Strona główna Grupy pl.soc.uzaleznienia Palenie można rzucić...

Grupy

Szukaj w grupach

 

Palenie można rzucić...

Liczba wypowiedzi w tym wątku: 2


« poprzedni wątek następny wątek »

1. Data: 2007-03-29 14:10:41

Temat: Palenie można rzucić...
Od: "Okoń" <a...@p...tp.pl> szukaj wiadomości tego autora

Wyższa matematyka

Pozbycie się nałogu palenia papierosów nie jest prostą sprawą jak by się
mogło wydawać. Ot laik powie wystarczy po prostu zaprzestać kupowania i
zgodnie z zasadą nie masz - nie palisz.
No tak, ale to jest rada laika a nas skręca, nosi z kąta w kąt, aż koniec
końcem idziemy do kiosku po następny wagon "smoczków" jak mawiał mój tata.
Ja potrzebowałem do osiągnięcia celu skorzystać z wyższej matematyki. Cały
ten szereg równań, dziwnych zbiegów okoliczności, musiał ułożyć sam Pan Bóg,
bo to normalny człowiek choćby i z jakimś tytułem, wpadłby na tak oryginalny
pomysł.?. Mówię tak, bo doskonale znam siebie i swoje te niby silne
postanowienia...

Popalanie zacząłem już w podstawówce, ale o żadnym tam jeszcze zaciąganiu
się nie było nawet mowy. Rozpaliłem się na dobre dopiero w wojsku. Te
informacje podaję tak tylko gwoli wstępu.

Któregoś to pięknego dnia zachorowałem na grypę a może to było tylko zwykłe
przeziębienie no, ale mniejsza z tym, nie oto przecież chodzi. Po prostu
zachorowałem i położyłem się do łóżka. By nie marnować czasu wziąłem sobie
trzy poduchy pod głowę, drugą taką samą ilość książek i po tygodniu gorączka
spadła. Narodził się za to tępy jednostajny męczący ból głowy. Zareagowałem
zdawać by się mogło prawidłowo wyciągając kartę do lekarza domowego.
Tekturowy kartonik z numerem osiem schowałem do kieszeni i nie spiesząc się
powędrowałem pod gabinet przyjęć.
Na poczekalni dziki tłum. Więc pytam - kto z państwa jest posiadaczem
numerka siódmego?

Cisza...

W końcu ktoś tam skrzeczącym głosem mówi: kolejka obowiązuje według
kolejności przyjścia. No więc nie pozostało mi nic innego tylko zapytać kto
ostatni, oprzeć się o ścianę i czekać. Byłem chyba ze trzydziesty gdyż w
międzyczasie dochodziły jeszcze te osoby które w bardzo cwany sposób
wykorzystywały wolny czas robiąc zakupy w pobliskich sklepach. No ale w
końcu przyszła kolej i na mnie...
Już , już mam wchodzić a tu wtacza się jakiś ogromny babsztyl i pyta się kto
ma numerek osiem. Ja, odrzekłem nie przeczuwając wiszącej w powietrzu
awantury. Ona na to, bo ja mam siódmy a więc jestem przed panem i na chama
władowała się przede mną do gabinetu.
Myślałem, że mnie zaraz tam na miejscu szlak trafi. No ale na szczęście
długo nie zagrzała i wytoczyła się za chwilę z powrotem.
Teraz ja stanąwszy przed doktorem zacząłem nieśmiało skarżyć się na ból
głowy. Ten zaczął udawać, że mnie nie słyszy a zresztą czort go tam wie.
Kazał zdjąć koszulę, kaszlnąć, przyłożył słuchawkę w okolicę serca i zaraz
kazał mi się ubrać. Ot i całe badanie miałem za sobą.
Jeszcze nie zaciągnąłem paska gdy ten już mnie pouczał:

Pan niech mi tu nie zaprząta czasu swoim bólem głowy, przy tak chorym sercu.
Tu ma pan skierowanie do szpitala, w międzyczasie zrobić prześwietlenie i
EKG.
Teraz to już naprawdę zbaraniałem.
Już w drzwiach wytłumaczyłem żonie w czym rzecz. Ta w płacz, ot nieszczęście
zwaliło się na nasz dom.
EKG robiono w całkiem innej dzielnicy a więc na drugi dzień w drogę, nie
miałem na co czekać.
Tu okazało się, że obowiązują zapisy. Żona więc hyc do pani pielęgniarki ,że
to niby tylko po informację. Już po minie widzę, że jest OK. Zostanę
wyczytany i obsłużony jako pierwszy bez kolejki, że to niby poważny
przypadek.
Zły jestem bo mógł baran napisać Cito i nie było by takiej nerwówki.
No, ale już wzywa mnie pielęgniarka, koszula na krzesełko elektrody i
zaczynamy.
Z zawodu jestem tym co to niby wszystko potrafi i zna się. Aparat włączony a
ja czuję leciutki jeszcze nie wyczuwalny swąd palących się kabli. Kątem oka
zerkam więc na aparat i widzę, że faktycznie z przyrządu teraz już na całego
wali dym. Pani pielęgniarka wyjmuje wtyczkę z kontaktu i koniec przyjęć. Na
poczekalni szum, jakbym to ja był winien awarii.
No nic "EKG" już jest, teraz tylko rentgen klatki piersiowej. Żona ma na
szczęście długopis o kolorze przypominającym bazgroły lekarza pierwszego
kontaktu. Bez zastanowienia dopisuję Cito. Nawet charakter pisma się zgadza
jak byśmy to razem studiowali Bóg wie na jakim uniwersytecie.
Teraz tylko potrzeba żeby klisza pękła i będę miał komplet badań. Mruczę tak
sobie pod nosem na wszelki wypadek.

Nabrać powietrza w płuca nie ruszać się i nie oddychać. Badanie pilne,
odbiór jeszcze tego samego dnia. Raniutko na trzeci dzień walimy do
szpitala. Przed wejściem ostatni papieros , jeszcze kilka głębszych sztachów
i jesteśmy na izbie przyjęć. Za chwilę zjeżdża windą młodziutka lekarka,
żona tłumaczy co i jak z EKG, chwila wahania z jej strony i ląduję na
Kardiologii. Jest piątek dostaję przystawkę na korytarzu i czekam.
Przychodzi sobota nic, niedziela nic, w poniedziałek EKG
Wtorek nic, środa test wysiłkowy. Środek zimy palić się chce jak jasna
cholera. Papierosy i zapałki noszę przy sobie w pidżamie. Zapalił bym i boję
się. Widzę wokoło męczących się ludzi. Siłą woli wytrzymuję piąty dzień bez
papierosa. Ból głowy minął sam, zaraz po wyjściu z przychodni. Wiem coś nie
coś na ten temat, bo ja jestem z tych wrażliwych na stres. Jeszcze jedno
badanie, jeszcze coś tam sprawdzają i znów piątek, sobota, niedziela. Lekarz
prowadzący unika jakoś ze mną ze mną szczerej rozmowy w cztery oczy.
Ordynator w ogóle nie podchodzi do mojego łóżka...
Od kilku dni jestem już na sali a więc elegancja Francja. Żona co dzień
przynosi wałówkę. Żyć nie umierać jednym słowem, gdyby nie ta wredna choroba
serca.
Nie palę już dziesiąty dzień. Lekarz napomyka coś o wypisie. No i po dwóch
tygodniach pobytu w szpitalu jestem nareszcie w domu. Nie palę i jakoś nie
ciągnie mnie zbytnio. Boję się, łykam przecież pastylki. Po miesiącu
wyrzucam pomiętą paczkę do kosza.

Jestem wolny od nałogu.

Pieniążki cieszą się hałasując wesoło w kieszeni. Po jakimś dopiero czasie
dowiedziałem się, że te pół pastyleczki co łykam dziennie na to moje
"schorowane serce" to jakaś tam odmiana zwykłej aspiryny.
To niepokojące kołatanie serca to przez tą grubą jędzę wciskającą się bez
kolejki. Wystarczyło by dać jej wtedy w mordę i byłoby po sprawie. Na pewno
od razu bym się uspokoił.

No ale co, zacząć palić? Chyba bym musiał na głowę upaść.

Czy ktoś wyobraża sobie wymyślniejszą pułapkę niż ta którą założył na mnie
Pan.
Wierzę, że to tylko i wyłącznie dla mojego dobra.

To co opisałem w tych kilku zdaniach to szczera prawda nie jakieś tam
opowiadanie oparte niby na faktach autentycznych. Ja to po prostu przeżyłem
osobiście.

No i proszę można rzucić palenie - można. Tylko trzeba tego dobrze chcieć.
Puścił bym w tym miejscu teraz oczko, ale tak jakoś na papierze nie za
bardzo mi jeszcze wychodzi...

Andrzej

› Pokaż wiadomość z nagłówkami


Zobacz także


2. Data: 2007-03-30 05:44:59

Temat: Re: Palenie można rzucić...
Od: "Krait" <k...@g...pl> szukaj wiadomości tego autora


Użytkownik "Okoń" <a...@p...tp.pl> napisał w wiadomości
news:eugdmm$70v$1@nemesis.news.tpi.pl...
> Wyższa matematyka
>
> Pozbycie się nałogu palenia papierosów nie jest prostą sprawą jak by się
> mogło wydawać.

No, poparz... A tu:
http://zza.fora.pl/viewtopic.php?t=102&postdays=0&po
storder=asc&start=45
ludzie się tak zmagają.
Napisz im coś fajnego. :-)

Krait

› Pokaż wiadomość z nagłówkami


 

strony : [ 1 ]


« poprzedni wątek następny wątek »


Wyszukiwanie zaawansowane »

Starsze wątki

Nikt
Tradycja
o paleniu...
Od jutra
Przed alkoholem

zobacz wszyskie »

Najnowsze wątki

Psycho - farmacja
Nałogi ...
Wszyscy zdrowi?
alkoholizm, gdzie znalezc pomoc na G.Slasku
Mityng DDA/DDD

zobacz wszyskie »