| « poprzedni wątek | następny wątek » |
1. Data: 2002-03-09 20:37:03
Temat: [OT] Epitafium dla Kota, Ktory Byl Czlonkiem Rodziny. Dluuugie.Podobno, jak sie wypisac, wygadac i wyplakac "obcym", to moze ulzyc. To
dziala teraptutycznie. Nie musicie tego czytac. Bedzie dlugo i o kocie.
Uspilam wczoraj naszego ukochanego Killera. Byl z nami tylko 4 lata, nawet
niecale.... w ciagu dwoch miesiecy zmiotlo go w oczach - jak sie okazalo,
zaatakowal go nowotwor oskrzeli i nic sie nie dalo zrobic... Zla jestem na
siebie, ze wierzylam, ze sie go da wyleczyc, bo mi sie kocina tak strasznie
meczyla pod koniec... Smutno mi i poplakuje po katach. To dlatego, ze ten
kot byl naprawde Wyjatkowy. Mial niezlomny charakter. Mama, ktora miala
rozne koty przez cale swoje zycie, tez twierdzi, ze byl niezwykly.
A przyszedl do mnie jako mala niebieska kuleczka... Matka - malo szanujacy
sie czarny dachowiec - dala sie przydybac arystokracie zza plota,
rosyjskiemu blekitnemu. Powila kocieta w dniu, w ktorym powzielam
postanowienie o przygarnieciu zwierzaka do domu. Nazajutrz zaproponowano mi
kocie - wowczas jeszcze slepego precelka, ktorego nie widzialam. Wzielam go
w ciemno. Zamowilam kota najbardziej rozrabiajacego w tym miocie. Byl
blekitna kuleczka, tylko przez grzbiet mial ciemna prege. Z czasem ciemna
prega rozrosla sie nad wyraz i z blekitnego puszku wylonil sie piekny,
szpakowaty kocur z blekitnym podsierstkiem. Jedyny w swoim rodzaju.
Dwumiesieczny kotek za moim dekoltem przyniesiony zostal najpierw do pracy,
gdzie spal zwiniety w klebek pod biurkiem, potem do domu. Stanowczo odbiegal
od moich marzen o malym, przymilnym kociaku do tulenia, glaskania i
mruczenia. Mial zdecydowanie wredny charakterek (wszystko musialo byc po
jego mysli) i zdecydowanie za ostre pazury. Po dwoch tygodniach dumnie
obnosil miano Killera, ktore mialo mu towarzyszyc przez kolejne trzy lata i
dziesiec miesiecy. Wspinal sie do kuwety, bo nie lubil do niej wskakiwac.
Wskakiwal jedynie do wanny, by dac wyraz swojemu niezadowoleniu z powodu
stopnia zawilgocenia zwirku w kociej toalecie. Wyraz ten stanowila duza,
dorodna kupa w wannie. Z wiekiem wycyzelowal do perfekcji inna swoja
umiejetnosc toaletowa - jesli wilgotnosc zwirku razila jego
polarystokratyczny nos lub lapy (a zaznaczam ze zwirek wymienialam bardzo
czesto) - celnym sikiem wydalal swoj mocz pod kuwete. Lub sikal na sciane, z
ktorej wszystko i tak sciekalo pod kuwete. Z tego powodu pol roku temu
poddalam sie i za jedyne 100 zlotych kupilam specjalna kocia toalete ze
sciankami.
Killerek mial zaledwie kilka miesiecy, gd w domu pojawil sie Pan. Pan ma
koci charakter, kocia nature, swoje sciezki i te sprawy. Wiecie co, oni
zawiazali jakis spisek poza moimi plecami. No, moze inaczej. Po prostu
obydwaj niezwykle przypadli sobie do gustu. Laczylo ich jakies
niewytlumaczalne porozumienie. Wiez, o ktoej moglabym tylko marzyc. Killer,
daleki od pieszczot, zasypial ssajac tors swojego Pana, przerabiajac lapkami
i mruczac z rozkoszy. Na widok Pana juz z daleka mruzyl oczy z luboscia. Pan
podstawial mu swoje dlonie do gryzienia, poniewieral go i walczyl z nim, tak
jak sobie kocurek tego zyczyl. Kocurek odwdzieczal mu sie wymyslnymi w
formie zadrapaniami o dlugosci i glebokosci raczej wiekszej niz mniejszej.
Jesli Pana naszlo na dydaktyke i przylozyl kotu sciera przez grzbiet, kot
mscil sie straszliwie. Znaczy, mscil sie na kazdym, kto w niedwuznaczny
sposob narzucal mu sila swoja wole. Siedzial pod krzeslem i czekal. Sledzil
dziesiatki nog (Pani jest towarzyska osoba, poza tym mieszkalo nas tam kilka
osob) i czekal na Te Nogi. Nogi Osoby, Ktora Go Uderzyla. Wyskakiwal jak z
procy, wpijal pazury i zeby w lydke delikwenta, po czym zadowolony z siebie
biegl polasic sie dla niepoznaki do kogos innego. W ten oto okrutny sposob
udowadnial nam, kto tu ma ostatnie slowo i do kogo nalezy podejmowanie
decyzji o tym, co dla Kota dobre, a co zle.
Byl dzikim kotem. Nie przepadal za wychodzeniem z domu, z czasem w ogole
tego zaniechal. Nie lubil i juz. Proby wyprowadzania go na spacer spalaly na
panewce juz w momencie zakladania mu szelek. Rany ciete, klute i szarpane
stanowily dosc znikoma cene za ujarzmienie kota (dla jego dobra, dodajmy,
gdyz kot ten z natury tak naprawde byl potwornym tchorzem, sploszony mogl po
prostu sie zablakac i popekalyby nam serca z obawy, jak sobie radzi) Pan
uparcie wciskal go w te szelki co jakis czas, pakowal znienacka do torby i
niosl szamoczaca sie zawartosc na dzialke obok domu, gdzie kot spedzal
godzine splaszczony ze strachu, warczacy z wscieklosci i najezony, gdy tylko
ktos probowal sie do niego zblizyc. W takich sytuacjach robil sie z niego
klab futra pelen ostrych pazurow i nie mniej ostrych klow. Pan zartobliwie
nazywal mnozace sie na jego rekach w zastraszajacym tempie rany
"stygmatami". I cenil kota za charakter. Z dnia na dzien bardziej.
Kot kochal gosci. Goscie to byly nowe stopy, ktore mozna atakowac znienacka
w nocy, setki zwisajacych swetrow, ktore mozna bylo szarpac w nocy...
Specjalnoscia Killera bylo szarpanie materialow pazurem. Moje firanki byly w
oplakanym stanie, gdyz Killer z zegarmistrzowska precyzja i wielkim
namaszczeniem powoli wsuwal pazur pod wybrana nitke... naciagal ja... i
znienacka puszczal pazur. Wydawalo to bardzo cichy dzwiek, podony do trzasku
galazki. Od piatej rano slyszalam "cpyk.. cpyk..." w odstepach
kilkusekundowych. Firanki, dodajmy, byly ostatecznoscia. Killer cenil sobie
zwlaszcza zwisajace z krzesla ubiory, suszace sie pranie i pokrycie krzesel.
Cpykanie ostatni raz budzilo mnie dwa tygodnie temu... potem kot juz tylko
lezal i slabl.
Dojrzewanie Killera przebiegalo bezobjawowo. Do czasu. Pierwszy meski sik, o
ktorym uprzedzal mnie weterynarz, rzeczywiscie trudny byl do przeoczenia.
No, a jesli bym go nawet 'przeoczyla", to "przenosic" sie nie dalo. Nos sam
odpadal z wrazenia. Jednak zal mi bylo kota i nie chcialam wiezc go tak od
razu do weterynarza. Poddalam sie dopiero, gdy znienacka nalal mi w
kabaretowe kostiumy. Pranie dwukrotne nie pomoglo, takoz wietrzenie.
Musialam opuscic dwa spektakle, tydzien za tygodnim, nie dalo sie wystapic w
tych zapaszkach. Zabralam Killeruska do lekarza. Zaladowal w niego zastrzyk,
co z kolei spowodowalo, ze Killer zaladowal w moja reke pazur i rozoral ja
od nadgarstka do lokcia prawie. Blizne mialam blisko rok. Jednak widok kota
w narkozie byl tragiczny. Po raz pierwszy zobaczylam kota, ktory wygladal
jak zdechly i okazalo sie to byc traumatyzujacym pzrezycim. Dopiero wtedy po
ra pierwszy poczulam, ze ten kot to troche czesc mnie jak kazdy czlonek
rodziny. I ze jestem do niego bezmiernie przywiazana. To bylo pol roku po
tym, jak kotek zamieszkal ze mna. Pan doktor obcial mu piekne jajeczka w
kolorze niebywale blekitnym (bylo to jedno z niewielu blekitnych miejsc,
jakie mu pozostaly. Teraz mysle, ze jego pauperyzacja i pospolitacja
uwidacznialy sie na siersci. Wraz z blekitna krwia, zanikaly blekitne
polacie sierci..)
Gdy mial dwa lata, w moje litosciwe rece wpadl kociak poturbowany przez los.
Podzielilam sie ta wiescia z przyjaciolmi:
"Przyblakal mi sie kociak i tym sposobem mam chwilowo dwa. Wabi sie Fredek i
szukam mu domu. Nie jest to proste, a on sie z kazdym dniem coraz bardziej
zadomawia. Wyzera z michy wszystko w tempie zatrwazajacym - potem rzuca sie
na miske Killera i musi dostac klapsa, wiec ogon pod siebie i tesknie
miauczy do zarcia. Spia dupka w dupke, na nogach Michasia, a jakze.
Wszystkie koty uwielbiaja nogi Michasia. O piatej rano zaczynaja sie ganiac.
Juz nie po nogach Michasia. Juz po naszych, znaczy jego i moich. Michas
rzuca mala kurwe, wywala koty z lozka i spimy jeszcze dwie godziny. Fredek
jest maly i co gorsza rozczulajacy. Sliczny, co tu duzo mowic. Ma wprawdzie
wylysiale miejscami kawalki siersci, ale za to mruczy jak mloda Metka, co ja
razem znalazlysmy. Michas z westchnieniem przyjmuje obecnosc dwoch wariatow
w domu i Bogu dzieki na razie glosno nie protestuje. No ja po prostu
nie umiem takiej ruskiej bidy zostawic bez pomocy. Rekonwalescencja daje
niezwykle rezultaty - boczki mu sie zaokraglily i wstepuje w niego zdrowy
duch. Nie jest mi na reke posiadanie dwoch kotow w domu, ale co mam zrobic -
wyrzucic go??? Jak go tu zostawic bez opieki - zginalby."
Killer, ten agresywny drab, ta mlockarnia w kociej skorze, pokochal Fredka
jak ojciec. Kiedy Fredek trawiony wielka goraczka nie umial wejsc do kuwety,
podsadzal go nosem. Lazil za nim krok w krok i nieustannie lizal go po
glowie.... zreszta w lipcu 2000 pisalam: "Fredkowi zropial ogonek, wdalo sie
zakazenie, tyleczek mial jak dziesiec
wlasnych tyleczkow, czerwony i obrzmialy, bylismy wczoraj u weterynarza, co
mu z tego wycisnal, to niech reka boska broni. Smaruje mu to Rivanolem, a
Killer - ten sam! ten Killer zbójca, zloczynca, obwies - lazi za nim krok w
krok, nosem nadaje mu kierunek, dzis sie zbieral do polizywania po chorym
ogonku, ale przegonilam - a jak cos zlapie? - czuli sie do niego, spia we
trzech, tak ze dla mnie miejsca coraz bardziej skapo - no i jakos tak,
weselej z nim w domu, z tym Fredkiem. Michas fuka czasem, ze dwa koty, ale
przeciez i on serce ma takie, ze zwierzyny na deszcz nie wypedzi"
"tak naprawde mozna wierzyc tylko kotom. Kiedy pojechalam z Fredkiem do
weterynarza, Killer warowal przy drzwiach z tesknym spojrzeniem, a kiedy
wrocilismy, czule oblizal nieprzytomnego Fredzia od stop do glow, warczac na
mnie wciekle i obnazajac pazury, gdy sie tylko zblizylam. Kastracja jednak
musi byc dla nich dosc traumatycznym przezyciem. Teraz Fredek jak pijany
lazi po mieszkaniu, a killer asekuruje go na kazdym kroku, nie opuszcza na
pietnascie centymetrow. Niesamowite wrazenie. Nie podejrzewalam kotow o
takie uczucia. Nawet nie przeraza mnie to, ze sa to klasyczne pedaly. Fredek
kompetnie nieprzytomny lazi po domu, wlazl mi pod wanne, musialam sie
polozyc i wsadzic reke w te wilgotna czelusc i wyszarpnac go stamtad niemal
za lapy. I pewnie bym sie nie zorientowala, gdyby nie Killer lezacy przy
wannie i pomiaukujacy, o co u niego trudno".
Pan czesto wyjezdzal. Killer niezmiennie nienajlepiej to znosil. Zwlaszcza w
okresie przedfredkowym. Gdy bylismy razem na pieciotygodniowym rejsie wokol
Wielkiej Brytanii, snilo mi sie, ze Killer zaginal. Dwa dni pozniej
dobilismy do portu. Skape wiesci z domu zawieraly takze krotka relacje o
tym, ze Killer zwial z domu, gdy moja siostra przyszla go nakarmic i ze
poszukiwania trwaly blisko cala dobe. Przerazonego Killera znalazl w piwnicy
przeszukiwanej boks po boksie moj szwagier. Cudem wyszarpnal go zza kraty.
Killer domagal sie uwagi wiekszej, niz mogli dac mu okazjonalni opiekunowie
(moja mama i siostra, ktore przychodzily go po prostu nakarmic) W celu
zatrzymania ich w domu zaplatal sie miedzy nogi osoby opuszczajacej
mieszkanie i delikatnie lapal ja zebami za stopy. Za kazdym razem zwiekszal
nacisk szczek. Nigdy juz nie zostawilismy go samego na tak dlugo. Zreszta
niedlugo potem przybyl Fredek.
Innym razem, gdy przez kilka tygodni nie bylo Pana, robilam pranie.
Wyciagnelam podkoszulek Michala, a Killer obwachal go i ulozyl sie na nim.
Gdy probowalam wciagnac koszulke spod niego, zrobil sie bezwladny. Pan to
Pan. Jego. Nie rusz.
We wrzesniu ubieglego roku Pan byl w Ameryce Poludniowej, a ja trafilam do
szpitala. Killer przestal jesc. Malo co przegryzl przez te dwa tygodnie.
Myslalam, ze tesknil.... teraz wydaje mi sie, ze to byly pierwsze symptomy
choroby. Wczesniej czasami kaszlal, kladl sie wowczas plasko przy ziemi i
wodzac glowa tuz nad podlogi charczal miarowo, robiac bokami. Weterynarz
kazal go odrobaczac. Po odrobaczaniu objawy zdarzaly sie znacznie rzadziej.
W oskrzelach nie bylo slychac nic. Po wrzesniu takie ataki zaczely zdarzac
sie coraz czesciej. Potem co noc, co dzien. Weterynarz w styczniu nakazal
zdjecie rentgenowskie.
"A w sobote bylismy z kotkiem u lekarza. Moim malenkim kotkiem, Killerkiem,
skadinad Wam znanym. Kotek dwa dni chodzil otepialy od tabletek
uspokajajacych, ktore lekarz polecil mu zaserwowac, zeby do zdjecia
rentgenowskiego kicius dal sie zawiezc i zeby byl milutki. Killerka lecacego
z nog zapakowalismy w klatke i pojechalismy samochodem. Miauczacego zalosnie
dowiezlismy do lecznicy. Zielarz z galeziakiem weszli do gabinetu
rentgenowskiego, ja czekalam z drugiej strony lecznicy, trzymajac brzuch z
dala od promieni. Zanim pan przyszedl robic zdjecia, przyszlo tez troche
ludzi z pupilami (jednego bernardyna wpychaly do lecznicy trzy osoby,
komiczny doprawdy widok. Nie to co moj kotek) Po chwili kolejke pod
rentgenem postawil na nogi ryk tygrysa. Nie przesadzam. Killer przeszedl sam
siebie. Jego warczenie i pelne nietajonej agresji miauki nawet mnie
zaskoczyly. Z gabinetu wyszedl pan rentgenista i poszedl po lekarza, zeby
Killera uspil ewentualnie. Na moje pytanie, czy kocius jest niegrzeczny,
machnal reka. W drzwiach od gabinetu stanal Zielarzyk, na rekach mial
podarte grube gumowe rekawice a przedramiona splywaly mu krwia. Kotka
niesttey nie mozna bylo uspic, bo byl po lekach i mogl sie wiecej nie
obudzic. Poszukuje pilnie na czwartek weterynarza, ktory przyjdzie rano do
mnie i uspi Killera w warunkach domowych, zebym mogla mu zrobic
przeswietlenie i zeby go potem doktor osluchal."
W rzeczony czwartek przyszedl inny pan doktor, dal kotu zastrzyk. Zrobilam
mu zdjecie, z ktorego nic nie wynikalo, badania krwi, ktore wyszly jak z
ksiazki, test na bialaczke, ktory bialaczke te wykluczyl... Pan doktor
osluchal kota - czysto. I nic. Ale od czwartku czul sie coraz gorzej, w
niedziele wyladowalismy w klinice z duszacym sie kotem. Przelezal dwa dni
pod tlenem. Skubany, nie chcial zrec, wiec z moim wielkim bandziochem (osmy
miesiac ciazy) musialam jechac na drugi koniec miasta, by udowodnic
lekarzom, ze ode mnie Pan Kot wezmie wszystko. Kamien sadl nam z serca (Pan
pojechal tez, mimo ze przez to spoznil sie do pracy, ale po tym, jak pani
doktor zasugerowala, ze kota bedzie trzeba uspic, najpierw odplakalismy to
przez wieczor, a potem zacisnelismy zeby i postanowilismy walczyc o kota.
Nie przeczuwajac, ze to juz tak niedlugo...) Z badan, ktore mu wowczas
zrobiono, wynikl straszny stan watroby, czyste oskrzela i powiekszone serce
o cechach niewydolnosci i niedotlenienia. Zaczal sie straszny czas...
codziennie nadziewalam mu miesko lekarstwami, niektorymi nawet po kilka
razy, starajac sie w jak najmniejszy kawalek miesa opakowac mala
tableteczke, zeby jej nie wygryzl i nie wyplul.... Coz. Potem, w czasie
kontroli, kot wygladal, ze mu sie polepszylo. Przyjechalismy do odmu, dwa
tygodnie temu, Killer usiadl kolo Fredka na parapecie, objal go lapa za
szyje i tak lizal po lbie. Fredek mruczac lizal go po szyi, bo tylko tam
siegal, unieruchomiony przez Killera. Zapadl mi ten obrazek w serce. Jeden z
ostatnich obrazkow...
Odstawilismy sterydy. Po kilku dniach Killer poczul sie gozrej. Pojechalismy
znowu do weterynarza. W poczekalni uslyszal jakiegos psa-histeryka, ktory
wyl, jakby mu ktos zywcem wnetrznosci wydzieral. Pzrerazil sie. Wstapil w
niego dawny duch. Rzucal sie z pazurami na pania doktor, na mnie i na Pana.
Zostal spacyfikowany i lekko oglupiony zastrzykiem. Zostal do dnia
nastepnego w klinice, zrobiono mu badania. Stan oskrzeli gorszy, serca
gorszy, plamy wskazuja na to, ze moze sie cos robic na oskrzelach.
Nastepnego dnia zwymiotowal do klatki i nie pozwolil nikomu sie dotknac.
Tylko mnie. Tulil sie do moich dloni i wygladal fatalnie. Pojechalismy do
domu. Przez kilka nastepnych dni przestal jesc. Fredek przestraszony
obchodzil go z daleka. Na proby przytulenia sie Fredka i proby glaskania
przez nas Killer odchodzil, na zaplatajacych sie, slabnacych nogach. Tak sie
cieszylam, gdy w koncu chwycil trzy male kawalki watrobki... leki podawalam
mu rozgniecione i wymieszane z woda strzykawka do mordki. Plul, gryzl i
drapal. Coraz slabiej. Potem przez nastepne trzy dni nie zjadl nic... nie
napil sie nawet wody. Glaskalam go i plakalam. Zegnalismy sie. Wczoraj
podjelam decyzje. Przyjechal inny lekarz, popatrzyl na kota, pokrecil glowa
wyrazajac beznadzieje sytuacji, popatrzyl na zdjecia i powiedzial:"Uuuuu,
nowotwor, nacieki na plucach... zaraz bedzie woda w plucach o ile juz jej
nie ma i kto sie udusi..." dotknal Killera, ktory byl juz slaby i chlodny.
Powiedzial, ze tu juz nic nie da sie zrobic. Poprosilam, zeby najpierw dal
mu narkoze, a potem zastrzyk usypiajacy. Kot po narkozie zaczal sie dusic i
wyrywac z moich rak. Glaskalam i przytulalam go, az sie troche uspokoil.
Zostawil mi dwa sgmaty na moim wielkim brzuchu. Stygmaty, ktore za pare dni
zaniose do szpitala i do ktrorych dolaczy inna blizna, dajaca poczatek
nowemu zyciu.
Wyszlam do Rodzicow. Pan jeszcze zostal z Killerem. Puscil mu ulubiona
piosenke Poguesow, ktorej tak czesto sobie razem sluchali: Pan, ktory wrocil
z pracy i Killer, ktory lezal na Panu i pomrukiwal. A potem zanieslismy go
na dzialke i zakopalismy. Bylo ciemno. Pan wykopal mu dolek...
Nie bylo nam do smiechu tego wieczoru. Wspominalismy....
W nocy obudzilam sie. Tez bylo ciemno. I nie bylo juz Killera. I nikt nie
cpykal.
Rano Fredek miauczal i strzygl uszami. A ja ostroznie otwieralam drzwi i
stapalam po podlodze, zeby nie wejsc na chorego Killera. Bedzie nam trudno.
Margola
› Pokaż wiadomość z nagłówkami
Zobacz także
2. Data: 2002-03-09 21:07:38
Temat: Re: [OT] Epitafium dla Kota, Ktory Byl Czlonkiem Rodziny. Dluuugi e.[ciach]
Margolka, jestem z Tobą, choćby to nic nie znaczyło...
Kami (zaryczana jakby, czworonożni członkowie rodziny śpią na dywanie)
____________________________________________________
__________________
k...@p...net
ICQ: 81442231 - GG# 436414
› Pokaż wiadomość z nagłówkami
3. Data: 2002-03-09 22:33:07
Temat: Odp: [OT] Epitafium dla Kota, Ktory Byl Czlonkiem Rodziny. Dluuugie.Margolko
Moja siostra miala kotke, Lamie...Znajoma wpadla do siostry na chwilke i
wypuscila Lamie, ktora lada chwilka miala sie okocic, kotka nie wrocila a
Kaska (moja siostra) do dzis placze po niej, mimo ze jest juz nowy kot
Zenon.
Dlatego potrafie Cie zrozumiec, chociaz sama nie mam zwierzakow w
mieszkaniu, jednak dokarmiam siostrzanego kota i maminego psa.
Pozdrawiam
UlaST
www.ulast.prv.pl
› Pokaż wiadomość z nagłówkami
4. Data: 2002-03-09 22:47:52
Temat: Re: [OT] Epitafium dla Kota, Ktory Byl Czlonkiem Rodziny. Dluuugie.Margolka,
jestem z Tobą i też opłakuję Killera. Poczułam jakby był członkiem
mojej rodziny. Rozumiem Cię ponieważ sama mam dwa kocury...
::::::::::::::(((((
Pozdrowienia i podwójne głaski dla Fredka.
--
Izabella Wieczorek
i...@p...com
› Pokaż wiadomość z nagłówkami
5. Data: 2002-03-10 00:07:45
Temat: Re: [OT] Epitafium dla Kota, Ktory Byl Czlonkiem Rodziny. Dluuugie.Wiem co czujesz.
Ja tez pozegnalam swoja kochana kicie,w srode.
Tez byla nieuleczalnie chora,schudla,nic nie jadla, i musialam zgodzic sie
na uspanie,zeby w ostatnim stadium sie nie dusila.
Bardzo mi jej brakuje..nie moge pisac,bo znowu sie rozklejam...
› Pokaż wiadomość z nagłówkami
6. Data: 2002-03-10 10:07:30
Temat: Re: [OT] Epitafium dla Kota, Ktory Byl Czlonkiem Rodziny. Dluuugie.Pewnego dnia, a był to Sat, 9 Mar 2002 21:37:03 +0100 , "Margolka
Sularczyk" <m...@p...bg.univ.gda.pl> napisał/a:
(..ciach długie i smutne)
jestem z Tobą
wiem jak to jest bo sama już pochowałam dwa zwierzaki - kocura
imieniem Fucek (od Konfucjusz, żeby nie było) najinteligentniejszą
bestię, jaką znam i wielkiego sznaucera - czyli Biszka..
jest strasznie trudno pogodzic się ze stratą ukochanego zwierzaka..
pamiętam, że tupanie łapek Fucka w nocy słyszałam jeszcze przez parę
miesięcy..ale w końcu i to minęło.. teraz już zostały ciepłe
wspomnienia i drugi kot domowy - Nowy :) chwilowo na wakacjach u
rodziców
trzymaj się tam ciepło
ściskam mocno
--
~ tunia ~
~ t...@c...com ~
~ ICQ 43595161 ~ GG 380777 ~
~ Black holes are where God divided by zero ~
› Pokaż wiadomość z nagłówkami
7. Data: 2002-03-11 08:47:50
Temat: Re: [OT] Epitafium dla Kota, Ktory Byl Czlonkiem Rodziny. Dluuugie.
Użytkownik Margolka Sularczyk <m...@p...bg.univ.gda.pl> w wiadomości do
grup dyskusyjnych napisał:a6ds6h$g8g$...@n...tpi.pl...
> Podobno, jak sie wypisac, wygadac i wyplakac "obcym", to moze ulzyc. To
> dziala teraptutycznie. Nie musicie tego czytac. Bedzie dlugo i o kocie.
Margola, ja wierzę w reinkarnację - nic się nie kończy. Już wkrótce będzie
nowy początek!
Monika
› Pokaż wiadomość z nagłówkami
8. Data: 2002-03-11 11:13:34
Temat: Re: [OT] Epitafium dla Kota, Ktory Byl Czlonkiem Rodziny. Dluuugie.Użytkownik "Margolka Sularczyk" <m...@p...bg.univ.gda.pl>
napisał w wiadomości news:a6ds6h$g8g$1@news.tpi.pl...
> [...]I nie bylo juz Killera. I nikt nie
> cpykal.
Killer cpyka pajęczyny na Tęczowym Moście. I będzie mruczał
Kopytku mruczanki do uszka.
Trzymaj się. Głaski i ucałowania
Hanka
--
Hanka Skwarczyńska
i kotek Behemotek
a...@w...pl
› Pokaż wiadomość z nagłówkami
9. Data: 2002-03-11 11:25:38
Temat: Re: [OT] Epitafium dla Kota, Ktory Byl Czlonkiem Rodziny. Dluuugie.
Użytkownik "Margolka Sularczyk" <m...@p...bg.univ.gda.pl> napisał w
wiadomości news:a6ds6h$g8g$1@news.tpi.pl...
> Podobno, jak sie wypisac, wygadac i wyplakac "obcym", to moze ulzyc. To
> dziala teraptutycznie. Nie musicie tego czytac. Bedzie dlugo i o kocie.
<...>
Noo ładnie - właśnie ciężko pracuję a tu łzy polały się na klawiaturę i
klienta, który zaskoczony czekał aż ochłonę.
Pozdrawiam - trzymaj się!
właścicielka gryzącego w paluszki kocura
Joaśka
› Pokaż wiadomość z nagłówkami
10. Data: 2002-03-11 12:06:00
Temat: Re: [OT] Epitafium dla Kota, Ktory Byl Czlonkiem Rodziny. Dluuugie.
Użytkownik Margolka Sularczyk <m...@p...bg.univ.gda.pl> w wiadomości do
grup dyskusyjnych napisał:a6ds6h$g8g$...@n...tpi.pl...
> Podobno, jak sie wypisac, wygadac i wyplakac "obcym", to moze ulzyc. To
> dziala teraptutycznie. Nie musicie tego czytac. Bedzie dlugo i o kocie.
mmmmhhhmmmm.....
pamiętaj, że koty kilka żyć mają - następna bida, którą spotkasz na drodze
przypadkiem, to pewnie Killer w swej drugiej postaci....
Miauki od mojego Diabła Ta-Sjamskiego i pozdrowienia i serdecznosci ode
mnie.
Rozumiem Cię doskonale.
Przykro mi, ale pamiętaj, następny kić na drodze to Killer w drugiej
odsłonie.
Trzymaj się ciepło
satia
› Pokaż wiadomość z nagłówkami
| « poprzedni wątek | następny wątek » |