« poprzedni wątek | następny wątek » |
1. Data: 2002-06-22 08:35:06
Temat: Byc aniolem
BYĆ ANIOŁEM
"Przydałby się środek do odkażania sumień."
- Józef Bułatowicz
No i stawiam sobie szkolne pytanie, co autor miał na
myśli. Oczyścić sumienie, zrewidować własne postępowanie pod
kątem wykroczeń, błędów i wypaczeń. Zacieśnić pętlę norm,
wymogów, zakazów, obowiązków, reguł i całego tego świństwa,
które zostało nam wpojone, byśmy jako święci stąpali po tej
wcale nie świętej ziemi. "Czego nie zabrania prawo, zabrania
wstyd." - słusznie konstatuje Seneka. Wciąż niezbyt doskonale,
zbyt egoistycznie, mało heroicznie... - no, bądźmy wreszcie
aniołami!
Krzyczymy o wolności, domagamy się wolności, burzymy mury.
Mury trwają, nie chcą runąć. Z jednej strony sumienie, które
jak cenzor, kontroler, dyktator hamuje nasze najbardziej
ludzkie pobudki i potrzeby, z drugiej strony konformizm,
dążenie do bycia jak wszyscy, jak "statystyczny ogół" w obawie
przed wykluczeniem ze społecznego, kulturowego, religijnego,
towarzyskiego, czy jeszcze tam jakiegoś klanu. Jak powie Jan
Sztaudynger: "Stwarza nas era i pożera."
Sami sobie wznosimy więzienie, zakładamy wędzidło,
zatrzaskujemy kajdanki. Superego tylko czyha na
niedociągnięcie, na jakiś fałszywy krok. Ulegamy. Aby tylko żyć
zgodnie z sumieniem i, broń Boże, nie wychylać się poza sztywne
narzucone nam przez edukację normy, opinie, stereotypy
zachowań. Jesteśmy gotowi zrezygnować z własnej autentyczności,
spontaniczności. Rośnie mur.
Za cenę tak zwanego spokoju sumienia i celem uniknięcia
nieodzownego lęku, jaki budzi wszelkie łamanie sztywnych,
narzuconych stereotypów, wymogów i zasad, jesteśmy gotowi
podporządkować się, dać się stłamsić, ogłupić. Odgrywamy
niezliczone role, jakich się od nas oczekuje. W głębi nas jest
to coś, co nas popycha do takich, a nie innych zachowań. Co?
"Słyszałem ten głos nieraz we śnie
I, co dziwniejsze, rozumiałem mniej więcej
Nakaz albo wezwanie w nadziemskim języku:
zaraz dzień
jeszcze jeden
zrób co możesz.
- Czesław Miłosz ("Anioły")
O rany, jaka ja jestem przesadnie "sumienna". Szczera,
otwarta, wyrozumiała, szczodra, miła, gdzie tylko można -
ugodna. Wszystko przesadzone, a więc najpewniej nienaturalne,
fałszywe. Może, kiedy będę grzeczna, taka grzeczna aż do
rzygania, może wtedy mnie polubią, nie odrzucą? Podbudowane
niezdrowym lękiem poczucie przynależności? Jedna z naszych
najsilniejszych potrzeb - potrzeba miłości? A gdzie zdrowa
agresja, naturalne, spontaniczne zakrzyknięcie od czasu do
czasu - nie jestem aniołem, mam to gdzieś?! Nigdy. Zaburzyłoby
to malowniczy obrazek samej siebie, jaki sama sobie gorliwie i
niewolniczo wymalowałam.
Aby tylko spokojnie, bezpiecznie. Fałszywy spokój, złudne
bezpieczeństwo. Nasza podświadomość gnieździ w sobie ślady nie
tylko w miarę normalnej, lecz często poważnie zaburzonej
edukacji, jak również wszelkie kompleksy i bagienko stłumionych
skłonności i potrzeb. Tak czy inaczej, będzie podnosić łeb na
podobieństwo zdradliwej hydry, by wszczynać w nas niepokój i
niczym nieuzasadnione poczucie winy. Przyzwyczajamy się do
muru, zacieśniamy pęta. A nasza autentyczna, "zdrowa" osobowość
się dusi.
Podam banalny przykład z własnego podwórka. Lubię być
punktualna. Muszę! Normalnie pracuję po południu, jeden dzień
wyjątkowo zaczynam o ósmej. Wystarczy, bym wyjechała z domu o
siódmej trzydzieści, bym spokojniutko była na czas. Aby się
tylko nie spóźnić! Nastawiam na szóstą dwa budziki, chociaż
jeszcze nigdy w życiu nie dospałam do ich dzwonienia, zawsze
się budzę przed ich alarmem.
Ten alarm jest we mnie. Budzę się rano z poczuciem paniki.
Na wpół przytomna patrzę na zegarek - jest OK. Gaszę budziki,
zaczynam przygotowywać się do wyjścia. Piję jedną kawę, piję
drugą, kapię się, ubieram, maluję, popalam ranne wygłodniałe
papierosy i w momencie, gdy jestem już całkowicie wyszykowana
do wyjścia, zerkam na zegarek i dębieję, gapię się w tarczę
zegarka i własnym oczom nie wierzę - jest za piętnaście piąta!
I siedzę jak ta kretynka, kompletnie gotowa do wyjścia na
ponad dwie godziny przed czasem. Sama już nie wiem: śmiać się
czy płakać? Z tego "budzika", który jest wmontowany we mnie i
który mnie ponagla, gwałci mój odpoczynek, żąda nadgorliwości,
zabija wszelki luz i spokój. Jest do bani! Spieprzony budzik.
Neurotyczny budzik.
W imię czego, skąd się takie coś bierze? Koledzy w pracy
nie krępujący się przychodzić w dowolnym czasie turlali się ze
śmiechu nad moją przygodą, a mnie aż chciało się wyć nad własną
głupotą i przyzwoleniem na tak absurdalne zniewolenie z
rozpaczy. Chrzanię taką nadgorliwość. Wrzeszczę więc - sumienie
jako niezbędny regulator i doradca naszego zachowania - tak.
Nie dajmy się jednak zwariować, panowie!
Magdalena Nawrocka
www.geocities.com/magdanawrocka
--
Archiwum grupy: http://niusy.onet.pl/pl.sci.psychologia
› Pokaż wiadomość z nagłówkami
Zobacz także
1. Data: 2002-06-22 11:45:42
Temat: Re: Byc anioleme tam aniołem, ja jestem bogiem
V
› Pokaż wiadomość z nagłówkami
« poprzedni wątek | następny wątek » |