Dnia Wed, 19 Jun 2013 23:46:36 -0700 (PDT), m...@g...com
napisał(a):

> W dniu środa, 19 czerwca 2013 23:31:10 UTC+2 użytkownik Ikselka napisał:
>> Dnia Wed, 19 Jun 2013 14:24:35 -0700 (PDT), m...@g...com
>>
>> napisał(a):
>>
>>> W dniu środa, 19 czerwca 2013 23:16:32 UTC+2 użytkownik Ikselka napisał:
>>
>>>> Dnia Wed, 19 Jun 2013 14:01:49 -0700 (PDT), m...@g...com
>>
>>>>
>>
>>>> napisał(a):
>>
>>>>
>>
>>>>>> Nigdy. Zawsze miał własne zajęcia. I ja też.
>>
>>>>> jeśli utrzymuje cie w tym przekonaniu znaczy kocha ;)
>>
>>>> Znaczy w jakim?
>>
>>> Ze nie tęskni za przestrzenia, której wszak tyle mu dajesz... ;)
>>
>> No nie tęskni. Musze go często wypychać, żeby gdzieś dalej chociaż na ryby
>>
>> pojechał, coś zrobił DLA SIEBIE.
>>
> I to uważasz za szczyt 'dawania mu wolności'?
> Wypychanie 'żeby zrobil cos dla siebie'? ;P

Cóż, można jeszcze być singlem jak Ty :->

Jednak ludzie poważni małżeństwo traktują odpowiedzialnie, bo oprócz całej
jego wspaniałości oznacza ono także wyrzeczenia - więc kiedy zauważam, ze
mąż zbyt(!) wiele się wyrzeka dla rodziny, muszę mu to uświadamiać i dbać o
to, by się nie zatracił w tym, żeby oprócz naszego wspólnego dobra widział
nadal także SIEBIE w tym wszystkim. W przeciwnym wypadku stanie się jakby
drugą mną... A po co mi "ja"? Siebie już mam - chcę jego.
I teraz przetransponuj to wszystko, co powyżej napisałam, na pisane w jego
imieniu o mnie. To będziesz miał pełny obraz.

>>
>>>>
>>
>>>>> Znasz bajke o dwóch polowach codziennej porannej bulki staruszkow? :)
>>
>>>>
>>
>>>> Pewnie żałosna jak Twoje powątpiewanie 3333-)
>>
>>> O! Czyzby cien cienia oburzenia? ;P
>>
>>> Wiec nie znasz... ;)
>>
>> Ja znam tylko swoją bajkę.
>>
> Bajki maja to do siebie ze sa za ladne by być prawdziwe...
> ta o bulce staruszkow tez, jak i twoja...no sorki ixla. ;)

To co piszesz upewnia mnie, że powinnam Ci wspołczuć - ale nie umiem,
ponieważ na takie smutne doświadczenie zapracowałeś sobie sam...
--
XL
"Szczęście jest jak motyl, ścigaj je, a umknie ci. Usiądź spokojnie, a
spłynie na twoje barki." A. de Mello.