Data: 2016-02-06 22:25:26
Temat: Re: "prawo własności"
Od: glob <r...@g...com>
Pokaż wszystkie nagłówki
Naja
W dniu 2016-02-06 o 21:40, zdumiony pisze:
- pokaż cytowany tekst -
_własność użytkowa_ cóż, na upartego w stylu " nikt mi nie powie, że
białe jest białe a czarne czarne" - nic się nie poradzi :-)
- pokaż cytowany tekst -
Naczytał się bolszewizmu pisowskiego i kołchozy chce budować......
1961. XX [...]
Wtorek
..... Dziwne natomiast jest zachowanie się sztuki w zimnej wojnie -- jak mogła nie
dostrzec, że jej miejsce po przeciwnej stronie barykady? To naprawdę dziwi -- ma ona
przecież we krwi tyle antykomunizmu -- nieraz łapię się na tym, że choćbym dał się
pociągnąć moim, czasem silnym, sympatiom do pewnych dokonań tam, za kurtyną, jako
artysta muszę być antykomunistą, czyli, innymi słowy, że mógłbym być komunistą tylko
rezygnując z porcji mojego człowieczeństwa, która wyraża się w sztuce.
Rzeczywiście! Jeśli sztuka jest ",czymś najbardziej osobistym", jeśli jest
"własnością najbardziej prywatną, jaką można sobie wyobrazić", jeśli sztuka to
osobowość, to "ja"... Spróbujcież, wyznawcy kombinatów i kołchozów, powiedzieć
Szopenowi, że sonata h-moll nie jest jego. Lub że on nie jest sonatą h-moll i to w
sposób najbezwzględniejszy, najdzikszy. Och, wyobrażam sobie roztańczonego pajaca
artyzmu uwodzącego, zakochanego, szalejącego, spragnionego wyższości i wszystkich
luksusów, nie dającego się niczym okiełznać, ująć, określić -- wyobrażam sobie tego
duszka niepojętego a aroganckiego pod nadzorem waszych reglamentacji, wypełniającego
potulnie i pożytecznie funkcje wyznaczone. Jakież to zabawne: szał sztuki, jej
pożary, na tle statecznej, wyrozumowanej moralności i całego tego "uspołecznienia".
Wymknęło się Marksowi, że sztuka jest jego nieubłaganym wrogiem i pozostanie nim
zawsze, we wszystkich okolicznościach, niezależnie od tego, jakim systemem produkcji
ją wykarmi. Czy za mało znał się na sztuce? I czy, jak wszyscy, co nie dość o niej
wiedzą, nie doceniał jej elementarnego, wybuchowego charakteru? Sądził, że ona jest,
lub może być -- cywilizowana, normalna, pozytywna. Nie rozumiał, że jest
wyładowaniem, eksplozją. I że w niej wydobywa się to właśnie, czego marksizm nie jest
w stanie objąć. Zaliczyć trzeba na konto kornej prawomyślności świętych doktorów i
akolitów czerwonego kościoła romans komunizmu ze sztuką, do dziś trwający, a tak
groteskowo nędzny w swoich płodach.
Z drugiej strony wszakże -- czyż fundusze, wydane na pielęgnację "produkcji
artystycznej" i kulturowa czułość pod adresem artysty nie opłaciły się sowicie?
Dobrane, czy niedobrane było to stadło, zdołano przez dziesiątki lat stworzyć pozory
wspólnego frontu. Mówiono sztuce : -- Musisz iść z nami. W imię postępu! Moralności!
Humanitaryzmu! Sprawiedliwości! Racji nie brakło. Zasypano ją racjami.
Artysta zaś dzisiejszy, który stracił instynkt, jest szczególnie wrażliwy na racje.
Tak się dzieje z nim odkąd, zahukany nauką, utopił swój temperament w intelekcie, a
kwiaty począł wąchać duszą, nie nosem. Czegóż wymagać od naiwnych, a zacnych
skrupulatów "pracujących nad sobą", doskonalących się, analizujących, konstruujących
tę swoją moralność, drżących w obliczu swoich odpowiedzialności, cierpiących za całą
ludzkość, tych badaczy, nauczycieli, przewodników, sędziów, inspektorów, inżynierów
duchowych, męczenników wreszcie, nawet czasem świętych -- ale nie tancerzy, nie
śpiewaków... Sztuka wysmażana w laboratoriach... ależ czegóż wymagać od tych jaj na
patelni, jakże ten omlet mógłby czemukolwiek się opierać?
Nie mam na myśli walki politycznej... Precz z polityką, sztuko! Bądź po prostu sobą.
Pilnuj swojej natury, niczego więcej.
Dziennik 1961-1966 (fragmenty)
|