziom komplikacji w epoce kamiennej,
kiedy strach i poczucie ciągłego zagrożenia spełniały ważną funkcję
przystosowawczą. Zmniejszały one po prostu prawdopodobieństwo, że zostaniemy
pożarci przez lwy lub zamarzniemy zagubieni w zamieci śnieżnej. I choć dziś
groźby takie wydają się mieszkańcom, dajmy na to, Nowego Jorku czy Krakowa
dość odległe, strachliwi i niepewni siebie mieli w naszej gatunkowej
przeszłości wyraźną przewagę rozrodczą nad zuchwałymi i beztroskimi i w
efekcie to ich geny zostały skuteczniej przekazane późniejszym pokoleniom.

Zdaniem psychologów ewolucyjnych, ludzie skłonni są doznawać uczucia
szczęścia wtedy, gdy otwiera się przed nimi sposobność do osiągnięcia
sukcesu przystosowawczego (dla którego rozród jest nieporównanie ważniejszy
niż samo przetrwanie). A dlaczego wydaje nam się, że rodzimy się tylko po
to, by cierpieć i umrzeć? Odpowiedź dr. Nesse'a: Dlatego, że ci, którzy
cierpieli i umarli - skuteczniej się rozmnożyli.

Skoro warunki naszego życia są dziś tak odmienne, że perspektywa zostania
zjedzonym przez dzikie zwierzęta nie wydaje się już racjonalnym
uzasadnieniem naszej ciągłej czujności i nieufności, może więc ludzie
szczęśliwi mają dziś lepsze szanse sukcesu rozrodczego i ich "szczęśliwe
geny" zdominują w końcu naszą pulę genową? Nadzieja taka jest prawdopodobnie
nieuzasadniona. Fred H. Goldner, socjolog z Queens College w Nowym Jorku,
zwrócił na przykład uwagę na fakt, że ludzie przesadnie szczęśliwi także i w
naszych dzisiejszych warunkach środowiskowych niekoniecznie są najlepiej
przystosowani do życia społecznego. Wychodząc z podobnych co Bentall
przesłanek, w eseju ogłoszonym w czasopiśmie "Social Problems" ("Problemy
Społeczne") Goldner zdefiniował przypadłość psychiczną o bardziej
specyficznej symptomatyce niż uogólniony (i często trudny do ścisłego
zdiagnozowania) stan ogólnej szczęśliwości. Przypadłość tę nazwał "pronoją".
Objawowo, pronoja jest przeciwieństwem paranoi, która, jak wiadomo,
przejawia się obsesyjnym przeświadczeniem, że za naszymi plecami ludzie
opowiadają o nas straszliwe rzeczy. Ludzie dotknięci pronoją, odwrotnie -
według definicji Goldnera - cierpią na złudzenie, że inni dobrze o nich
myślą.

Na pierwszy rzut oka pronoja wydać się może zgoła niewinnym zaburzeniem
percepcji, ale w istocie, ostrzega Goldner, jej ofiary żyją w niebezpiecznie
zdeformowanym świecie, w którym zwyczajni znajomi jawią się jako serdeczni
przyjaciele, zdawkowa uprzejmość zaś interpretowana jest jako wyraz
głębokiego przywiązania i obietnica dozgonnej wierności.

Pronoicy są tak zadowoleni z siebie, że ujemne sprzężenie zwrotne pozbawione
jest, w ich przypadku, zbawiennej funkcji przystosowawczej. Może to
prowadzić do fatalnych błędów zarówno w życiu osobistym, jak i zawodowym.
Przykład: Jan Kowalski został właśnie zwolniony z dobrze płatnej posady w
amerykańskiej firmie konsultacyjnej. Tego samego dnia pisze list do prezesa
firmy, wyjaśniając mu szczegółowo, w jaki sposób szef powinien
zarekomendować go wobec przyszłych potencjalnych pracodawców, którzy mogą
zwrócić się do niego z prośbą o opinię personalną. Po pierwsze, pisze
Kowalski, jego były szef nie powinien nikomu mówić, że został wyrzucony,
tylko stwierdzić z udanym żalem, że Kowalski zwolnił się na własną prośbę.
Następnie, powinien przedstawić przyszłemu pracodawcy listę jego
szczególnych zalet, takich jak na przykład, zdolność do kierowania pracą
innych ludzi, znakomite możliwości interpersonalne ("jestem powszechnie
lubiany i ludzie mają do mnie zaufanie"), oraz że w pracy wykazuje dużą
samodzielność i nie wymaga nadzoru ze strony przełożonych.

Dla ścisłości trzeba dodać, że kontrakt Kowalskiego został rozwiązany,
ponieważ chronicznie spóźniał się do pracy, całymi dniami prowadził przez
telefon towarzyskie rozmowy, a jego obowiązki musieli wykonywać inni.
Ponieważ jego były szef uznał za stosowne pozostawić list bez odpowiedzi ("i
tak za parę dni pójdzie sobie w diabły i nie będę musiał dłużej patrzeć na
jego głupią gębę", rozumował prezes), Kowalski stracił sposobność do
obiektywnego skorygowania swej samooceny i do dziś jest przekonany, że skoro
szef nic nie powiedział, to widać się z nim zgodził.

Żartowanie z ludzi szczęśliwych i zadowolonych z siebie jest zajęciem z
gruntu humanitarnym. W końcu, i tak to oni śmieją się ostatni. Tendencja do
humorystycznego traktowania tematu szczęścia wydaje się jednak mieć także i
głębsze podłoże. Przez tysiąclecia szczęście było przedmiotem zadziwiająco
rzadko dyskutowanym przez poważnych filozofów (Władysław Tatarkiewicz,
którego traktat O szczęściu próbowałem, ze zmiennym szczęściem, przyswoić
sobie jako młody człowiek, był tu raczej wyjątkiem niż regułą), a kiedy
było, dochodzili do zadziwiająco rozbieżnych konkluzji. Według Arystotelesa,
droga do szczęścia (eudaimonia) wiodła przez rozum. To, co jest właściwe
każdej z rzeczy, pisał w Etyce nikomachejskiej, jest też z natury dla rzeczy
owej najlepsze i najprzyjemniejsze; dla człowieka, zatem, życie zgodne z
rozumem jest najlepsze i najprzyjemniejsze, bowiem bardziej niż cokolwiek
innego rozum jest właściwy człowiekowi. Takie życie jest też zatem
najszczęśliwsze. Dwa tysiące z okładem lat później, Bertrand Russell
zauważył jednak, że przestawanie z uczonymi przekonało go, iż osiągnięcie
szczęścia nie jest możliwe. Zmienił zdanie dopiero po rozmowie z
ogrodnikiem.

Czy pieniądze dają szczęście?

Brak precyzji i ambiwalencja, jakie przez tysiąclecia charakteryzowały nasze
refleksje na temat szczęśliwego życia powinny jednak wnet stać się sprawą
przeszłości. Szczęście stało się w ostatnich latach przedmiotem intensywnych
badań naukowych i ich wyniki zaczynają już być widoczne na półkach
księgarskich. Do czołowych amerykańskich "szczęściologów" należy psycholog
David Myers, którego wydana przed trzema laty książka Pogoń za szczęściem
jest przeglądem stanu tej dyscypliny badawczej i podsumowaniem jego własnej
wieloletniej pracy. Zdaniem Myersa, który pisząc owe dzieło przestudiował
wyniki 916 badań przeprowadzonych w 45 krajach, wokół kwestii "kto jest
szczęśliwy?" narosło wiele mitów. Pierwszym, oczywiście, pytaniem, jakie
ciśnie się na usta, jest: "czy rzeczywiście pieniądze szczęścia nie dają?"
Rzeczywiście - nie dają, odpowiada Myers. Z kilkoma jednak zastrzeżeniami.
Ludzie żyjący w nędzy i głodzie istotnie są mniej szczęśliwi od ludzi
zamożnych, ale z chwilą osiągnięcia poziomu dobrobytu zapewniającego
zaspokojenie podstawowych potrzeb bytowych dalszy wzrost bogactwa tylko
marginalnie poprawia nasze poczucie szczęścia. Mieszkańcy bogatych krajów
(na szczycie listy znajdują się kraje skandynawskie i Szwajcaria) są
statystycznie bardziej szczęśliwi niż, na przykład, Grecy czy Portugalczycy
(porównania dotyczą głównie państw europejskich). W tych samych jednak
krajach występuje najwyższa skłonność do samobójstw - wydaje się, że łatwiej
jest nam pogodzić się z cudzym (a także własnym) nieszczęściem niż z cudzym
szczęściem.

W sumie niewiele jest obiektywnych, zewnętrznych okoliczności, które
istotnie wpływają na nasze szczęście. Zaliczyć można do nich rodzaj
wykonywanej pracy (i sam fakt posiadania takowej). Praca umysłowa z reguły
jest bardziej satysfakcjonująca od fizycznej - a zatem Arystoteles nie mylił
się twierdząc, że używanie rozumu istotnie sprzyja zadowoleniu z życia.
Ludzie samotni są mniej szczęśliwi od tych, którzy mają rodzinę (oczywiście,
jeśli jest to rodzina szczęśliwa). Poza tym szansa osiągnięcia szczęścia
wydaje się nie zależeć od wieku, płci i rasy. Niespodziewana wygrana na
loterii nie ma długofalowego wpływu na nasze zadowolenie z życia, podobnie
jak efekt nagłych nieszczęść (nawet wypadków prowadzących do trwałego
kalectwa!) jest zadziwiająco szybko kompensowany przez nasze przystosowanie
do nowych warunków. Znów, z zastrzeżeniem, że kalectwo to nie powoduje
chronicznego cierpienia fizycznego. Największym mitem, zdaniem Myersa, jest
powszechna wiara, że szczęście to, jak napisał Bentall, przypadłość
występująca stosunkowo rzadko. Przeciwnie, występuje ono raczej epidemicznie
i wśród Amerykanów, na przykład, około 90% to ludzie "w miarę szczęśliwi",
choć może nie do upojenia. Około jednej trzeciej natomiast jest jednak
"bardzo szczęśliwa".

Jak więc osiągnąć pełnię szczęścia? Najlepiej się z tym urodzić. Badacze są
na ogół zgodni, że szczęście to w zasadzie kwestia charakteru. Myers
wyróżnił cztery charakterystyki, które często idą w parze z poczuciem
trwałego zadowolenia z życia i są to cechy, na które zewnętrzne okoliczności
mają stosunkowo mały wpływ.

Ekstrawertyzm i samopoczucie

Po pierwsze, odrobina Goldnerowskiej "pronoi" może okazać się bardzo
przydatna dla osiągnięcia szczęścia - ludzie, którzy mają o sobie dobre
mniemanie są też, z reguły, mniej narażeni na wrzody żołądka, bezsenność czy
narkomanię. Poczucie własnej wartości ułatwia też stawianie czoła
przeciwnościom. Po drugie, ważne dla naszego szczęścia jest poczucie
kontroli nad naszym własnym losem. Mówiąc krótko - lepiej sterować niż
dryfować.

Badania porównawcze przeprowadzone w Europie przed upadkiem komunizmu
potwierdziły, że w społeczeństwach o trwałych tradycjach demokratycznych
ludzie są z reguły szczęśliwsi. Skrajne ubóstwo i przewlekła choroba
zmiejszają nasze szanse szczęścia, między innymi dlatego, że odbierają nam
świadomość kontroli nad naszym życiem.

Płeć i samopoczucie (dane z 16 krajów)

Optymizm jest trzecią cechą charakteryzującą szczęśliwych ludzi. Pozytywne
myślenie pomaga osiągnąć sukces, ale prowadzić też może do utraty poczucia
rzeczywistości i tym bardziej dotkliwej klęski. Czy więc rację miał
angielski poeta Aleksander Pope, kiedy pisał: błogosławieni, którzy nie
oczekują niczego, albowiem nigdy się nie rozczarują? Nie. Lepszą radę
znaleźć można w modlitwie Reinholda Niebuhra: Boże, daj mi pokorę bym
pogodził się z tym, czego nie mogę zmienić, daj mi odwagę, by zmienić to, co
powinno zostać zmienione i mądrość, bym umiał odróżnić jedno od drugiego.

Czwartą, wreszcie, cechą charakteru sprzyjającą osiągnięciu szczęścia jest
ekstrawertyzm. Czy to Amerykanie, czy Brytyjczycy, czy Australijczycy -
ludzie towarzyscy są z reguły szczęśliwsi. Ekstrawertycy mają też,
oczywiście, na ogół lepsze mniemanie o samych sobie i nie krępują się
nadmiernie narzucać innym swego towarzystwa. Są też z reguły większymi
optymistami i sądzą, że inni także cenią sobie sposobność spędzenia z nimi
wieczoru. Mają także kontrolę nad swym życiem, bo zamiast siedzieć w domu i
czekać na telefon, sami przejmują inicjatywę. Rzecz jasna ekstrawertycy,
którzy są zakompleksionymi, biernymi pesymistami rzadko mają szansę
eksponować swój ekstrawertyzm. A jeśli to robią, psują równocześnie
wszystkim całą zabawę.

Czy więc szczęście jest - jakby to powiedzieć - kwestią szczęścia? Efektem
wrodzonej predyspozycji niezależnym od naszej woli? Wątpliwe, czy na to
pytanie istnieje uniwersalna odpowiedź, poglądy bowiem zarówno na temat
istoty szczęścia, jak i najskuteczniejszych sposobów jego osiągnięcia są
różne w różnych kulturach. Różnice te mają swe lingwistyczne odbicie i, na
przykład, w języku polskim istnieje jedno słowo odpowiadające dwóm bardzo
odmiennym pojęciom: angielskim słowom luck oraz happiness, z których
pierwsze oznacza mniej więcej tyle co ślepy traf, drugie zaś (według
Tatarkiewicza) trwałe i uzasadnione zadowolenie z życia. Jeżeli język jest
(jak twierdzi wielu lingwistów) odzwierciedleniem kolektywnego charakteru
posługującej się nim grupy ludzi, to wypada też przypomnieć, że polskie
wyrażenie a nuż (jak np. a nuż się uda) jest nieprzetłumaczalne na angielski
w swym pełnym bogactwie znaczeniowym. A nuż oznacza to, że Anglosasi, a w
szczególności Amerykanie, są silniej niż Polacy przekonani, iż pomimo nie
zawsze równych szans, każdy z nas jest jednak "kowalem swego losu". Tak też
z pewnością uważa i Myers, który - powołując się dla poparcia swej tezy na
liczne badania psychologów społecznych - stwierdza, że nasze czyny, sposób w
jaki działamy i zachowujemy się, ma istotny wpływ na nasze poglądy,
charakter i samopoczucie.

Relacja odwrotna, czyli zależność naszych czynów od naszych przekonań, jest
na ogół uważana za oczywistą. To, że możemy działaniem zmienić nasz sposób
myślenia (zjawisko zwane też "racjonalizacją ex post") jest mniej
intuicyjnie ewidentne. A jednak niezliczone obserwacje i eksperymenty
dowiodły, że ludzie, którzy - nawet pod pewnym przymusem - zachowują się tak
jak gdyby byli szczęśliwi, uśmiechają się, zachowują się przyjaźnie wobec
innych i powtarzają sobie w duchu, że "wszystko będzie dobrze" i że "w końcu
to nie moja wina, że mój samochód wpadł w poślizg i wylądował na dachu", są
w istocie bardziej szczęśliwsi od tych, którzy w tej samej sytuacji chodzą
przygarbieni ze wzrokiem wbitym w ziemię, stronią od ludzi i mruczą pod
nosem, że im się nigdy w życiu nie wiedzie.

Moja koleżanka ze Skidmore, psycholog Sara Snodgrass, której tematem badań
jest "mowa ciała", przeprowadziła, na przykład, badania, w trakcie których
poprosiła grupę studentów naszego college'u, by chodzili po kampusie
sprężystym krokiem i z podniesioną głową. Po paru dniach porównała ich
samopoczucie z grupą kontrolną, która nie otrzymała podobnych instrukcji i
odkryła, że samopoczucie dziarskich i energicznych (za jej namową) wyraźnie
się podniosło w stosunku do zgarbionych i powłóczących nogami. Brzmi
trywialnie? Być może. Zasada, że emocje są skutkiem, a nie tylko przyczyną
naszych zachowań, została jednak udowodniona na niezliczonych, bardziej
wyrafinowanych przykładach i w dużej mierze wyjaśnia magiczne działanie
zachowań rytualnych, bardziej wszechobecnych w naszym życiu niż skłonni
jesteśmy przyznać.

Myers jest więc daleki od traktowania szcześcia jako daru opatrzności, który
powinniśmy po prostu biernie zaakceptować. Teoria szczęścia, jaką
zaproponował po dwudziestu latach badań nestor amerykańskich szczęściologów,
profesor Chicago University Mihaly Csikszentmihalyi, podkreśla jednak
jeszcze bardziej dynamiczny charakter tego stanu ducha. Aby opisać badane
przez siebie zjawisko, ukuł specjalny termin - flow, który przetłumaczyć
można jako potok, strumień lub nurt. Jego, napisana dość nieprzystępnym
naukowym żargonem, książka o tym samym tytule stała się w 1990 roku
niespodziewanym bestsellerem w Stanach Zjednoczonych i niedawno ukazała się
jej spopularyzowana wersja, w której prezentuje swą koncepcję "optymalnego
doświadczenia życiowego". "Nurt" jest psychicznym stanem głębokiej
koncentracji, przypominającej pod pewnymi względami doświadczenie
medytacyjnej trascedencji praktykowane przez wschodnich mistyków. Aby ten
stan osiągnąć, nie trzeba jednak być mistykiem - wystarczy być zapalonym
narciarzem, alpinistą, bądź robić cokolwiek innego, byle z pasją oraz z
pewną dozą sukcesu.

Każdy z nas doświadcza tego uczucia raz na jakiś czas - twierdzi
Csikszentmihalyi. Niektórzy ludzie opisują je jako uczucie euforii i
nieważkości, a jest to w istocie radość jakiej doznajemy, kiedy jesteśmy
całkowicie zaabsorbowani wykonywanym zadaniem, które w maksymalnym stopniu
angażuje nasz fizyczny i psychiczny potencjał. Jest to doświadczenie
powszechnie dostępne dla tych wszystkich, którzy stawiają sobie jakiś cel, a
następnie starają się pokonać przeszkody stojące na drodze do jego
osiągnięcia. Identyfikując, w indywidualnych przypadkach, te rodzaje
aktywności, które stwarzają największe możliwości pojawienia się tego
optymalnego stanu psychicznego, następnie zaś wzacniając go tak, by osiągnął
intensywność i trwałość "nurtu", psychologowie - zdaniem
Csikszentmihalyi'ego - mogą pomóc osobom psychicznie upośledzonym prowadzić
normalne życie, a nam, ludziom normalnym, życie szczęśliwe.

Znów, wydać się może, że Csikszentmihalyi wyważa otwarte drzwi. Wszyscy
niby, mniej lub bardziej podświadomie, wiemy, że na szczęście nie należy
czekać biernie, że przypadkowe zdarzenia (czy to negatywne, czy pozytywne)
mają tylko przemijający wpływ na nasze samopoczucie i że na prawdziwe
szczęście trzeba ciężko zapracować. Do tej samej konkluzji Csikszentmihalyi
doszedł jednak po 20 latach intensywnych badań, w trakcie których tysiące
ludzi najrozmaitszych zawodów zgodziło się nosić ze sobą bezprzewodowe
telefony i co godzinę informować go o tym, co w danej chwili robią i jakie
jest ich samopoczucie. W ten sposób stara "ludowa mądrość" zyskała solidne,
naukowe potwierdzenie.

Badania, które prowadzone były przez wiele grup psychologów nie tylko w
Stanach Zjednoczonych, lecz także w Japonii, w Korei, we Włoszech i w
Wielkiej Brytanii, a których obiektami byli nastolatkowie, ludzie w
podeszłym wieku, lekarze, robotnicy, farmerzy, prostytutki i Indianie żyjący
w rezerwatach, wszystkie wskazują na pewne uniwersalne cechy doświadczenia
"nurtu". Istotą tego doświadczenia jest mianowicie pewna dynamiczna
równowaga pomiędzy trudnością zadania, jakie wykonujemy, a naszymi
zdolnościami do sprostania tym trudnościom. "Nurt" jest jak gdyby wąską
ścieżką między dwoma grożącymi nam niebezpieczeństwami - z jednej strony
czyha na nas frustracja i groźba niepowodzenia, z drugiej zaś nuda i
poczucie pustki. A my, jak Mojżesz prowadzący Żydów przez Morze Czerwone,
idziemy sobie środkiem.

Trudno nie zauważyć, że ta koncepcja szczęścia kryje w sobie pewien
paradoks. Jak zauważył Michael Argyle, psycholog z Oxfordu, który prowadził
podobne badania na grupach muzyków i sportowców, rodzaj aktywności dający
ludziom największe zadowolenie jest też najbardziej stresujący. Poszukiwanie
"nurtu" to droga do szczęścia dla ludzi, którzy nie stronią od ryzyka. Co, w
końcu, decyduje o długofalowym sukcesie, mówi Argyle, to świadomość, że sam
proces jest nieporównywanie ważniejszy od "obiektywnego" wyniku. I jeszcze
jedno zastrzeżenie: jak przyznaje sam Csikszentmihalyi, opisane przez niego
doznanie "optymalnego psychicznego doświadczenia" nie jest bynajmniej obce
ludziom, których wolelibyśmy widzieć, jak smażą się w piekle - doznają go i
sadyści, i włamywacze, i szulerzy i wszelkiego typu psychopaci. Oczywiście,
fakt, że szczęście może być osiągnięte przez działania nieetyczne, budzi
naszą moralną odrazę, a cały społeczny system wymiaru sprawiedliwości ma na
celu, między innymi, zminimalizowanie tak uzyskanego szczęścia.

Mówiąc o naukowej teorii szczęścia musimy jednak starać się spojrzeć na
ludzką naturę chłodnym okiem i wstrzymać się, przynajmniej chwilowo, od
moralnych osądów. Filozofowie nie mają tego obowiązku, a nawet, przeciwnie,
rozważają ludzką kondycję w jej całokształcie. I stąd, w definicji
Tatarkiewicza zawarte jest zastrzeżenie, które służyć może jako moralny
zawór bezpieczeństwa. Szczęście jest takim stanem zadowolenia z życia, który
ma nie tylko cechę trwałości, ale jest też "uzasadniony."

W jaki sposób szczęście może być uzasadnione, przez kogo, i jakie
niespodzianki mogą przytrafić się człowiekowi, którego poczucie
szczęśliwości jest całkowicie nieuzasadnione, to już jednak filozoficzne
pytania, na które nauka nie ma odpowiedzi.

O podobnych zagadnieniach przeczytasz w artykułach:
Szczęście i DNA
Sposoby na depresję

http://www.wiedzaizycie.pl/96122200.htm

Eva:)


› Pokaż wiadomość z nagłówkami


1. Data: 2002-03-12 16:14:18

Temat: Re: Zycie...
Od: "ManGa" <m...@p...onet.pl> szukaj wiadomości tego autora

> Czesc, nie chce mi sie zyc. Uwazam ze caly swiat jest jedna wielka klatka, w
> ktorej jestesmy zamknieci za kare. Nasze zycie jest marne i bezcelowe,
> cieszymy sie z drobiazgow jak dzieci,

zawsze są jeszcze inni skazańcy, których możemy starać się poznać :o) (gorzej jak
wszystkich zna się na wylot, jak wie się: jak, kto
i kiedy zareaguje...... ;o))

pozdry
Melandra
--
uśmiechnij się :o)
jutro będzie gorzej...

› Pokaż wiadomość z nagłówkami


 

strony : [ 1 ] . 2 ... 10 ... 13


« poprzedni wątek następny wątek »


Wyszukiwanie zaawansowane »

Starsze wątki

jak ludzie na nas patrzą?
Psychologia sportu
NoName21
Film o samoobronie kobiet
DO WAS KOCHANI

zobacz wszyskie »

Najnowsze wątki

Dlaczego faggoci są źli.
samotworzenie umysłu
Re: Zachód sparaliżowany
Irracjonalność
Jak z tym ubogacaniem?

zobacz wszyskie »