| « poprzedni wątek | następny wątek » |
1. Data: 2007-07-01 11:51:56
Temat: Kler też "się leczy"...u swoich [długie] ;)"Ksiądz, czyli [też] człowiek" [?]
"Czy psychologowi trudniej pracować z osobami duchownymi niż z innymi
ludźmi?"
Z Ewą Kusz* rozmawia Zbigniew Nosowski
miesięcznik "Więź" (czerwiec 2007)
"Jako psycholog przyjmujesz księży i zakonnice, prowadzisz ich terapię. To
bardzo specyficzna grupa osób...
Gdy kilkanaście lat temu kolega ksiądz poprosił mnie o to, abym podjęła się
terapii innego kapłana, który potrzebował pomocy, zrodził się we mnie
sprzeciw: Jak to? Ja mam się zajmować terapią księży? Szukając przyczyn
swojego oporu, uświadomiłam sobie, że patrzę na kapłanów nie jak na zwykłych
ludzi, ale przez pryzmat ich roli czy funkcji, jaką pełnią. Kapłan czy tym
bardziej biskup to pasterz, przewodnik. Dużo i pięknie mówią na ten temat
dokumenty kościelne, które jednak charakteryzują cel, ideał, a nie opisują
realnej osoby. Jak więc ja mam pomagać kapłanowi? Toż to odwrócenie ról!
Wtedy mocno doświadczyłam i niejako egzystencjalnie zrozumiałam, że ksiądz
to też człowiek. Kolega podkreślił też, że ważne jest, kim ja jestem, że
rozumiem ten świat, ten sposób życia, gdyż żyję tymi samymi wartościami. W
ten sposób zaczęła się moja praca terapeutyczna z kapłanami i osobami
konsekrowanymi.
A jak to wygląda z drugiej strony? Księdzu zapewne trudniej przyjść do
psychologa.
Kapłan przychodzący do psychologa po pomoc dla siebie przeżywa wiele
trudności. Oto on, który powinien pomagać innym, sam jest bezradny wobec
siebie i swoich problemów. Już sama świadomość księdza, że jako kapłan nie
radzi sobie i potrzebuje pomocy, jest dla niego wewnętrznie trudna do
przyjęcia - konfrontuje go to z jego niedoskonałością, słabością,
kruchością, realnymi problemami, niedostawaniem do ideału, którym ma być.
Wywołuje to nierzadko narastające poczucie: "nie nadaję się".
Wewnętrzne przeżywanie trudu wzmocnione jest także presją środowiska
kapłańskiego. Podam konkretny przykład - w ubiegłym roku, podczas zajęć
formacyjnych dyskutowałam z grupą księży, którzy z głębokim przekonaniem
twierdzili, że kapłan czy siostra zakonna korzystający z pomocy psychologa
to osoby, które zapewne przestały się modlić. Dopytywali się, czy ja pytam o
to, gdy ktoś taki do mnie przychodzi. Według nich, można korzystać z pomocy,
ale bardziej psychiatrycznej niż psychologicznej, gdy zdarzy się już choroba
psychiczna. Wtedy - trudno, nie ma wyjścia. Natomiast wizyta u psychologa
jest dla osób słabych, nieradzących sobie - czyli nie dla środowiska
kapłańskiego.
Nierzadko takie opinie - w zależności od środowiska - występują z mniejszym
lub większym nasileniem. Jak więc ksiądz ma przyznać się, że potrzebuje
pomocy psychologa, gdy z jednej strony sam wewnętrznie nie umie pogodzić się
z tym, że "sobie nie radzi", a z drugiej nie chce za takiego uchodzić we
własnym środowisku? Ci zatem, którzy po pomoc przychodzą z własnej
inicjatywy - a nie dlatego, że posłał ich przełożony - już najczęściej
przeszli przez ten próg mierzenia się z obrazem samego siebie. Mają już
kawałek drogi za sobą, nierzadko spowodowany np. problemami somatycznymi czy
też depresją lub innymi doświadczeniami, które nie pozwalały na normalne
funkcjonowanie i życie.
Takie postawy wpływają też na pracę psychologa. Mnie samej - ponieważ
funkcjonuję w środowisku kościelnym - trudniej nieraz porozumieć się z tymi,
którzy powinni skorzystać z pomocy, a nie korzystają z niej z wcześniej
wymienionych powodów, niż z tymi, którzy już stanęli w prawdzie przed sobą i
tę decyzję podjęli.
Zderzenie świadomości tego, co kapłan powinien (czy też co powinna
zakonnica), z tym, kim naprawdę jest ten człowiek, pojawia się również w
samym procesie terapeutycznym. Czasem trudno jest wtedy mówić o różnych
doświadczeniach, które nie pasują do obrazu "dobrej zakonnicy" czy "dobrego
księdza". I nie są to kategorie moralne. "Bo przecież powinienem/powinnam".
Niektórym trudno też mówić o swoim środowisku - wspólnocie zakonnej,
sytuacji w parafii, konflikcie z biskupem itp.
Jesteś osobą świecką, ale konsekrowaną [. Czy dzięki temu duchownym łatwiej
przyjść do Ciebie?
Nieraz słyszałam: "No, ale pani to się nie zgorszy, bo pani to też zna",
"Dobrze, że pani to rozumie". Fakt, że "znam ten świat", że jestem osobą
konsekrowaną, że sama doświadczam piękna i trudu tego życia, pomaga wielu
osobom w otwieraniu się czy zaufaniu. A zaufanie jest fundamentem procesu
terapeutycznego. Można powiedzieć, że głównym "narzędziem" psychologa jest
on sam, dopiero w dalszej kolejności - metody czy techniki. Dlatego jest
bardzo ważne, kim jest psycholog, co jest jego światem wartości,
doświadczeniem życia.
Ale bywa też odwrotnie. Dla niektórych - szczególnie tych, którzy zostali
"przysłani" przez przełożonych - fakt, że znam "ten świat" jest
utrudnieniem, gdyż nie mogą mi opowiadać "wymyślonych bajek". Takie jest
moje doświadczenie. Jakie jest innych - nie wiem.
Czy od strony psychologicznej porównywalne są problemy księży i zakonnic?
- Słysząc takie pytanie, chciałabym zaraz przeprowadzić badania porównawcze
na reprezentatywnej próbie sióstr i księży. Wiem jednak, że nie o to chodzi.
Według mojego doświadczenia tym, co na pewno wspólne, jest fakt, że
fundamentalną relacją kapłana i siostry zakonnej - przynajmniej w
założeniu - jest relacja do Boga. Jestem świadoma, że mogę w tym momencie
narazić się niektórym psychologom, którzy w procesie terapeutycznym nie
dotykają sfery religijnej, ale ja nie umiem wyobrazić sobie prowadzenia
terapii kapłanów i osób konsekrowanych bez odniesienia się do tej
podstawowej relacji, jaką jest dla nich więź z Bogiem. To tak, jakby
zajmować się jednym z małżonków, abstrahując od jego relacji z żoną czy
mężem.
Kolejnym wspólnym elementem jest to, że religijność zarówno kapłana, jak i
siostry zakonnej jest - jeśli można tak powiedzieć - "religijnością
zawodową", co znaczy, że żyją oni swoją wiarą publicznie. Rodzi to
niebezpieczeństwo wkładania większego wysiłku w to, aby być pobożnym na
zewnątrz, niż aby być prawdziwym w swej relacji z Bogiem. Czasem jest to
nieświadome i objawia się przy przeżywaniu mniejszych czy większych
kryzysów. Nierzadko - w formie łagodnej - można to zobaczyć, gdy na
spotkaniu jakiejś grupy religijnej trudno jest kapłanowi dzielić się tym, co
odczytał w słowie Bożym, mówić o tym, jak to odnosi do własnego życia.
Zamiast tego, można usłyszeć mniej lub bardziej ciekawe kazanie.
Na pewno wspólnym doświadczeniem zakonnic i księży jest forma życia -
celibat, posłuszeństwo przełożonym. Czymś wspólnym jest też przestrzeń
społeczna, w której się poruszają - czyli wewnątrz struktury Kościoła (w
naszym przypadku, Kościoła w Polsce) - jako grupy społecznej kierującej się
swoimi prawami. Wspólny jest też - ale to dotyczy prawie wszystkich osób
przychodzących po pomoc - fakt, że większość problemów ma swoje korzenie w
przeszłości, w domu rodzinnym.
Odmienność, poza różnicami indywidualnymi, polega na różnych sposobach
przeżywania świata, siebie i problemów przez kobiety i mężczyzn. Różna jest
też ich rola w przestrzeni kościelnej. Szczególnie w Kościele polskim rola
kapłana jest kierownicza, a rola kobiety służebna, niezależnie, czy jedno i
drugie identyfikuje się z tą rolą. To oczywiście generuje inne problemy -
ksiądz nie zawsze dobrze się czuje w roli osoby, która jest przewodnikiem, a
siostra zakonna nieraz jest zbuntowana (i słusznie) wobec traktowania jej
niemal jak służącej księdza.
W tym numerze "Więzi" wiele piszemy o problemie odejść księży z kapłaństwa.
Czy można go porównać z problemem odejść zakonnic?
Bardzo trudno jest mi odpowiedzieć na to pytanie, ponieważ - jak już
powiedziałam - do psychologa zasadniczo przychodzą ci, którzy już
postanowili coś zrobić z własnym życiem w sposób, który - może nie w pełni
świadomie - zakłada wierność drodze, jaką rozpoczęli, szczególnie, gdy są
już po święceniach kapłańskich czy ślubach wieczystych. Przychodzą więc do
mnie ci, którzy chcą zmierzyć się z własnymi problemami i którzy są
świadomi, że sami sobie nie poradzą. Mówienie o sobie wobec drugiej osoby -
czy to psychologa, czy kierownika duchowego - daje możliwość obiektywizacji
przeżyć, przemyśleń, doświadczeń. Odejścia - niezależnie od tego, jak na
zewnątrz przedstawiane są ich przyczyny - wiążą się już z rezygnacją,
poddaniem się i pójściem jedynie za własnym oglądem siebie i świata bez
konfrontacji z nikim, kto mógłby podać to w wątpliwość. Jeśli ksiądz
wewnętrznie już podjął decyzję o odejściu, to zazwyczaj ani przełożony, ani
psycholog, ani przyjaciele jej nie zmienią.
Tematykę odejść znam także z kontaktów pozaterapeutycznych i z literatury.
Opierając się na tym doświadczeniu, sądzę, że problemy odejść kapłanów i
zakonnic są zbliżone - ich wspólnym mianownikiem jest, według mnie,
niespójność wewnętrzna, jakiś brak wewnętrznej integracji, którego przyczyną
mogą być: problemy uczuciowe; zmęczenie; kryzys; głód bliskości drugiego
człowieka; niezadowolenie z samego siebie; ślizganie się po powierzchni
życia.
Jak analizowana jest kwestia odejść z kapłaństwa czy zakonu poza Polską?
Ostatnio czytałam artykuł, w którym franciszkanin Lluís Oviedo przedstawia
dane na temat odejść z zakonów męskich w latach 1990-2004 na świecie.
Zaciekawiło mnie tam kilka informacji. Po pierwsze - rozkład procentowy
mówiący o wieku, w którym księża opuszczają stan kapłański lub zakonny. I
tak: 9,9% odejść miało miejsce poniżej 30 roku życia, 37,8% między 31 a 40
rokiem życia, 33% pomiędzy 41 a 50 rokiem życia. Później znowu odsetek się
zmniejsza: pomiędzy 51 a 60 rokiem życia odchodzi 12,6%, a starszych - 6,8%.
Wynika z tego, że najwięcej odejść jest w okresie mniej więcej 5-25 lat po
święceniach. Wtedy mija już pierwszy zapał i pojawia się czas pierwszej
konfrontacji z realnym życiem, przychodzą rozczarowania, że miało być tak
pięknie, a jest trudno.
Syndrom wypalenia.?
Tak. Pojawiają się wtedy również pierwsze kryzysy. Jeśli nie zostaną
rozwiązane, mogą doprowadzić do decyzji porzucenia kapłaństwa czy wspólnoty
zakonnej. Analizując przyczyny odejść, Oviedo stwierdza, że najczęstszą ich
przyczyną są problemy uczuciowe (43,3%) oraz kolejno: brak satysfakcji i
zmęczenie (28,6%), niedojrzałość (21,3%), problemy psychologiczne (21%),
konflikt z przełożonymi (17,1%) oraz kryzys wiary (5,4%). Można to
zinterpretować w ten sposób, że w większości są to problemy dotykające
humanitas - ludzkich aspektów życia kapłana, z którymi on sobie nie radzi.
Warto tych ludzkich przyczyn odejść nie bagatelizować.
Z kolei jezuita Luigi M. Rulla, od wielu lat zajmujący się tą tematyką na
rzymskim Uniwersytecie Gregoriańskim, mówi, że najczęstszym powodem odejść
jest brak osobistego kontaktu z Bogiem, czyli Tym, który miał być partnerem
ich podstawowej relacji w życiu.
Co zatem jest istotniejsze: problemy z samym sobą czy zachwiane relacje z
Bogiem?
Faktycznie może to wyglądać na sprzeczność. Spróbuję to jednak wyjaśnić.
Otóż człowiekowi zagubionemu w samym sobie trudno jest spotkać się w sposób
głęboki i osobowy z drugim "ty" - zarówno z człowiekiem, jak i z Bogiem -
ponieważ niejasne jest dla niego samego to, co jego samego stanowi. Spotyka
się więc z "ty" na takiej płaszczyźnie, na której zna siebie. Często jest to
sfera zewnętrzna, co przekłada się na religijność w jakiejś mierze nabytą,
schematyczną. Może nawet autentyczną, ale jednak zewnętrzną. Trzeba mu pomóc
w dotarciu do siebie, do swojej głębi, aby i na tym poziomie mógł spotkać
się z Bogiem. Z drugiej strony - otwarcie na Boga, na Jego miłość pomaga też
w porządkowaniu tego, co ludzkie w człowieku. Czasem to swoiste sprzężenie
zwrotne między problemami ludzkiej sfery życia kapłana a jego kontaktem z
Bogiem dotyka przeżywania samotności, przyjaźni z innymi, celibatu.
Można uczynić tu pewną analogię z małżeństwem. Co prawda, bardzo rzadko
podejmuję się terapii małżonków - ale z tego minimalnego doświadczenia,
które mam, wydaje mi się, że można to porównać. Jeśli nie ma relacji
pomiędzy małżonkami, jeśli nie jest ona pogłębiana - to tu właśnie można
szukać powodów i odejść, i zdrad. Dlatego widzę wspólny mianownik, nie tylko
jeśli chodzi o przyczyny odejść kapłanów i zakonnic, ale również o
niewierność w życiu małżeńskim. Różni się tylko - według mnie - kontekst
społeczny, a potem również publicznie podawana motywacja. Tym bardziej
zracjonalizowana, im bardziej odejście jest medialne.
Zostawmy jednak na boku małżonków. Chcę pytać o tych, którzy ślubowali
celibat czy składali ślub czystości. Taka decyzja to rezygnacja. Czy da się
ją przeżywać dojrzale, pozytywnie - na "tak", a nie tylko na "nie"?
Celibat, ślub czystości to rezygnacja - zgadzam się z tym, ale czy również
dla Ciebie nie jest rezygnacją posiadanie jednej żony i wierność jej? Chcąc
uczciwie odpowiedzieć na to pytanie, chcę sięgnąć także do własnego
doświadczenia, gdyż trudno mi się odnosić do tematyki celibatu, stojąc "z
boku" - przecież to również moje życie. Gdybym miała patrzeć na własne życie
jedynie przez pryzmat faktu, że rezygnuję z małżeństwa - z intymnej
bliskości mężczyzny, który jest obok, na którym mogę polegać, oprzeć się,
któremu mogę się "oddać" także w sferze seksualnej, że rezygnuję z dziecka,
które jest owocem miłości, rezygnuję z macierzyństwa - to nie przypuszczam,
że wytrwałabym te 24 lata. Celibat, ślub czystości jest wyborem miłości,
jest odpowiedzią na miłość Boga. I moja droga jest uczeniem się tej
miłości - zarówno miłości Boga do mnie, jak i mojej do Niego. W tym
oczywiście zawiera się rezygnacja. Nieraz, gdy jest mi trudno, gdy mam sporo
obowiązków, gdy są przede mną trudne i odpowiedzialne decyzje, chciałabym
się na kimś oprzeć, nawet fizycznie przytulić, aby poczuć się dobrze, aby z
tym doświadczeniem bliskości iść w świat. Z tymi pragnieniami staję przed
Bogiem - z doświadczeniem braku człowieka, z własnym poczuciem bezradności,
szukając umocnienia przed Bogiem, oparcia się na Nim. I Pan Bóg jest obecny,
oczywiście, że na zupełnie inny sposób niż drugi człowiek. Nie wyklucza to
bliskich, przyjacielskich relacji z innymi ludźmi.
Dlatego też droga celibatu - i to chciałabym podkreślić - jest przede
wszystkim drogą uczenia się miłości. I jeśli jest w tym rezygnacja - a jest,
i nieraz bardzo boli - to wynika ona z miłości. Z miłości Boga do mnie i
mojej do Niego. Czyż nie jest też tak w Twoim życiu - że uczysz się stale
swojej miłości do żony i jej do Ciebie? Waszej miłości do dzieci, które
stają się coraz starsze? I w tym też jest przecież nierzadko rezygnacja.
Doświadczenie pokazuje jednak, że w tej przestrzeni - dojrzałego i zdrowego
przeżywania celibatu "na tak", a nie "na nie" - rodzi się wiele problemów.
Niektóre z nich wynikają z różnych problemów domowych, w których dany ksiądz
czy zakonnica wyrośli. Nieraz nie doświadczyli dojrzałej miłości rodziców,
ich opieki, troski. Niekiedy wyrastają z rodzin alkoholowych czy pełnych
przemocy słownej lub fizycznej. Niektórzy byli "przedmiotem" gwałtu czy
molestowania seksualnego itp. Nie doświadczyli miłości, a tęsknią za nią.
Jak więc mają ją też dawać innym?
Kluczowe staje się zatem pytanie o formację seminaryjną i zakonną. Czy
dobrze przygotowuje ona do emocjonalnej i duchowej dojrzałości?
Formacja seminaryjna czy zakonna często podkreśla element wyrzeczenia,
rezygnacji "dla Królestwa Bożego" - tylko że to "Królestwo Boże" pozostaje
jedynie pewną ideą, która zawsze przegra w spotkaniu z żywym człowiekiem,
który obdarzy miłością. Warto posłuchać lub poczytać homilie wygłaszane
podczas święceń diakonatu czy święceń kapłańskich. One zasadniczo niosą za
sobą treść, kim powinien być kapłan - jak to ma "dawać" siebie ludziom, ma
im służyć, ma rezygnować z siebie. Czytam to i pytam się: a gdzie jest
miłość, która ich przywiodła i doprowadziła do tego momentu? Formacja
seminaryjna też kładzie akcent na te wymagania. Nie chcę ich negować, one są
prawdziwe, tylko brakuje w nich podstaw. Człowiek najpierw musi doświadczyć,
że coś "posiada", aby mógł to oddać - także Bogu. Musi doświadczyć samego
siebie - tego kim jest, co go stanowi, poznać własne pragnienia, uczucia,
własne zranienia. Musi doświadczyć radości z przynależności do Chrystusa,
musi w jakiejś mierze "zasmakować" w Jego miłości, aby był zdolny do
rezygnowania z innych wartości, także z miłości do kobiety, z bliskości
fizycznej z nią, z własnego dziecka. Dopiero głęboko przeżywana miłość do
Boga (która nie bierze się z powietrza) jest też płodna - pozwala na to, że
kapłan staje się ojcem nie w sensie fizycznym, ale w sensie duchowego
"rodzenia" do wiary.
Spotykasz takich kapłanów?
Tak, tylko szkoda, że tak niewielu. Uważam, że jest sporo do zrobienia
najpierw w samym seminarium, a potem także w formacji permanentnej kapłanów.
Mam wrażenie, że wciąż za mocno kładzie się akcent na przygotowanie do
pełnienia "zawodu księdza" - przez studia teologiczne, spełnianie posług
sakramentalnych oraz wyćwiczenie właściwego zachowania - a za słabo formuje
się indywidualnego człowieka. Temu człowiekowi trzeba pomóc odkryć, kim on
naprawdę jest, by pomóc mu w spotkaniu z Bogiem-Miłością, w zaangażowaniu w
to spotkanie całego siebie, a nie tylko sfery wolitywnej i intelektualnej.
Co jest zatem, Twoim zdaniem, największym problemem w dojrzałym przeżywaniu
celibatu czy ślubu czystości: brak szczególnie bliskiej relacji z drugim
człowiekiem, brak seksu, brak macierzyństwa/ojcostwa?
Uważam, że w dojrzałym przeżywaniu celibatu największym problemem jest nie
tyle brak - bliskiej osoby, seksu czy macierzyństwa lub ojcostwa - ile
nieznajomość siebie, własnych pragnień, uczuciowości, słabości, nierzadko
też konsekwencji wynikających z różnej, czasem trudnej, historii życia.
Problemem jest także brak wewnętrznej integracji osobowości danego kapłana.
Mogłabym odwrócić to pytanie i spytać Ciebie: czy do dojrzałego przeżywania
małżeństwa wystarczy "posiadanie" bliskiej osoby, wspólne zamieszkanie,
aktywność seksualna oraz dzieci? Chyba nie. Jestem przekonana, że z punktu
widzenia psychologii, ten, kto jest dojrzały do małżeństwa, jest również
dojrzały do kapłaństwa - i odwrotnie (pomijam fakt powołania). Tak jedno,
jak i drugie zakłada zdolność do głębokiego spotkania z drugim "ty", które
jest zupełnie inne niż ja - tak jak kobieta jest inna od mężczyzny, tak jak
Bóg jest inny od człowieka. Tak małżeństwo, jak i życie w celibacie zakłada
zdolność do miłości - do dawania jej i do przyjmowania oraz do "rodzenia"
owoców. Może to dość górnolotnie brzmi, ale zarówno ty, jak i ja - żyjąc
zupełnie inaczej - możemy przenieść to na codzienność i konkrety życia.
Trzeba też jednak realistycznie założyć, że zarówno droga małżeńska, jak i
kapłańska, to dorastanie.
Wraz ze święceniami młody mężczyzna nie staje się gotowym produktem
obrazującym świętego lub idealnego kapłana. Jeśli jednak on nie zna siebie,
nie jest wewnętrznie zintegrowany, nie przyjmuje, że jest "w drodze" - to w
jaki sposób ma być dojrzały? I to nie tylko w przeżywaniu celibatu. Skąd ma
wiedzieć, co robić z własnymi uczuciami, które wraz ze święceniami nie
wyparowały? Skąd ma wiedzieć, co ma zrobić z pragnieniem bliskości, także i
fizycznej? Najczęściej ucieka od tych odczuć, bo są obce drodze, którą
wybrał. Tylko że one nie znikają. Nierzadko w procesie terapeutycznym
dokonuje się przywrócenie kapłanowi czy siostrze zakonnej ich historii
życia, pragnień, uczuć, które w nich zostały schowane. Mają szansę zejść z
któregoś piętra własnej doskonałości, na które weszli i na którym się męczą
(a inni z nimi również), a stają się bardziej ludzcy, a przez to - bliżsi
sobie, Bogu i ludziom. Jak już mówiłam, przygotowanie do takiego przeżywania
samego siebie to zadanie na czas formacji seminaryjnej i formacji przed
ślubami wieczystymi.
Rozmawiał Zbigniew Nosowski
Ewa Kusz - psycholog. Ukończyła również studia w zakresie zarządzania
zasobami ludzkimi. Jest główną odpowiedzialną Instytutu Niepokalanej Matki
Kościoła założonego przez ks. Franciszka Blachnickiego, dyrektorem
Wydawnictwa Światło-Życie. Od 2004 r. - przewodnicząca Światowej Konferencji
Instytutów Świeckich. Prowadzi terapię oraz warsztaty psychologiczne, m.in.
dla osób konsekrowanych i księży. Mieszka w Katowicach."
http://wiadomosci.onet.pl/1420917,240,4,kioskart.htm
l
Polecam komentarze:
http://wiadomosci.onet.pl/4,15,11,3915835,0,0,forum.
html
----------------------------------------------------
----
KAI (awo //per) 24.07.2004
Polka, 42-letnia Ewa Kusz została wybrana przewodniczącą Światowej
Konferencji Instytutów Świeckich. Wyboru dokonano dzisiaj podczas zebrania
plenarnego Konferencji w Częstochowie, które wcześniej wybrało Kusz do
11-osobowej rady wykonawczej.
Wyłoniona przez to gremium nowa przewodnicząca jest psychologiem,
absolwentką Wyższej Szkoły Finansów i Zarządzania w Warszawie i dyrektorem
Wydawnictwa Światło-Życie. Na wiceprzewodniczących ŚKIŚ wybrano prof. Emilio
Tresalti z Włoch oraz Hiszpana - Martina Herraeza.
Członkowie instytutów świeckich składają śluby czystości, ubóstwa i
posłuszeństwa ale pozostają w swoich środowiskach, gdzie żyją i pracują tak
jak inni świeccy katolicy [więc sczym się różnią od zakonów których kilka
działa na podobnych zasadach?]. Nie noszą żadnych oznak swojej konsekracji
[ależ noszą noszą, te z INMP -tzw. FOSKI] i - najczęściej - nie ujawniają
faktu swej przynależności do instytutu świeckiego [tajniacy ;)].
W styczniu br. Kusz została główną odpowiedzialną Instytutu Niepokalanej
Matki Kościoła. Do tej pory, od początków istnienia tego instytutu
świeckiego założonego przez ks. Franciszka Blachnickiego kierowała nim przez
46 lat jedna ze współzałożycielek - Zuzanna Podlewska.
Początki Instytutu sięgają 1957 roku, kiedy "pierwsza piątka" zamieszkała
razem i zaangażowała się w prace przy tworzonym przez niego Ośrodku
Katechetycznym w Katowicach, który z czasem przekształcił się w Centralę
Krucjaty Trzeźwości i Wstrzemięźliwości. Po likwidacji tego centrum przez SB
w sierpniu 1960 roku pierwsze członkinie nowego instytutu świeckiego podjęły
studia w Krakowie, wtedy też dla części z nich otworzyła się możliwość
zamieszkania w Krościenku, gdzie później powstało Centrum Ruchu
Światło-Życie.
Aktualnie instytut liczy 85 członkiń, 2/3 z nich praktykuje życie we
wspólnotach zamieszkania, natomiast 1/3 żyje indywidualnie, pozostając w
swoich środowiskach i pracując w różnych zawodach. Wiele z członkiń
posługuje w centrach Ruchu Światło-Życie, a także angażuje się w działalność
Krucjaty Wyzwolenia Człowieka m.in. prowadząc rekolekcje ewangelizacyjne dla
uzależnionych, ale także kursy i szkolenia z pedagogiki zabawy, metod
aktywizujących w katechezie oraz szkolenia wodzirejów zabaw bezalkoholowych.
Z inicjatywy instytutu w Lublinie powstała grupa "Odwaga", która - zgodnie z
nauczaniem Kościoła - służy pomocą duchową i terapią osobom o skłonnościach
homoseksualnych, które pragną zmienić swój styl życia.
http://ekai.pl/papiez2002/?MID=7822
--------
No cóż -kolejna osoba jaką poznałem osobiście.
Ładny dopracowany [pewnie autoryzowany po kilku konsultacjach]
tekst tego wywiadu...ma wiele "smaczków"...których nie mam sił wam
przybliżać... ;)
No coż -nie życzę żadnemu księdzu czy zakonnicy/zakonnikowi
[nawet temu któremu życzyłbym najgorzej] takiej "psycholożki" ;)
"Zakręcenie" człońkiń "Oazowego" Instytutu Niepokalanej Matki Kościoła
jest powszechnie [nawet wśród kleru] znane...nie ma "świętszych" ponad nie
w polskim kościele katolickim...rozpatrując kler razem ze "świeckimi" do
kupy... ;P
Stosowana w krk zasada "im z kimś gorzej- tym trzeba go postawić wyżej"
niech będzie wam ilustracją kto w INMP jest "najświętszy" ;D
Ale to oczywiście moja prywatna opinia... ;)))
› Pokaż wiadomość z nagłówkami
Zobacz także
2. Data: 2007-12-10 20:31:49
Temat: Czy spowiedź daje większą pewność, że uzyskało się odpuszczenie.ab
› Pokaż wiadomość z nagłówkami
| « poprzedni wątek | następny wątek » |