Strona główna Grupy pl.sci.psychologia Depresja - moj nieuchronny bol

Grupy

Szukaj w grupach

 

Depresja - moj nieuchronny bol

Liczba wypowiedzi w tym wątku: 1


« poprzedni wątek następny wątek »

1. Data: 2003-03-31 06:57:36

Temat: Depresja - moj nieuchronny bol
Od: Magdalena Nawrocka <m...@w...fr> szukaj wiadomości tego autora


POROZMAWIAC O DEPRESJI

(depresja - moj nieuchronny bol)



Od zeszlego trudnego wakacyjnego lata przyszla na mnie
"jesienna szaruga". Zaczelo znow dziac sie ze mna zle, coraz
gorzej. Objawy byly poczatkowo jedynie psychosomatyczne:
zawroty, glowy, chwile slabosci, utrata apetytu, zaburzenia
snu. Lekarz ogolny leczyl mnie na niskie cisnienie, co zreszta
potwierdzil kardiolog, wysylajac mnie do domu na cala dobe z
malenkim cisnieniomierzem, wlaczajacym sie automatycznie co pol
godziny. Wyszlo na to, ze gdzies nad ranem jestem w stanie
prawie letargu, cisnienie spada do piecdziesieciu, rano po
przebudzeniu jest rowniez bardzo niskie i mimo kilku
szatanskich kaw podnosi sie niezwykle powoli.

Jako przyczyne zdemaskowano zazywane przeze mnie od lat
kropelki, ktore przepisal mi psychiatra, gdy wchodzilam z
kliniki. Ktore to ja bralam za srodek nasenny, a ktore okazaly
sie psychotropem. A bon? Przez tyle lat zazywalam to swinstwo,
wlasciwie nie wiedzac, co biore. Uprzejmie prosilam lekarzy o
przepisywanie mi tego specyfiku, lekarze uprzejmie wystawiali
recepte. Wszyscy byli nad wyraz uprzejmi i najzupelniej zgodni,
ze musze dobrze spac (od kiedy pamietam, mialam z tym klopoty),
a po kropelkach spalam bardzo dobrze tyle, ze nikt dotad nie
wiedzial, co dzieje sie w nocy z moim organizmem. Dobrze mowie,
moze wykonczyc czlowieka ta francuska uprzejmosc. :-)

Teraz chociaz wszystko stalo sie jasne, kropelki kazano mi
wyrzucic do smieci, do czego sie gorliwie zastosowalam. Mialo
byc OK. Ale nie bylo. Mimo innych srodkow nasennych, spalam -
zupelnie jak Lenin - trzy, cztery godziny na dobe, reszta byla
nieustajaca mordega przewracania sie w lozku w oczekiwaniu na
nowy dzien. W ciagu dnia nasilaly sie moje, jak je nazywam,
mroczki, znaczy sie chwile obrzydliwej slabosci.

Mysle sobie, trzeba przeczekac i juz. Gdy jednak gdzies w
pazdzierniku zeszlego roku, padlam w salonie nieprzytomna jak
kloda, rozbijajac sobie bolesnie o stolik moj nieszczesny leb i
przerazona Dorotka wezwala do domu lekarke, cala sprawa
zdecydowanie przybrala rumiencow, to znaczy powoli zaczelo sie
wyjasniac, co i jak.

Po dokladnym zbadaniu i przeanalizowaniu objawow, wezwana
do interwencji lekarka, ktora byla oczywiscie lekarzem ogolnym,
wypisujac recepte komentowala rozne duperele, ktore mi zaleca,
natomiast jakos dziwnie przemilczala dwa ostatnie specyfiki,
nie wiedzac, ze z przebytej przed laty tak dlugotrwalej
depresji znam je, i to doskonale jak przyslowiowy zly szelag.
Jednym byl srodek przeciwlekowy, brany pod jezyk i dzialajacy
poza pominieciem ukladu pokarmowego poprzez krew wprost na
mozg, dzieki czemu niweluje kryzys lekowy doslownie
natychmiast. Drugim lekarstwem byl nie wyprobowany wprawdzie na
mnie dotad, lecz znany mi z nazwy zwyczajny antydepreser.

By wiec "zazenowana" lekarka poczula sie bardziej na
luzie, wprowadzilam ja szybciutko w historie "mojej choroby",
cytujac cala litanie psychotropow, ktorymi w tamtej "chorej
epoce" bez skutku probowano mnie leczyc.

Potem opowiedzialam jej ochotnie jak to niespodziewanie,
za to ostatecznie i bezpowrotnie wyszlam z tej bryndzy, jak
zdrowe wreszcie zycie stalo sie dla mnie szczesliwe i owocne,
aktywne jak nigdy dotad. Tu zaczelam sie chwalic jak wiele w
tak krotkim czasie po wyjsciu z depresji osiagnelam: nauka
francuskiego, zdobycie prawa jazdy i wreszcie rozpoczecie pracy
w moim umilowanym zawodzie... Sluchala z cala uwaga,
przytakiwala z aprobata, przepisane leczenie radzila jednak
zastosowac, co zreszta bez najmniejszego przekonania zrobilam.
Nie mialam wielkiej ochoty, by znow pasc gdzies na pysk czy
ryzykowac "chwile slabosci", gdy siade akurat za kierownica.

Po jakims czasie z wynikami analiz przyszlam do gabinetu
tej lekarki. Wyszla gdzies na chwile, zostawiajac mnie sama.
Zerknelam odruchowo na ekran komputera ustawionego na moje
medyczne dossier. Wyswietlona diagnoza porazila mnie jak piorun
- spazmofilia! Nie ukrywam, przezylam zupelnie niespodziewany,
bardzo mocny, bardzo brutalny szok.

Jaka spazmofilia?! Jaka depresja?! To niemozliwe, zeby to
samo gowno po tylu latach powrocilo do mnie raz jeszcze!
Wrzeszczalam, buntujac sie i nie wierzac. Skad znow depresja?!
Zycie jest piekne, nie mam najmniejszych powodow do
jakiejkolwiek depresji, wprost przeciwnie, nigdy nie bylam tak
zrownowazona, a jednoczesnie, tak optymistyczna,
entuzjastyczna, pogodna. A ze zle spie czy trace apetyt - to
bzdety, mam to zreszta po Ojcu, ktory na najmniejszy stres
reagowal podobnie. Nie mam powodu do depresji, nie mam zadnych,
tak dobrze mi przeciez znanych, symptomow depresji - nie ma
zadnej depresji! Pomylka w diagnozie!

Na wszelki wypadek postanowilam jednak skonsultowac mego
psychiatre z kliniki, w ktorej swojego czasu leczona bylam
dwukrotnie. Zeby sie nie rozwodzic - psychiatra, ktory mnie
widywal w swoim czasie w dramatycznie okropnym stanie, teraz
wzruszyl tylko na moje watpliwosci ramionami, zdiagnozowal, ze
jest to banalna reakcja organizmu na odstawienie kropelek, z
ktora sama musze sobie poradzic i na pewno sobie poradze.
Recepte z antydepreserami wrzucil bezceremonialnie do kosza.
Zaproponowal mi jedynie terapie grupowa - pewnie dla lekomanow
- gdybym, powiedzmy, po jakichs dwoch miesiacach wciaz borykala
sie z psychosomatycznymi problemami.

Skurczybyk! Zbagatelizowal, zupelnie olal moj problem. A
mnie coraz trudniej zylo sie z tymi przekletymi "mroczkami",
bylam juz o krok od zrezygnowania z pracy. Balam sie wychodzic
z domu, usiasc za kierownica. Powracal koszmar.

Na wszelki wypadek przeprowadzilam na sobie z tym
przeciwlekowym specyfikiem przy prezentujacej sie okazji kilka
eksperymentow. Nachylam sie, podnosze cos ciezkiego i wstajac,
widze juz tylko na czarnym, czarnym tle zlociste gwiazdy w
oczach. Typowy, przy zbyt naglej zmianie pozycji, gwaltowny
spadek cisnienia. Zupelnie juz na slepo, przed kompletnym
omdleniem wciskam na jezyk pol tabletki przeciwlekowego
medykamentu i... wszystko jak za dzialaniem czarodziejskiej
rozdzki wraca do normy. Jak gdyby nigdy nic. Zadne wiec
cisnienie, a narastajacy, kumulujacy sie lek. Do diabla, i skad
ten lek?!

Mimo wszystkich moich watpliwosci i braku chocby
najmniejszych psychicznych przejawow depresji, postanawiam
kontynuowac antydepresyjne leczenie zaproponowane mi przez moja
lekarke. Ryzyko jest jednak zbyt duze, moje obawy przed
nawrotem depresji zbyt silne, bym na tym poprzestala.
Postanawiam skonsultowac specjaliste. Do tego glupka, ktory
prawie wyrzucil mnie za drzwi na pewno juz nigdy nie wroce.
Wybieram z ksiazki telefonicznej pierwszego psychiatre jak
leci.

Jest to pani w srednim wieku. Grubiutka, sympatyczniutka,
z glosikiem slodziutkim jak melasa lub melba z bita smietana,
sluchajaca uwaznie, lecz denerwujaco milczkowato. Gadam i
gadam, juz sama nie wiem, co by tu jeszcze wyciagnac. A ona
slucha i milczy. O, do cholery, mysle sobie - to na nic!
Przypieram pania doktor do muru, atakuje pytaniami - no to co
mi wreszcie jest?! Spazmofilia, depresja, jesli jest za
podtrzymaniem, a nawet udziela pelnej aprobaty w tak trudnym, a
tak trafnym wyborze, co podkresla, antydepresyjnego leczenia
zaproponowanego mi przez zwykla, nie majaca nic wspolnego z
psychiatria lekarke?! A ona na to, ze nie jest pewna. O, kurcze
blade - mysle sobie - ona nie wie, ja nie wiem. Nic z tego nie
wyniknie, trzeba szukac dalej.

Sprawa sie przeciaga. To juz prawie poltora roku jak
jestem leczona przeciwdepresyjnie bez postawionej wyraznej
diagnozy jakiejkolwiek depresji. Jeszcze bez zadnych objawow
psychicznych typowych dla tej choroby. Ale one nadchodza -
nieodwolalnie i alarmujaco. Jak zwykle, codzienne trudnosci sa
ich katalizatorem.

Pod koniec zeszlego roku zaczynaja sie w osrodku, w ktorym
pracuje bardzo powazne problemy. Towarzystwo charytatywne
rozporzadzajace naszymi finansami jakos zle nimi rozporzadzalo
albo narobilo jakis finansowych machlojek, w kazdym razie w
budzecie zrobila sie ogromniasta dziura - zupelnie jak w
Polsce!

Deficyt sie zrobil milionowy, sprawa poszla do sadu. Od
dwoch miesiecy mamy tak zwanego administratora z trybunalu,
ktory weszy i szuka sposobow na zmniejszenie deficytu. Jesli
nie znajdzie, zamyka "butik". Ponad trzysta osob personelu
znajdzie sie na zielonej trawce, a pensjonariusze prosto ze
swietnie, choc kosztownie prowadzonego reedukacyjnego osrodka
przejda na lozka zamknietych szpitali psychiatrycznych. Gowno w
kratke! Nie musze Wam mowic o atmosferze, w jakiej przychodzi
nam pracowac. Wszyscy wokol zaczynaja pekac, nie wytrzymuja
napiecia zagrozenia i oczekiwania, sami z siebie proponuja sie
na liste ewentualnych zwolnien. Najpierw myslalam, ze moze
znalezli cos innego, a gdzie tam, to tylko nerwy puszczaja.

Ja tez zaczynam pekac. Pierwszy kryzys nachodzi mnie w
pracy, gdy jeden z pensjonariuszy zupelnie nie zlosliwie, za to
bardzo bolesnie tryknal mnie glowa w plecy, w miejsce
najbardziej wrazliwe po niedawnym upadku ze schodow. Zabolalo
mnie jak cholera, prawda. Normalnie zareagowalabym zloscia,
buntem, opieprzylabym "dowcipnisia" i na tym koniec. A ja, co
robie?... Siadam na podlodze w kuchni i placze. Placze rzewnie
i rozpaczliwie jak mala skrzywdzona dziewczynka. Moi koledzy z
ekipy przylatuja mnie pocieszac, masowac bolace miejsce,
traktujac moje zachowanie jak najbardziej normalnie. Ale ja
znam siebie zbyt dobrze i wiem, ze moja reakcja nie jest
"normalna", jeszcze kilka miesiecy temu, w zadnym wypadku nie
zareagowalbym w ten sposob. Placz, ktory nawet w dramatycznych
momentach przychodzi mi z wielkim trudem albo wcale?! I to byl
dla mnie pierwszy alarm. Moja lekarka zdiagnozowala krotko -
wycienczenie! Fizyczne i psychiczne wyczerpanie. Dala mi
jakichs glupot na wzmocnienie, dwa tygodnie zwolnienia z pracy,
o depresji wciaz nie bylo mowy. Znaczy sie, klarownej mowy.

Drugi alarm wybil w domowych pieleszach. Zaczelo sie od
blahego konfliktu z moja corka, Dorotka, ktora nie przyszla na
czas do domu po szkole, a ja zrobilam z tego histeryczne
pieklo. Cala sprawa nabrala wyolbrzymionych, drastycznych
wymiarow. Z wlasna corka nie rozmawialam ponad dwa tygodnie! W
glowie znow zaczelo mi sie wszystko pieprzyc do kupy: poczucie
winy za jej zmarnowane dziecinstwo i w zwiazku z tym moja zbyt
duza teraz wobec niej poblazliwosc.

Rozzalenie szlo leb w leb z pretensjami: nieliczenie sie z
moja osoba juz nie tylko przez Dorotke, ale przez wszystkich
jak leci czlonkow rodziny, szczegolnie ojca, ktory daje zly
przyklad, bo za grosz nie ma uznania za wszystko, co robie dla
rodziny i domu - generalizowalam z rozmachem i gladko. O rany,
jak ja dobrze to znalam! Rodzinny dramat. Przy niebywale
goracej "konfrontacji" poplakalismy sie wszyscy, ja oczywiscie
bylam obstawiona w roli glownej. Teraz wiedzialam juz na pewno
- mam powody do nawrotu depresji, wykazuje ewidentne jej
symptomy. Nie mam sie dalej co oszukiwac, musze szukac na gwalt
dobrego psychiatry.

Jak to jednak glupi ma szczescie. Trafil mi sie facet tak
genialny, ze tylko po to, by go poznac chyba warto bylo znow
wdepnac w to gowniane bagno. A gdzie go tam porownywac z
milczkowata, sympatyczna grubaska?! Szperacz, prowokator,
intrygant! Nareszcie godny mnie przeciwnik, takiego mi bylo
trzeba.

Mojej dluuugiej historii - juz sama nie wiem, historii
choroby czy historii zycia - sluchal wprawdzie z rozdziawiona
geba za to, gdy skonczylam, wzial mnie w przyslowiowy krzyzowy
ogien pytan. Pytan tak dociekliwych, tak intrygujaco albo i
prowokujaco postawionych, ze wychodzac od niego az do nastepnej
wizyty wszystko doslownie kotluje sie w mojej nieszczesnej
mozgownicy. Skojarzenia, wspomnienia, analogie, porownania...
To wszystko bombarduje mnie i daje mi tyle do myslenia, ze na
kolejna wizyte przychodze jak ta pilna i zdolna uczennica z
gotowymi odpowiedziami, przemysleniami albo nawet w dziesiatke
strzelonymi wnioskami. Za co zreszta ten specjalista od
"zagubionych duszyczek" mnie chwali, smiejac sie, ze jeszcze
troche, a bede wiedziala o depresji wiecej od niego i wtedy on
bedzie musial mi placic. Nie ukrywam, ze takie odwrocenie rol,
bardzo by mi sie podobalo. :-)

Jakie wiec konkluzje i wnioski? Ten genialny facet zazyl
mnie z marszu, uprzejmie mnie uswiadamiajac, ze rodzaj
depresji, na ktora cierpie jest z reguly psychogenny - z taka,
a nie inna psychiczna struktura sie urodzilam i taka zapewne
umre. Na poczatku az mna rzucilo, jakby mi ktos wpychal na sile
w gardlo zaskorupiala bryle blota bez mozliwosci popicia. Byl
to dla mnie kolejny szok. Chyba zawsze podswiadomie troche
balam sie nawrotu tej choroby, chociaz z drugiej strony bylam
niemal pewna, ze po tak fantastycznym odwrocie, jaki sie we
mnie dokonal jest to wlasciwie niemozliwe. A on mi na to, ze
nawet w tym okresie "ozdrowienia", gdy faktycznie szlam przez
zycie jak burza depresyjny mechanizm tkwil gdzies zepchniety w
najglebsze zlogi psychiki, pasywny i nieszkodliwy,
unieruchomiony w swej destrukcyjnej dynamice, a czym? - moja
przeogromna wola walki i zycia.

W sumie, po zastanowieniu, doszlam do wniosku, ze z dwojga
zlego wole juz taka przykra prawde od przykrych i zaskakujacych
mnie brutalnie niespodzianek. Widze na co dzien wokol siebie
ludzi obciazonych straszliwym kalectwem. Mnie akurat przypadla
ta cholerna depresja. Musze taki stan rzeczy zaakceptowac,
nauczyc sie z nia zyc i tyle.

Tu psychiatra zwrocil mi uwage, ze fakt rozpoczecia w pore
antydepresyjnego leczenia, sprawil, ze tylko dzieki temu nie
zalamalam sie kompletnie w tak trudnej obecnie sytuacji.
Sytuacji nawet dla zupelnie zdrowych psychicznie nie do
wytrzymania. "Zdrowi" rezygnuja, chca zwolnienia, a ja
zaciskajac zeby, pracuje dalej i wiem, ze zostane "na
stanowisku" az do ostatecznego rozstrzygniecia. Wychodzi jakby
na to, ze bedac chora, jestem silniejsza od tych zdrowych, ale
w deche! :-)

Dlaczego jednak akurat teraz ten skubany depresyjny
mechanizm sie przebudzil, a nie mogl to pospac sobie jeszcze
choc kilka latek, bym jakos spokojnie docipala do emerytury? Tu
moj psychiatra posunal mi calkiem podobno nowa teorie, ktora
nazwal "rezonans dorastajacego dziecka", wyraznie podkreslajac,
ze dotyczy to szczegolnie dziecka tego samego seksu. Co on mi
bajdurzy, usmiechalam sie glupkowato. Straszono mnie ryzykiem
nawrotu depresji w okresie menopauzy, ale zeby dorastanie mojej
corki moglo miec jakis zwiazek z pogorszeniem sie mego
psychicznego stanu?! To moze jakis scenariusz do
amerykanskiego, szmatlawego filmu, a nie zadna naukowa teoria.

Moja Dorotka ma prawie pietnascie lat, psychiatra kazal mi
opowiadac, jaka ja sama bylam w jej wieku. Wrocily rodzinne
wspomnienia, przypomnialam sobie bolesne odczucie bycia nie
wystarczajaco kochana, nie wystarczajaco dostrzegana przez
rodzicow w porownaniu do dwoch moich braci. Ja posrodku - w
domu zawsze uwazajaca i grzeczna, w szkole najlepsza, na
podworku mila i zgodna - zadnych, ale to zadnych problemow!
Dlaczego bylam az taka do przesady grzeczniutka? Widac, za
wszelka cene chcialam zwrocic na siebie uwage rodzicow, dajac z
siebie maksa na kazdym polu, wdeptujac w gowniany
perfekcjonizm. Nic nie skutkowalo. I wtedy przyszla rewolta:
papierosy, wagary, chlopaki w krzakach i te rzeczy. Konkretny
efekt byl taki, ze figurujac na tak zwanej honorowej tablicy
liceum jako uczennica o najwyzszej sredniej ocen, ze
sprawowania przez dwa kolejne lata mialam tylko dostateczny. A
bylam wtedy mniej wiecej w wieku Dorotki. Zgodni bylismy z
lekarzem, ze wlasnie w tym okresie prawdopodobnie przezylam
moja pierwsza depresje.

Tu sie moj psychiatra zamyslil, naprezylam sie cala w
sobie, bo juz go poznalam i wiedzialam, ze za chwile powie mi
rzecz bardzo wazna. I powiedzial: nasza wola zycia, wola walki
z choroba jest silniejsza od samej choroby. W pierwszym
odczuciu zabrzmialo to dla mnie jak frazes bez pokrycia. A on
sie odwolal do mojej relacji jak to skonczylam nagle,
nieodwolalnie i ostatecznie z piciem alkoholu. Faktycznie,
opowiadalam mu o tym. Skubany, sluchajac niczego, ale to
niczego nie notuje, a wszystko, doslownie wszystko pamieta. Jak
on to robi? Ze tez nie pomyli psychicznych pierepalek licznych
przeciez i najrozniejszych pacjentow?

Ale co ma odstawienie pelnego kieliszka do zerwania z
depresja? Tez porownanie! Nawet nie ukrywalam, ze jestem mocno
sceptyczna. Z piciem alkoholu faktycznie skonczylam z dnia na
dzien - w ktoryms momencie powiedzialam - basta! - i jestem
zatwardziala abstynentka prawie juz dziesiec lat. Bez zadnych
lekarzy, terapii odwykowej, esperalu czy innego straszaka -
powiedzialam sobie koniec i kropka. Ale to latwizna! Przeszlo
najzupelniej bezbolesnie.

A on mi tu nawija, ze identycznie mozna przesilic
depresje? Depresji dac w morde i juz?! Odstawic kieliszek to w
koncu nie to samo, co opuscic nagle, bez nikaki cala gmatwanine
mysli, nastawien i odczuc. Wyprowadzic sie z wlasnej glowy, czy
jak? A on na to - jak najbardziej mozliwe! I wciaz smiejac mi
sie prosto w nos, twierdzi, ze widzi we mnie wole i
przebojowosc tak wyjatkowo silne, ze jest przekonany -
wczesniej czy pozniej wypowiem tej chorobie ostateczna wojne i
te wojne na pewno wygram. O rany, niby nie do pomyslenia, a od
razu poczulam sie cholernie bojowa. Dam chyba tej depresji w
morde i juz...
;-)


Magdalena Nawrocka
www.geocities.com/magdanawrocka



› Pokaż wiadomość z nagłówkami


Zobacz także


 

strony : [ 1 ]


« poprzedni wątek następny wątek »


Wyszukiwanie zaawansowane »

Starsze wątki

Potrzebne mi male "tak"
pamiec ...
ZDRADZONA PRZEZ MATKĘ...
Pytania o prace
"ja" - w trzeciej osobie

zobacz wszyskie »

Najnowsze wątki

Senet parts 1-3
Chess
Dendera Zodiac - parts 1-5
Vitruvian Man - parts 7-11a
Vitruvian Man - parts 1-6

zobacz wszyskie »