| « poprzedni wątek | następny wątek » |
1. Data: 2004-10-04 17:37:23
Temat: "Krzywe zwierciadlo" - fragment cd.
W pokoju jest coraz bardziej duszno. Powietrze toporne i
lepkie dlawi. Jedna wielka gula rozgoryczenia i zalu kladzie
sie ciezarem na piersiach, opasuje glowe. Trudno mi oddychac,
nie jestem w stanie myslec. Wykonczyly mnie te masochistyczne
rozwazania. Nie moge sie jednak poddac. Musze kontynuowac te
bolesna introspekcje. Raz jeszcze rozwazyc przyczyny i skutki,
aby wyciagnac wnioski, znalezc rozwiazanie.
Zaczynam rozumiec, ze sama sobie musze wreszcie pomoc. Bez
tego nie mam szans. Jestem gotowa na wszystko, co mogloby
tylko sprawic, ze peknie wreszcie opasujaca mnie obrecz.
Obrecz, ktora mnie wiezi od lat. Szkoda tylko, ze czuje sie
taka slaba i w gruncie rzeczy mocno sceptyczna. Do obrony, do
walki niezbedne sa sila i wiara, a mnie akurat obu tych atutow
brak. No coz, dobre checi tez sie licza. Wiem cos na ten
temat, bo jeszcze wczoraj nie mialam ich nawet za grosz.
Sama wiec juz nie wiem, czy sobie pomoge tym roztrzasaniem
przebiegu choroby, czy raczej zaszkodze. W stanie w jakim
jestem obecnie, nie mam juz chyba zbyt duzo do stracenia.
Przymierze sie zatem jeszcze raz, zanurze sie w przykra
przeszlosc, pozwole przemowic bolesnym wspomnieniom. A nuz
obroci sie to jednak na dobre.
Tak wiec depresja szla przez moje zycie jak tornado. Mniej
lub bardziej oczekiwana pojawiala sie zawsze ostro
i gwaltownie, przygniatajac mnie i duszac calkowicie. Jej
cykliczne nawroty stawaly sie coraz czestsze, za to w swej
przyczynowosci coraz mniej zrozumiale. Za kazdym tez razem
dokonywala ona we mnie powazniejszych spustoszen. Moglabym sie
porownac do umeczonego drzewa, ktore wskutek ciaglych urazow
traci swoje sily witalne i zaczyna prochniec od srodka. Ja tez
jak ono, po kazdym uderzeniu stawalam do zycia ze wzmagajacym
sie wysilkiem, coraz bardziej wewnetrznie zdruzgotana,
spopielona.
Straszne to byly lata i cholernie dlugie. Mocno poturbowala
mnie ta choroba. A przeciez w odroznieniu od wielu
nieszczesnikow, nie borykalam sie z nia sama. Pomijajac
pierwsza depresje, wszystkie kolejne przebiegaly pod czujnym
okiem i wspomozeniem lekarza psychiatry. Dlaczego wiec tak sie
to wszystko przeciaga, nie ustepuje, a nawet wrecz poglebia?
Czyzby byl gdzies blad w sztuce? Moze jak zwykle wina za
nieskutecznosc dotychczasowego leczenia lezy tylko w moim
nastawieniu, w braku koordynacji lub czegos innego. Mozliwe.
To fakt, ze biegalam do lekarzy. Sama teraz jednak widze,
ze szukalam pomocy wylacznie doraznej, domagalam sie leczenia
objawowego. Na zasadzie - zle sie czujesz, bierz recepte, wsyp
w siebie okreslona dzialke prochow i czekaj, az ci przejdzie,
a potem jazda dalej. Jakos nie bralam sobie zbytnio do serca
tych zlowieszczo-brzmiacych medycznych okreslen i pojec.
Jest takie ladne francuskie wyrazenie - miec kafary. To jak
po naszemu chandra, troche wiecej niz muchy w nosie. I ja te
moje psychiczne przylamania, kryzysy, przynajmniej do pewnego
momentu, traktowalam troche w ten sposob.
Bardziej interesowalo mnie zrodlo tych doznan, bezposrednie
ich przyczyny. Koncentrowalam sie raczej na usilowaniach
w kierunku zmiany nie najweselszych warunkow mojego zycia,
czyniac je odpowiedzialnymi za nie najweselszy stan mojej
psychiki. Byly tu desperackie proby rozwodu, usamodzielnienia
sie, podjecia pracy. Szarpalam sie na wszystkie strony, tracac
coraz drastyczniej kontrole nad wlasnym zyciem i co gorsze,
zupelnie nie zdajac sobie z tego sprawy.
A depresja drazyla we mnie swoje koryto, aby posiasc mnie
za kazdym razem latwiej i bardziej wladczo. Poczatkowo mozna
jeszcze bylo rozroznic w chorobie poszczegolne etapy z jej
preludium, nasileniem, cofnieciem. Pozniej poszlo wszystko
jakby na skroty. Gwaltowny atak, sila uderzenia z punktu
nokautujaca, za to z ustepowaniem szlo powoli i opornie.
A ja dalej szukalam tylko przyczyn, powodow, nie chcac
uznac, ze ta choroba jest poza wszelka logika i obiektywnym
uwarunkowaniem. Liczy sie wylacznie ona sama z wlasnymi
prawidlami nieuczciwej gry i skutkami, jakie pozostawia.
Natomiast skutki nie interesowaly mnie nigdy. Nie
zastanawialam sie nad nimi, nie myslalam do czego moge sie
wreszcie tym wszystkim doprowadzic. Za to teraz juz wiem.
Poznalam diabla na wlasnej skorze. Szkody sa bardzo duze,
bledy fatalne, watpie nawet czy odwracalne. Daleko to wszystko
zaszlo, zbyt daleko. Oby tylko nie bylo juz za pozno na
kontratak lub odwrot.
Zlozona i skomplikowana sprawa. Widze, ze nawet tak dotad
optymistyczni tutejsi lekarze z powatpiewaniem zaczynaja
krecic glowami i cos za duzo szepcza sobie na moj temat po
katach. Musialo sie cos gdzies zablokowac, zakleszczyc i nie
popuszcza. Juz po raz czwarty od kiedy tu jestem, zmieniaja mi
leczenie i nic, poprawy nie ma zadnej. A ja glupia wierzylam,
ze garstka proszkow czy seria zastrzykow zalatwia sie bez
pudla z ta moja znarowiona psychika. Za daleko widac poszlo,
za daleko...
Farmakologiczne leczenie depresji to osobny i dosyc ciekawy
rozdzial. Na poczatek opowiem, jak to smiesznie i skutecznie
bylo z jednym z zaaplikowanych mi antydepreserow zwanym nie od
parady Humorylem.
To byly pastylki. Lykalam je bodajze trzy razy dziennie,
a dwa razy w tygodniu biegalam pod gorke do lekarki, aby takze
w sposob werbalno-migowy ulzyc cierpieniom duszy.
Poczatkowo szlam do niej jak na sciecie. Jak juz mowilam,
droga daleka, meczaca. Wygladajac jak siedem nieszczesc,
skulona, ze zwieszonymi ramionami i opadajaca ciezko od
czarnych mysli glowa, mijalam niechetnie zabarykadowane murami
lub zywoplotami ponure wille, ktorych pelno bylo na tej
trasie. A dzialo sie to gdzies pod koniec marca: na pewno
plucha, szarzyzna, zimnica. Krotko mowiac, w zgranej harmonii
ze mna jeden wielki uprzykrzony smutek.
I tak bylo do pewnego momentu bardzo okreslonego
i wyraznego, po ktorym nagle caly otaczajacy mnie swiat
zmienil swe barwy. Jak za przycisnieciem magicznego guzika
zobaczylam wszystko, po raz pierwszy od dluzszego czasu
w pieknych i jasnych kolorach teczy.
Bylo to nieprawdopodobne i tak nieoczekiwane, ze tego dnia
przyszlam do lekarki mocno spozniona, za to z galazka
ukradzionego gdzies bzu. Bo nagle sie okazalo, ze jest pelna
swiezosci i wszelkiej nadziei wiosna wokol: slonce, swiergot
ptakow, kwitnace drzewa. Nagle przebudzenie, wielka radosc
i spokoj. A to zadzialaly prochy.
Bo potem bylo juz mniej skutecznie, a juz na pewno
zdecydowanie mniej smiesznie. Lekarstwo niewlasciwe, lekarstwo
za silne, stan przedzapasciowy wskutek niezamierzonego
przekroczenia tolerowanej przez organizm dozy, az wreszcie
sytuacja niesamowicie niebezpieczna i dramatyczna, gdy wskutek
fatalnego niedopatrzenia stracilabym za sprawa trzymanych
w domu bardzo silnych przeciez lekarstw mala Dorotke, wlasne
dziecko.
Dorotka nie miala jeszcze wtedy dwoch lat. Jako berbec byla
dzieckiem rozkosznym i bardzo latwym do chowania. Biegala juz
oczywiscie jak fryga, nie potrafila jednak az dotad
samodzielnie opuscic swego obwarowanego dosc wysokimi
barierkami lozeczka. Raz w nim polozona wieczorem ze swoja
ulubiona butla cieplego mleka spala spokojnie cala noc, aby
wstac rano razem z nami. Nigdy nie bylo inaczej. Az dotad.
Zawsze kiedys przychodzi ten pierwszy raz. Byl pozny wieczor.
Przekonani, ze dzieciaki juz spia, spokojnie ogladalismy
z mezem w drugim skrzydle mieszkania glupkowaty film
w telewizji. Do dzisiaj pamietam tytul, byly to "Szczeki 3".
Jeszcze przed koncem filmu, nie wiem, czy cos mnie tknelo,
czy tylko zmeczyl mnie slaby horror, poszlam sprawdzic, jak
spia dzieci. U Michala w pokoju palilo sie swiatlo. Michal
spal w najlepsze, Dorotka nie.
Dorotka siedziala calkowicie rozbudzona na lozku swego
brata i cos do siebie gaworzac, przekladala w wielkim
skupieniu jakies kolorowe pastylki. Swiadomosc, czym ona sie
bawi, porazila mnie i unieruchomila w miejscu. Stalam jak
mumia, niezdolna do jakiejkolwiek reakcji. Ogromny wstrzas
i smiertelny strach. Proszki byly wszedzie, na podlodze, na
biurku, na lozku.
Jeszcze nie chcialam zrozumiec, pobieglam sprawdzic
zawartosc szuflady kuchennego stolika, gdzie trzymalam te
lekarstwa. Szuflady, w ktorej akurat tego popoludnia przy
krecacej sie w poblizu Dorotce robilam systematyczny porzadek.
Lekarstwa byly dwa. Jednym z nich byl niesamowicie
zdradliwy, wspomniany juz Litiomit, ktorego zazycie przez
dziecko stanowilo smiertelne niebezpieczenstwo. Nie bylam
w stanie zorientowac sie w ilosci tabletek, nie mialam
pojecia, czy ich brakuje. Bawila sie tylko proszkami, czy
rowniez je polknela? Nie wiedzialam. Wiedzialam tylko jedno,
ze zalezy od tego zycie mojego dziecka. Totalna panika,
zupelnie stracilam glowe.
Zlapalam Mala jak psiaczka i wpychajac jej palce do gardla,
usilowalam sprowokowac wymioty. Pogryzla mi rece do krwi,
zwymiotowac nie chciala. Rzucilam sie na mleko, usilujac ja
nim napoic. Za nic nie chciala przelknac, wypluwala.
Zaalarmowany tata zareagowal bardziej sensownie,
telefonujac pod specjalny numer SOS-zatrucia. Tam dobrze znali
takie przypadki: psychotropowe lekarstwa, male dziecko,
nieodpowiedzialna matka. Nawet sluchac nie chcieli o fatalnym
splocie okolicznosci. Biorac pod uwage realne i bardzo wysokie
zagrozenie, kazali przewiezc natychmiast dziecko do
najblizszego szpitala. Oczywiscie, przypomnieli jeszcze lub
raczej ostrzegli i to kategorycznie aby, bron Boze, nie
podawac nic do picia i pod zadnym pozorem nie prowokowac
wymiotow.
Do dzis slysze w uszach niesamowity krzyk wyszarpanego mi
w szpitalu dziecka, ktore poniesiono do wielkiej zatrzasnietej
matowymi drzwiami sali, gdzie poddano je plukaniu zoladka.
Musial to byc straszny zabieg. Krzyk przerazenia, bolu
i bezsilnego oporu Dorotki przedzieral sie przez grube sciany,
roznosil sie swoja rozpacza w szpitalnej poczekalni. I trwalo
to wieki. Jej wrzask coraz bardziej ochrypialy, lecz ciagle
jednakowo rozpaczliwy i donosny, przeciagal sie w
nieskonczonosc. A byl zaadresowany do mnie, trafial prosto
w me serce.
Nigdy w zyciu, ani przedtem, ni potem nie czulam sie tak
zdruzgotana, samotna i winna. Nieodwracalnie i
niewypowiedzianie winna. Czytalam te wine w oskarzajacym
spojrzeniu mego malzonka, ktory znosil niezasluzone cierpienie
naszego dziecka samotnie, w niechetnym i wyraznie celowym
oddaleniu ode mnie jako mimowolnej sprawczyni rozgrywajacego
sie wlasnie dramatu.
Czytalam te wine w oczach przyjmujacych Dorotke lekarzy,
ktorzy przyjawszy tylko do wiadomosci, ze to ja jestem leczona
smiercionosnymi dla dziecka lekarstwami, potraktowali mnie jak
"psychiczna", umyslowo chora i wyprosili mnie z sali, gdzie
jako jedynie odpowiedzialny juz tylko ojciec dziecka zostal
poproszony o udzielenie wszelkich wyjasnien.
Tylko moja Malutka nie winila mnie za nic. Byla za mala
i nie rozumiala zupelnie, co sie stalo. Kiedy pielegniarka
przyniosla ja bledziutka, zaplakana i nieprawdopodobnie
umeczona, z cala ufnoscia nieswiadomego dziecka w obronnym
odruchu rzucila sie nie ku ojcu, lecz ku mnie.
Byla jak maly przerazony zwierzaczek, ktorego ogrom
niespodziewanego nieszczescia i bolu przerasta, jest dla niego
nie do zniesienia, a wiec instynktownie sie chroni w zawsze
wierne i opiekuncze ramiona matki. Poza przezytym strachem
o jej zycie, to bylo chyba najgorsze. Krzyczala stanowczo -
Kurtka, buty, do domu! Garnela sie przy tym do mnie,
przytulala, nie zdajac sobie nawet z tego sprawy, ze to
wlasnie ja, rodzona matka, wprawdzie nieumyslnie, lecz jakze
bezmyslnie moglam ja dzisiaj zabic.
Na razie na najblizsza noc musiala zostac pod obserwacja
w szpitalu. Byla tak zmeczona, ze nawet nie oponowala.
Szczesliwie, gdyz nie wiem, czy znalazlabym dosc sily, aby
odejsc, zadajac jej kolejny bol.
Ta obserwacja byla konieczna, gdyz zrobione natychmiast
badania wykazaly niewielkie wprawdzie, manifestujace sie
jednak slady Litiomitu w jej krwi. Oczywiste wiec, ze polknela
jakies proszki. Zawsze i we wszystkim mnie nasladowala. Slabo
mi sie robi na sama mysl, co by bylo gdyby...
Gdyby Dorotka zasnela, nic nie zauwazywszy, zasnelibysmy
i my i tylko czekalibysmy rano az sie zbudzi. Przelitosciwa
Opatrznosc czuwala nad nami, gdyz przy jeszcze dalej
posunietym fatalnym zbiegu okolicznosci moglo tak faktycznie
byc.
Nie bylo mozliwosci pozostania w szpitalu, wrocilismy sami
pozna noca do domu. Poprawny tata zasnal natychmiast snem
spokojnym i zasluzonym, ja, wyrodna matka nie zmruzylam oka do
rana.
Nastepnego dnia po udzieleniu mi przez lekarke powaznego
ostrzezenia typu: oddajemy wam jeszcze dziecko, ale uwazajcie,
zeby to bylo ostatni raz, Dorotka wrocila do domu. Nie zdawala
sobie wlasciwie sprawy, z tego co sie stalo i bardzo szybko
o wszystkim zapomniala. Bez najmniejszego problemu otrzasnela
sie z przezytego szoku. Ona tak, ja nie.
Juz przed tym wypadkiem dzialo sie ze mna nieciekawie.
Teraz znalazlam sie na rowni pochylej i na leb na szyje
zaczelam staczac sie w dol. Za nic nie moglam sobie poradzic
z przytlaczajacym mnie poczuciem winy i z trujaca
swiadomoscia, jakim to jestem dla calej rodziny niekonczacym
sie i bolesnym problemem.
Wystarczyla drobna i przypadkowa prowokacja ze strony
bedacego tez juz u kresu wytrzymalosci nerwowej meza, abym
siegnela po cala zbedna resztke farmaceutycznych
niesprawdzajacych sie jednak w mojej terapii cudow.
Potraktowalam je po prostacku, wsypujac pelna garscia w gardlo
i zapijajac, jak prawdziwa zagryche, szklana ordynarnej wodki.
Gdy po jakims czasie pojawil sie wezwany przez meza
psychiatra-domokrazca, nie bylam w stanie sklecic sensownego
zdania i mialam powazne zaburzenia wzroku. Bylam jednak
przytomna, moze az za bardzo, gdyz odstawiona do tego samego
szpitala, w ktorym tak niedawno znalazla sie Dorotka, mogac
jeszcze decydowac za siebie, jednoznacznie i bezdyskusyjnie
odmowilam poddania sie plukaniu zoladka.
Gdy chodzilo o nia, nikt ze mna wprawdzie nie dyskutowal,
nie zachnelam sie jednak nawet na te koniecznosc. Teraz gdy
chodzilo o mnie, walczylam z lekarzami jak zraniony zwierz. Do
dzis nie rozumiem, dlaczego tak sie bronilam. Czy balam sie
zabiegu, czy tez balam sie raczej nieuchronnej po nim
kontynuacji obmierzlego mi ze wszystkim zycia? W kazdym razie
nagryzmolilam swoj podpis na podstawionym papierze i czekalam
na rychla smierc.
Oburzeni, lecz bezsilni lekarze na umieranie odeslali mnie
z powrotem do domu, zyczac mi jeszcze zlowieszczo na
pozegnanie "dobrej nocy". Nie wierzyli chyba, ze docipie do
rana. Mieli na wszelki wypadek podpisany papier, w ktorym jak
wol stalo napisane, ze sie wypinam na ich wielce humanitarna
ratownicza akcje.
A ja, jak na zlosc wlasnie przetrzymalam. Znow Wielka
Opatrznosc, ktora mimo wszystko jeszcze czuwa nade mna i ktora
pomogla mi przezyc te koszmarna noc. Pamietam tylko, ze
straszliwie balam sie smierci i siebie. Sama juz nawet nie
wiem czego bardziej. Balam sie tez nadchodzacego dnia. Czulam,
ze za wszelka cene musze byc odizolowana, zamknieta, ze jest
ze mna naprawde bardzo zle. I wlasnie ten lek przed normalnym
zyciem zawazyl i sprawil, ze znalazlam sie w szpitalu
powtornie. Byla juz godzina czwarta nad ranem.
I stad ten szpital, o ktorym opowiadalam na wstepie.
Trzymali mnie tam przez dziesiec dni. Pozniej nie bardzo juz
wiedzieli, co ze mna robic. Wypuscili mnie na dziesiec dni
przed moim znalezieniem sie w tej klinice. Tak sie krag
zamyka. Wrocilam do punktu wyjscia. Tylko co dalej? Jakie
konkluzje moglabym wyciagnac z tej karuzeli zdarzen? Bo bylo
tego troche, niestety.
Nie moge sobie jednak chyba zarzucic, ze lekcewazylam swoj
stan, ze zaniedbalam istniejace srodki pomocy. Z wykluczeniem
jedynie wyzej wspomnianego epizodu, z calym zaufaniem
i z uczciwym przekonaniem, do tego co robie, oddawalam sie pod
fachowa medyczna opieke. Mialam lekarke prowadzaca, zglaszalam
sie tez do innych specjalistow, szpitali. Niektorzy medycy czy
pielegniarze przychodzili do domu, az sasiedzi zaczeli
powaznie podejrzewac, ze jestem powaznie chora. Moze jakis rak
lub epilepsja? A tu nerwy. Kompletna bzdura.
A ja sie leczylam, realizowalam dziesiatki recept,
przyjmowalam serie zastrzykow, robilam najrozniejsze badania,
analizy. Z jakim skutkiem? Od jednej depresji do drugiej
i kolejny model leczenia i nastepne rendez-vous.
A zawsze tez bylo pod reka lekarstwo na wlasny rachunek, na
domowy uzytek. Wyrob stanowczo juz nie farmaceutyczny. Mowa
oczywiscie o winku, moim wiernym kompanie i wspolniku. Wino
podrzedne, byle jakie, za to w ilosciach przerazajaco
obfitych.
Porcyjka wina, ktore uspokaja, rozluznia, dodaje odwagi,
otuchy, niekiedy ulatwi placz. Pewnie to znasz. Wspomaga
towarzysko, skraca beznadziejnie puste wieczory, pozwala
zasnac i gleboko spac. Jest oczywiscie i druga strona medalu,
a tej pewnie nie znasz, bo skad?
Alkohol, ktory prowokuje agresje, zaostrza pretensje i
zale, powoduje rozdraznienie, niepokoj. Nie znasz tego, to
sluchaj dalej jak problemy i kompleksy wyolbrzymia, poglebia
jeszcze rozpacz, poczucie samotnosci, zagubienia i co jest
chyba najgorsze, staje sie zrodlem wstydu, poczucia winy, jak
rowniez zamroczonej lecz dokuczliwej swiadomosci daleko
posunietej autodestrukcji. Juz od tego samego mozna sie zapic
na smierc.
I taka jest cala prawda. Nic tu nie da chowanie glowy
w piasek. Sama widze, ze skonczyly sie zarty. Jeszcze nigdy
nie bylo tak zle. Dobrze tez juz od bardzo dawna nie bylo.
Gdyby tak podliczyc, jest to bodajze dziewiata depresja
w przeciagu osmiu tych francuskich lat. Przebieg coraz
ostrzejszy, objawy coraz bardziej dokuczliwe, a i prognoza
marna. To moze faktycznie ja juz po prostu zwariowalam, moze i
nawet jestem niebezpieczna, kto wie?
Niepotrzebnie tylko to wszystko roztrzasam, rozdrapuje
stare rany. Juz samych aktualnosci starczy, aby zalamac
zdrowego na glowie czlowieka, a co dopiero mowic takiego
psychicznego wraka jak ja.
W pokoju brakuje powietrza. Czuje, ze zaczynam sie dusic.
Smutny korowod przywolanych wspomnien, przykre skojarzenia,
pesymistyczne refleksje naladowaly mnie trudnym do
przezwyciezenia niepokojem. Ciskam sie po pokoju jak ten
przyslowiowy lew w klatce. Nie moge znalezc sobie miejsca.
Nerwowo wylamuje palce, zagryzam wargi az do krwi. W glowie
gonitwa rozpaczliwych mysli. Jakas niesmiala modlitwa kolacze
sie wraz z nimi. Niech sie to wreszcie skonczy, odwroci ode
mnie. Taka juz jestem zmeczona. A tak bym chciala odnalezc
jeszcze w moim zyciu chociaz kilka lat zdrowych i spokojnych,
w ktorych moglabym byc dla moich dzieci normalna, zdrowa
matka.
Gdyby tak mozna bylo zaczac od poczatku, wymazac cale zlo,
zapomniec, co bylo, przekreslic, co jest. Gdyby... gdyby...
Naciskam czerwony guziczek wzywajacy do pokoju
pielegniarke. Nie mam, co sie ludzic, sama sobie nie poradze.
Tak sie zaczyna atak spazmofilii, inaczej kryzys lekowy,
ostatnio czesty u mnie gosc.
Nigdy przedtem bym nie uwierzyla, ze niedomagania czysto
psychiczne az w takim stopniu moga zdominowac cala fizjologie,
zaburzyc, wrecz uposledzic czysto somatyczny aspekt zycia.
Kryzys lekowy i utrata przytomnosci, kryzys lekowy i niemal
polowiczny autentyczny paraliz lub kiedy indziej napad
konwulsyjnych drgawek, aby w to uwierzyc, musialam doswiadczyc
tego rodzaju sensacji na wlasnej skorze.
Nie wierzyli tez widocznie w psychogeneze moich zaburzen
liczni internisci, ktorzy wysylali mnie na wszystkie mozliwe
badania, eliminujac jako zrodlo najrozniejsze czynniki z guzem
na mozgu wlacznie.
Une crise d'angoisse, po francusku ladnie brzmiaca nazwa,
okreslenie spazmofilia tez nie zapowiada nic szczegolnie
groznego, za to objawy takiego kryzysu mozna porownac z ostra
padaczka. Na sama mysl robi mi sie slabo.
Najpierw rozlewajaca sie, postepujaca dretwosc, nasilajace
sie cisnienie krwi, miesnie napiete do ostatecznych granic,
powykrzywiane i pozbawione czucia konczyny, utrata
przytomnosci lub stan niemal kompletnego zamroczenia,
a wszystko to prowadzi do punktu kulminacyjnego, ktorym jest
nagly skurcz wszystkich nerwow czy byc moze wszystkich
krwionosnych naczyn. W kazdym razie jest to bardzo ostry,
jednoznaczny, totalny spazm. Potem drgawki, dreszcze,
nieustanne ziewanie i odczucie wewnetrznego spustoszenia.
Przez cialo przeszedl rozszalaly tajfun. I mimo ze ta
niesamowita, demoniczna sila, ktora eksploduje, szarpie
i niszczy wreszcie sie wypala, przemija, nie przynosi to ulgi.
Wrecz przeciwnie, pozostawia po sobie stan glebokiego
psychicznego szoku, porazenie lekowe, odczucie niewymiernego
wprost zagrozenia.
Minelo kilka godzin, znow zasiadam w fotelu. Czuje sie
nieszczesliwa, zraniona i pokonana, ale jestem zbyt zmeczona,
aby reagowac, w ogole nad tym myslec. Mysli tocza sie leniwie
i ospale. Tylko w umordowanym, jak po wielkim wysilku, ciele,
od czasu do czasu odezwie sie, drgnie jakis nerw.
Patrze tepo w smetnie ograniczony ramami okna skrawek
szarego, nijakiego swiata. Nie widze znikad pomocy, nie ma
w mym sercu nadziei. Jest mi bardzo, bardzo zle.
Chcialabym wyplakac sie serdecznie i zalosnie. Na pewno
przyniosloby mi to ulge. Wiem jednak, ze moje oczy choc mnie
bola i pieka do konca pozostana suche. Jakby niezdolne juz
byly do placzu. Jakby sie juz wyczerpal caly moj zapas lez.
Magdalena Nawrocka
www.geocities.com/magdanawrocka
"Krzywe zwierciadlo", sierpien 1994
--
Archiwum grupy: http://niusy.onet.pl/pl.sci.psychologia
› Pokaż wiadomość z nagłówkami
Zobacz także
1. Data: 2004-10-04 18:35:37
Temat: Re: "Krzywe zwierciadlo" - fragment cd.m...@w...fr (Magdalena Nawrocka) wrote in
news:20041004172102.DDFO9640.viefep17-int.chello.at@
jupiter:
Masz moze jakiegos trailera do tego posta?
› Pokaż wiadomość z nagłówkami
1. Data: 2004-10-05 12:05:24
Temat: Re: "Krzywe zwierciadlo" - fragment cd.Uzytkownik "Magdalena Nawrocka" <m...@w...fr> napisal w wiadomosci
news:20041004172102.DDFO9640.viefep17-int.chello.at@
jupiter...
No, no, ciezko Ci pewnie...
Ciekawe jest to, ze to co piszesz jest bardzo klarowne i opanowane,
tak jakby opisywal to narrator, komentator.
Ale to wlasnie jest chyba charakterystyczne dla depresji.
I ten brak placzu, brak lez - w depresji jakby nie ma uczuc - jest tylko
takie uczucie beznadziei i pustki, brrr
Podobno wiele osob ktore przezyly depresje, umie sobie potem radzic i
nie zapada w nia ponownie (gdzies mi swita jakies ~70%)
Duch
› Pokaż wiadomość z nagłówkami
1. Data: 2004-10-05 14:56:16
Temat: Re: "Krzywe zwierciadlo" - fragment cd.On Tue, 5 Oct 2004 14:05:24 +0200, Duch wrote:
>Uzytkownik "Magdalena Nawrocka" <m...@w...fr> napisal w
wiadomosci
>news:20041004172102.DDFO9640.viefep17-int.chello.at
@jupiter...
>No, no, ciezko Ci pewnie...
>Ciekawe jest to, ze to co piszesz jest bardzo klarowne i opanowane,
>tak jakby opisywal to narrator, komentator.
>Ale to wlasnie jest chyba charakterystyczne dla depresji.
>I ten brak placzu, brak lez - w depresji jakby nie ma uczuc - jest tylko
>takie uczucie beznadziei i pustki, brrr
>Podobno wiele osob ktore przezyly depresje, umie sobie potem radzic i
>nie zapada w nia ponownie (gdzies mi swita jakies ~70%)
Ten brak zdolnosci do placzu to przeklenstwo. Wszystko dusisz w sobie,
nic sie nie rozladowywuje, nie lagodzi. Nawet najbardziej rozpaczliwy
placz to ulga. Czlowiek w depresji jest jakby polknal ostra, klujaca
drzazge, ktorej nie moze z siebie wypluc.
Ja bylam w stanie plakac tylko jak bylam w drzezgi pijana, ale to juz inna
opowiesc.
Pozdrawiam serdecznie,
Magda N
--
Archiwum grupy: http://niusy.onet.pl/pl.sci.psychologia
› Pokaż wiadomość z nagłówkami
1. Data: 2004-10-05 15:25:34
Temat: Re:m...@w...fr (Magdalena Nawrocka) napisał(a):
> Ja bylam w stanie plakac tylko jak bylam w drzezgi pijana, ale to juz inna
> opowiesc.
A teraz?
Witaj, Magda, odzywaj sie tez czasami tak od siebie, nie tylko ksiazka(
ktora, zgadzam sie, dobrze jest przypominac - dla wszelkich depresujacych, to
lektura nr1).
Czy dzis juz umiesz plakac bez alkoholu i - kiedy ci sie to zdarza?
Kaska
--
Wysłano z serwisu Usenet w portalu Gazeta.pl -> http://www.gazeta.pl/usenet/
› Pokaż wiadomość z nagłówkami
1. Data: 2004-10-05 16:27:17
Temat: Re:On Tue, 5 Oct 2004 15:25:34 +0000 (UTC), Pyzol wrote:
>m...@w...fr (Magdalena Nawrocka) napisał(a):
>> Ja bylam w stanie plakac tylko jak bylam w drzezgi pijana, ale to juz
inna
>> opowiesc.
>A teraz?
>Witaj, Magda, odzywaj sie tez czasami tak od siebie, nie tylko ksiazka(
>ktora, zgadzam sie, dobrze jest przypominac - dla wszelkich
depresujacych, to
>lektura nr1).
>Czy dzis juz umiesz plakac bez alkoholu i - kiedy ci sie to zdarza?
Czuje bule w gardle i dalej jakas blokada. Ale ja nie jestem jeszcze
wyleczona. Wlasnie przechodze dolek. Mam nadzieje, ze plytki i ze wkrotce
wyjde na prosta.
Pozdrawiam Cie bardzo serdecznie,
Magda N
--
Archiwum grupy: http://niusy.onet.pl/pl.sci.psychologia
› Pokaż wiadomość z nagłówkami
| « poprzedni wątek | następny wątek » |