| « poprzedni wątek | następny wątek » |
1. Data: 2010-07-28 19:32:33
Temat: o konflikcie wewnętrznymSiekiera
W dzisiejszych czasach łatwo można oberwać. Raz szedłem do lasu, kiedy z
okolicznego domostwa wybiegł mężczyzna z siekierą, zmierzając wyraźnie w
moim kierunku. Pomyślałem, że jest możliwe, że może mnie uderzyć, więc
zacząłem uciekać. Kosztowało mnie to wiele nerwów. Biegnąc, myślałem o
prawdopodobnym zawale serca, gdyż miewałem już z tym organem kłopoty.
Mężczyzna wytrwale gonił mnie, nie przerywając, a przy tym wydawał z ust
odgłos podobny do okrzyku małpy. Biegnąc między kałużami - niedawno
bowiem padało - zastanawiałem się, co będzie, jeśli mnie dogoni.
Wytężałem wszystkie siły, serce dudniło mi jak dzwon, a mężczyzna, choć
przecież dzierżył w dłoni ciężką siekierę, doganiał mnie coraz bardziej.
Był to człowiek średniej postury, z dziwnym grymasem twarzy. Nic mu
wcześniej nie zrobiłem, dlatego bardzo dziwiłem się, że upatrzył właśnie
mnie na ofiarę. Chwilami przemykała mi przez głowę myśl, czy nie
zatrzymać się, i nie próbować walczyć, starając się na przykład uchylić
od ciosu. Póki jednak starczało mi sił, biegłem dalej. Mężczyzna jednak
mnie doganiał. Zbliżył się do jakichś pięciu metrów, gdy nagle zza drzew
wyskoczył daniel. Znałem to zwierzę, wiedziałem bowiem, że należy do
jednego z mieszkańców miasteczka, który je hodował, i któremu jedno z
tych zwierząt uciekło. Biegłem dalej, ale odwróciłem się, by zobaczyć,
jak zareaguje niespokojny mężczyzna. Ten momentalnie rzucił się w
pogoń za danielem, przypominającym jelenia, gdyż jak tamten, także
posiadającym rogi. Daniel z kolei rzucił się do ucieczki. Mężczyzna
próbował go dogonić, ale daremnie. Daniel znikł w zaroślach, a zmęczony
człowiek z siekierą zaczął wodzić wzrokiem w moim kierunku, wypatrując,
czy nie zniknąłem. Gdy mnie zobaczył, ponownie ruszył z nienawistnym
spojrzeniem w moją stronę. Włosy stanęły mi dęba i ponownie wytężyłem
wszystkie siły, by umknąć złoczyńcy. Przeleciała mi wówczas myśl: ,,jak
to dobrze, że nie zabił daniela." Po czym robiłem co mogłem, by umknąć
niezrównoważonemu mężczyźnie. Biegnąc, obaj znaleźliśmy się już w głębi
lasu, a ja nie wytrzymałem, i chcąc zrozumieć jego zachowanie,
krzyknąłem z całych sił: ,,dlaczego mnie gonisz?!" Ale zalegała cisza,
zakłócona miarowym rytmem naszych galopujących nóg. Mężczyzna nie chciał
odpowiedzieć. Krzyknąłem: ,,człowieku, dlaczego chcesz mnie skrzywdzić?!"
Tym razem dobiegł mnie z tyłu okrzyk, wyrazisty i rozciągnięty w czasie:
,,bo cię nienawidzę!!!". Wpadłem w zarośla, skręcając z głównej ścieżki w
sam las. ,,Może tutaj go zgubię" - pomyślałem. Niestety, myliłem się.
Mężczyzna szybko biegł, i jak gdyby w ogóle się nie męczył. Ujrzałem,
całkiem już niemal zdyszany, wiewiórkę schodzącą z drzewa, która jednak,
ujrzawszy nas nadbiegających, skierowała się ponownie ku górze.
Zaczynałem dochodzić do kresu wytrzymałości. Traciłem oddech, płuca
niemal wypluwałem, czułem, że to koniec. Podjąłem decyzję: będę się
bronił. Stanąłem. Odwróciłem się. Zziajany, słysząc wszechobecny szelest
własnego oddechu, spojrzałem w kierunku, z którego powinien nadbiec
człowiek z siekierą. Jednak - ku memu zdziwieniu - nikogo nie było.
Cisza. Nie mogłem tego zrozumieć, gdyż jeszcze przed chwilą mężczyzna
był wyraźnie słyszalny za moimi plecami. Jednak teraz naprawdę było
pusto i cicho. Czyżby czaił się, aby uderzyć znienacka z najmniej
spodziewanego dla mnie kierunku? Zacząłem oglądać się na wszystkie
strony. Pot oblewał mi plecy i czoło, uczucie grozy zniewalało mój
umysł. Cisza. Stałem tak z pięć minut, po czym udałem się w drogę powrotną.
Przyszedłem do domu i wziąłem prysznic. Czułem, że coś jest nie tak. Jak
to możliwe, aby człowiek z siekierą nagle zniknął? A może to wszystko
było tylko przywidzeniem? Poszedłem na policję. Tam powiedziano mi, abym
się zrelaksował i zapytano mnie, czy wcześniej nie leczyłem się
psychiatrycznie. Odpowiedziałem, że nie leczyłem się, poza jedną wizytą
u szkolnego psychologa. Spisano protokół mojego przesłuchania, a kiedy
poprosiłem, żeby policjanci udali się ze mną na miejsce zdarzenia, by
psy wytropiły napastnika, odpowiedziano mi, że jest deficyt psów
policyjnych, a ostatni pies osmologiczny zdechł parę dni temu. Jedyny
pies, jaki jest na stanie, to pies prewencyjny, nie rozeznany w
zapachach. Ponownie poradzono mi, abym udał się do domu i zrelaksował.
Dziwne to czasy, kiedy w lesie można oberwać siekierą od nieznajomego
mężczyzny. Jeszcze dziwniejsze jest to, że mężczyźni tacy nagle
rozpływają się w powietrzu. Od tej pory przez pewien czas nie chodziłem
na leśne spacery. Chcąc jednak wyjaśnić zaszły incydent, następnego dnia
udałem się do domostw położonych nieopodal lasu, by zasięgnąć informacji
o ewentualnych przypadkach napaści przy użyciu siekiery.
Zapukałem do pierwszych lepszych drzwi. Otworzyła mi podstarzała kobieta
o imieniu Barbara, która na moje pytanie, czy nie spotkała się z
przypadkiem mężczyzny wyładowującego swoją agresję przy pomocy siekiery,
odparła, żebym sobie poszedł, bo jej przeszkadzam, a właśnie ogląda
ulubiony serial. Zapytałem, czy mogę przyjść później, na co otrzymałem
odpowiedź, że nie. Zapukałem więc do bramy innego, piętrowego domku,
gdzie otworzył mi około pięćdziesięcioletni mężczyzna z cygarem w
ustach. Poprosiwszy go o informację na temat agresywnego mężczyzny z
siekierą, odparł, że istotnie, jest tu taki jeden, chory umysłowo
człowiek, który biega czasami z siekierą. Niestety, z obawy przed zemstą
jego i jego rodziny, nie może mi wyjawić, co to za człowiek, ani gdzie
mieszka. Na moje usilne prośby, aby jednak to uczynił, odpowiedział:
,,Spierdalaj!" i zatrzasnął drzwi.
Nie miałem już ochoty tego dnia chodzić po okolicznych chatach, ale
obiecałem sobie, że następnego dnia postaram się dowiedzieć czegoś
więcej od innych sąsiadów. Jednocześnie zatelefonowałem na policję,
podając adres mężczyzny z cygarem i informując, że ma on wiadomości na
temat napastnika. Jednak w odpowiedzi usłyszałem tylko, abym ,,się
zrelaksował", a ponadto powtórzono mi, że pies osmologiczny zdechł kilka
dni temu. Policjant odłożył słuchawkę, a ja poszedłem wziąć prysznic.
Następnego dnia, tak jak sobie postanowiłem, ponownie udałem się do
osiedla przy lesie, i zapukałem do małej jednopiętrowej wiejskiej chaty.
Jednak nikt nie otwierał, mimo ponawianych uderzeń. Dopiero po chwili
zza drzwi ukazała się twarz młodego wyrostka, który rzucił: ,,Nikogo nie
ma w domu" i zatrzasnął drzwi. W następnym domu spotkałem się z
przyjaznym przyjęciem. Młoda kobieta z dzieckiem na rękach zaprosiła
mnie do środka i poczęstowała marihuaną. Gdy podziękowałem, zwracając
jednocześnie uwagę, że posiadanie narkotyku jest zabronione, odparła, że
wie o tym, ale że tutejsza policja od kilku dni nie ma psa
osmologicznego, więc nic jej nie mogą zrobić. Zamiast trawy, przyjąłem
poczęstunek koniakiem, po czym wyjaśniłem, w jakiej sprawie przychodzę.
Kobieta nie pozwoliła mi jednak dokończyć. Zaczęła natomiast nalegać,
abym się z nią kochał. Odpowiedziałem natychmiast, że uznaję wyłącznie
seks z miłości, na co odpowiedziała mi gromkim śmiechem. Wyjaśniła, że w
dzisiejszych czasach seks z miłości należy do przeżytków oraz żebym się
natychmiast rozbierał, bo jeśli nie, to zawiadomi policję, że to ja
sprzedałem jej działkę marihuany. Uratowało mnie dziecko, którego płacz
dobiegł nas z sąsiedniego pokoju. Kobieta pobiegła do niemowlęcia, a ja
opuściłem dom, zawiedziony, że nie udało mi się wyjaśnić sprawy napaści.
Gdy tego dnia śniłem, ukazała mi się kobieta od marihuany, cała naga,
zapraszająca mnie do odbycia stosunku. Odbyłem go we śnie. Nazajutrz
obiecałem sobie, że nie spocznę, póki nie wyjaśnię incydentu z siekierą.
W tym celu napisałem pismo do miejscowej prokuratury, w którym opisałem
całe zajście oraz niewystarczającą reakcję policji. Pismo zatytułowałem
,,Zawiadomienie o popełnieniu przestępstwa" i wysłałem jeszcze tego
samego dnia. Kiedy wróciłem z poczty do domu, zastałem w domu moją
matkę. Ze łzami w oczach powiadomiła mnie, że zdechł jej ulubiony pies
,,Aron". Nie mogąc ukoić smutku, przyjechała do mnie w nadziei, że
znajdzie tu ochłodę. Pocieszyłem matkę, wskazując, iż śmierć nikogo nie
omija, a poza tym zwracając uwagę, że podobnego psa można jeszcze kupić.
Na co otrzymałem odpowiedź, że takiego samego jak Aron nigdzie już nie
znajdzie. W takim nastroju dotrwaliśmy do końca dnia, po czym nastąpił
dzień następny.
Tego dnia byłem już pewien, że rozwiążę zagadkę człowieka z siekierą.
Zanim prokuratura zrobi coś w tej sprawie, mogą minąć tygodnie, a ja
pragnę wiedzieć już teraz, kim był ten człowiek i dlaczego mnie
nienawidził (lub nienawidzi). W tym celu zapukałem ponownie do drzwi
domu kobiety z dzieckiem. Nie bojąc się jej oskarżeń o udział w
rozprowadzaniu marihuany, oświadczyłem, że jeśli nie powie mi, kim jest
mężczyzna z siekierą i gdzie mieszka, doniosę policji o posiadanym przez
nią narkotyku, co może kosztować ją kilka lat odsiadki. Zwróciłem przy
tym uwagę, że na sprawie tej może wówczas ucierpieć dziecko, które
najwyraźniej na czas więzienia zostanie faktycznie osierocone.
Przywiodłem przed oczy kobiety nieodwracalne zmiany w psychice, jakie
staną się udziałem dziecka wskutek takiego obrotu spraw. Kobieta
przyjęła moją groźbę do wiadomości i po chwili zastanowienia
oświadczyła, że wyjawi mi tajemnicę mężczyzny z siekierą. Pod jednym
wszakże warunkiem: jeśli nikomu nie powiem, że to ona zdradziła mi
informację. Zgodziłem się. Na co otrzymałem następującą odpowiedź:
- Mężczyzną, który cię gonił, jest ojciec tego dziecka, a mój konkubent.
W tej chwili go nie ma, ponieważ jest w pracy w tartaku. Gonił cię,
ponieważ jest umysłowo chory - cierpi na odmianę schizofrenii
paranoidalnej. Zwykle raz na miesiąc wyciąga ze stodoły siekierę i udaje
się na zewnątrz, po czym dowiaduję się od ludzi, że ścigał z tą siekierą
bogu ducha winne osoby. Ostatnio pogotowie zabrało go do wariatkowa, ale
po tygodniu lekarz go wypisał, stwierdzając, że jeżeli usuniemy z
podwórza wszystkie ostre i niebezpieczne narzędzia, wówczas konkubent
nie jest groźny dla otoczenia. Próbowałam więc tak robić, jednak mój
chłop przyniósł ostatnio siekierę z tartaku, gdzie pracuje, i to właśnie
z nią prawdopodobnie ścigał cię w lesie.
Zapytałem wówczas kobiety, dlaczego jej konkubent tak mnie nienawidzi.
Odparła:
On jest chorobliwie zazdrosny. Oprócz tego, że cierpi na schizofrenię,
jest głęboko przekonany, że to nie jego dziecko, lecz że mam je z jakimś
tutejszym młodzieńcem. Dlatego niemal zawsze atakuje tylko młodych ludzi
i tylko mężczyzn. Ostatnio rzucił się nawet w pościg za młodym Józkiem
Tokarczykiem, o którym w całej wsi wiadomo, że dobry z niego katolik,
żyje, jak Bóg przykazał, i innej kobiety niż własna żona by nie ruszył.
Tymczasem mój konkubent tego nie rozumie. Choroba i zazdrość odebrały mu
zmysły. Sprawa pogorszyła się jeszcze, odkąd sprowadziłam sobie działkę
trawki. Nie mogłam bowiem wytrzymać już tego napięcia we wspólnym z nim
pożyciu i myślałam, że kiedy sobie zapalę, to się rozluźnię. Okazało się
jednak, że Kuba (tak ma na imię) wywęszył marihuanę w moim schowku, i
sam zaczął przypalać. Skutek jest taki, że choroba pogłębia się, a ja
nie wiem, co robić...
Poradziłem młodej kobiecie, aby pozbyła się resztek marihuany i zamiast
jej palenia, używała innych, naturalnych technik relaksacyjnych. Po
czym, podziękowawszy za wyjaśnienie całej sprawy, pożegnałem się i
udałem prosto na policję, pragnąc ukarania winnego. Jednakże w drodze na
posterunek naszła mnie myśl, że skoro jest to człowiek umysłowo chory,
to nie będzie ukarany, gdyż jest niepoczytalny. Mimo wszystko jednak
pomyślałem, iż może zamkną go znów w wariatkowie, a wtedy poczuję się
bardziej bezpieczny. Zapukałem do drzwi posterunku. Ale kiedy policjant,
który otworzył drzwi, po raz kolejny rozpoznał moją twarz, szybko
zamknął je z powrotem, rzucając jedynie: ,,nie mamy psa i proszę się
zrelaksować". Postawiony w takiej sytuacji postanowiłem udać się do domu
i czekać na reakcję prokuratury.
› Pokaż wiadomość z nagłówkami
Zobacz także
2. Data: 2010-07-28 20:15:05
Temat: Re: o konflikcie wewnętrznym
Piotrek Zawodny napisał(a):
> Siekiera
>
>
> W dzisiejszych czasach łatwo można oberwać. Raz szedłem do lasu, kiedy z
> okolicznego domostwa wybiegł mężczyzna z siekierą, zmierzając wyraźnie w
> moim kierunku. Pomyślałem, że jest możliwe, że może mnie uderzyć, więc
> zacząłem uciekać. Kosztowało mnie to wiele nerwów. Biegnąc, myślałem o
> prawdopodobnym zawale serca, gdyż miewałem już z tym organem kłopoty.
> Mężczyzna wytrwale gonił mnie, nie przerywając, a przy tym wydawał z ust
> odgłos podobny do okrzyku małpy. Biegnąc między kałużami - niedawno
> bowiem padało - zastanawiałem się, co będzie, jeśli mnie dogoni.
> Wytężałem wszystkie siły, serce dudniło mi jak dzwon, a mężczyzna, choć
> przecież dzierżył w dłoni ciężką siekierę, doganiał mnie coraz bardziej.
> Był to człowiek średniej postury, z dziwnym grymasem twarzy. Nic mu
> wcześniej nie zrobiłem, dlatego bardzo dziwiłem się, że upatrzył właśnie
> mnie na ofiarę. Chwilami przemykała mi przez głowę myśl, czy nie
> zatrzymać się, i nie próbować walczyć, starając się na przykład uchylić
> od ciosu. Póki jednak starczało mi sił, biegłem dalej. Mężczyzna jednak
> mnie doganiał. Zbliżył się do jakichś pięciu metrów, gdy nagle zza drzew
> wyskoczył daniel. Znałem to zwierzę, wiedziałem bowiem, że należy do
> jednego z mieszkańców miasteczka, który je hodował, i któremu jedno z
> tych zwierząt uciekło. Biegłem dalej, ale odwróciłem się, by zobaczyć,
> jak zareaguje niespokojny mężczyzna. Ten momentalnie rzucił się w
> pogoń za danielem, przypominającym jelenia, gdyż jak tamten, także
> posiadającym rogi. Daniel z kolei rzucił się do ucieczki. Mężczyzna
> próbował go dogonić, ale daremnie. Daniel znikł w zaroślach, a zmęczony
> człowiek z siekierą zaczął wodzić wzrokiem w moim kierunku, wypatrując,
> czy nie zniknąłem. Gdy mnie zobaczył, ponownie ruszył z nienawistnym
> spojrzeniem w moją stronę. Włosy stanęły mi dęba i ponownie wytężyłem
> wszystkie siły, by umknąć złoczyńcy. Przeleciała mi wówczas myśl: "jak
> to dobrze, że nie zabił daniela." Po czym robiłem co mogłem, by umknąć
> niezrównoważonemu mężczyźnie. Biegnąc, obaj znaleźliśmy się już w głębi
> lasu, a ja nie wytrzymałem, i chcąc zrozumieć jego zachowanie,
> krzyknąłem z całych sił: "dlaczego mnie gonisz?!" Ale zalegała cisza,
> zakłócona miarowym rytmem naszych galopujących nóg. Mężczyzna nie chciał
> odpowiedzieć. Krzyknąłem: "człowieku, dlaczego chcesz mnie skrzywdzić?!"
> Tym razem dobiegł mnie z tyłu okrzyk, wyrazisty i rozciągnięty w czasie:
> "bo cię nienawidzę!!!". Wpadłem w zarośla, skręcając z głównej ścieżki w
> sam las. "Może tutaj go zgubię" - pomyślałem. Niestety, myliłem się.
> Mężczyzna szybko biegł, i jak gdyby w ogóle się nie męczył. Ujrzałem,
> całkiem już niemal zdyszany, wiewiórkę schodzącą z drzewa, która jednak,
> ujrzawszy nas nadbiegających, skierowała się ponownie ku górze.
> Zaczynałem dochodzić do kresu wytrzymałości. Traciłem oddech, płuca
> niemal wypluwałem, czułem, że to koniec. Podjąłem decyzję: będę się
> bronił. Stanąłem. Odwróciłem się. Zziajany, słysząc wszechobecny szelest
> własnego oddechu, spojrzałem w kierunku, z którego powinien nadbiec
> człowiek z siekierą. Jednak - ku memu zdziwieniu - nikogo nie było.
> Cisza. Nie mogłem tego zrozumieć, gdyż jeszcze przed chwilą mężczyzna
> był wyraźnie słyszalny za moimi plecami. Jednak teraz naprawdę było
> pusto i cicho. Czyżby czaił się, aby uderzyć znienacka z najmniej
> spodziewanego dla mnie kierunku? Zacząłem oglądać się na wszystkie
> strony. Pot oblewał mi plecy i czoło, uczucie grozy zniewalało mój
> umysł. Cisza. Stałem tak z pięć minut, po czym udałem się w drogę powrotną.
> Przyszedłem do domu i wziąłem prysznic. Czułem, że coś jest nie tak. Jak
> to możliwe, aby człowiek z siekierą nagle zniknął? A może to wszystko
> było tylko przywidzeniem? Poszedłem na policję. Tam powiedziano mi, abym
> się zrelaksował i zapytano mnie, czy wcześniej nie leczyłem się
> psychiatrycznie. Odpowiedziałem, że nie leczyłem się, poza jedną wizytą
> u szkolnego psychologa. Spisano protokół mojego przesłuchania, a kiedy
> poprosiłem, żeby policjanci udali się ze mną na miejsce zdarzenia, by
> psy wytropiły napastnika, odpowiedziano mi, że jest deficyt psów
> policyjnych, a ostatni pies osmologiczny zdechł parę dni temu. Jedyny
> pies, jaki jest na stanie, to pies prewencyjny, nie rozeznany w
> zapachach. Ponownie poradzono mi, abym udał się do domu i zrelaksował.
> Dziwne to czasy, kiedy w lesie można oberwać siekierą od nieznajomego
> mężczyzny. Jeszcze dziwniejsze jest to, że mężczyźni tacy nagle
> rozpływają się w powietrzu. Od tej pory przez pewien czas nie chodziłem
> na leśne spacery. Chcąc jednak wyjaśnić zaszły incydent, następnego dnia
> udałem się do domostw położonych nieopodal lasu, by zasięgnąć informacji
> o ewentualnych przypadkach napaści przy użyciu siekiery.
> Zapukałem do pierwszych lepszych drzwi. Otworzyła mi podstarzała kobieta
> o imieniu Barbara, która na moje pytanie, czy nie spotkała się z
> przypadkiem mężczyzny wyładowującego swoją agresję przy pomocy siekiery,
> odparła, żebym sobie poszedł, bo jej przeszkadzam, a właśnie ogląda
> ulubiony serial. Zapytałem, czy mogę przyjść później, na co otrzymałem
> odpowiedź, że nie. Zapukałem więc do bramy innego, piętrowego domku,
> gdzie otworzył mi około pięćdziesięcioletni mężczyzna z cygarem w
> ustach. Poprosiwszy go o informację na temat agresywnego mężczyzny z
> siekierą, odparł, że istotnie, jest tu taki jeden, chory umysłowo
> człowiek, który biega czasami z siekierą. Niestety, z obawy przed zemstą
> jego i jego rodziny, nie może mi wyjawić, co to za człowiek, ani gdzie
> mieszka. Na moje usilne prośby, aby jednak to uczynił, odpowiedział:
> "Spierdalaj!" i zatrzasnął drzwi.
> Nie miałem już ochoty tego dnia chodzić po okolicznych chatach, ale
> obiecałem sobie, że następnego dnia postaram się dowiedzieć czegoś
> więcej od innych sąsiadów. Jednocześnie zatelefonowałem na policję,
> podając adres mężczyzny z cygarem i informując, że ma on wiadomości na
> temat napastnika. Jednak w odpowiedzi usłyszałem tylko, abym "się
> zrelaksował", a ponadto powtórzono mi, że pies osmologiczny zdechł kilka
> dni temu. Policjant odłożył słuchawkę, a ja poszedłem wziąć prysznic.
> Następnego dnia, tak jak sobie postanowiłem, ponownie udałem się do
> osiedla przy lesie, i zapukałem do małej jednopiętrowej wiejskiej chaty.
> Jednak nikt nie otwierał, mimo ponawianych uderzeń. Dopiero po chwili
> zza drzwi ukazała się twarz młodego wyrostka, który rzucił: "Nikogo nie
> ma w domu" i zatrzasnął drzwi. W następnym domu spotkałem się z
> przyjaznym przyjęciem. Młoda kobieta z dzieckiem na rękach zaprosiła
> mnie do środka i poczęstowała marihuaną. Gdy podziękowałem, zwracając
> jednocześnie uwagę, że posiadanie narkotyku jest zabronione, odparła, że
> wie o tym, ale że tutejsza policja od kilku dni nie ma psa
> osmologicznego, więc nic jej nie mogą zrobić. Zamiast trawy, przyjąłem
> poczęstunek koniakiem, po czym wyjaśniłem, w jakiej sprawie przychodzę.
> Kobieta nie pozwoliła mi jednak dokończyć. Zaczęła natomiast nalegać,
> abym się z nią kochał. Odpowiedziałem natychmiast, że uznaję wyłącznie
> seks z miłości, na co odpowiedziała mi gromkim śmiechem. Wyjaśniła, że w
> dzisiejszych czasach seks z miłości należy do przeżytków oraz żebym się
> natychmiast rozbierał, bo jeśli nie, to zawiadomi policję, że to ja
> sprzedałem jej działkę marihuany. Uratowało mnie dziecko, którego płacz
> dobiegł nas z sąsiedniego pokoju. Kobieta pobiegła do niemowlęcia, a ja
> opuściłem dom, zawiedziony, że nie udało mi się wyjaśnić sprawy napaści.
> Gdy tego dnia śniłem, ukazała mi się kobieta od marihuany, cała naga,
> zapraszająca mnie do odbycia stosunku. Odbyłem go we śnie. Nazajutrz
> obiecałem sobie, że nie spocznę, póki nie wyjaśnię incydentu z siekierą.
> W tym celu napisałem pismo do miejscowej prokuratury, w którym opisałem
> całe zajście oraz niewystarczającą reakcję policji. Pismo zatytułowałem
> "Zawiadomienie o popełnieniu przestępstwa" i wysłałem jeszcze tego
> samego dnia. Kiedy wróciłem z poczty do domu, zastałem w domu moją
> matkę. Ze łzami w oczach powiadomiła mnie, że zdechł jej ulubiony pies
> "Aron". Nie mogąc ukoić smutku, przyjechała do mnie w nadziei, że
> znajdzie tu ochłodę. Pocieszyłem matkę, wskazując, iż śmierć nikogo nie
> omija, a poza tym zwracając uwagę, że podobnego psa można jeszcze kupić.
> Na co otrzymałem odpowiedź, że takiego samego jak Aron nigdzie już nie
> znajdzie. W takim nastroju dotrwaliśmy do końca dnia, po czym nastąpił
> dzień następny.
> Tego dnia byłem już pewien, że rozwiążę zagadkę człowieka z siekierą.
> Zanim prokuratura zrobi coś w tej sprawie, mogą minąć tygodnie, a ja
> pragnę wiedzieć już teraz, kim był ten człowiek i dlaczego mnie
> nienawidził (lub nienawidzi). W tym celu zapukałem ponownie do drzwi
> domu kobiety z dzieckiem. Nie bojąc się jej oskarżeń o udział w
> rozprowadzaniu marihuany, oświadczyłem, że jeśli nie powie mi, kim jest
> mężczyzna z siekierą i gdzie mieszka, doniosę policji o posiadanym przez
> nią narkotyku, co może kosztować ją kilka lat odsiadki. Zwróciłem przy
> tym uwagę, że na sprawie tej może wówczas ucierpieć dziecko, które
> najwyraźniej na czas więzienia zostanie faktycznie osierocone.
> Przywiodłem przed oczy kobiety nieodwracalne zmiany w psychice, jakie
> staną się udziałem dziecka wskutek takiego obrotu spraw. Kobieta
> przyjęła moją groźbę do wiadomości i po chwili zastanowienia
> oświadczyła, że wyjawi mi tajemnicę mężczyzny z siekierą. Pod jednym
> wszakże warunkiem: jeśli nikomu nie powiem, że to ona zdradziła mi
> informację. Zgodziłem się. Na co otrzymałem następującą odpowiedź:
> - Mężczyzną, który cię gonił, jest ojciec tego dziecka, a mój konkubent.
> W tej chwili go nie ma, ponieważ jest w pracy w tartaku. Gonił cię,
> ponieważ jest umysłowo chory - cierpi na odmianę schizofrenii
> paranoidalnej. Zwykle raz na miesiąc wyciąga ze stodoły siekierę i udaje
> się na zewnątrz, po czym dowiaduję się od ludzi, że ścigał z tą siekierą
> bogu ducha winne osoby. Ostatnio pogotowie zabrało go do wariatkowa, ale
> po tygodniu lekarz go wypisał, stwierdzając, że jeżeli usuniemy z
> podwórza wszystkie ostre i niebezpieczne narzędzia, wówczas konkubent
> nie jest groźny dla otoczenia. Próbowałam więc tak robić, jednak mój
> chłop przyniósł ostatnio siekierę z tartaku, gdzie pracuje, i to właśnie
> z nią prawdopodobnie ścigał cię w lesie.
> Zapytałem wówczas kobiety, dlaczego jej konkubent tak mnie nienawidzi.
> Odparła:
> On jest chorobliwie zazdrosny. Oprócz tego, że cierpi na schizofrenię,
> jest głęboko przekonany, że to nie jego dziecko, lecz że mam je z jakimś
> tutejszym młodzieńcem. Dlatego niemal zawsze atakuje tylko młodych ludzi
> i tylko mężczyzn. Ostatnio rzucił się nawet w pościg za młodym Józkiem
> Tokarczykiem, o którym w całej wsi wiadomo, że dobry z niego katolik,
> żyje, jak Bóg przykazał, i innej kobiety niż własna żona by nie ruszył.
> Tymczasem mój konkubent tego nie rozumie. Choroba i zazdrość odebrały mu
> zmysły. Sprawa pogorszyła się jeszcze, odkąd sprowadziłam sobie działkę
> trawki. Nie mogłam bowiem wytrzymać już tego napięcia we wspólnym z nim
> pożyciu i myślałam, że kiedy sobie zapalę, to się rozluźnię. Okazało się
> jednak, że Kuba (tak ma na imię) wywęszył marihuanę w moim schowku, i
> sam zaczął przypalać. Skutek jest taki, że choroba pogłębia się, a ja
> nie wiem, co robić...
> Poradziłem młodej kobiecie, aby pozbyła się resztek marihuany i zamiast
> jej palenia, używała innych, naturalnych technik relaksacyjnych. Po
> czym, podziękowawszy za wyjaśnienie całej sprawy, pożegnałem się i
> udałem prosto na policję, pragnąc ukarania winnego. Jednakże w drodze na
> posterunek naszła mnie myśl, że skoro jest to człowiek umysłowo chory,
> to nie będzie ukarany, gdyż jest niepoczytalny. Mimo wszystko jednak
> pomyślałem, iż może zamkną go znów w wariatkowie, a wtedy poczuję się
> bardziej bezpieczny. Zapukałem do drzwi posterunku. Ale kiedy policjant,
> który otworzył drzwi, po raz kolejny rozpoznał moją twarz, szybko
> zamknął je z powrotem, rzucając jedynie: "nie mamy psa i proszę się
> zrelaksować". Postawiony w takiej sytuacji postanowiłem udać się do domu
> i czekać na reakcję prokuratury.
No co się przejmujesz, mamy tu jednego debila co krzyczy wolność dla
biegających z siekierą :)
› Pokaż wiadomość z nagłówkami
| « poprzedni wątek | następny wątek » |