Data: 2005-11-12 13:20:35
Temat: Re: optymalni i ich dieta
Od: "Krystyna*Opty*" <K...@o...pl>
Pokaż wszystkie nagłówki
Użytkownik "Akulka" <s...@g...pl> napisał w wiadomości
news:dl2hsm$hqg$1@inews.gazeta.pl...
>
> Użytkownik "jurek" <j...@g...pl> napisał w wiadomości
> news:dl1o31$t37$1@inews.gazeta.pl...
>> > Te jadłospisy wyglądaja niby normalnie, ale jakos mało apetycznie...
>> "normalnie" ale "malo apetycznie" ?
>
> No naprzykład pomidorówka z lanymi kluskami nie zaspokoi moich potrzeb
> żywieniowych, jest dobra od czasu do czasu jak każda inna zupa czysta - typu
> rosół. Ja najadam sie zupami tresciwymi, typu grochówka, krupnik, kapuśniak
> z wkładka itp. Zupa do pochlipania wzmaga u mnie tylko apetyt i żaden
> makaron czy ryż w tejże nie zmieni. Potem miesko na drugie i co, to ma mnie
> zaspokoić? Może głód fizyczny, ale nie psychiczny. A ten ostatni jest
> powodem moich kłopotów z wagą.
Czekasz na konkretne wskazówki. Ja (ani zapewne i inni optymale) nie mam ochoty
być Twoim przewodnikiem, wybacz - "Chodzić" musisz nauczyć się sama. Ale chętnie
Ci przedstawię to i owo z moich doświadczeń:
Chyba każdy optymalny na początku miał Twoje w/w rozterki. Po pewnym czasie
stosowania DO (3 tyg.-3 mies.) organizm zaczyna świetnie rozróżniać JAKOŚĆ
pożywienia i sam rezygnuje z ILOŚCI. W Twoim odczuciu będzie to oznaczało:
"Ludzie! Pomóżcie! Straciłam apetyt! :( " A Ty po prostu przestaniesz cierpieć
na obżarstwo... :) Już teraz się boisz, że się nie najesz ;)
Ja kiedyś notorycznie musiałam coś pakować do dzioba (rzecz jasna unikałam
metodycznie tłuszczów zwierzęcych), już nawet dopadła mnie choroba zwana: nocne
wędrówki do lodówki. Kiedyś nawet zżarłam sporą paczkę słodyczy przeznaczoną dla
chrześniaka pod choinkę.
NIE MA lepszego sposobu na obżarstwo jak zastąpienie węglowodanów tłuszczami.
Mój sposób wejścia w dietę opty był radykalny:
1. Najpierw teoria - 4 razy przeczytałam książkę "Dieta optymalna" (wtedy nic
innego jeszcze o DO nie było - 1998 r.), dlaczego aż tyle razy? Bo po pierwszym
przeczytaniu mój umysł po prostu tych treści nie akceptował, za dużo treści
odmiennych od powszechnie nam znanych, z każdym następnym czytaniem książki
powoli zaczęło się wszystko układać w logiczną całość, także w kontekście moich
własnych, fatalnych doświadczeń zdrowotnych. W dodatku medycyna nie jest mi obca
(z zawodu jestem pielęgniarką). Obecnie nie pracuję, bo służba zdrowia jest sama
chora (i organizacyjnie i merytorycznie), i dla mnie tak praca byłaby równie
niemożliwa, jak dla wegetarianina praca w rzeźni... ;]
2. Potem już poszło gładko: rzuciłam się na wszelkie tłustości bez żadnego
liczenia ;) Zawsze uwielbiałam zakazaną, gęstą, tłustą śmietanę, masełko,
wędzony
boczek, tłuste sosy, jajka, tłusty biały ser który się nie kruszy, tłuste mięsko
itp. itd. Jadłam więc teraz te zakazane rarytasy do syta, aż poczułam błogą
ulgę... :) Pierwsze 3 dni były dla mojego schorowanego wtedy organizmu szokiem.
Poczułam przyspieszoną pracę serca, a generalnie ogólne rozbicie jak przy
grypie. Następne dni były już coraz lepsze, zwłaszcza że zaczęły szybko
ustępować wieloletnie zaburzenia dot. przewodu pokarmowego. No i zaczęła się
rewolucja w kuchni. W kąt poszła sieczkarka do warzyw (znaczy: malakser) a
dokupiłam drugą patelnię. Przestaliśmy kupować kartony soków, butelkowaną wodę
itp. a zwiększyliśmy ilość kupowanych produktów zalecanych w DO. I tak wjechałam
na tę "optymalną autostradę" :)
> Nie koniecznie musi być dużo ale urozmaicone pozywienie. Tym jadłospisom
> brak po prostu fantazji i nie chodzi mi tu o egzotyczność ale różnorodność,
> co zaspokaja także zmysł wzroku, który odgrywa niebagatelną rolę w
> codziennym żywieniu człowieka.
:) Chyba wszyscy optymalni na początku też tego się obawiali. DO daje szerokie
pole do popisu w urozmaicaniu menu. Żywienie optymalne nie nakazuje Ci kiedy
i ile masz zjeść marchewki, a kiedy jajko.
Podstawą zasad ż.o. jest określona proporcja NIE produktów spożywczych, lecz
podstawowych składników pokarmowych, czyli Białka:Tłuszczu:Węglowodanów
a reszta to już Twoja inwencja kulinarna. Podpowiem: na początku miałam do niej
wielki zapał, z czasem przestałam odczuwać potrzebę coraz to innych kulinarnych
przygód. Obecnie w ciągu tygodnia posiłki są w miarę "normalne" znaczy bez
ekscesów ;) Natomiast bardziej urozmaicam niedzielne obiadki rodzinne
"optymalizując" przepisy nieoptymalne (tzn. zmniejszam ilość mąki, cukru,
zwiększam ilość jaj, a zwłaszcza zółtek, zamiast margaryny daję masło itp. -
wszystko do optymalnych proporcji). W kuchni jednak potrzebna jest waga z
dokładnością przynajmniej do 2 g, najlepiej elektroniczna. Bez niej trudno jest
się zorientować ile czego wkładasz do wykonywanego przepisu.
>> > Ale co wy lubicie jeść? Tak naprawdę na codzień?
>> wszystko (no prawie, bo cukier moze nie istniec :)
>
> Wszystko raczej nic mi nie mówi. Właśnie, ponoc węglowodany i warzywa są be,
> a tu pomidorówka, ogóreczki, fasolka, pieczarki, cebula, wypieki na mące,
> śliwki itp. I wy ludzi wyzywacie od paszożerców.
Na grupach dyskusyjnych to nawet się dowiesz, że pijemy smalec wiadrami ;P
> W tym cały jest ambaras, ze ja uwielbiam tak samo mocno mieso i tłuszcz jak
> warzywa, owoce oraz pasze - makarony, ryż i kasze. Bo to mi gwarantuje
> różnorodność smaków, wielorakość potraw i różnorodność składników
> dostarczanych do organizmu.
Zapewniam Cię, że nie jesteś wyjątkiem wśród początkujących optymalnych. Z
czasem sama przestaniesz mieć ochotę na zjadanie DUŻYCH ilości jedzenia
paszowego i chętnie je zmniejszysz do optymalnych rozmiarów.
Najpierw organizm musi dostać wyraźny sygnał, że zmieniłaś radykalnie dietę, bez
tego nadal będzie domagał się paszy. Polecam zasady DO:
http://dr-kwasniewski.pl/?id=2&news=79
Krystyna [na DO od 06.98 r.]
--
Bo jeżeli opowiadałeś historię jaką usłyszała twoja ciotka po szwagrze u
fryzjerki której prababki szwagier znał lekarza którego kolega leczyl ojca
jednego optymala któremu tłuszcz "zjadł" wątrobę to sam sobie jesteś winien
;) Jurek
|