Strona główna Grupy pl.sci.psychologia Wakacyjne smutki (3)

Grupy

Szukaj w grupach

 

Wakacyjne smutki (3)

Liczba wypowiedzi w tym wątku: 1


« poprzedni wątek następny wątek »

1. Data: 2003-04-02 18:48:58

Temat: Wakacyjne smutki (3)
Od: Magdalena Nawrocka <m...@w...fr> szukaj wiadomości tego autora

WAKACYJNE SMUTKI


Tymczasem moj wakacyjny koszmar trwa. Gdzie moge, schodze
z drogi rozradowanym, wesolkowatym i tylko drazniacym mnie
jeszcze bardziej, wczasowiczom. Lba malo mi nie rozsadzi od
kotlowaniny mysli, od pelnej skrytych pulapek analizy wlasnego
stanu i faktow, pytan bez odpowiedzi, zeby powiedziec w skrocie
- bolesnych dociekan samobiczujacej introspekcji.

Do diabla, dlaczego tak jest?! Dlaczego z byle powodu
kazdy, kto chce czy nie chce, swiadomie czy nieswiadomie moze
mnie tak latwo zranic i to od razu do zywego? Dlaczego wobec
atakow ludzi obcych, czesto rzeczywiscie brutalnych i ohydnych
(na przyklad na Internecie), wystawiam pospiesznie i czesto
skutecznie ochronna tarcze, a dlaczego pozostaje bezsilna i
jakby zupelnie bezbronna, gdy razy padaja ze strony osob mi
najblizszych? Jeszcze zawsze jakos tam ich zachowanie
usprawiedliwiam, uzasadniam, tlumacze, ciagnac argumenty za
uszy, co nie zmienia faktu, ze sa to razy najbardziej celne,
dajace z punktu glebokie rany, takie trudne do zabliznienia.
Kto to madrze powiedzial - "Najbardziej boli samotnosc w
otoczeniu rodziny."? Moze nikt tego nie powiedzial, tylko ja
sama w glebokim obecnym rozgoryczeniu wymyslilam kolejny
banalik na swoj wlasny uzytek?

Bo faktycznie, niekiedy chodzi o banaliki, o blahostki
niby bez znaczenia, takie zwykle prozaiczne, codzienne
duperele. Jak te zakupy. Jak tyle innych rzeczy. Przedwczoraj
Ojciec pojechal na wycieczke, mial wrocic poznym wieczorem.
Prosze Dorotke - przesun o kwadrans kolacje z kolegami,
zmienimy sie w pilnowaniu Boulie, ktora nie moze zostac sama.
Pojde zjesc pierwsza i sie pospiesze, by zmienic cie jak
najpredzej. - Na to moja corka z bezwzgledna stanowczoscia - W
zaden sposob! Oni tam na mnie czekaja, oni na mnie licza. -
"Oni" to paczka wczasowych przyjaciol. Mnie - matki wsrod tych
"onych" nie ma. Ja jestem mniej wazna, mniej sie licze z tym
moim glupawym kwadransem. Blahostka.

Troszke wiecej zapewne sie licze w innych sytuacjach, by
na przyklad zaspokajac podstawowe potrzeby, jak rowniez dosc
czeste mlodo-dziewczece kaprysy - tu kosmetyk, tam nowy
ciuszek, prezent dla najukochanszej z przyjaciolek... -
wszystko bez wiekszych oporow ze strony wyrozumialej (!) matki
wrzucane do przeladowanego wozka. Tak wtedy sie licze - jest
sliczny usmiech, slowa podziekowania ze strony "wdziecznej
corki" - to ja wyciagam przy kasie moja platnicza karte.
Blahostka.

A moje na wpol nie przespane noce w oczekiwaniu az corka
po przedluzajacym sie zabawowym wieczorze wroci wreszcie cala i
zdrowa do domu? Miasteczko wczasowe zyje noca, daje
przyzwolenie, wyrozumiala jestem. A moj niepokoj, moja troska o
nia, to przeciez tylko moj problem, zreszta zupelnie gratis, bo
naturalnie nikt mnie o to nie prosi, nie musi wiec sie poczuwac
do jakiejkolwiek wdziecznosci. Logiczne.

To przychodzi samo z siebie. Tata kladzie sie
najspokojniej spac po trzech piwkach i dwoch glebszych
ziewnieciach, ja - matka - "chorobliwie przewrazliwiona" czuwam
w niespokojnym oczekiwaniu az dziecko wroci. Oj, ty matczyna
naiwnosci! Dawac, wciaz dawac, placic, pielegnowac, byc w
ciaglym pogotowiu na kazde zawolanie i w kazdej potrzebie... Co
w zamian? - koledzy czekaja! Staram sie rozumiec,
usprawiedliwiac - co tam, mlodzienczy egocentryzm. Wiec
przymykam oczy, z wlasnymi potrzebami usuwam sie coraz bardziej
w cien. Chociaz boli, niekiedy piekielnie boli.

Moj pierworodny, najukochanszy synek. Oj, tez ostatnio
dosyc mnie zawiodl, rozczarowal. Zawsze taki uwazajacy, az za
bardzo uczuciowy, wrazliwy, wlasnie teraz, gdy potrzebowalam
tak bardzo czyjegos oparcia, zrozumienia, nagle jakby
wydoroslal - na szczescie! - ale i sie zmienil. Stwardzial,
zhardzial, zezlosliwial. Czyzby dorastajac, upodobnial sie do
swego ojca? A moze znow tylko najnormalniejszy mlodzienczy
egocentryzm. Staram sie wyrozumiec i usprawiedliwic. Chociaz
boli, niekiedy piekielnie boli.

Wszystko rozumiem. Podjal sie pracy na cale wakacje,
wstaje bardzo wczesnie rano, jest przemeczony, nie dosypia. A
jeszcze na dokladke, jadac do Polski autokarem, nie majac wiec
wyboru, obarczylismy go opieka nad domowa zwierzyna. Z Punki -
przeurocza swinka indyjska - nie ma duzego zachodu. Aby jej
wrzucic zieleniny i zarcia do klatki, troche podrapac za uszami
i to przemile zwierzatko zaraz jest w siodmym niebie.

Gorzej z Boulie, nasza ukochana suka. Ta, rozpieszczona do
ostatnich granic, przyzwyczajona, ze zabieramy ja wszedzie ze
soba, a jeszcze z silnym instynktem owczarka pirenejskiego
(chociaz pomieszana z pudlem) naganiajacego do upadlego
wszystkie owieczki do stada, nieszczesliwa i niespokojna, gdy
ktoregokolwiek czlonka rodziny nie ma w domu, teraz zostala
praktycznie sama, bo Michal pracujac, jest przeciez caly dzien
poza domem.

Ktorejs soboty, moj odpowiedzialny w sposob malo
odpowiedzialny za biedna, zdana tylko na niego psine, Michalek
wrocil z restauracji o trzeciej nad ranem. W domu burdel,
nieprawdopodobny balagan: poprzewracane doniczki, rozwleczona
na wszystkie strony zawartosc kubla ze smieciami, moja ksiazka
zostawiona na nocnej szafce pozarta na strzepy... Taki byl bunt
przerazonej, zrozpaczonej Boulie. Najwyrazniej popadla w
panike. Pozna noc, a ona wciaz sama. Jak zwykle wyczekujaca
niespokojnie w oknie, a tu juz nic nawet nie jezdzi. Na pewno o
niej zapomnieli, w ogole ja porzucili... Poczula sie we wlasnym
domu jak w ciemnej, zamknietej, nagle przez wszystkich
wyludnionej klatce. Wcale sie nie dziwie, ze tak zareagowala.
Na jej miejscu zrobilabym to samo.

Moj synek telefonuje do mnie do Polski z samego rana, w
glosie wymowna pretensja, ton oskarzycielski. - Mam klopoty z
suka, po co ja tak rozpiescilas, narobila glupot, sasiedzi sie
skarza, ze placze i skomli przez caly dzien, sam nie wiem, co
robic...

Ja tez nie bardzo wiem, poza moze jednym, ze moj
milusinski synek przybral nagle wazniacki i czepliwy ton
Starego. O kurcze, jakbym slyszala jego ojca. Najwyrazniej
doroslosc, poczucie odpowiedzialnosci zmieniaja nie do poznania
nasze dzieci. Chinski, by potwierdzil z madrym wyrozumieniem,
mna troche tapnelo. Nawet nie staralam sie byc szczegolnie
mila, za to sie odgryzlam ostra ocena tak pojetego poczucia
odpowiedzialnosci. Mogl zabrac Boulie ze soba do restauracji,
we Francji nie ma z tym problemu. Dzwoni do mnie, gdy jestem
1700 kilometrow od domu. Co moge zrobic - wracac? Obiecalam, ze
sie zastanowie.

To zastanawianie sie zajelo mi bez mala cala noc. Co tu
duzo mowic, strasznie sie przejelam. W nosie mam sasiadow, sami
zostawiaja czesto wlasnego psiaka na balkonie, chocby i lalo,
tez przykro mi sluchac. Niech tylko podskocza, a zapowiem im
bez ogrodek, ze przy najblizszej okazji skladam na nich skarge
do Towarzystwa Przyjaciol Zwierzat, a z nimi we Francji nie ma
zartow, kazdy o tym wie. Olewam sasiadow. Boulie bylo mi
niezmiernie szkoda. Wiedzialam, ze ogromnie cierpi w sposob
niezawiniony i niemozliwy dla niej do zniesienia. Szukalam
sposobu, jakby przede wszystkim jej pomoc.

I znalazlam. Francja to na szczescie taki uroczy kraj,
kompletnie zwariowany na punkcie wszelakiego sortu i rodzaju
zwierzat. W tym uroczym kraju nawet psy, kociaki i koguty maja
pelne prawo do chwilowych przylaman, z pelnym respektem uznaje
sie takze psie czy kocie depresje. Musza wiec byc, do cholery,
jakies srodki, by im ulzyc, w tak wyjatkowej sytuacji jakos
uspokoic. Mialam gotowy plan dzialania - Michal powinien jak
najpilniej skonsultowac sie z weterynarzem, by ten konkretnie
poradzil jak przeciwdzialac tym przykrym symptomom teskniacej
suki.

Bylam juz przy drugiej kawie, gdy o piatej rano wstawal do
pracy moj brat. Tylko czekalam, by go czynnie zaangazowac we
wprowadzenie mojego planu w czyn. Postanowilismy wykorzystac
uzytecznosc najnowoczesniejszej techniki, takiej jak Internet i
komorkowe telefony. Najwazniejsze, by dziecko wiedzialo do kogo
sie udac, co zrobic.

Jeszcze przed dziesiata dzwoni Michalek i z taaaka buzia
na mnie. - Co ja wyprawiam, histeryzuje jak zwykle?! Od samego
rana nic tylko Boulie na tapecie. Wujek obudzil go, dzwoniac
jeszcze przed siodma, gdy spokojnie dosypial w pociagu jeszcze
daleko przed Paryzem. Potem alarmujace e-mail na adres domowy i
do pracy... - Pewnie tak bylo - wujek solidna firma, przejal
sie rola i zrobil, co w jego mocy, by wskazowki matki dotarly
do bratanka.

- Egzaltujesz sie, podniecasz - karci mnie dalej moje
dziecko. - Niepotrzebnie, jak zwykle. Jakie srodki uspokajajace
dla psa?! To tobie potrzebne cos na uspokojenie, a nie Boulie.
- O rany, jak bym slyszala mojego szanownego malzonka! - To on
wzial za Boulie odpowiedzialnosc - tu moj synek przybral ton
zdecydowany i stanowczy - i on zadecyduje, co robic. Na razie
wezwal niegrzeczna suke na powazna, meska rozmowe. Wszystko jej
wytlumaczyl, a ona wszystko zrozumiala, obiecala nawet, ze
wiecej zadnych glupot robic nie bedzie.

Potem mocno zdenerwowany synek, pewnie takim jawnym
brakiem zaufania co do jego odpowiedzialnosci z mojej strony,
wygarnal mi reszte pretensji, a glownie mu chodzilo, ze niby
robilam przed wyjazdem zakupy, a tu sie okazuje, ze... ze w
domu nie ma zielonej fasolki do jedzenia. - O rany,
kombinowalam w panice - jakiej znowu fasolki?!

Faktycznie przed wyjazdem zrobilam solidne zakupy, ktore
by wystarczyly na wyzywienie pulku wyglodnialego wojska.
Lodowka wypelniona po brzegi, zamrazalnik pekajacy w
plastikowych szufladach, plik banknotow wcisniety w tajemnicy
przed ojcem, by zapracowane dziecko moglo zaprosic kolegow po
ciezkiej pracy i trudzie dopatrywania domowej zwierzyny, by
mialo troche dodatkowego grosza, by sie odprezyc, zabawic. A o
tej jakiejs cholernej zielonej fasolce zapomnialam?!

Nie, to nie ja zapomnialam. To moj syn zdaje sie
zapominac, zachowujac sie - wypisz, wymaluj - jak jego wlasny
ojciec. Najblizsze wzorce najmocniejsze. Mlodzienczy
egocentryzm. Niby rozumiem, ale boli. Kolejna coca cola i
kolejna tabletka. Co do tego Michalek ma absolutna racje,
potrzebne mi sa uspokajajace srodki. Powiedzialabym nawet,
coraz bardziej potrzebne.

Dalej byly telefony polubowne. Gadki przepraszajace, gadki
uspokajajace. Chyba jednak moj synek zrozumial, ze zapedzil sie
troche za daleko. W sumie zrobil dokladnie tak, jak
sugerowalam, wiec po co ten agresywny ton i sprzeciw?
Zaprowadzil psine do weterynarza, ktory z calkowitym
zrozumieniem sytuacji wyciagnal kartonik proszkow, precyzujac
doze. Medykament kosztowal zaledwie dyche, gdy Michal wyciagnal
stowe, bo drobniejszych nie mial, zwierzaczkowy lekarz tylko
machnal reka - nie trzeba. I tak to skonczyl sie dla mojej suki
"depresyjny epizod", i to jeszcze za darmo. Za to ja zaplacilam
dosc slono. Ta cala "psia depresja" wpasowala sie jak znalazl w
moj wlasny depresyjny lancuch. Lancuch, ktory z kazdym dniem
ciazyl mi coraz bardziej. A byla to dopiero polowa moich
wakacji.

Przez krotkie dwa dni, na ktore przed nastepnym wyjazdem
powrocilam do domu, niestety nie bylo okazji do spokojnego
(spokojnego - w zamiarze, a diabli wiedza, jakiego w przebiegu)
omowienia z synem sprawy odpowiedzialnosci i ponoszenia
konsekwencji, bezsensownego telefonowania do mnie, gdy chcialo
sie poradzic sobie z problemem po doroslemu i samodzielnie, a
takze przedyskutowania wyraznie manifestujacego sie przejawu
slepego, automatycznego nasladowania czyichs wzorow zachowan,
chociazby mialby to byc jego wlasny ojciec. Co innego moje
uklady z moim mezem, a co innego uklady nasze, uklady - matka i
syn.

To bedzie trudna rozmowa, ale niezbedna. Do diabla,
dlaczego wlasnie mnie przytrafia sie tak czesto ten wciaz
nieodmienny uklad - jak cos niezbedne, to zaraz musi byc
jednoczesnie takie trudne? Wolalabym miec juz te rozmowe za
soba, a tak czeka mnie ona wraz z upragnionym koncem tych
cholernych wakacji. Nie chcialam jednak przeprowadzic jej, ot
tak, na lapu-capu, w biegu i z przerwami - a to jeden kolega, a
to drugi, pralka pelna, lodowka znow pusta... Zebym chociaz nie
zapomniala o tej cholernej zielonej fasolce! Nastepny zastrzyk
gotowki, juz nie po cichu, a za wywalczona zgoda ojca na taka
mala premie dla zapracowanego synka. Jak moglabym cieszyc sie
drogimi, niemal luksusowymi wczasami, gdybym pomyslala, ze
mojemu dziecku czegos brak?

Zreszta w miedzyczasie doszedl nowy element do rozmowy.
Moglabym go chyba zatytulowac: przysluga za przysluge? Chodzilo
o nagranie dla mnie jakiegos telewizyjnego programu. Jak mowie
- gowniana blahostka, a jednak. Bylismy w codziennym
telefonicznym kontakcie, jeszcze po poludniu przypomnialam o
wieczornej emisji. Zreszta moj bystry synek, gdyby chcial,
moglby zaprogramowac nagranie z wyprzedzeniem, bo mozna, czego
ja - prosta kobieta - nie potrafie. Ogolnie nie widzial
problemu, OK. Nastepnego dnia dzwoni - przykro mi. - Ze nie
nagral, bo byl zapracowany, bo sie spieszyl, bo ktos tam
przyszedl, bo wyjezdzal, bo zapomnial... OK.

Zycie mlodego jest pelne naglacych, pilnych i samych
waznych spraw. Co wobec tego jakis tam matczyny program? Niby
rozumiem - mlodzienczy egocentryzm, a boli. Bo niby dlaczego,
do cholery, ja jestem zawsze i dla wszystkich na kazda prosbe,
na kazde zawolanie?! Trzeba synkowi zalatwic cos w banku czy
nadac przesylke na poczcie, oczywiscie, ze pojde i zalatwie,
chociaz sie spiesze do popoludniowej pracy. Sam tego przeciez
nie zrobi, jesli go nie ma, bo jest w Anglii. To takie
naturalne, zrozumiale - oczywiste! - musze to zrobic ja. Co z
tego, ze kosztem wlasnego czasu, czesto zszarpanych nerwow z
niepozadanego pospiechu, kosztem wlasnych potrzeb i interesow?
To moj czas, moje nerwy, moja chec pomocy. Prawie zawsze i
prawie wszedzie. Komukolwiek, a juz na pewno osobom mi
najblizszym.


cdn.


Magda N





› Pokaż wiadomość z nagłówkami


Zobacz także


 

strony : [ 1 ]


« poprzedni wątek następny wątek »


Wyszukiwanie zaawansowane »

Starsze wątki

Zatrata
SARS Karolu SARS
Angielski Metodą CALLANA na 2 CD - wykłady w mp3 + ksiazki w pdf
Test Wechslera gdzie znajde opisy?
terapia poznawczo-behawioralna

zobacz wszyskie »

Najnowsze wątki

Senet parts 1-3
Chess
Dendera Zodiac - parts 1-5
Vitruvian Man - parts 7-11a
Vitruvian Man - parts 1-6

zobacz wszyskie »