Strona główna Grupy pl.sci.psychologia "W przedsionku piekła"-Der Spiegel o mafijnej tosyczno-radioaktywnej włoskiej Kampanii

Grupy

Szukaj w grupach

 

"W przedsionku piekła"-Der Spiegel o mafijnej tosyczno-radioaktywnej włoskiej Kampanii

Liczba wypowiedzi w tym wątku: 1


« poprzedni wątek następny wątek »

1. Data: 2014-02-16 15:12:02

Temat: "W przedsionku piekła"-Der Spiegel o mafijnej tosyczno-radioaktywnej włoskiej Kampanii
Od: m...@g...com szukaj wiadomości tego autora

"W przedsionku piekła"-Der Spiegel o mafijnej tosyczno-radioaktywnej włoskiej
Kampanii

"w ołowianych kasetach około 50centymetrowej długości dostarczany był materiał
radioaktywny, "prawdopodobnie ze wschodnich Niemiec". Zakopywano go na głębokości
około dwudziestu metrów ale sonda, za pomocą której próbowano to później zmierzyć,
weszła tylko na sześć metrów.

Informacje [te] są sprawdzane twierdzi prefekt regionu Kampanii. Ale przy takich
ilościach radioaktywnego materiału może to jednak trochę potrwać."

http://wiadomosci.onet.pl/natropie/wprzedsionkupiekl
a/t4820

"W przedsionku piekła"

Autor: Walter Mayr
Źródło: Der Spiegel

Mafia, robiąc intratne interesy na usuwaniu trujących śmieci, zatruła całą Kampanię.
Rozszerza się afera z odpadami, chorymi na raka dziećmi i pozbawionymi skrupułów
politykami. Ostrzeżenia byłego mafiosa i informacje amerykańskiej marynarki wojennej
zostały zignorowane, na skutek czego niedaleko Neapolu rozgrywa się tragedia.

Carmine Schiavone
Foto: PAP

Carmine Schiavone był chrzczony dwa razy. Najpierw, jako noworodek, przez księdza, a
później osobiście przez ojca chrzestnego, Luciano Liggio, capo di tutti capi
sycylijskiej mafii.

Drugi chrzest wyglądał tak opowiada Schiavone. Włożono mi do ręki święty obrazek i
skropiono go kilkoma kroplami krwi. Potem został spalony przy słowach następującej
formuły: "Będziesz się palić jak ten święty, jeśli zdradzisz braci albo
sprzymierzeńców z cosa nostra".

Złożył tę przysięgę, poświęcił się wspólnej sprawie i na koniec ją jednak zdradził.
Po latach spędzonych jako przywódca podejrzanego klanu Casalesich w 1993 roku zmienił
strony i wystąpił przed sądem jako świadek koronny w procesie przeciwko swoim
towarzyszom. Przeciw "Sandokanowi", "Grubaskowi o północy", "Niemowlakowi" i jak tam
jeszcze się ci wszyscy Casalesi nazywali.

Tak zwany proces Spartakusa w Neapolu zakończył się w 2010 roku szesnastoma wyrokami
dożywocia. Zapadły one również dzięki zeznaniom Schiavonego, któremu w zamian wolno
było rozpocząć nowe życie w zmienianych często miejscach pobytu i pod ochroną
policji. Również tego ranka ma w kieszeni na wszelki wypadek "poprawiony" dowód
tożsamości, wydany na zmienione nazwisko, z miejscem urodzenia w Libii.

Kiedy tak siedzi przed kominkiem w willi na prowincji, z kotem na kolanach, wygląda
jak ktoś, kto zawarł pokój ze światem. Ale owa idylla jest złudna. Schiavonego
obciąża trudny bilans jego wcześniejszego życia. On sam określa to tak: Brałem
udział w co najmniej pięćdziesięciu morderstwach, niektóre z nich sam zleciłem. Byłem
wtajemniczony w 400 czy 500 innych.

Z siedemdziesięciu lat swego dotychczasowego życia eksmafioso prawie połowę spędził w
więzieniu lub areszcie domowym. Z prawnego punktu jego winy zostały odpokutowane.
Mimo to w tych dniach bardziej niż kiedykolwiek dotąd znajduje się w centrum uwagi z
powodu zeznań, jakie złożył 7 października 1997 roku przed komisją śledczą w Rzymie.
Sięgały tak głęboko, że trzymano je w tajemnicy dopóki rzymski parlament nie uległ
naciskom opinii publicznej i nie uchylił klauzuli tajności.

W tamtym przesłuchaniu nie chodziło o zwyczajne morderstwa jak w czasie wojny gangów
w okolicach Neapolu, skąd pochodzi Schiavone, lecz o nieumyślne zabijanie przez
skażenie gleby i wód gruntowych trującymi odpadami, jak z tego wszystkiego, co
dotychczas wiadomo, nielegalnie, za to w sposób zapewniający maksymalne zyski
postępował z nimi zwłaszcza klan Casalesich.

Chodzi tu o wiele milionów ton śmieci mówił Schiavone, były szef administracji
organizacji mafijnej, występując przed posłami. Wiem poza tym, że przyjeżdżały też
ciężarówki z Niemiec, transportujące odpady nuklearne.

Brudne interesy robiono pod osłoną nocy i ochroną mafiosów w mundurach karabinierów.
Świadek wskazał sądowi wiele składowisk takich odpadów bowiem ludzie zamieszkali w
owych okolicach ryzykowali, że "w ciągu najbliższych dwudziestu lat umrą na raka".

Od tego ponurego proroctwa Schiavonego wygłoszonego przed komisją śledczą minęło już
szesnaście lat i w tym czasie niczego nie zrobiono. Tym większe jest dzisiejsze
oburzenie. Nie tylko z tego powodu, że według wypowiedzi ekspertów od chorób
nowotworowych mnożą się oznaki potwierdzające, że były mafioso powiedział prawdę,
lecz również dlatego, że wielu dygnitarzy o wysokiej randze i znanych nazwiskach już
od połowy lat dziewięćdziesiątych musiało znać te zeznania, lecz kompletnie je
zignorowali.

W centrum uwagi znaleźli się między innymi:

Giorgio Napolitano, wówczas minister spraw wewnętrznych i szef śledczych dzisiaj
prezydent Włoch;

Gennaro Capoluongo, według zeznań Schiavonego leciał z nim helikopterem na spotkanie
na jednym z wysypisk dziś szef włoskiego Interpolu;

Alessandro Pansa, wtedy w sztabie mobilnej policji, dziś szef włoskiej policji
państwowej;

Nicola Cavaliere, w tamtym czasie jak zeznał Schiavone zajmował się w policji
kryminalnej aktami tej sprawy, obecnie zastępca szefa wewnętrznych tajnych służb.

Podczas gdy we włoskiej telewizji ostrzega się już przed "nuklearnym inferno",
miejscowi dygnitarze robią to samo, co dotychczas. Zwłaszcza prezydent Giorgio
Napolitano dla niego camorra jest "głównym aktorem" ekologicznej katastrofy
niedaleko jego rodzinnego Neapolu, o swoim w tym udziale nic jednak nie wspomina.
Wiceszef tajnych służb, Nicola Cavaliere ogłosił, że "nigdy bezpośrednio" nie
zajmował się tą sprawą. A reszta osób obwinianych przez Carmine Schiavonego milczy
albo też stara się uspokoić wzburzoną opinię publiczną.

Czy dziennikarz Roberto Saviano w swojej książce "Gomorra" nie opisał już, jak mafia
zamieniła południe Włoch w wysypisko śmieci dla bogatej północy? Skąd więc to całe
dzisiejsze oburzenie? Czy możliwe jest, że to cwany eksmafioso szerzy panikę, po to
by państwo wydało miliardy na reaktywację zatrutej gleby, z czego najwięcej
skorzystałaby mafia?

Może. Ale nawet to niewiele zmieniłoby w ciężarze zarzutów stawianych przez
Schiavonego. Nikt przed nim nie mówił o transportach radioaktywnych odpadów. Nikt
przed nim nie opisał tak dokładnie, jak przemysłowe śmieci z nielegalnych zakładów na
północy przewożone są na południe, gdzie materiały zawierające azbest, dioksyny czy
podobne substancje wpuszcza się do ziemi przez rowy wykopane przy budowie dróg.

Ilość odpadów nielegalnie usuwanych we Włoszech szacuje się na 11,6 milionów ton
rocznie. Organizacja ekologiczna Legambiente ocenia, że podczas takich brudnych
interesów w 2012 roku osiągnięto ponad 16 miliardów obrotu jest to rzemiosło
najwyraźniej odporne na kryzys. Przynajmniej dopóki mafijne klany oferują swoje
usługi za ułamek ceny obowiązującej w oficjalnie działających firmach wywozu śmieci.

Mafia jest częścią Włoch mówi Schiavone, Casalesi to "państwowy klan", a państwo
kasuje swoje na owych interesach. To ciężkie oskarżenie, ale były mafioso twierdzi,
że potrafi je udowodnić. Otwiera drzwi do pokoju, w którym trzyma dokumenty
poukładane w skrzyniach. Grzebie w nich i przegląda kolejne strony, wymienia
nazwiska, daty, miejscowości.

Wszystkie jego zeznania już od lat dziewięćdziesiątych są w posiadaniu Narodowego
Urzędu Antymafijnego. Łącznie z nazwą mediolańskiej firmy pośredniczącej, która
odegrała decydującą rolę w wartym miliardy euro transferze odpadów z północy na
południe. Ta część mojego oświadczenia została jednak uznana przez króla Giorgio za
tajną stwierdza Carmine Schiavone.

Król Giorgio? Napolitano, wówczas minister spraw wewnętrznych wyjaśnia. A kto stoi
za firmą z Mediolanu? Jednym ze wspólników był PB Paolo Berlusconi.

To wiceprezes A.C. Milan, brat czterokrotnego premiera Silvio Berlusconiego,
współuczestnik mafijnego biznesu z trującymi śmieciami ale również nuklearnymi?
Schiavone twierdzi tak publicznie. Sam Paolo Berlusconi mówi, że to "bujda".

Ten kto jedzie na południe autostradą del Sole i skręci w Casercie tuż przed
Neapolem, znajdzie się w miejscu, gdzie w ostatnich latach tysiące ciężarówek
wyrzucało odpady przemysłowe w cieniu Wezuwiusza. W samym środku krainy, której
Goethe zatrzymał się podczas podróży na południe, zanim przeniósł na papier swój
zachwyt "najżyźniejszą równiną świata".

Od tamtej pory czasy się diametralnie zmieniły. O "trójkącie śmierci" wokół miasta
Acerra, w którym na świat przychodziły owce z dwiema głowami, brytyjskie pismo
medyczne "The Lancet" donosiło już w 2004 roku. Później cały region na północ od
Neapolu otrzymał przydomek "Terra dei fuochi", ziemia ognista. Zaczęły krążyć
zdjęcia, na których można zobaczyć obszarpane dzieci przed czarnymi słupami dymu,
unoszącego się nad dzikimi wysypiskami. Kiedy stało się jasne, ze jeszcze większe
niebezpieczeństwo kryje się pod ziemią, okolica ta otrzymała kolejną nową nazwę:
"kraina trucizn".

Arkadia Goethego to dzisiaj gęsta sieć osad, przetykanych zagonami kalafiorów i
centrami handlowymi. Pełno tu prostytutek z Nigerii, świętych obrazów, ulicznych
ołtarzyków i gór śmieci, na których można znaleźć wszystko od butelki piwa po beczkę
dioksyn. Tutaj, na tym kawałku sponiewieranej włoskiej ziemi, widać jednak maleńki
barwny kleks: twierdzę otynkowaną równiutko w kolorze wanilii, otoczoną niczym UFO
obcymi planetami.

To baza US Navy w Gricignano, otoczona zielenią, położona w połowie drogi między
dwoma zatrutymi obszarami. Co oznacza, że wszyscy tutaj, również admirał Bruce
Clingan, dowódca sprzymierzonych oddziałów na południową Europę i Afrykę, w swojej
Villa Capri z widokiem na Wezuwiusz podlegają zaostrzonym rygorom. Wody z wodociągów
nie wolno tu używać nawet do mycia zębów. Pije się tylko wodę mineralną, dotyczy to
również kota komendanta.

Powody owych rygorystycznych zasad zostały z najwyższą starannością wyszczególnione w
badaniach amerykańskiej marynarki wojennej, a większość Włochów poznała je dzięki
raportowi zamieszczonemu w magazynie "L'Espresso". Tytuł owej publikacji brzmiał:
"Neapol napij się i umrzyj".

Na terenie wokół bazy, o powierzchni ponad tysiąca metrów kwadratowych, Amerykanie
pobrali próbki ziemi, wody i powietrza. Odkryto 5281 zatrutych lub podejrzanych
miejsc. 92 procent próbek wody z prywatnych studni poza terenem koszar wykazało
"ryzyko zdrowotne w stopniu niedopuszczalnym". Wartości uranu w pięciu procentach
przypadków były "niedopuszczalnie wysokie". Swoją ocenę sytuacji Amerykanie
sformułowali następująco: "Z biegiem czasu stało się jasne, że niezdolność włoskich
władz i prawodawstwa do zapewnienia sobie skuteczności, doprowadziło do obecnego
położenia".

Jeśli któryś z żołnierzy postanawia zamieszkać poza terenem koszar, otrzymuje radę,
by wybrał dom wielopiętrowy, w żadnym zaś wypadku nie wprowadzał się na parter. Na
większej wysokości skażenie trującymi gazami jest bowiem mniejsze. Trzy tereny
mieszkalne niedaleko bazy zostały ogłoszone strefą w całości zakazaną dla wojskowych
i nie będzie tam już żadnych amerykańskich lokatorów.

Natomiast ponad 500 tysięcy Włochów w aglomeracji na północ od Neapolu, wszyscy ci,
dla których jest to ich miejsce na ziemi, żyje tu nadal, jak długo się jeszcze da.
Wieczorami bawią się w Złotym Hotelu w Marcianise, w samym środku zamkniętego dla
Amerykanów terenu, i nie pytają po trzy razy, skąd pochodzą warzywa w ich insalata
mista i gdzie pasła się bawolica, z której mleka sporządzono podaną na stół
mozzarellę.

Większość produktów z tego terenu uważana jest nadal za bezpieczną, żniwa odbywają
się tutaj kilka razy do roku. Są jednak dni, kiedy nawet doświadczeni mężczyźni, jak
generał Sergio Costa z państwowego nadzoru leśnego, mają wrażenie, że zaglądają w
"przedsionek piekła". Takie uczucie towarzyszyło mu, kiedy on i jego ludzie w
listopadzie wykopali w Caivano, na siedmiu hektarach ziemi, pod polami pełnymi główek
kapusty, beczki z trującymi substancjami. Kilku pracownikom po dotknięciu owych
trucizn rozpuściły się plastikowe rękawiczki.

Dalej na zachód, w Giugliano, gdzie znajduje się chyba najstraszniejsze wysypisko
odpadów Europy, pokryte trującym błotem i nasycone dioksynami, w budach skleconych z
desek i w przyczepach koczuje 500 Romów. W miejscu, gdzie jak powiedział
odpowiedzialny za te sprawy komisarz rządowy, powinien właściwie powstać "sarkofag
taki jak w Czarnobylu", dla ochrony miejscowej ludności. Ale badania geologiczne
przewidują, że finalna katastrofa wystąpi dopiero za pięćdziesiąt lat do tego czasu
trucizny "zatrują dziesiątki kilometrów kwadratowych ziemi i każdego, kto na niej
żyje".

Antonio Marfella z neapolitańskiego Instytutu Badań nad Rakiem ubiera swoją diagnozę
w język suchych danych: w ciągu ostatnich dwudziestu lat liczba zachorowań na
nowotwór wzrosła wśród mężczyzn z prowincji Neapol o 47 procent. Rośnie zwłaszcza
zapadalność na raka płuc, również wśród niepalących to w Europie ogromnie rzadkie
zjawisko. Region Kampanii wykazuje obecnie najwyższy w całych Włoszech wskaźnik
bezpłodności, prowadzi również w liczbie przypadków ciężkiego autyzmu, wywołanego,
jak przypuszczają specjaliści, przez wysoki poziom rtęci.

To, że autystyczne dzieci tupią teraz po kosztownym marmurze w willi aresztowanego
bossa Casalesich, "Sandokana", jest dobrą wiadomością dla regionu położonego na
północ od Neapolu rezydencja została skonfiskowana i zamieniona na centrum socjalne
dla autystów.

Także gdzie indziej widać oznaki nadziei: rozgniewani chłopi, którzy muszą teraz
sprzedawać swoje podejrzane warzywa po śmiesznie niskich cenach, skrzyknęli się i
rozmawiają o ekologicznym rolnictwie jako modelu przyszłości.

Ksiądz Maurizio Patriciello, proboszcz parafii w Caivano, jest w owym zatrutym pasie
ziemi wokół Neapolu symbolem oporu, elokwentnym rebeliantem w sutannie, który
znajduje posłuch, kiedy mówi, że nie może już znieść widoku "tych wszystkich białych
dziecięcych trumienek". Dzisiejszego ranka powiesił przy ołtarzu fotografię
dziewczynki, którą pogrzebał w ostatnich latach. Opowiada, jak tutejsi mieszkańcy
zaczęli się bronić.

Na początku nie mieliśmy pojęcia, co dzieje się w sąsiedniej parafii mówi
proboszcz. Aż połączyliśmy siły. Od czasu, gdy liczymy zmarłych na raka, w okolicy
szerzą się strach i rozpacz.

Ksiądz Maurizio walczy, pociesza i złości się niemal przez całą dobę. Zachęca
wiernych, by zachowali czujność i wykazali się zmysłem obywatelskim. Dzieciom mówi,
że powinny dokładnie patrzeć na ręce politykom i karabinierom. Przed senatem w Rzymie
i przed Parlamentem Europejskim w Brukseli prosi o pomoc, stara się nawet o spotkanie
z papieżem Franciszkiem.

Do niego, a także do prezydenta Giorgio Napolitano obrońcy praw człowieka skupieni
wokół księdza Maurizio wysłali już 150 tysięcy pocztówek, na których widać matki ze
zdjęciami ich martwych dzieci. Na marsz protestacyjny w Neapolu przyjechało ponad sto
tysięcy ludzi na znak solidarności z "ziemią ognistą".

Na jego czele biegła krucha i delikatna Anna. Jej synek Riccardo, "chłopiec, który
zawsze się uśmiechał", miał dwadzieścia miesięcy, kiedy w 2009 roku umarł na
białaczkę. Dzieci z tej okolicy zostały "zamordowane, rozumiecie?, zamordowane!"
wołała przed sceną w Neapolu, dodając: "Żądamy imion i nazwisk, nie tylko ludzi z
camorry. Wszyscy powinni zapłacić za wielokrotne zabójstwo i zbrodnię przeciwko
ludzkości".

"Morderca, morderca, morderca!" wołał tłum za każdym razem, kiedy padało nazwisko
Napolitano. Państwo i mafia "to jest mniej więcej to samo" powiedział Carmine
Schiavone przed parlamentarzystami w Rzymie.

Oczywiście dodaje, siedząc przed kominkiem w swojej willi wpływy Casalesich nie
kończyły się i nadal nie kończą na północnej granicy Włoch. Mówił to podczas
przesłuchań w Monachium i w Rzymie również ludziom z niemieckiego Urzędu
Kryminalnego. Mieliśmy swojego człowieka w Niemczech, który utrzymywał kontakty z
tamtejszymi politykami. Między innymi za jego sprawą trujące odpady, również te
radioaktywne, trafiły do firmy pośredniczącej w Mediolanie.

W Federalnym Urzędzie Kryminalnym w Wiesbaden potwierdzają, że w 1994 roku miało
miejsce spotkanie z Schiavonem, jak również to, że chodziło o interesy Casalesich w
Niemczech. Urzędnicy nie pamiętają natomiast rozmów o trujących czy wręcz nuklearnych
śmieciach.

Carmine Schiavone jednak zapewnia, że w ołowianych kasetach około 50centymetrowej
długości dostarczany był materiał radioaktywny, "prawdopodobnie ze wschodnich
Niemiec". Zakopywano go na głębokości około dwudziestu metrów ale sonda, za pomocą
której próbowano to później zmierzyć, weszła tylko na sześć metrów.

Informacje podane przez Schiavonego są sprawdzane twierdzi prefekt regionu Kampanii.
Ale przy takich ilościach radioaktywnego materiału może to jednak trochę potrwać.

› Pokaż wiadomość z nagłówkami


Zobacz także


 

strony : [ 1 ]


« poprzedni wątek następny wątek »


Wyszukiwanie zaawansowane »

Starsze wątki

Ogłupiacze POpulacji w akcji...
Madox- Androgenia
Facebook proponuje 56 różnych pci do wyboru...
Szef CBA obraca akcjami!
Karnawałoooowoooo!

zobacz wszyskie »

Najnowsze wątki

Dlaczego faggoci są źli.
samotworzenie umysłu
Re: Zachód sparaliżowany
Irracjonalność
Jak z tym ubogacaniem?

zobacz wszyskie »