Strona główna Grupy pl.sci.medycyna pozdrawiam i czekam na wrazenia :)

Grupy

Szukaj w grupach

 

pozdrawiam i czekam na wrazenia :)

Liczba wypowiedzi w tym wątku: 12


« poprzedni wątek następny wątek »

1. Data: 2002-08-02 14:40:39

Temat: pozdrawiam i czekam na wrazenia :)
Od: "Jacek" <o...@p...com> szukaj wiadomości tego autora

A co, jeśli to wszystko było jednym wielkim tłustym kłamstwem?


Jeżeli członkowie amerykańskiego establishmentu medycznego mieliby przeżyć
zbiorowy koszmar typu: zorientować się, że stoi się nago na Times Square,
oto, jak mógłby on wyglądać: Spędzają 30 lat ośmieszając Roberta Atkinsa,
autora świetnie sprzedającej się "Rewolucyjnej diety doktora Atkinsa" i "
Nowej rewolucyjnej diety doktora Atkinsa", oskarżając go o oszustwa i brak
profesjonalizmu tylko po to, aby w końcu odkryć, że niepokorny doktor
Atkinsa miał rację na od początku do końca.

Albo mogłoby być tak: okazuje się, że ich własne zalecenia żywieniowe - jeść
więcej węglowodanów i mniej tłuszczu - są główną przyczyną epidemii otyłość
i szalejącej w Ameryce. Lub jeszcze jedna możliwość: okazuje się, że obydwa
powyższe warianty są prawdziwe. Kiedy Atkins w 1972 roku po raz pierwszy
opublikował swoją "Rewolucyjną dietę", Amerykanie byli właśnie na etapie
godzenia się z teorią, że tłuszcz - a w szczególność tłuszcz nasycony
pochodzący z produktów mlecznych i mięsa - jest największym zagrożeniem
pokarmowym w ich diecie. Atkinsowi udało się sprzedać miliony egzemplarzy
swojej książki dzięki obietnicy, że schudniemy jedząc steki, jajka i masło,
ponieważ to węglowodany - ryż, makaron, pieczywo i cukier powodują otyłość i
choroby serca.

Tłuszcz, mówił Atkins, jest nieszkodliwy. Atkins pozwolił swoim czytelnikom
jeść "prawdziwie wykwintne dania bez ograniczeń", jak napisał, "homar w
sosie maślanym, stek w sosie bearnaise, cheeseburgery z bekonem", ale
zabronił jedzenia jakichkolwiek produktów zawierających skrobię lub
rafinowane węglowodany, co oznaczało żadnych cukrów i produktów mącznych.
Zakazał nawet picia soków owocowych i pozwalał jedynie na odrobinę warzyw,
choć te ostatnie stawały się kwestią do uzgodnienia w miarę rozwoju diety.
Atkins nie był, bynajmniej, pierwszym, który wzbogacił się na propagowaniu
wysokotłuszczowej diety, ograniczającej jednocześnie spożywanie
węglowodanów, ale spopularyzował ją do tego stopnia, że Amerykańskie
Stowarzyszenie Medyczne (AMA) uznało ją za potencjalne niebezpieczeństwo
zagrażające zdrowiu mieszkańców całego kraju. AMA atakowało dietę Atkinsa
nazywając ją "dziwaczną dietą", która zachęcała do "nieograniczonego
spożywania tłuszczy nasyconych oraz produktów bogatych w cholesterol", a
Atkins musiał nawet bronić jej na przesłuchaniach w Kongresie.

Trzydzieści lat później znajdujemy się w stanie dziwacznego rozdwojenia
jaźni, co do kwestii wagi. Z jednej strony, wmawiano nam z niemal religijnym
przekonaniem, że otyłość powodowana jest nadmierną konsumpcją tłuszczu i że
jeśli będziemy jeść go mniej, schudniemy i będziemy dłużej żyć. Z drugiej
strony pozostaje niecichnące przesłanie Atkinsa i mnóstwo dobrze
sprzedających się książek o tematyce żywieniowej, jak "The Zone", "Pogromcy
cukru" czy "Siła białka". Wszystkie one przedstawiają pewną koncepcję, którą
naukowcy nazwaliby hipotezą alternatywną: to nie tłuszcz sprawia, że ludzie
tyją, ale węglowodany i jeżeli będziemy jeść mniej węglowodanów, schudniemy
i będziemy dłużej żyć. Pewną perwersją zawartą w tej alternatywnej hipotezie
jest to, że jako przyczynę otyłości wskazuje ona dokładnie te rafinowane
węglowodany, będące podstawą piramidy żywieniowej - jak makaron, ryż i
chleb - o których mówiono nam, że powinny być głównymi składnikami naszej
zdrowej, niskotłuszczowej diety.

Do tego cukier lub syrop kukurydziany w napojach, sokach owocowych i
napojach energetycznych, które zaczęliśmy spożywać tylko dlatego, że są
beztłuszczowe. Podczas gdy dogmat głoszący: mniej-tłuszczu-to-lepsze-zdrowie
ma, jak nas uświadomiono, odzwierciedlać rzeczywistość, a rząd Stanów
Zjednoczonych wydał już setki milionów dolarów na badania mające wykazać
jego prawdziwość, "kwestia niskowęglowodanowa" została zepchnięta w obszar
pozanaukowej fantastyki. Jednak w ciągu ostatnich pięciu lat, na naukowej
zgodzie pojawiła się niewielka rysa. Nieznaczna, lecz wciąż rosnąca liczba
liczących się badaczy zaczęła poważnie traktować to, co "niskowęglowodanowi"
lekarze mówili już od dawna. Walter Willet, przewodniczący wydziału żywienia
w Harwardzkiej Szkole Zdrowia Publicznego (Harvard School of Public Health),
może być najlepszym przykładem zwolennika przetestowania tej heretyckiej
hipotezy. Willet jest de facto rzecznikiem najdłuższych i najpełniejszych
badań dotyczących diety i zdrowia, jakie kiedykolwiek przeprowadzono.
Kosztowały one już ponad 100 mln dolarów (dokładnie 178 mln. dol.) i
zawierają dane dotyczące blisko 300 000 osób. Dane te, jak mówi Willet,
bardzo wyraźnie przeczą prawdziwości teorii
"mniej-tłuszczu-to-lepsze-zdrowie", "oraz teorii, że wszystkie tłuszcze są
niezdrowe; skupienie się wyłącznie na negatywnych aspektach działania
tłuszczu mogło przyczynić się do epidemii otyłości". Naukowcy ci twierdzą,
że istnieje mnóstwo powodów, aby sugerować, że hipoteza
mniej-tłuszczu-to-lepsze-zdrowie zdecydowanie nie przeszła próby czasu,
szczególnie, że znajdujemy się właśnie u szczytu epidemii otyłości, która
zaczęła się w latach osiemdziesiątych, co z kolei było związane z
upowszechnianie m się niskowęglowodanowego dogmatu. (W tym okresie wzrosła
także zachorowalność na cukrzycę typu II). Mówią także, niskotłuszczowe
diety odchudzające poniosły, zarówno w testach klinicznych jak i w
prawdziwym życiu, ponurą klęskę. Jakby tego było mało, zawartość tłuszczu w
amerykańskiej diecie w ciągu ostatnich dwóch dziesięcioleci stale maleje.
Poziom naszego cholesterolu spada, mniej palimy, a jednak zapadalność na
choroby serca nie spada tak, jak by tego można oczekiwać. "To bardzo
niepokojące", mówi Willet, "sugeruje to, że coś jeszcze złego się dzieje".
Podstawy naukowe hipotezy alternatywnej można nazwać Endokrynologią, jak
mówi o niej doktor David Ludwig, badacz z Harwardzkiej Szkoły Medycznej
(Harvard Medical School), który w bostońskim Szpitalu Dziecięcym (Children's
Hospital) prowadzi klinikę zajmującą się otyłością u dzieci. Przepisuje on
swoi m pacjentom własną wersję diety niskowęglowodanowej. Endokrynologia
wymaga zrozumienia sposobu, w jaki węglowodany oddziaływają na insulinę oraz
cukier znajdujący się we krwi, a w konsekwencji także na metabolizm tłuszczy
i na apetyt. To podstawa endokrynologii, mówi Ludwig, nauki o hormonach,
teoria wciąż jednak uważana za radykalną, ponieważ niskotłuszczowa mądrość
wypłynęła w latach sześćdziesiątych od badaczy zainteresowanych prawie
wyłącznie wpływem tłuszczu na poziom cholesterolu i choroby serca. W tamtym
czasie Endokrynologia była jeszcze wciąż w powijakach, została więc
zignorowana. Teraz, gdy teoria ta staje się przejrzysta, musi zwalczyć
ćwierć wieku antytłuszczowych uprzedzeń. Hipoteza alternatywna wskazuje, że
warto ją rozważyć choćby przez moment, także dlatego, że jest bezczelnym
kłamstwem, a to faktycznie może być przeszkodą w jej akceptacji. Jeżeli jest
ona prawdziwa - wciąż jednak wielkie "jeśli" - to sugeruje nam bardzo
wyraźnie, że trwająca Ameryce epidemia otyłości nie jest, jak nam się to
ciągle wmawia, po prostu wynikiem zbiorowego braku silnej woli i ćwiczeń.
Pojawiła się ona raczej dlatego, jak twierdzi Atkins (razem z Barrym
Searsem, autorem "The Zone"), ponieważ władze do spraw zdrowia publicznego
kazały nam, bezwiednie, choć z najlepszymi zamiarami, jeść dokładnie te
produkty, które powodują tycie, co też czyniliśmy. Jedliśmy więcej
beztłuszczowych węglowodanów, co w konsekwencji czyniło nas głodniejszym i,
a potem grubszymi. Mówiąc krotko, jeżeli hipoteza alternatywna jest
prawdziwa, wtedy dieta niskotłuszczowa z definicji nie jest dietą zdrową. W
praktyce, taka dieta będzie zawsze bogata w węglowodany, a to może prowadzić
do otyłości, a być może, nawet do chorób serca. "W przypadku dużego procentu
populacji, przypuszczalnie 30 do 40 procent, diety niskotłuszczowe przynoszą
skutki odwrotne do zamierzonych", mówi Eleftheria Maratos-Flier, dyrektor
badań nad otyłością na harwardzkim prestiżowym Joslin Diabetes Center.
"Paradoksalnie, w wyniku ich stosowania, ludzie przybierają na wadze".
Naukowcy, pomimo całego wieku badań, wciąż się kłócą o tłuszcz, ponieważ
mechanizm regulacji apetytu i wagi u ludzi jest niemal nie do pojęcia
złożony, a narzędzia jakimi mamy możliwość posługiwać się w jego badaniu są
wciąż wyraźnie nieadekwatne do tego celu. To stawia badaczy w niewygodnej
sytuacji. Żeby przestudiować cały system fizjologiczny, trzeba dawać
prawdziwe jedzenie prawdziwym ludziom miesiącami lub nawet latami, co jest
niezmiernie drogie, etycznie dyskusyjne (jeśli bada się oddziaływanie
pokarmów, które mogą powodować choroby serca) i praktycznie niemożliwe do
zrealizowania w jakikolwiek połączony z rygorystyczną kontrolą medyczną
sposób. Ale kiedy naukowcy starają się badać coś mniej kosztownego i
podlegającego mniejszej kontroli, kończą badając sytuacje tak uproszczone,
że wyniki ich eksperymentów mogą nie mieć nic wspólnego z rzeczywistością.
To zaś prowadzi do powstania tak obszernej literatury, że na poparcie
niemalże każdej teorii można znaleźć jakiś opublikowany materiał. W
rezultacie powstaje społeczność "podzielona, której członkowie są zadufani w
sobie i w wielu przypadkach nieprzejednani", mówi Kurt Isselbacher, były
przewodniczący Komisji ds. Żywności i Żywienia należącej do Narodowej
Akademii Nauk Stanów Zjednoczonych (the Food and Nutrition Board of the US
National Academy of Science) - w której badacze zdają się być przekonani o
poprawności przyjętych przez siebie założeń i w związku z tym są zupełnie
niezainteresowani sprawdzaniem jakichkolwiek hipotez poza swoimi własnymi.
Co więcej, ilość rozpowszechnianych błędnych przekonań dotyczących
najbardziej podstawowych badań jest zdumiewająca. Naukowcy, zgodnie z
naukowymi zasadami, opisują ograniczenia swoich badań, później zaś cytują
jakąś doktrynalną prawdę, ponieważ wyczytali ją w jakimś piśmie. Klasycznym
tego przykładem jest powtarzane w kółko stwierdzenie, że 95 procent
odchudzających się nigdy nie traci wagi, a 95 procent z tych, którym się to
uda, nigdy jej nie utrzymuje. Zdanie to zostanie poprawnie przypisane
psychiatrze z Uniwersytetu Pensylwanii, Albertowi Stunkardowi, ale nie
zostanie wspomniane, że jest ono oparte na przypadkach 100 pacjentów, którzy
przewinęli się przez klinikę leczenia otyłości Stunkarda w czasach
administracji Eisenhowera. Biorąc pod uwagę istnienie wszystkich tych
wątpliwości, jednym z niewielu wiarygodnych faktów dotyczących epidemii
otyłości pozostaje ten, że zaczęła się ona we wczesnych latach
osiemdziesiątych. Katherine Flegal, epidemiolog z Narodowego Centrum
Statystyki Zdrowotnej (US National Center for Health Statistics), mówi, że
liczba otyłych Amerykanów utrzymywała się na stałym poziomie 13-14% w latach
sześćdziesiątych i siedemdziesiątych, po czym wzrosła o osiem punktów
procentowych w latach osiemdziesiątych. Zanim upłynęło dziesięciolecie,
blisko jedna czwarta Amerykanów była otyła. Ten gwałtowny wzrost, który
dotknął jednakowo wszystkie warstwy amerykańskiego społeczeństwa i który
trwał niezmiennie w latach dziewięćdziesiątych, jest cechą szczególną tej
epidemii. Każda teoria, która przyjmuje za zadanie wyjaśnienie przyczyn
otyłości w Ameryce musi to uwzględnić. W międzyczasie, ilość otyłych dzieci
uległa niemal potrojeniu. I po raz pierwszy lekarze zaczęli rozpoznawać
cukrzycę typu II u nastolatków. Ten typ cukrzycy często towarzyszy otyłości.
Kiedyś był nazywany cukrzycą dorosłych, teraz, z oczywistych powodów, już
tak nie jest. Jak do tego doszło? Konwencjonalna i powszechna odpowiedź na
to pytanie jest taka, że żyjemy w czymś, co Kelly Brownell, psycholog z
Yale, nazwała "toksycznym środowiskiem żywieniowym", składającym się z
taniego, tłustego jedzenia, dużych porcji, wszechobecnych reklam produktów
spożywczych i siedzącego trybu życia. Według tej teorii, jesteśmy na
Pawłowskiej łasce przemysłu spożywczego, który wydaje ogromne sumy
pieniędzy - blisko 10 miliardów dolarów rocznie w samych tylko Stanach
Zjednoczonych - na reklamę niezdrowego jedzenia typu junk food (dosł.
jedzenie-śmieci, przyp. tłum.) i fast food. A ponieważ ta żywność, a
szczególnie fast food, jest nafaszerowana tłuszczem, stanowi pokusę nie do
odparcia, będąc zarazem tuczącą. Nie dość tego, głosi dalej owa teoria,
nasze współczesne społeczeństwo skutecznie wyeliminowało wysiłek fizyczny ze
swojego życia. Nie gimnastykujemy się już, nie wchodzimy po schodach. Także
nasze dzieci nie jeżdżą już na rowerach do szkoły, ani nie bawią się na
dworze, ponieważ zamiast tego wolą grać w gry wideo lub oglądać telewizję. A
ponieważ niektórzy z nas są w sposób oczywisty predysponowani do
przybierania na wadze, podczas gdy inni nie, wyjaśnienie to uwzględnia także
czynnik genetyczny - tzw. oszczędny gen. Sugeruje ono, że przechowywanie
nadmiaru energii w postaci tłuszczu jest zdolnością wykształconą w procesie
ewolucji i było bardzo korzystne dla naszych paleolitycznych przodków,
którzy często musieli cierpieć głód. My zaś odziedziczyliśmy po nich te
"oszczędne" geny, mimo ich kłopotliwości w dzisiejszych warunkach. Żadne z
powyższych nie wyjaśnia, co zmieniło się tak wyraźnie, żeby spowodować
wybuch epidemii. Spożycie jedzenia typu fast food, na przykład, wzrastało
stale na przestrzeni lat siedemdziesiątych i osiemdziesiątych, ale nie
wzrosło nigdy bardzo gwałtownie, jak to było w przypadku otyłości. Jeżeli
chodzi o ćwiczenia i aktywność fizyczną, nie istnieją żadne wiarygodne dane
obejmując okres do połowy lat osiemdziesiątych, twierdzi William Dietz,
który prowadzi oddział żywienia i aktywności fizycznej w Amerykańskim
Centrum ds. Kontroli Chorób (US Centers for Disease Control). Dane dotyczące
lat dziewięćdziesiątych pokazują, że wskaźniki dotyczące otyłości rosną,
podczas gdy poziom aktywności fizycznej nie ulega zmianie. To sugeruje, że
te dwie rzeczy mają ze sobą niewiele wspólnego. Dietz zwraca także uwagę na
fakt, że zainteresowanie aktywnością fizyczną pojawiło się w Stanach
Zjednoczonych w latach siedemdziesiątych - "mania ćwiczenia w czasie
wolnym" - jak w 1981 roku określił to zjawisko Robert Levy, dyrektor
Państwowego Instytutu Chorób Serca, Płuc i Krwi (the National Heart, Lung
and Blood Institute) - i nie słabnie do dnia dzisiejszego. Jeśli chodzi o
oszczędny gen, to stanowi on rodzaj racjonalnego, podpartego teorią ewolucji
wytłumaczenia dla ludzkiego zachowania, które naukowcy uważają za
pocieszające, ale którego zwyczajnie nie da się zbadać. Innymi słowy,
gdybyśmy byli świadkami epidemii anoreksji, naukowcy zajmowaliby się równie
niesprawdzalną teorią "rozrzutnego" genu, doszukując się ewolucyjnych
korzyści płynących z możliwości tracenia wagi bez wysiłku. Otyły homo
erectus, mówiliby, byłby łatwą zdobyczą dla drapieżników. Jest także
niezaprzeczalnym faktem, zauważają studenci Endokrynologii, że rodzaj ludzki
nigdy nie ewoluował tak, aby przystosować się do diety bogatej w skrobię i
cukier. "Produkty zbożowe i skoncentrowane cukry były zasadniczo obce
ludzkiej diecie aż do momentu wprowadzenia rolnictwa" - mówi Ludwig - "co
miało miejsce zaledwie 10.000 lat temu". Zagadnienie to jest często omawiane
w tekstach o tematyce antropologicznej, ale jest zazwyczaj nieobecne w
piśmiennictwie dotyczącym otyłości, za wyjątkiem książek o dietach
niskowęglowodanowych. To, o czym zapomina się w obecnym okresie
kontrowersji, to fakt, że sam niskotłuszczowy dogmat ma dopiero około 25
lat. Aż do późnych lat siedemdziesiątych ogólnie akceptowany pogląd głosił,
iż tłuszcz i białko zapobiegały przejadaniu się poprzez sprawianie, że
człowiek czuł się nasycony i że węglowodany powodowały tycie. W "Fizjologii
smaku" (The Physiology of Taste"), na przykład, rozprawie o jedzeniu z 1825
roku, uważanej za jedną z najsłynniejszych książek napisanych kiedykolwiek
na ten temat, francuski gastronom Jean Anthelme Brillat-Savarin pisze, że
mógłby z łatwością wskazać przyczyny otyłości po trzydziestu latach
słuchania uczestników jednego stout party za drugim, rozprawiających o
przyjemności płynącej z jedzenia chleba, ryżu i ziemniaków. Brillat-Savarin
opisał korzenie otyłości jako naturalne predyspozycje połączone z
"mączystymi i zanieczyszczonymi substancjami, które człowiek czyni
podstawowymi składnikami swojego codziennego pożywienia". Dodał także, że
efekty tego zanieczyszczania - to jest, "ziemniaków, zboża lub
jakiegokolwiek rodzaju mąki" - były widoczne wcześniej, jeśli do diety
dodano cukier. Tego właśnie uczyła mnie matka czterdzieści lat temu, co
poparte było niejasną obserwacją, że Włosi mieli skłonności do tycia,
ponieważ jedli tak dużo makaronu. Wniosek ten został zresztą udokumentowany
przez Ancela Keysa, lekarza z Uniwersytetu Minnesota, który zauważył, że
tłuszcze "cechują się dużą wytrzymałością", mając na myśli to, że są wolno
trawione przez co prowadzą do powstania uczucia nasycenia i że Włosi byli
najcięższą populacją jaką badał. Według niego Neapolitańczycy, na przykład,
jedli tylko trochę chudego mięsa raz, lub dwa razy w tygodniu, ale jedli
chleb lub makaron każdego dnia na lunch i obiad. "Nie było żadnego dowodu
wskazującego na niedobór składników pokarmowych, ale kobiety należące do
klasy pracującej były grube". Do początku lat siedemdziesiątych wciąż
jeszcze można było znaleźć artykuły w gazetach, opisujące wysokie wskaźniki
otyłości w Afryce i na Karaibach, gdzie ludzie żywili się prawie wyłącznie
węglowodanami. W powszechnym mniemaniu, napisał były dyrektor Wydziału
Żywienia Narodów Zjednoczonych (the Nutrition Division of the United
Nations), idealna dieta, zapobiegająca otyłości, podjadaniu i nadmiernej
konsumpcji cukru, "składała się z dużej ilości jaj, wołowiny, baraniny,
kurczaków, masła i dobrze ugotowanych warzyw". Była to recepta identyczna do
tej, jaką Brillat-Savarin przedstawił w 1825 roku. Paradoksalnie, to Ancel
Keys wprowadził w 1950 roku dogmat mniej-tłuszczu-to-lepsze-zdrowie razem ze
swoją teorią mówiącą, że tłuszcz z pożywienia podnosi poziom cholesterolu i
powoduje choroby serca. Jednakże w ciągu dwóch następnych dziesięcioleci,
dowody naukowe popierające tę teorię uparcie pozostawały niejednoznaczne.
Problem został w końcu rozwiązany, jednak nie dzięki nauce a dzięki
polityce, poczynając od stycznia 1977, kiedy to komisja senacka, której
przewodniczył George McGovern, opublikowała swoje Cele Żywieniowe dla Stanów
Zjednoczonych (Dietary Goals for the United States) doradzając Amerykanom,
aby ograniczyli spożywanie tłuszczu w celu osłabienia "zabójczych chorób"
rzekomo ogarniających kraj. Potem, pod koniec 1984 roku, Państwowy Instytut
Zdrowia (National Institutes of Health) oficjalnie zalecił, aby wszyscy
Amerykanie, którzy przekroczyli drugi rok życia, jedli mniej tłuszczu. Do
tego czasu tłuszcz stał się "tym oślizgłym zabójcą" w pamiętnych słowach
Centrum dla Nauki w Interesie Publicznym (Center for Science in the Public
Interest) a wzorcowe amerykańskie śniadanie składające się z jajek na
bekonie było na dobrej drodze do przeistoczenia się w miskę Special K z
niskotłuszczowym mlekiem, szklanką soku pomarańczowego i tosta bez masła -
wątpliwą ucztę złożoną z rafinowanych węglowodanów. Od tamtego czasu NIH
wydał kilkaset milionów dolarów próbując wykazać powiązanie pomiędzy
jedzeniem tłuszczu a zapadalnością na choroby serca lecz, pomimo tego, co
można by pomyśleć, nie udało mu się. Pięć głównych badań nie wykazało
takiego powiązania. Szóste jednak, kosztujące dobrze ponad 100 milionów
dolarów, wykazało, że obniżenie poziomu cholesterolu za pomocą leków mogło
zapobiec chorobom serca. Wtedy administratorzy NIH wykonali rzut na taśmę.
Jeżeli leki obniżające cholesterol mogły zapobiegać zawałom, to
niskotłuszczowa, obniżająca cholesterol dieta powinna działać tak samo.
Niektórzy naukowcy nie zgadzali się z tą niskotłuszczową logiką, sugerując,
że porządna nauka nie ma nic wspólnego z takimi posunięciami, lecz byli
konsekwentnie ignorowani. Pete Ahrens, którego laboratorium na Uniwersytecie
Rockefellera przeprowadziło badania nad metabolizmem cholesterolu, zeznał
przed komisją McGoverna, że każdy reaguje inaczej na diety niskotłuszczowe.
Określenie, kto mógłby na nich skorzystać, a komu mogłyby zaszkodzić nie
jest kwestią naukową, stwierdził, lecz "sprawą przypadku". Phil Handler,
wówczas przewodniczący Państwowej Akademii Nauk (National Academy of
Sciences), w podobnym duchu zeznawał w Kongresie w 1980 roku "Jakim prawem",
pytał Handler, "rząd federalny proponuje Amerykanom, aby przeprowadzili
poważny eksperyment żywieniowy biorąc samych siebie za jego przedmiot,
podczas gdy ilość dowodów na to, że może im to przynieść jakąkolwiek
korzyść, jest tak niewielka?" Niemniej jednak, kiedy już NIH skończył z
niskotłuszczową doktryną, przejęły ją siły społeczne. Przemysł spożywczy
zaczął wytwarzać tysiące produktów o obniżonej zawartości tłuszczu, aby
sprostać nowym zaleceniom. Tłuszcz został usunięty z takich produktów jak
herbatniki, chipsy i jogurt. Problem polegał na tym, że trzeba go było
zastąpić czymś równie smacznym i przyjemnym dla podniebienia, co oznaczało
jakąś formę cukru, często wysokofruktozowy syrop kukurydziany. W
międzyczasie pojawiła się cala gałąź przemysłu wytwarzająca substytuty
tłuszczu, z których pierwszym była olestra firmy Procter & Gamble. A
ponieważ te mięsa, sery, przekąski i herbatniki o obniżonej zawartości
tłuszczu musiały konkurować z kilkuset tysiącami innych produktów, przemysł
spożywczy włożył wiele wysiłku w reklamowanie przesłania, że
mniej-tłuszczu-to-lepsze-zdrowie. Z pomocą całej sprawie przy-szły, jak to
określił Willet, "ogromne siły" dietetyków, organizacji zdrowia, grup
konsumenckich, dziennikarzy zajmujących się kwestią zdrowia, a nawet pisarzy
książek kucharskich, wszyscy będący wyposażonymi w dobre intencje
misjonarzami zdrowego żywienia. Niewielu ekspertów zaprzeczy dziś, że
niskotłuszczowe przesłanie jest zdecydowanie zbyt uproszczone. Świadczyć o
tym może choćby fakt, że konsekwentnie ignoruje ono to, że tłuszcze
nienasycone, jak oliwa z oliwek, są względnie zdrowe: podnoszą poziom
dobrego cholesterolu, tego o wysokiej gęstości (HDL), a obniżają poziom
złego cholesterolu, LDL - o niskiej gęstości, przynajmniej w porównaniu do
efektów działania węglowodanów. Podczas, gdy LDL podnosi ryzyko wystąpienia
choroby serca, HDL zmniejsza je. Oznacza to, że nawet tłuszcze nasycone -
vel złe tłuszcze - nie są nawet w przybliżeniu tak szkodliwe jak można by
sądzić. To prawda, że podnoszą poziom złego cholesterolu, ale podnoszą także
poziom tego dobrego. Innymi słowy, jest to pranie mózgu. Jak wyjaśnił mi
Willet, korzyści zdrowotne z rezygnacji z mleka, masła i sera na rzecz bułek
mogą być nikłe lub żadne. Ale dalej jest jeszcze dziwniej. Produkty uważane
za mniej lub bardziej śmiertelnie groźne w założeniach dogmatu
niskotłuszczowego, okazują się być względnie nieszkodliwe dla zdrowia, kiedy
się przyjrzeć, jaki zawierają tłuszcz. Ponad dwie trzecie tłuszczu w steku
porterhouse, na przykład, zdecydowanie poprawi każdemu profil lipidowy
(przynajmniej w porównaniu z ugotowanym kartoflem leżącym obok). Fakt, że
reszta podniesie poziom LDL, ale podniesie także poziom HDL. Tak samo jest
ze smalcem. Jeśli przyjrzeć się liczbom, dochodzi się do surrealistycznego
wniosku, że można zajadać smalec prosto z paczki i przypuszczalnie obniżać w
ten sposób ryzyko zachorowania na serce. Istotnym przykładem tego, jak
bardzo uproszczone były niskotłuszczowe zalecenia jest wpływ - w
rzeczywistości potencjalnie grożący śmiercią - jaki diety niskotłuszczowe
mają na poziom trójglicerydów, będącymi składnikami cząsteczkowymi tłuszczy.
Do końca lat sześćdziesiątych naukowcy wykazali, że wysoki poziom
trójglicerydów jest tak samo powszechny u osób z chorobami serca jak wysoki
poziom cholesterolu LDL, oraz, że u wielu osób niskotłuszczowe i
wysokowęglowodanowe żywienie podnosi poziom trójglicerydów, powoduje spadek
poziomu HDL, tym samym uwidaczniając coś, co Gerry Raven, endokrynolog z
Uniwersytetu Stanford, nazwał syndromem X. Jest to zespół objawów, które
mogą prowadzić do powstania chorób serca lub cukrzycy typu II. Dziesięć lat
zabrało Reavenowi przekonanie swoich kolegów, że syndrom X jest uzasadnionym
problemem zdrowotnym, po części dlatego, że akceptacja jego istnienia wiąże
się z akceptacją faktu, że diety niskotłuszczowe zwiększają ryzyko
zachorowania na serce u jednej trzeciej populacji. "Czasami chcielibyśmy,
żeby ten problem zniknął, ponieważ nikt nie wie, jak sobie z nim poradzić",
powiedział Robert Silverman, naukowiec z NIH, w 1987 roku na konferencji
NIH, "Duże ilości białka mogą uszkadzać nerki, duże ilości tłuszczu źle
wpływają na serce. Teraz Reaven mówi, żeby nie jeść dużych ilości
węglowodanów. Coś przecież musimy jeść." Jasnym jest, że wszyscy
zaangażowani w układanie różnego rodzaju diet i zaleceń chcieli po prostu,
żeby ludzie jedli mniej śmieciopodobnych produktów, cokolwiek się przez to
rozumie i jedli tak, jak się to robi w Berkeley w Kalifornii. Ale tak się
nie stało. Zamiast tego zaczęliśmy jeść więcej produktów skrobiowych i
rafinowanych węglowodanów, ponieważ kaloria za kalorię, dla przemysłu
spożywczego są to produkty, które można wytworzyć najmniejszym kosztem i
sprzedać z największym zyskiem. To są także produkty, które lubimy.
Rzadkością jest osoba poniżej pięćdziesiątki, która nie woli herbatnika lub
dobrze osłodzonego jogurtu od kawałka brokułów. "Żadnemu reformatorowi nie
zaszkodziłoby, gdyby był świadom istnienia prawa niezamierzonych
konsekwencji", mówi Alan Stone, który był kierownikiem zespołu komisji
senackiej McGoverna. Stone powiedział mi, że już w momencie, kiedy
prowadzono pierwsze przesłuchania, był świadom tego, jak przemyśl spożywczy
mógł zareagować na nowe zalecenia dietetyczne. Pewien ekonomista wziął go na
bok i udzielił mu lekcji na temat niechęci rynku do zdrowego żywienia.
"Powiedział: Jeśli stworzy się całkiem nowy rynek, z nowo wyprodukowanym
jedzeniem, da się temu wszystkiemu atrakcyjną nazwę i włoży sporo pieniędzy
w reklamę, to można mieć cały rynek tylko dla siebie, zmuszając konkurencję
do odrabiania strat. Nie da się tego zrobić z owocami i warzywami. Ciężko
jest odróżnić jedno jabłko od drugiego". Naukowcy zajmujący się odżywianiem
odegrali też pewną rolę próbując wmówić nauce, że węglowodany są idealnym
składnikiem odżywczym. Wiadomo było niemal od stu lat, że gram tłuszczu ma
dziewięć kalorii, podczas, gdy gram węglowodanów lub białka jedynie cztery.
Fakt ten był jednak uważany za nieistotny dla etiologii otyłości. Teraz stał
się wygodną i bezpieczną podstawą do niskotłuszczowego zalecenia: należy
ograniczyć najbardziej skondensowane źródła energii i wtedy się schudnie.
Potem, w 1982 roku, J.P. Flatt, biochemik z Uniwersytetu Massachusetts,
opublikował wyniki swoich badań wykazując, że przy normalnej diecie jest
rzadkością, aby ludzki organizm zamieniał węglowodany w tłuszcz. Zostało to
następnie mylnie zinterpretowane przez media i całkiem sporą liczbę
naukowców, doprowadzając ich do wniosku, że jedzenie dowolnej ilości
węglowodanów, nawet przesadnie dużej, nie mogło spowodować tycia - a
przecież tak nie jest, mówi Flatt. Jednak teoria ta zaczęła już żyć własnym
życiem, a w ślad za nią podążało stwierdzenie, że od tłuszczu się tyje, a
węglowodany są nieszkodliwe. W rezultacie, według Judith Putnam, ekonomistki
rolnictwa z USDA, od późnych lat siedemdziesiątych w amerykańskiej diecie
malała ilość kalorii pobieranych z tłuszczu na rzecz tych z węglowodanów.
Roczne spożycie zbóż wzrosło o prawie 27 kilogramów na osobę, a kalorycznych
słodzików (głównie wysokofruktozowego syropu kukurydzianego) o 13,5
kilograma. W tym samym czasie, Amerykanie nagle zaczęli spożywać ogólnie
większą ilość kalorii: teraz nawet do 400 więcej każdego dnia od kiedy po
raz pierwszy zalecono dietę niskotłuszczową. Jeśli tak jest istotnie, to
pojawienie się epidemii otyłości może z pewnością być wyjaśnione tym, że
ludzie spożywają więcej kalorii niż kiedykolwiek - w końcu to ich nadmiar
sprawia, że tyjemy - a, w szczególności, więcej węglowodanów. Pytanie brzmi:
dlaczego? Odpowiedź, którą proponuje nam Endokrynologia jest taka, że
jesteśmy po prostu bardziej głodni niż w latach siedemdziesiątych, a powód
tego jest bardziej fizjologiczny, niż psychologiczny. W tym wypadku,
najistotniejszym czynnikiem - ignorowanym w pościgu za tłuszczem i jego
oddziaływaniem na poziom cholesterolu - jest sposób, w jaki węglowodany
wpływają na poziom cukru we krwi i na insulinę. W rzeczywistości, przez cały
czas były one głównymi winowajcami i dlatego Atkins i inni lekarze
zalecający diety niskowęglowodanowe od razu na nie wskazywali. Głównym
zadaniem insuliny, jest regulacja poziomu cukru we krwi. Po zjedzeniu,
węglowodany rozbijane są na cząsteczki glukozy i transportowane do
krwiobiegu. Trzustka wydziela insulinę, która wtłacza cukier z krwi do
mięśni i wątroby jako paliwo na następnych kilka godzin. Oto dlaczego
węglowodany mają istotny wpływ na insulinę, a tłuszcz nie. A ponieważ
cukrzyca młodych spowodowana jest brakiem insuliny, od lat dwudziestych
lekarze wierzyli, że jedynym problemem z insuliną jest nie posiadanie
wystarczających jej ilości. lecz insulina reguluje także metabolizm
tłuszczy. Bez niej nie da się tłuszczu magazynować. Wyobraźcie ją sobie jako
przełącznik. Kiedy jest włączony, przez kilka godzin spalają się węglowodany
a nadmiar kalorii odkłada się w postaci tłuszczu. Kiedy jest wyłączony, po
zmniejszeniu się ilości insuliny we krwi, jako paliwo spalany jest tłuszcz.
Tak więc, kiedy poziom insuliny jest niski, spala się własny tłuszcz, ale
nie dzieje się tak, gdy poziom ten jest wysoki. I tutaj sprawy w sposób
nieunikniony komplikują się. Im się jest grubszym, tym więcej insuliny
trzustka pompuje przy każdym posiłku i tym bardziej wzrasta
prawdopodobieństwo wyrobienia sobie czegoś, co nazywane jest odpornością na
insulinę, a co jest ukrytą przyczyną syndromu X. W efekcie, komórki
organizmu stają się niewrażliwe na działanie insuliny i potrzebne są wciąż
większe jej ilości aby zapewnić właściwy poziom cukru we krwi. Zatem, w
miarę tycia, insulina sprawia, że łatwiej jest cukier magazynować, ale
trudniej te zapasy spalić. Lecz odporność na insulinę może z kolei utrudniać
magazynowanie tłuszczu - waga utrzymywana jest na odpowiednim poziomie, tak,
jak powinno być. Jednak teraz odporność na insulinę może sprawić, że
trzustka wydzielać będzie jej jeszcze więcej, potencjalnie rozpoczynając
błędne koło. Co jest pierwsze - otyłość, podniesiony poziom insuliny czy
odporność na nią - to problem z serii "jajko czy kura?", który nie został
dotąd rozwiązany. Pewien endokrynolog powiedział mi, że jest to pytanie na
miarę nagrody Nobla. Insulina ma także duży wpływ na odczuwanie głodu, choć
do jakiego stopnia, jest kolejną niewiadomą. Z jednej strony, insulina może
pośrednio powodować głód poprzez obniżanie poziomu cukru we krwi, ale do
jakiego poziomu musi spaść cukier, aby wyzwolić uczucie głodu? Ta kwestia
pozostaje niewyjaśniona. W międzyczasie, insulina działa w mózgu, tłumiąc
uczucie głodu. Teoria, jak wyjaśnił mi Michael Schwartz, endokrynolog z
Uniwersytetu w Waszyngtonie, jest taka, że zdolność insuliny do hamowania
apetytu w normalnych warunkach byłaby przeciwstawna do jej skłonności do
magazynowania tłuszczu. Innymi słowy, w razie tycia, organizm wytwarzałby
więcej insuliny po każdym posiłku, a to z kolei tłumiłoby apetyt - człowiek
jadłby mniej i traciłby na wadze. Schwartz, jednak, jest w stanie wyobrazić
sobie prosty mechanizm, który wytrąciłby ten układ z równowagi: jeżeli mózg
mógłby stracić swoją wrażliwość na insulinę, tak, jak się to dzieje z
mięśniami i tkanką tłuszczową, kiedy są nią zalewane. W takim wypadku
wzmożona produkcja insuliny związana z tyciem nie powodowałaby już tłumienia
apetytu, ponieważ mózg nie odnotowywałby wzrostu jej poziomu. Stadium
końcowym byłby stan fizjologiczny, w którym otyłość jest niemal z góry
przesądzona, w którym powiązanie między insuliną a węglowodanami odgrywa
główną rolę. Schwartz mówi, iż wierzy, że tak rzeczywiście mogłoby się
zdarzyć, ale badania nie są jeszcze tak dalece posunięte, aby można to było
udowodnić. "To tylko hipoteza", mówi, "wciąż wymaga wyjaśnienia". David
Ludwig, endokrynolog z Harwardu, mówi, że sedno sprawy tkwi w sposobie, w
jaki insulina bezpośrednio oddziałuje na cukier we krwi. Zauważa on, że
kiedy cukrzycy dostają za dużo insuliny, ich poziom cukru spada i robią się
potwornie głodni. Tyją, ponieważ jedzą więcej, a insulina ułatwia odkładanie
tłuszczu. To samo dzieje się w przypadku zwierząt laboratoryjnych. Oto,
mówi, dokładnie to, co się z nami dzieje, kiedy jemy węglowodany -
szczególnie cukier i produkty skrobiowe, jak ziemniaki i ryż, albo produkty
mączne, np. kromkę białego chleba. Produkty te w żargonie nazywane są
węglowodanami o wysokim indeksie glikemicznym, co oznacza, że są szybko
wchłaniane do krwi. W rezultacie, w ciągu kilku minut, powodują wzrost
poziomu cukru we krwi i wyrzut insuliny. Ta magazynuje cukier i godzinę lub
dwie później jego poziom we krwi jest niższy niż przed posiłkiem. Jak
wyjaśnia Ludwig, organizm myśli, że skończyło mu się paliwo, ale poziom
insuliny jest wciąż na tyle wysoki, że zapobiega spalaniu odłożonego
tłuszczu. Rezultatem tego jest głód i chęć zjedzenia większej ilości
węglowodanów. To kolejne błędne koło i kolejna sytuacja sprzyjająca
otyłości. Koncepcja indeksu glikemicznego i teoria, że skrobia może być
absorbowana do krwi nawet szybciej niż cukier pojawiły się pod koniec lat
siedemdziesiątych, lecz wtedy także nie wywarły żadnego wpływu na publiczne
zalecenia dotyczące zdrowia z powodu związanych z nimi kontrowersji. A
mianowicie: jeśli kupiło się koncepcję indeksu glikemicznego, trzeba było
także zaakceptować to, że produkty skrobiowe, które mieliśmy jeść 6-10 razy
dziennie, po połknięciu stawały się fizjologicznie nie do odróżnienia od
cukru. To sprawiłoby, że przestałyby się wydawać takie zdrowe. Zamiast więc
zaakceptować taką możliwość, twórcy polityki po prostu pozwolili aby cukier
i syrop kukurydziany uniknęły podobnego oczerniania, jakie spotkało tłuszcz.
W końcu są beztłuszczowe. Cukier i syrop kukurydziany z napojów, soków,
słodzonych herbat i napojów energetycznych dostarczają nam obecnie ponad 10%
wszystkich spożywanych kalorii. Jeśli chodzi o insulinę i cukier we krwi, te
napoje i soki owocowe, naładowane cukrem, lecz w 100% beztłuszczowe - co
naukowcy nazywają pustymi węglowodanami - mogą być gorsze niż wszystko inne.
Głównym przesłaniem koncepcji indeksu glikemicznego jest, że im dłużej trwa
trawienie węglowodanów, tym mniejszy ma to wpływ na insulinę i poziom cukru
we krwi i tym zdrowsze jedzenie. Produkty o najwyższych wartościach indeksu
glikemicznego to niektóre cukry proste, skrobia i wszystkie produkty mączne.
Zielone warzywa, fasola i niełuskane ziarno powodują znacznie wolniejszy
wzrost poziomu cukru we krwi, ponieważ zawierają błonnik, węglowodan nie
ulegający trawieniu, który opóźnia proces trawienia i obniża indeks
glikemiczny. Takie samo działanie mają tłuszcze i białka, co wskazuje, że
spożywanie tłuszczu może być korzystne, spostrzeżenie to jednak wciąż jest
nie do przyjęcia. Teoria indeksu glikemicznego sugeruje także, że główną
przyczyną syndromu X, chorób serca, cukrzycy typu II i otyłości, są
długotrwałe uszkodzenia powodowane przez powtarzające się wyrzuty insuliny,
stymulowane spożywaniem skrobi i rafinowanych węglowodanów. To poddaje na
myśl pewną teorię dotyczącą owych tak częstych chorób, jednak teoria ta nie
jest w stanie bezkonfliktowo współistnieć z doktryną niskotłuszczową. W
swojej klinice pediatrycznej Ludwig przepisuje dzieciom i nastolatkom diety
o niskim indeksie glikemicznym już od pięciu lat. Nie poleca diety Atkinsa,
gdyż uważa, że tak niska podaż węglowodanów jest restrykcją niepotrzebną.
Zamiast tego mówi swoim pacjentom, aby zastępowali rafinowane węglowodany i
skrobię warzywami, owocami i strączkowymi. To sprawia, że dieta o niskim
indeksie glikemicznym jest zgodna ze zdrowym rozsądkiem pod względem
żywieniowym, aczkolwiek jest bogatsza w tłuszcz. Na przyjęcie do kliniki
Ludwiga trzeba czekać dziewięć miesięcy. Dopiero całkiem niedawno udało mu
się przekonać NIH, że takie diety warte są zbadania. Jego trzy pierwsze
prośby o dotację zostały z miejsca odrzucone, co wyjaśnia, dlaczego tak
wiele istotnych badań zostało przeprowadzonych w Australii i w Kanadzie. W
kwietniu, jednakże, Ludwig otrzymał od NIH 2 mln. dolarów na przeprowadzenie
badań porównawczych jego diety o niskim indeksie glikemicznym i diety
niskotłuszczowo-niskokalorycznej. Może to okazać się pomocne w rozwiązaniu
przynajmniej części kontrowersji dookoła roli, jaką insulina odgrywa w
otyłości, choć niewykluczone, że groźny doktor Atkins dokona tego pierwszy.
Mający 71 lat Atkins, absolwent szkoły medycznej Cornell, mówi, że pierwszy
raz wypróbował dietę bardzo niskowęglowodanową w 1963 roku, po przeczytaniu
o istnieniu takiej w piśmie Amerykańskiego Stowarzyszenia Medycznego
(Journal of the American Medical Association). Bez żadnego wysiłku schudł,
przeżył swoje objawienie i zamienił świeżo rozpoczętą praktykę kardiologa na
Manhattanie na kwitnącą klinikę leczenia otyłości. Następnie zraził do
siebie całe środowisko medyczne mówiąc swoim pacjentom, aby jedli tyle
białka i tłuszczu, ile im się żywnie podoba, ograniczając natomiast ilość
węglowodanów nawet do zera. Mówił, że będą tracić wagę, ponieważ ich
insulina będzie na niskim poziomie, nie będą głodni i będą mniej odporni na
spalanie własnego tłuszczu. Atkins zauważył także, że produkty skrobiowe i
cukier są bardziej szkodliwe, gdyż podnoszą poziom trójglicerydów, a to jest
większym czynnikiem ryzyka w chorobach serca niż cholesterol. Dieta Atkinsa
jest jednocześnie skrajną postacią ucieleśnienia hipotezy alternatywnej i
polem bitwy, na którym w ciągu następnych kilku lat prawdopodobnie rozegra
się naukowa bitwa pomiędzy tłuszczem a węglowodanami. Po trzydziestu latach
nazywania Atkinsa konowałem, specjalistom od otyłości coraz trudniej jest
ignorować ogromną ilość dowodów na to, że jego dieta działa dokładnie tak,
jak twierdził. Weźmy, na przykład, Alberta Stunkarda. Stunkard walczył z
otyłością przez pięćdziesiąt lat, ale, jak mi powiedział, swoje objawienie
na temat Atkinsa i może też na temat otyłości przeżył dopiero niedawno,
kiedy odkrył, że szef oddziału radiologii w jego szpitalu schudł na diecie
Atkinsa 27 kilogramów. "No cóż, najwyraźniej wszyscy młodzi ludzie ze
szpitala tak robią", powiedział, "więc postanowiliśmy zrobić badania." Kiedy
zapytałem Stunkarda, czy on, lub któryś z jego kolegów rozważyłby
wypróbowanie diety Atkinsa trzydzieści lat temu, powiedział, że nie, gdyż
Atkins był "palantem", który chciał tylko zarobić. To "odrzucało ludzi i
dlatego nikt nie traktował go na tyle poważnie, żeby wziąć się za to, co
dziś, w końcu, robimy". Rzeczywiście, gdy AMA w marcu 1973 roku opublikowało
swoją zjadliwą krytykę dotyczącą Atkinsa, przyznało, że jego dieta
prawdopodobnie działa, ale nie okazało zbytniego zainteresowania, dlaczego
tak jest. Przez całe lata sześćdziesiąte, było to przedmiotem wielu badań,
zakończonych wnioskiem, że Atkinsopodobne diety w istocie są zakamuflowanymi
dietami niskokalorycznymi, bo jeśli się odrzuci chleb, makaron i ziemniaki,
ciężko jest zjeść tyle mięsa, sera i jarzyn, żeby zastąpić usunięte kalorie.
To, jednak, spowodowało pojawienie się pytania, dlaczego taka
niskokaloryczna dieta hamowała także głód, co jak twierdził Atkins, było jej
cechą charakterystyczną. Jedno z możliwych wyjaśnień daje Endokrynologia
tłuszcz i białko powodują uczucie sytości i przy braku węglowodanów i
ciągłych wahań poziomu insuliny i cukru we krwi, uczucie to nie zanika. Inna
możliwość związana jest z tym, że dieta Atkinsa jest dietą ketogeniczną.
Oznacza to, iż poziom insuliny we krwi spada do tak niskiego poziomu, że
organizm wchodzi w stan nazywany ketozą, który przytrafia się także w czasie
postu i głodowania. Mięśnie i inne tkanki, także mózg, spalają jako paliwo
tłuszcz w postaci ciał ketonowych - cząsteczek wytwarzanych przez wątrobę.
Atkins widział ketozę jako oczywisty sposób na rozpoczęcie tracenia wagi.
Lubił także powtarzać, że daje ona tyle energii, iż jest lepsza od seksu,
czym nieco się ośmieszał. Nieuniknionym argumentem przeciwko diecie Atkinsa
był taki, że ketoza jest stanem niebezpiecznym, którego należy unikać za
wszelką cenę. Jednakże, kiedy rozmawiałem ze specjalistami zajmującymi się
tym zjawiskiem, wszyscy oni stanęli po stronie Atkinsa sugerując, że być
może media i środowiska medyczne mylą ketozę z kwasicą (ketoacidosis),
pewnym rodzajem ketozy, który pojawia się u osób z nieleczoną cukrzycą,
gdzie może nawet powodować śmierć. "Lekarze boją się ketozy", mówi Richard
Veech, badacz z NIH, który studiował medycynę w Harvardzie, po czym zrobił
doktorat na Uniwersytecie w Oksfordzie razem z laureatem nagrody Nobla,
Hansem Krebsem, "zawsze martwią się o ketozę cukrzycową, ale ketoza jest
normalnym stanem fizjologicznym. Nie jest normalnym, że na każdym rogu stoi
McDonald i delikatesy. Normalnym jest, że się głoduje". Mówiąc w skrócie,
ketoza jest ewolucyjną odpowiedzią na oszczędny gen. Być może ewoluowaliśmy
tak, żeby móc wydajnie magazynować tłuszcz na wypadek głodu, mówi Veech, ale
dzięki ewolucji wykształciła się u nas także ketoza, żebyśmy mogli w razie
potrzeby równie wydajnie ten tłuszcz wykorzystywać. Ketony, zamiast stanowić
truciznę, jak często są traktowane przez prasę, sprawiają, że organizm
pracuje wydajniej i stanowią zastępcze źródło paliwa dla mózgu. Veech nazywa
ketony "magicznymi" i wykazał, że serce i mózg pracują o 25% wydajniej na
ketonach niż na cukrze krwi. Cała rzecz polega na tym, że przez prawie
trzydzieści lat Atkins twierdził, że jego dieta działa i jest bezpieczna, a
dziesiątki milionów Amerykanów wypróbowało ją na sobie podczas, gdy
żywieniowcy, lekarze, władze opieki zdrowotnej twierdziły, że może ich to
zabić i nie wyrażały chęci sprawdzenia, kto miał rację. W tamtym okresie
tylko dwie grupy amerykańskich naukowców zbadały tę dietę, a przynajmniej
tylko oni opublikowali wyniki swoich badań. Na początku lat
siedemdziesiątych, J.P. Flatt i George Blackburn z Harvardu jako pierwsi
zastosowali "zmodyfikowany post oszczędzający białko" w leczeniu pacjentów
po operacjach testując go na otyłych ochotnikach. Blackburn, który później
został przewodniczącym Amerykańskiego Stowarzyszenia ds. Żywienia
Szpitalnego (American Society of Clinical Nutrition), opisuje ten model
żywienia jako "dietę Atkinsa bez nadmiaru tłuszczu" i wyjaśnia, iż musiał mu
nadać atrakcyjną nazwę, bo inaczej nikt nie potraktowałby go poważnie. Dieta
składała się z "chudego mięsa, ryb i drobiu" oraz suplementów mineralnych i
witaminowych. "Ludzie ją uwielbiali", wspomina Blackburn. "Dawała ogromne
spadki wagi. Nie dalibyśmy rady ich od niej nawet kijem odpędzić." Blackburn
w ciągu następnych dziesięciu lat wyleczył z dobrym skutkiem setki otyłych
pacjentów i wydał całą serię artykułów, które zostały jednak zignorowane.
Kiedy otyli mieszkańcy Nowej Anglii sięgnęli w połowie lat osiemdziesiątych
po leki hamujące apetyt, pozwolił sprawie upaść. Później ubiegał się w NIH o
dotację na przetestowanie kilku popularnych diet, jednak odmówiono mu.
Wyniki drugich badań, przeprowadzonych w Centrum Medycznym przy
Uniwersytecie Jerzego Waszyngtona, opublikowane zostały we Wrześniu 1980
roku. Dwudziestu czterech otyłych ochotników zgodziło się przestrzegać diety
Atkinsa przez osiem tygodni. Przeciętny spadek wagi wynosił osiem
kilogramów, nie zanotowano żadnych negatywnych objawów, choć poziom LDL
badanych podniósł się. Badacze, pod kierownictwem Johna LaRosa, obecnie
szefa Centrum Medycznego Downstate przy Uniwersytecie w Nowym Jorku, na
Brooklynie stwierdził, że utrata ośmiu kilogramów w osiem tygodni mogła
zdarzyć się na każdej diecie w atmosferze "nowości próbowania czegoś w
warunkach eksperymentalnych" i sprawa nigdy nie posunęła się dalej. Obecnie
badacze uznali w końcu, że dieta Atkinsa oraz inne diety niskowęglowodanowe
muszą zostać przetestowane, i tak też się dzieje wbrew
niskotłuszczowo-niskokalorycznym zaleceniom Amerykańskiego Stowarzyszenia
ds. Chorób Serca (American Heart Association). Jako uzasadnienie swojego
działania badacze ci opowiadają zawsze jedną z dwóch historii: niektórzy,
jak Stunkard, powiedzieli mi, że ktoś, kogo znali - pacjent, przyjaciel,
inny lekarz - zgubił sporo kilogramów na diecie Atkinsa i mimo, iż nie
wierzyli, że to możliwe - utrzymali wagę. Inni mówią, że byli przygnębieni
swoją niemocą w obliczu otyłych pacjentów, zainteresowali się więc dietami
niskowęglowodanowymi i stwierdzili, że Endokrynologia jest godna uwagi.
"Jako lekarz z zawodu, piętnowałam wszystko, co było choćby podobne do diety
Atkinsa", mówi Linda Stern, internistka w Szpitalu dla Weteranów w
Filadelfii (Philadelpihia Veterans Administration Hospital), "ale sama
przeszłam na tę dietę. Wyniki były fantastyczne, więc pomyślałam, że może to
jest coś, co mogłabym zaoferować moim pacjentom". Żadne z tych badań nie
było finansowane przez NIH, żadne nie zostało także jeszcze opublikowane.
Jednak ich wyniki zostały przedstawione na konferencjach - przez badaczy ze
Szpitala Dziecięcego Schneidera na Long Island (Schneider Children's
Hospital), Uniwersytetu w Duke i Uniwersytetu w Cincinnati, oraz przez grupę
Sterna ze Szpitala V.A. z Filadelfii. Są także badania, o których wspominał
Stunkard, przeprowadzone przez Gary'ego Fostera z Uniwersytetu w
Pensylwanii, Sama Kleina, Centrum Żywienia Człowieka w St. Louis przy
Uniwersytecie w Waszyngtonie (Center for Human Nutrition at Washington
University in St.Louis) oraz Jima Hilla, który prowadzi w Denver Centrum
Żywienia Człowieka przy Uniwersytecie w Kolorado (University of Colorado
Center for Human Nutrition in Denver). Rezultaty wszystkich tych pięciu
badań są interesująco zgodne. Badani będący na jakiejś odmianie diety
Atkinsa - czy to otyłe nastolatki na 12-to tygodniowej diecie, jak u
Schneidera, czy też otyli dorośli o średniej wadze 135 kilogramów, będący na
diecie przez pół roku, jak Filadelfii - stracili dwa razy więcej kilogramów
niż badani będący na dietach niskotłuszczowych, niskokalorycznych. We
wszystkich pięciu badaniach, poprawa w zakresie poziomu cholesterolu była
podobna na obydwu dietach, jednak poziom trójglicerydów był znacznie niższy
u stosujących dietę Atkinsa. Mimo, iż badacze podchodzą do tego z pewnym
wahaniem, wyniki te sugerują, iż ryzyko zachorowania na serce może zostać
obniżone poprzez przywrócenie w diecie tłuszczu i usunięcie z niej
rafinowanych węglowodanów. "Myślę, że kiedy zostanie to uznane za fakt",
mówi Stunkard, "wstrząśnie to całym sposobem myślenia na temat otyłości i
metabolizmu". Wszystko to może stać się raczej prędzej niż później i być
może wtedy otrzymamy długo oczekiwane odpowiedzi na pytanie, dlaczego tyjemy
i czy rzeczywiście jest to przesądzone przez siły społeczne czy przez to, co
decydujemy się jeść. Po raz pierwszy NIH finansuje porównawcze badania
różnych popularnych diet. Na przykład Foster, Klein i Hill otrzymali ponad
2,5 mln. dolarów na mające trwać trzy lata badania diety Atkinsa, w których
udział ma wziąć 360 otyłych osób. W Harvardzie Willet, Blackburn i Penelopa
Greene otrzymali pieniądze, aczkolwiek z fundacji typu nonprofit należącej
do Atkinsa, na przeprowadzenie podobnych badań. Jeżeli wyniki tych badań
także okażą się być korzystne dla Atkinsa i jego wysokotłuszczowej,
niskowęglowodanowej diety, władze zajmujące się zdrowiem publicznym mogą
rzeczywiście mieć problem. Kiedy bowiem 25 lat temu dokonali swojego rzutu
na taśmę i przyjęli niskotłuszczowy dogmat, pozostawili niewiele miejsca na
przeciwstawne dowody czy zmianę opinii, gdyby trzeba było to zrobić aby
nadążyć za nauką. W tym świetle godne uwagi staje się doświadczenie Sama
Kleina. Klein jest przewodniczącym - elektem Północnoamerykańskiego
Stowarzyszenia ds. Badań nad Otyłością (North American Association for the
Study of Obesity), co sugeruje, że jest on bardzo poważanym członkiem swojej
społeczności. A jednak opisuje to, co mu się niedawno przydarzyło podczas
omawiania diety Atkinsa na konferencji medycznej jako pouczające
doświadczenie. "Byłem pod wrażeniem", powiedział, "gniewu naukowców obecnych
na sali. Ich odpowiedź brzmiała: "Jak pan w ogóle śmie przedstawiać
jakiekolwiek dane dotyczące diety Atkinsa?!"". Wrogość ta bierze się głównie
z ich zaniepokojenia faktem, że jeśli dać ludziom iskierkę nadziei, że
schudną, masowo rzucą się na dietę, która intuicyjnie wydaje się być
niebezpieczna i co do której, z braku długoterminowych danych, wciąż nie ma
pewności, czy działa i czy jest bezpieczna. Niepokój ten w pełni daje się
usprawiedliwić. W trakcie moich badań, spędzałem poranki w pobliskiej
jadłodajni wpatrując się w talerz, na którym leżały jajka i kiełbaska i
będąc przekonanym, że jakoś, w jakiś sposób działają one na moją zgubę
zapychając mi arterie. Po dwudziestu latach ślepej wiary w
"niskotłuszczowość" ciężko mi jest patrzeć na świat żywienia w inny sposób.
Dowiedziałem się, że diety niskotłuszczowe nie sprawdzają się ani w
warunkach klinicznych, ani w prawdziwym życiu, a już na pewno nie sprawdziły
się w moim. Przeczytałem artykuły sugerujące, że przez dwadzieścia lat
zalecania niskotłuszczowego żywienia nie zdołano zmniejszyć zapadalności na
choroby serca w tym kraju, a zamiast tego być może doprowadzono do
gwałtownego wzrostu częstości występowania otyłości i cukrzycy typu II.
Rozmawiałem z badaczami, których komputery wyliczyły, że zmniejszenie ilości
tłuszczu w diecie do poziomu zalecanego przez Amerykańskie Stowarzyszenie
ds. Chorób Serca (American Heart Association) nie dodałoby mi więcej niż
kilka miesięcy życia, jeśli w ogóle. Straciłem nawet sporo kilogramów
wyłączając na próbę z diety węglowodany, a jednak wciąż patrząc na moje
jajka i kiełbaskę wyobrażam sobie początek choroby serca i otyłości, tej
drugiej z pewnością spowodowanej przez jakieś dziwaczne zjawiska uboczne,
których natury opisanie nie leży jeszcze w granicach możliwości obecnej
nauki. Fakt, że Atkins sam miał ostatnio kłopoty z sercem dodatkowo mnie nie
uspokaja, pomimo jego zapewnień, że nie miały one nic wspólnego z dietą.
Wyobrażam sobie, że podobnie czują się należący do głównego nurtu badacze,
żywieniowcy i lekarze. Są w stanie pogodzić się z nową teorią dotyczącą
tłuszczu, ale dowody muszą być niezwykle przekonujące. Możliwe, że taka
przemiana dokonuje się właśnie u Johna Farquhara, będącego na Uniwersytecie
Stanford wykładowcą zajmującym się badaniami i polityką zdrowotną i
pracującego w tej dziedzinie od czterdziestu lat. Kiedy rozmawiałem z nim w
kwietniu, wytłumaczył mi, dlaczego diety niskotłuszczowe mogą powodować
tycie, a niskowęglowodanowe chudnięcie, kazał mi jednak obiecać, żebym nie
pisał, że wierzy, iż tak jest w rzeczywistości. Jako przyczynę epidemii
otyłości wskazał "karmienie narodu na siłę". Trzy tygodnie później, po
przeczytaniu w piśmie Amerykańskiego Stowarzyszenia Medycznego (Journal of
American Medical Association) artykułu Davida Ludwiga dotyczącego
Endokrynologii, przysłał mi e-maila zawierającego nie do końca retoryczne
pytanie: "Czy możemy zmusić zwolenników diety niskotłuszczowej, żeby nas
przeprosili?".



› Pokaż wiadomość z nagłówkami


Zobacz także


2. Data: 2002-08-02 20:14:25

Temat: Re: pozdrawiam i czekam na wrazenia :)
Od: "Jurek" <s...@p...pl> szukaj wiadomości tego autora

Jest taki medyczne powiedzenie ze "tluszcze spalaja sie w ogniu
weglowodanow" wiec moze cos w tym jest. Sam sie dziwilem bedac w Stanach ze
ludzie tam sa az tacy grubi, mimo ze wszystko w supermarketach jest "low
fat" (chociaz ich zarcie w restauracjach jest bardzo tluste). A tak przy
okazji to chyba pobiles rekord wielkosci postu na tej grupie (przynajmniej
tak dlugo jak ja pamietam)




› Pokaż wiadomość z nagłówkami


3. Data: 2002-08-02 20:36:15

Temat: Re: pozdrawiam i czekam na wrazenia :)
Od: "McKwack" <m...@n...net> szukaj wiadomości tego autora

pierwsze wrazenie bez czytania:
strasznie to opasle!
nastepnym razem zamiast wysylas 51kb (!) wrzuc sam link
pozdro
mckwack


› Pokaż wiadomość z nagłówkami


4. Data: 2002-08-02 23:58:17

Temat: Re: pozdrawiam i czekam na wrazenia :)
Od: "Kaja" <f...@f...pl> szukaj wiadomości tego autora

Masz swoją grupę dyskusyjną, jest ponadto specjalna grupa dotycząca
diet, a Ty "dochtorku" bezczelnie, bez ambicji pchasz się akurat na tą
grupę.
To, że nikt Cię nie chce tam czytać i słuchać, to nie oznacza, że tutaj
otrzymasz jakis poklask.
NTG!!!...I precz z tej grupy!

Kaja

› Pokaż wiadomość z nagłówkami


5. Data: 2002-08-03 08:58:03

Temat: Re: pozdrawiam i czekam na wrazenia :)
Od: <a...@N...poczta.gazeta.pl> szukaj wiadomości tego autora



Witam-zdaje się że co niektórzy przyzwyczili się że mogą w tej grupie
dostać "konsultacje małofachowe" i nie chca tolerować bardziej fachowych
wątków a w końcu jest to grupa z nauk ścisłych...
Twój post jest bardzo interesujący, z własnych obserwacji wiem że ta dieta
działa. Widziałam kiedyś człowieka po 2 zawałach z hipercholesterolemią który
przeszedł rózne modyfikacje diety niskotłuszczowej i nic. w momencie jak
zaczął stosować dietę o której piszesz cholesterol i inne lipidy zaczęły sie
normalizować.
Kilkoro mich znajomych również zaczęło odżywiać się w ten sposób-efekty sa
zadziwiające- normalizacja masy ciała(trwała) no i co najwazniejsze świetne
samopoczucie. Ze swojej działki mogę dodać że coraz więcej doniesień jest że
stosujący diety niskotłuszczowe oraz z niskimi wartościami lipidów we krwi
częściej wykazują zachowania autoagresywne .pozdrawiam

--
Wysłano z serwisu Usenet w portalu Gazeta.pl -> http://www.gazeta.pl/usenet/

› Pokaż wiadomość z nagłówkami


6. Data: 2002-08-03 10:11:11

Temat: Re: pozdrawiam i czekam na wrazenia :)
Od: "Marek Bieniek" <mbieniek@_antispam_poczta.onet.pl_invalid> szukaj wiadomości tego autora

Kaja wrote:
> Masz swoją grupę dyskusyjną, jest ponadto specjalna grupa dotycząca
> diet, a Ty "dochtorku" bezczelnie, bez ambicji pchasz się akurat na tą
> grupę.
> To, że nikt Cię nie chce tam czytać i słuchać, to nie oznacza, że
> tutaj otrzymasz jakis poklask.
> NTG!!!...I precz z tej grupy!

rozumiem, że jakiś optyalny oszołom sie znowu pojawił?
Pewnie Pszemol albi Jacek?
Wrzuć ich wszystkich do KF jak ja i miej spokój.

Albo głosuj za moderowaniem psm:)

m.

--
Pozdrawiam,
Marek Bieniek (mbieniek (at) poczta.onet.pl)
"Rozmiary guza sa niewielkie, zas polozenie parszywe,..."
(dr D. J.)

› Pokaż wiadomość z nagłówkami


7. Data: 2002-08-03 10:18:04

Temat: Re: pozdrawiam i czekam na wrazenia :)
Od: "Marek Bieniek" <mbieniek@_antispam_poczta.onet.pl_invalid> szukaj wiadomości tego autora

Użytkownik wrote:
> Witam-zdaje się że co niektórzy przyzwyczili się że mogą w tej grupie
> dostać "konsultacje małofachowe" i nie chca tolerować bardziej
> fachowych wątków a w końcu jest to grupa z nauk ścisłych...
[ciach]

Do tej pory prowadziłem osobiście dwóch pacjentów stosujących dietę
smalcową.
Ojoje oczywiście nie żyja.
Jeden zmarł z powodu udaru mózgu (kilka lat na tej diecie).
Druga pacjentka - z polineuropaią - 'włączyła' dietę (a raczej wmusiła jej
to rodzina) po pojawieniu się objawów. Pod koniec życia rodzina nie
pozwalała jej podawać żadnej glukozy dożylnie - nawet celem podania
antybiotyku, który w ten sposób się podaje...
Myśl sobie co chcesz, ale z propagowaniem tej diety idz sobie grzecznie na
inną grupę. Jak piszesz - to jest grupa (przynajmniej w założeniu)
naukowa. A obecny stan wiedzy przeczy zasadności takiej diety.

FUT warning.

m.

--
Pozdrawiam,
Marek Bieniek (mbieniek (at) poczta.onet.pl)
"Mialem juz chorego przyjac na OINK, ale odpi*****il neurologicznie."
(dr S. T.)

› Pokaż wiadomość z nagłówkami


8. Data: 2002-08-03 14:54:12

Temat: Re: pozdrawiam i czekam na wrazenia :)
Od: "Katja_C" <k...@x...wp.pl> szukaj wiadomości tego autora

Od dobrych paru tygodni śledzę uważnie co się dzieje na grupie psm i
zauważam, że większość profesjonalistów panicznie boi się czegoś nowego.
Artykuł o tej diecie nie zachęcał w jakiś bezczelny sposób do korzystania z
wysokotłuszczowej diety - mówił jedynie o tym że wbrew pozorm dieta
niskotłuszczowa nie jest taka cudowna. Poza tym nie wiem czy zwróciuliście
uwagę na temat posta. Artykuł miał pobudzić do dyskusji a tu wszyscy
wieszają psy na biednym Jacku.
pozdrawiam
Katka
Użytkownik "Marek Bieniek"


› Pokaż wiadomość z nagłówkami


9. Data: 2002-08-03 15:45:14

Temat: Re: pozdrawiam i czekam na wrazenia :)
Od: "Marek Bieniek" <mbieniek@_antispam_poczta.onet.pl_invalid> szukaj wiadomości tego autora

Użytkownik "Katja_C" <k...@x...wp.pl> napisał w wiadomości
news:aigqqe$f85$1@news2.tpi.pl
> Od dobrych paru tygodni śledzę uważnie co się dzieje na grupie psm i
> zauważam, że większość profesjonalistów panicznie boi się czegoś
> nowego.

Nie myślę, żebyś miała rację.
Medycyna jest działem nauki. Nauka rozwija się w określony sposób, opiera
się na określonych podstawach.
Jeśli pisząc 'coś nowego' miałaś na myśli nowe techniki diagnostyczne,
leki, sposoby leczenia i tak dalej, opracowane i sprawdzone według zasad
sztuki - myślę, że wyrażę tu stanowisko bywających na liście
profesjonalistów - nikt z nas sie tego nie boi, a wręcz szukamy inormacji
o takich rzeczach.
Jeśli pisząc 'coś nowego' masz na myśli szarlatana lansującego od wielu
już lat diete wysokotłuszczową jako panaceum na wszystkie choroby i
dolegliwości, a do tego wypisującego w swoich książkach dyrdymały stojace
w sprzeczności nie tylko ze współczesną medycyna, ale i zdrowym
rozsądkiem; albo inne metody typu urynoterapii, "żywej wody", Bemerów 2000
i tym podobnych - to zastanów się co piszesz.
Przynajmniej w nazwie ta lista ma 'sci' To 'sci' powinno do czegoś
zobowiązywać.

> Artykuł miał pobudzić do
> dyskusji a tu wszyscy wieszają psy na biednym Jacku.

Z Jackiem nie można dyskutować. To fanatyk. Nie myśli jak normalni ludzie
i nie trafiaja do niego żadne logiczne argumenty. (Nawiasem mówiąc - w ten
sposób spełnia sporą część kryteriów do rozpoznania paranoi.)
Gdybyś zadała sobie trochę trudu i sięgnęła do archiwum listy głębiej, niż
kilka tygodni - przekonała byś sie o tym.
Jakieś 2 lata temu starałem sie brać aktywny udział w przewalających się
po liście dyskusjach na temat diety Kwaśniewskiego (zaczęło się od wymiany
postów z Pszemolem) - po jakimś czasie zdeklarowałem się publicznie, że
nie będę już i staram się tego trzymać.
Niestety czasem nie mogę się powstrzymać...

W każdym razie to, że wszyscy mają go albo w KF, albo dość, ten 'biedny
Jacek' wypracował sobie sumiennie przez lata.

m.

--
Pozdrawiam,
Marek Bieniek (mbieniek (at) poczta.onet.pl)
"Rozmiary guza sa niewielkie, zas polozenie parszywe,..."
(dr D. J.)

› Pokaż wiadomość z nagłówkami


10. Data: 2002-08-03 17:40:04

Temat: Re: pozdrawiam i czekam na wrazenia :)
Od: "Kaja" <f...@f...pl> szukaj wiadomości tego autora

Katja_C <k...@x...wp.pl> wrote:
> Od dobrych paru tygodni śledzę uważnie co się dzieje na grupie psm i
> zauważam, że większość profesjonalistów panicznie boi się czegoś
> nowego. Artykuł o tej diecie nie zachęcał w jakiś bezczelny sposób do
> korzystania z wysokotłuszczowej diety - mówił jedynie o tym że wbrew
> pozorm dieta niskotłuszczowa nie jest taka cudowna. Poza tym nie wiem
> czy zwróciuliście uwagę na temat posta. Artykuł miał pobudzić do
> dyskusji a tu wszyscy wieszają psy na biednym Jacku.

Zasubskrybuj sobie grupę Jacka Optymala i pisz do woli.(zapytaj go na
priva, to ci napisze dokładną nazwę swojej grupy)
Możesz jeszcze zasubskrybować grupę "dieta".
Grupa pl.sci.medycyna nie jest odpowiednia dla tego tematu!!!
NTG!

Pozdrawiam,

Kaja

› Pokaż wiadomość z nagłówkami


 

strony : [ 1 ] . 2


« poprzedni wątek następny wątek »


Wyszukiwanie zaawansowane »

Starsze wątki

Co wiecie o plemnikach?
AbGymnic i temu podobne
pikolinian chromu i l-karnityna
drżenie powieki
Jak to jest z wirusami?

zobacz wszyskie »

Najnowsze wątki

Demokracja antyludowa?
Semaglutyd
Czym w uk zastąpić Enterol ?
Robot da Vinci
Re: Serce - które z badań zrobić ?

zobacz wszyskie »