| « poprzedni wątek | następny wątek » |
1. Data: 2011-03-27 23:43:53
Temat: "Ogrillowali nas."
Rok po katastrofie - wspomnienia i refleksje.
"Jarosław jako jedyny z nas nie rozsypał się emocjonalnie. Zobaczyłem w nim
bardzo silnego człowieka, który analizuje sytuację, ocenia, planuje.
Tragedia osobista nie odebrała mu umiejętności analitycznego rozumienia tej
tragedii.
Powiem coś pani, ale proszę, bardzo panią proszę, nie traktować tego w
kategoriach podlizywania się szefowi przez podwładnego. Pomyślałem, że
dobrze mieć takiego silnego przywódcę. On nas swoim opanowaniem i spokojem
budował. I to, żeśmy sprawnie funkcjonowali, wynikało z charyzmy
Jarosława."
"Z Witebska do Smoleńska jest 180 kilometrów. Przez Białoruś jechaliśmy w
miarę sprawnie. Na trasie stały policyjne patrole, które nas przepuszczały.
Policja białoruska od czasu do czasu włączała koguty. Na granicy
białorusko-rosyjskiej przejęła nas policja rosyjska. I od razu, w sposób
ewidentny, poczuliśmy, że coś niedobrego się dzieje. Nagle zaczęliśmy
jechać bardzo wolno. Ktoś zapytał kierowcę, czy nie można szybciej.
Powiedział: nielzia. Jechaliśmy 30 km na godzinę. Zaczęło się ściemniać."
"Minęła nas kolumna z panem premierem Tuskiem. Było już ciemno.
Widzieliście ich?
- Trudno było nie widzieć. Jechali "na bombach", z pilotażem policji. To
robiło wrażenie. A my staliś-my na poboczu, odstawieni. Przemknęli obok nas
kolumną czterech-pięciu samochodów osobowych, zauważyłem też vana i obsługę
BOR-u. To było przed Smoleńskiem. Wszystko dla nas stało się jasne.
Co jasne?
- Że dlatego jechaliśmy tak wolno, żeby Tusk był pierwszy.
To chyba normalne, że urzędujący premier dla służb porządkowych zawsze jest
ważniejszy niż były.
- Nie, nie, proszę pani. Służby bez wiedzy Tuska tak by się nie zachowały.
To była decyzja Tuska.
Myśli pan, że z nimi uzgadniał?
- Nie wiem. Ale musiał wiedzieć. Jestem absolutnie przekonany - a mówię to
szczerze, patrząc pani prosto w oczy - że były to świadome i celowe
działania podjęte po to, żebyśmy w Smoleńsku byli później.
Ale po co?
- Tuskowi chodziło tylko i wyłącznie o wizerunek."
"Dojechaliśmy do Smoleńska. Lotnisko znajduje się w obrębie miasta. A nas,
zamiast skierować prosto na lotnisko, wozili po Smoleńsku. Zwiedzaliśmy
więc Smoleńsk i zza szyb autokaru oglądaliśmy piękną skądinąd cerkiew na
wzgórzu.
Ona jest chyba przy tej drodze.
- Nie, nie, proszę pani, trochę dalej, sprawdziłem na mapie. Potem było
rondo i na tym rondzie rosyjska policja, która autokar pilotowała, najpierw
skierowała nas w złą stronę, a potem zatrzymała i nasz kierowca -
przyzwoity i lekko zdezorientowany Białorusin - musiał zawracać autokarem
na drodze, która była węższa od autokaru. Chłopina cztery razy go łamał,
żeby na tej drodze zawrócić. Liczyłem: cztery razy do przodu, cztery do
tyłu. Wreszcie podjechaliśmy do bramy lotniska. I wie pani, co z nami wtedy
zrobili? Odbili od bramy. Strażnicy nie wpuścili nas na lotnisko. Nielzia,
nielzia. I trzymali pod bramą.
Proszę pani, nie przemawia przeze mnie frustracja, nienawiść, oszołomstwo
polityczne czy fanatyzm. Jestem przekonany, i wszyscy w autokarze byli
przekonani, że nie wpuszczono nas dlatego, że odbywały się w tym czasie
ładnie wyglądające w telewizji gesty ściskania się pana premiera Putina z
panem premierem Tuskiem. I gdybyśmy wjechali, ten teatr nie wyszedłby tak
zgrabnie, jak wyszedł.
To nie był teatr.
- Nie? To po co stały kamery? Kto je ustawił?
Bo taką mamy teraz cywilizację. Obrazkową.
- Ale Jarosław Kaczyński nawet przez chwilę nie pomyślał o kamerach. Nikt z
nas o nich nie myślał. Jarosław Kaczyński nie jest plastikowym politykiem,
który ustawia się do zdjęć i cieszy, gdy ładnie na nich wyjdzie. My
jechaliśmy do naszego prezydenta i nikt z nas nie zamierzał narodowej
tragedii rozgrywać w kategoriach wizerunkowych. A oni ją rozegrali. I
dopiero kiedy ten teatr skończyli, brama się otworzyła. Pozwolono nam
wjechać."
"Jarosław dokonywał identyfikacji. Wokół niego i ciała prezydenta - i to
też było dla mnie przerażające - kręcił się tłum urzędników. Nie zarzucam
im złej woli czy celowego działania, ale ich stosunek do tego ciała i w
ogóle do tragedii był... no, co mam pani mówić... to Azja.
Jarosław mi potem opowiadał, jak wyglądało to z bliska. Jakiś żołdak stał
przy ciele prezydenta rozkraczony, z czapką zsuniętą na tył głowy i z
rękami w kieszeniach. Jarosław zwrócił mu uwagę."
"- Proszę pani, w sprawnie funkcjonującym państwie i dobrze działającej
administracji konsularnej można było o to zadbać. Ja rozumiem, że premier
nie miał do tego głowy o godzinie 8.41, kiedy rozbił się samolot, ja
opisuję sytuację w 12 godzin po katastrofie. Przez 12 godzin mógł on zrobić
najprostszą rzecz. W żaden sposób nie stanowiło zagrożenia dla śledztwa
rozpostarcie namiotu nad ciałem prezydenta czy położenia go na
podwyższeniu."
"Od razu poczułem, że coś jest nie tak. Nie tylko ja, my wszyscy. Coś nie w
porządku. Zacząłem się przyglądać. Ciało prezydenta leżało na czarnej
folii, a ta folia leżała w błocie.
Na noszach.
- Noszy nie widziałem, tylko folię na błocie. I robiło to wrażenie, jakby
ciało prezydenta leżało de facto w błocie.
Wszędzie było błoto.
- Nie, proszę pani, dla naszego prezydenta można było w obrębie lotniska
znaleźć godniejsze miejsce. 20-40 metrów dalej znajdował się zabetonowany
teren lotniska, na którym stały ławy, stoły i namioty. A w jednym z nich
siedział pan premier Putin. I wokół niego nie było chaosu, bałaganu i
dziadostwa. Tam panował absolutny porządek, była łączność satelitarna, a
służby porządkowe i administracyjne działały perfekcyjnie.
Nie chcę wystawiać opinii naznaczonej fobią antyrosyjską. Bo żadnej fobii
we mnie nie ma. Ale widziałem to symbolicznie - majestat Rzeczypospolitej,
wyrażający się w ciele prezydenta, leżał w błocie obok osławionej już
ruskiej trumny, a od miejsca, gdzie urzędował Putin reprezentujący majestat
Rosji - biła siła tego państwa.
Pan minister Kwiatkowski potem tłumaczył, że musiały być zachowane
procedury prokuratorskie i że ciała nie można było ruszać, tylko
zabezpieczyć. Jego stwierdzenia są absurdalne. Przecież ciało prezydenta
nie leżało w miejscu odnalezienia. Oni je z jednego bagniska przenieśli w
drugie bagnisko, tylko kilkadziesiąt metrów dalej. I zostawili w błocie!
Choć kilkanaście metrów dalej był betonowy pas lotniska."
"Proszę pani, to był drugi moment w tym dniu, kiedy poczułem dumę, iż
liderem mojego obozu politycznego jest Jarosław Kaczyński. Jarosław
Kaczyński odmówił. Nie wyobrażam sobie sytuacji, że Jarosław idzie do
niego, a premier Putin siedzi w namiocie, rozparty. I mówi: no, Polaczki
przyszli, podożditie do mnie teraz, a ja wam będę współczuł.
Dlaczego pan tak mówi? Dlaczego?
- Bo jak chciał złożyć kondolencje, to mógł stać pod bramą.
Jak stać?
- No to czekać razem z Tuskiem na placu, na który podjechaliśmy autokarem.
Wtedy może uwierzyłbym, że nie było żadnego wyścigu, kto będzie pierwszy w
Smoleńsku, i uwierzyłbym, że tylko z powodu rosyjskiego bałaganu albo
przypadkowego zbiegu okoliczności wożono nas po Smoleńsku i opóźniano
dojazd do bramy."
"A dalej było tak. Po półtorej-dwóch godzinach przyszła wiadomość, że nie
ma zgody Putina, byśmy w nocy zabrali ciało do Warszawy. Jeżeli chcecie
zostać, proszę bardzo, macie do dyspozycji hotel, a rano zorganizujemy
uroczystości, to polecicie. Przekazał ją ambasador Bahr. A potem Putin
powiedział Kowalowi, który do niego pojechał, że zna sytuację pana premiera
związaną z chorobą jego mamy, wie, że chce wracać, ale niestety ma związane
ręce i bez pożegnalnych uroczystości nie może wydać zgody na zabranie ciała
prezydenta. Ale gdyby pan premier się zdecydował przenocować, to zaprasza.
To była, proszę pani, odpowiedź Putina - bo zemsta jest zbyt mocnym słowem
- na to, że Jarosław Kaczyński nie pofatygował się do niego do namiotu,
żeby ten łaskawie złożył mu swoje wyrazy współczucia. Jestem przekonany, że
Putin w ten sposób "odwdzięczył" się za to, że został tak potraktowany
przez Jarosława Kaczyńskiego."
"Bo Jarosław, jak już pani mówiłem, to pierwsza liga. On się tam zachowywał
nie tylko jak brat tragicznie zmarłego prezydenta, ale jak były premier
polskiego rządu, i we wszystkim, co robił i mówił, czuć było - użyję
mocnych słów - majestat Rzeczypospolitej. On wszystkie ich ruchy
analizował. I nie popłynął, i nie mają na niego nic, po prostu nic.
Wsiedliśmy do autokaru i z powrotem na lotnisko. Jak wychodziliśmy z
autokaru, kierowca, który woził nas cały dzień i był autentycznie poruszony
katastrofą, uściskał nas szczerze, Jarosław się z nim pożegnał, a on: niech
was Bóg błogosławi - powiedział. Piękny, ciepły gest.
Wsiedliśmy do samolotu i prawie dwie godziny czekaliśmy, aby nas
wypuszczono. Najpierw silniki grzały i nikt nie przychodził. Później pilot
wyłączył silniki, zostawił tylko jeden, żeby było ogrzewanie. Dalej nikogo
nie było.
Putin chyba wystartował, kiedy byliśmy w samolocie, słyszeliśmy silniki.
W końcu przyszła straż graniczna i zaczęła sprawdzać nasze paszporty. Jakby
na lotnisku w Nowym Jorku zjawiła się delegacja Pasztunów z Afganistanu.
Wertowali je 10-15-20 minut. Potem zaczęli je sprawdzać na laptopach
kolejne 40 minut. W pewnym momencie coś z sobą zaczęli konsultować. Któryś
z nas podejrzał, co mają, i zobaczył, że na laptopie jednego z
pograniczników nazwisko Małgorzaty Gosiewskiej wyświetla się na czerwono.
Gosia, pierwsza żona Przemka, to niespokojny duch. Przychodzę trzy miesiące
wcześniej do Pałacu i widzę ją - mam to w oczach - umundurowaną jak
żołnierz GROM-u. Małgosia właśnie wyrwała Maćkowi z gardła pozwolenie
prezydenta, by polecieć z pomocą humanitarną na Haiti.
Przeraziliśmy się, że zechcą ją w Rosji zatrzymać. Paweł Kowal zaczyna
wydzwaniać do ambasadora, żeby interweniował. Ambasador nie wie, o co
chodzi. A my postanawiamy: bez niej nie odlatujemy, zostajemy, nie
wypuszczamy jej z samolotu.
I nagle wszystko się wyjaśnia. Gosia znalazła się na rosyjskiej czarnej
liście z powodu swojego zaangażowania w Gruzji. Rzeczywiście fruwała tam
bez przerwy."
"A na Krakowskim Przedmieściu gromadziły się tłumy. Widząc je, wie pani, co
myślałem? Uczmy się od Rosji, jak robi się politykę historyczną i buduje
tożsamość narodową. Uczmy się od Putina. Bo to on po jelcynowskiej
degrengoladzie, kiedy Jelcyn, próbując demokratyzować Rosję, rozpieprzył -
przepraszam za słowo - Związek Radziecki i Rosję, skonsolidował ją. Czym?
Poczuciem dumy narodowej. Przywrócił postsowieckiej mentalności,
postsowieckiemu człowiekowi, dumę z Rosji. Rosjanie potrafią być dumni, na
wyrost czasami. Bo z jednej strony jest dziadostwo, życia nie cenią, ale
potrafią też być cudowni. Pewno dałem przed panią upust swoim - można by
odnieść wrażenie - antyrosyjskim frustracjom, ale powiem pani szczerze. Ja
nie mam fobii antyrosyjskiej.
Może kompleksy?
- Nie mam kompleksu Rosjan. I marzeniem moim jest, by Koleją
Transsyberyjską pojechać z Moskwy przez Omsk do Władywostoku - umawiałem
się już kiedyś z Miśkiem Kamińskim, że pojedziemy razem. Wykąpiemy się w
Bajkale, opijemy ruską wódką, zagryziemy rosyjskim sałem i będziemy śpiewać
rosyjskie piosenki. Mamy ulubioną. "Ja tiebia nikogda nie uwiżu, ja tiebia
nikogda nie zabudu". Jestem zafascynowany Rosją i sierdceszczypatielną
dobrocią jej ludzi. Ale mam też świadomość, czym Rosja potrafi być w
wymiarze imperialnym i czym są jej służby specjalne. Grzechem naiwności
byłoby sądzić, że Rosja nie jest groźna. Jest. Nie tylko dla Polski, ale i
dla Europy."
http://wyborcza.pl/1,75480,9310124,Ogrillowali_nas.h
tml
› Pokaż wiadomość z nagłówkami
Zobacz także
| « poprzedni wątek | następny wątek » |