| « poprzedni wątek | następny wątek » |
1. Data: 2002-06-19 12:57:49
Temat: Czy bagno uszlachetnia CZY BAGNO USZLACHETNIA
Bardzo ciekawie nam się rozmawiało z Pawłem na forum
polskiej grupy dyskusyjnej "Psychologia" na temat depresji i
wszelakich choróbsk psychicznych, które nazwaliśmy sobie
życiowym błotkiem. Paweł po wysłuchaniu moich zmagań z
depresją, chcąc mnie chyba obdarzyć komplementem, rzucił pod
moim adresem:
"Widać, że wiele przeszłaś. Bagno uszlachetnia. Gdybym
miał cię poznać inną, mniej dojrzałą niż jesteś teraz, źle by
się stało, by ominęło cię to bagno."
A do diabła! - tu się mocno żachnęłam. - Źle - dla kogo?
Już Ci mówiłam, jaki był koszt mojego wpadnięcia w to bagno.
Nie tylko dla mnie, ale i dla mojej rodziny. Czy zdajesz sobie
sprawę, czym może być czyjaś ostra, do granic możliwości -
"demoniczna" depresja dla najbliższych? Łatwo być "hojnym"
czyimś kosztem. Nie, źle się stało, że tak się stało! Będąc już
jednak poza grzęzawiskiem, można i chyba trzeba spojrzeć na
przeżyte doświadczenie tak zwanym optymistycznym okiem - lekcja
życia, metamorfoza, powtórne narodziny... i te rzeczy. Co
zresztą robię. Wolałabym jednak stanowczo, dla siebie i dla
innych, tak surowej - to mało! - tak okrutnej życiowej lekcji
uniknąć.
Zwolennik "twardej szkoły życia" nie dawał jednak za
wygraną, perswadował:
"Im mocniej przeżywamy to, co się dzieje w nas i wokół
nas, im silniejsze są bodźce odbierane bez znieczulenia, tym
głębiej się to zapisuje na taśmie umysłu i podświadomości i
dlatego na długo zostaje wygrawerowane w naszej psychice. Każdy
w życiu rodzi się wiele razy i te narodziny, czasami błotniste
i śmiertelnie niebezpieczne, my - bliźni możemy, powinniśmy
spokojnie obserwować, ułatwiać, prowokować - jak dobry
położnik."
No dobra - tu mnie trochę poniosło - sam chciałeś! Będzie
o porodach. Gdy jako podstarzała "pierwiastka" rodziłam
Michałka w warszawskim szpitalu, mądraliński położnik też się
uparł, bym urodziła naturalnie, chociaż wszystko szło nie tak
jak trzeba i cierpiałam jak oszalałe z bólu zwierze. Ale on się
zakleszczył - obserwować i czekać. Dać naturze dojść do głosu!
- kategorycznie zadecydował, a może też podobnie myślał - ból
uszlachetnia? Bufon jeden! Gdy po prawie trzydziestu godzinach
Michałek przyszedł wreszcie na świat, był czarny, przyduszony
pępowiną okręconą wokół szyi. Z dziesięciu możliwych punktów
jakiejś tam skali oceny stanu noworodka miał zaledwie dwa
punkty. Na jaki głos natury ten patafian czekał?! Wiedział, że
na pół roku przed zajściem w ciążę przeszłam bardzo poważną
operację, że mając dwadzieścia siedem lat, rodzę pierwsze
dziecko, że wszystko się pochrzaniło - natura też!
Drugiego synka straciłam w czasie porodu z winy
niedopatrzenia tym razem francuskich lekarzy. Zrobili cesarskie
cięcie, niestety - za późno! Po co o tym mówię? By dać do
zrozumienia - Tobie i wszystkim zagrożonym - są takie sytuacje,
gdzie interwencja specjalisty - polożnika czy w przypadku
zaburzeń psychicznych - psychiatry jest niezbędna! I musi
przyjść w porę! Trzeba tego oczekiwać, a nawet wymagać. Inaczej
może być kiepsko.
Gdy mimo wszystko zdecydowałam się na trzecie dziecko, by
urodzić moją śliczną Dorotkę, ginekolog-polożnik, do którego
się zwróciłam jeszcze na długo przed zajściem w ciążę, bardzo
serio, bardzo profesjonalnie potraktował moje dotychczasowe i
potencjalne problemy. "Szczęśliwego rozwiązania" pilnował
przed, w trakcie i w decydującym, krytycznym momencie. Badania
przedciążowe, kilkanaście echosond w czasie ciąży, cesarskie
cięcie zaplanowane zawczasu jako medycznie uzasadnione.
Słusznie on sobie teraz żartuje, ten lekarz, że czuje się
kawałkiem ojca Dorotki. :-)
Tak wolę. Profilaktyka, kontrola, interwencja świadoma,
niezwłoczna, gdy trzeba. Podobnie z naszą psychiką. Specjaliści
od duszy mają nas chronić i w razie problemów pomóc. Od tego
są!
Na to obrońca życiowego bagna:
"Jednak każdy musi urodzić się sam, przebić otaczające go
błony, skorupy i kokony. Inaczej ginie w otchłani samokłamstwa
i pseudoobsesji. A im ich więcej, tym bagno głębsze."
Tak, konieczny jest ten własny wysiłek. Ale pod czujną
kontrolą i z asekuracyjną pomocą. Ludzka psychika to worek
zaskakujących ciekawostek. Dam przykład. Mam podobno wyjątkowo
silną wolę. Atut to czy niebezpieczne świństwo? Jak się
okazało, i jedno, i drugie. To właśnie ta zdesperowana, jeśli
tak można określić, wykolejona siła woli pchała mnie wciąż
dalej i dalej na manowce, kategorycznie i uparcie przez tyle
lat odrzucając wszystko, co mogło mnie przywrócić zdrowemu
życiu. Potem, na szczęście, ta sama wola, nagle i
niespodziewanie uczyniła równie zdecydowany w tył zwrot. I tak,
jak mnie wcześniej pogrążała w coraz głębszym bagnie, tak po
tym zwrocie gnała mnie ku "normalnemuó życiu. Często mówię, że
do tego nareszcie zdrowego życia powracałam jak wystrzelona z
katapulty. Brutalna siła upadku, zawrotna szybkość powrotu - to
trochę dużo jak na odporność ludzkiej psychiki.
Tu zadałam sobie pytanie, czy młody człowiek, który tak
wierzy w "wychowawczą", uszlachetniającą rolę życiowego bagna,
doświadczył na sobie jego ciężaru, jego duchoty? Czy
uzasadniona jest jego pewność?:
"Dopóki w naszej (pod)świadomości nie uwierzymy, że to
bagno jest w gruncie rzeczy wybawieniem, narodzinami czegoś
nowego, nic się nie zdarzy... i pogrążamy się znów w brei."
Nie. Myślę, że w chorobie dla takiej racji nie ma
uzasadnienia. Choroba to siła wyższa, zło konieczne, z którym
każdy się rozprawia na miarę własnych możliwości i w myśl
zapisanego mu gdzieś przez Opatrzność wyroku. Dopóki siedzisz w
bagnie, w nic nie wierzysz. A już najmniej w jego
"uszlachetniającą", "odradzającą" rolę. Tak możesz sobie
oceniać dopiero z bezpiecznie twardego gruntu. O ile udało Ci
się z bagna wygrzebać i wciąż się upierasz, a możesz, jeśli
masz na tyle odrodzonej witalnej, konstruktywnej siły, by nawet
najtrudniejsze przejścia kalkulować mimo wszystko pozytywnie.
Mówię więc: omijać bagno, wystrzegać się go. Paweł jest
jednak i w tym względzie innego zdania:
"Czy nie uważasz, że każdemu potrzebne jest małe lub
większe bagno, żeby obudził się do pełnego życia?"
To już lepiej takie mniejsze! Fakt, że dopiero po wyjściu
z bagna doceniam o wiele bardziej świeżość i stabilność życia
na twardym gruncie. Ale koszt był ogromny! Dla mnie, dla mojej
rodziny. Dziesięć bolesnych, straconych lat! Ryzyko też było
ogromne - są tacy, którym wyjście z bagna się nie udaje.
Dlatego właśnie mówię o tym, co mnie się przytrafiło, by innych
wyczulić, ostrzec. Nie wolno bagatelizować psychicznych
problemów. Jeśli naprawdę coś nie gra, bez opieszałości, bez
żenady i nie uzasadnionych zahamowań trzeba szukać fachowej
pomocy. Z byle gówienkiem latamy do specjalistów - jak odcisk
to do pedikiurzysty, jak łupież to do dermatologa, a przy
psychicznej degrengoladzie czekamy, wahamy się, oszukujemy
samych siebie, nie chcemy uznać problemu, nie wierzymy, że
ktokolwiek mógłby nam pomóc. Bezmyślnie i bezwolnie pogrążamy
się w bagnie. I to koniecznie trzeba zmienić.
Potrzebni są wysoko wyspecjalizowani specjaliści od duszy:
psychiatrzy, psycholodzy, psychoterapeuci. Mają nam pomóc i w
razie potrzeby chronić. Przed czym chronić? Przed kompletnym
"odlotem", przed sobą samym (myśli samobójcze), przed
paraliżującym lękiem, przed samobiczowaniem i dalej te
wszystkie duperelki, które czynią z życia koszmar, a z
człowieka życiowego bankruta, psychicznego wraka.
"To nic nie załatwi - upiera się mój sceptycznie
nastawiony rozmówca. Trzeba by postawić psychologa już w
przedszkolu, w niemal każdej rodzinie. Nie specjaliści są
potrzebni, ale zdrowa, naturalna intuicja. W rodzinie, w
środowisku..."
Życie się pogmatwało. Rodzina się sypie, środowisko
śmierdzi na odległość, "naturalną intuicję" szlag trafił. Co
wtedy? Wtedy potrzeba w zasięgu ręki kogoś, kto wobec tak
często "chorobogennego" obecnego życia będzie napotykał
życiowych rozbitków, tak, nawet wśród przedszkolaków, i potrafi
im pomóc.
Mój rozmówca jest nieubłagany:
"Do wszystkiego dochodzimy sami, przez tragiczne czasem
pomyłki. Im mniej umiemy, tym drożej płacimy za pomyłki na
targowisku życia."
Dochodzić, dochodzimy. Problem w tym, że z wyjściem bywają
kłopoty. Niektórzy po tragicznych pomyłkach zostają na placu
boju. I wtedy jest jak w tym wcale nie śmiesznym powiedzeniu:
operacja się udała, tylko pacjent nie przeżył. A co zrobić, gdy
na targowisku życia błąka się psychotyk, neurotyk, alkoholik,
narkoman?... Czekać aż wyciągną odkrywcze i cudotwórcze wnioski
z przytrafiającej im się właśnie lekcji życia?... Samo życie
jest już bardzo trudne, zastawia na człowieka głębokie,
niebezpieczne zasadzki. Nasza rola - być ich świadomym i
przygotować kompetentną "ekipę" do niezbędnej ratowniczej
akcji.
Czego sobie i wszystkim Wam życzę.
PS. Serdecznie dziękuję Pawłowi Grzesiowskiemu za bardzo
ciekawą, pobudzającą do refleksji rozmowę.
Magdalena Nawrocka
www.geocities.com/magdanawrocka
--
Archiwum grupy: http://niusy.onet.pl/pl.sci.psychologia
› Pokaż wiadomość z nagłówkami
Zobacz także
| « poprzedni wątek | następny wątek » |