Data: 2006-05-20 00:03:05
Temat: Samotność w rodzinie
Od: "n...@p...onet.pl" <n...@p...onet.pl>
Pokaż wszystkie nagłówki
Trzy dni temu odżyłem. Pojawiła się szansa na zmiany. Po co mi zmiany? Bo żyję.
Bo chce mi się czegoś nowego. Bo bawi mnie życie. Przynajmniej tak wydawało mi
się do dzisiaj. A dzisiaj się wszystko zmieniło.
Moja 12-letnia córka jest przeziębiona i ma zapalenie krtani. Mówi jak Jasiu
Himilsbach, a za 3 dni ma wyjechać bladym świtem na „Zieloną Szkołę”.
Dziś
bardzo wskazanym było pójść do szkoły i zaliczyć zadanie z j. angielskiego.
Poszła, ale potem zamiast wrócić do domu postanowiła zostać u koleżanki. I tego
nie rozumiem. Wie, że jest chora, a powinna wyzdrowieć jak najszybciej i w
związku z tym trzeba się leczyć. Leżeć w łóżku, regularnie przyjmować leki,
robić sobie inhalacje. A ta poszła sobie do koleżanki nie zważając na deszcz,
wiatr, zmienną temperaturę, wysiłek fizyczny, tudzież możliwość zarażenia
koleżanki. Poszła i już.
O swoich planach zamierzała mnie poinformować, ale ja nie mogłem odebrać
telefonu. Zadzwoniłem do niej po jakichś 15 minutach. Było za późno.
Nawymyślałem jej przez telefon, że jest nieodpowiedzialna i ma wracać
natychmiast do domu. Jednak, przyszło mi do głowy, że jej powrót naraża ją na
podtrzymanie złego stanu zdrowia. Jeszcze podczas rozmowy zmieniłem zdanie i
powiedziałem, że po nią przyjadę. Czekała.
Po powrocie do domu i konsultacji z żoną pojechałem na zakupu do
hipermarketu na grubsze zakupy. Zajęło mi to sporo czasu, a ponieważ byłem
wykończony całym dniem pracy, to wpadłem na pomysł, aby żona pomogła mi
przynieść zakupu z auta do mieszkania na 3-piętrze. Nie zrozumiała moich słów i
się na nią nie doczekałem. Czekała z dala od parkingu. Zaczął padać deszcz.
Postanowiłem wyciągnięte z bagażnika zakupy zanieść do domu krótkimi skokami,
takimi po 30 metrów. Nie udało się. Po pierwszej 30-tce kładąc delikatnie torby
na chodniku usłyszałem delikatny dźwięk pękającego szkła. Pękła flaszka 0,7
litra z Żubrówką. Jednocześnie na horyzoncie zobaczyłem moją małżonkę, która z
daleka zobaczyła, że jej „stary” nie daje sobie rady. Szkoda, że tak
późno. W
glebę poszło 26 złotych. Trochę szkoda kasy, ale moja reakcja była
niewspółmierna do straty finansowej. Zacząłem powtarzać przekleństwa i nie
potrafiłem opanować emocji. Chyba po prosty chciałem się napić, na co wskazuje
moje dalsze zachowanie.
W domu usiadłem na sofie i poczuwając się w obowiązku inteligenta
starałem się opanować emocje rozważając sytuację rozumowo. I tu przyszło
ogromne rozczarowanie. Nie mogłem w żaden sposób przedłożyć rozsądku ponad
emocje. Po kilkudziesięciu minutach walki wyciągnąłem z zamrażarki półlitrówkę
czystej i po zmieszaniu z sokiem jabłkowym, przewidzianym do żubrówki, począłem
sączyć drinki jeden za drugim.
Do pisania siadłem po 400 ml czyściochy. Pomyślałem, że może ta
czynność mnie odpręży i pozwoli przemyśleć na zimno mój problem. A jest
niemały. W wielkim wzburzeniu powiedziałem moim dziewczynom, że mam wszystko w
dupie. Szansa na ożywienie życia spowodowana była ideą zakupu małego, starego
domku do remontu, w którym mielibyśmy i tak więcej przestrzeni, niż obecnie w
dwupokojowym mieszkaniu. Po dwóch incydentach bezmyślności moich najbliższych w
jednym dniu odeszła mi chęć do czegokolwiek.
Bardzo spodobała mi się myśl, że zamiast wychowywać dziecko wpajając w nie chęć
do życia poprzez aktywność umysłową i fizyczną, zamiast starać się o
zapewnienie jej przyszłego bytu w sposób, który przekazywali mi moi rodzice, to
znaczy poprzez pracę mogącą być przyjemnością, mogę olać wszystko i zająć się
wegetacją. Przecież i tak jestem życiowym nieudacznikiem. Spaliłem tak wiele
dobrych pomysłów, że nie powinienem się zabierać za realizację kolejnych.
To było pierwsze wrażenie, pierwsza myśl, która radykalnie zmieniała
moje życie, ale pozwalała uwolnić się od napięcia nerwowego, od znoszenia
wszystkich trosk w samotności mojej ograniczonej czaszki. Rzadko miewam takie
problemy, ale tak samotnym jak teraz, to jeszcze się nie czułem.
Samotny w swoich marzeniach, dążeniach, pojęciu szczęścia, poczuciu
uczciwości, szlachetności, uczynności i sprawczości dobra. Dobra w moim
mniemaniu, moim subiektywnym odczuciu, mojej immanentnej boskości. To
doprowadza mnie do myśli, że może ja nie mam racji. Przecież dwie inne osoby,
dla których dobra działam, w moim subiektywnym poczuciu, mają odmienne, niż ja
poglądy. Co prawda jedna z nich działa tylko emocjonalnie. Ale przecież ja
oceniam siebie, z perspektywy czasu, jako bardziej dojrzałego, niż moi rodzice.
Może i moja córka jest inteligentniejsza emocjonalnie, niż ja. Może i jest, ale
jednak zostaje mi niewielka przewaga doświadczenia i wiedzy, której ona jeszcze
nie zdążyła posiąść.
Trochę to emocjonalne, ale taki mam dzisiaj nastrój.
Właśnie nalałem sobie piątą setkę w drinku i już trochę wypiłem.
OK, wystąpiła wyraźna rozbieżność pomiędzy moimi aspiracjami, a imaginacją
moich dziewczyn. Rozumując prostacko nasuwają się dwa proste rozwiązania:
odpuścić i wegetować, tzn. pracować 8 godzin, żreć, oglądać telewizję i spać,
albo walczyć o wychowanie dziecka w duchu aktywności fizycznej i psychicznej,
nie bacząc na jej doraźne zachcianki. Niestety, brak w tych planach miejsca dla
żony, która nie potrafi werbalizować swoich potrzeb. Chyba jej nie rozumiem.
Dotychczas sądziłem, że to, co proponuję i realizuję sprawia jej radość, ale to
chyba tylko jej wyrozumiałość dla moich fanaberii.
Jak wytrzeźwieję, to spróbuję przemyśleć to jeszcze raz. Błagam,
jeśli komuś uda się to przeczytać, to nich nie komentuje, jeżeli nie jest
bardzo dobrym psychologiem, albo nie przeżył podobnych rozterek sam. Jeśli to
opublikuję, to przede wszystkim po to, aby się wykrzyczeć, a nie po to by
wysłuchiwać „prostych” rad.
UWAGA, publikuję. Nie miejcie mi za złe, jeżeli nie wezmę udziału w dyskusji.
Nie mogę pić aż tak dużo ;-)
--
Wysłano z serwisu OnetNiusy: http://niusy.onet.pl
|